środa, 2 maja 2018

Część 32. „Wschód nadziei”


Część 32. „Wschód nadziei”


            Zatracili się zupełnie, upojeni swoją bliskością nie wiedzieli ile upłynęło czasu i jak długo są już na parkiecie. I tak pochłonął ich kolejny taniec, a potem następny i jeszcze jeden... Ich serca biły jednym rytmem, a w głowie rodziły się niemal te same myśli dotyczące ukochanej osoby. Jak doścignąć własne marzenia i wyobrażenia, kiedy ujawnić się ze swoimi uczuciami i, czy w ogóle się ujawniać...? Byli tak blisko, wciąż w swoich objęciach, i obydwoje pragnęli, żeby ta chwila trwała wiecznie, żeby świt nigdy nie nastał i nie musieli wracać do hotelu, tym bardziej, że ten kolejny dzień nieuchronnie przybliżał jej wyjazd. Jednak teraz nie myśleli o tym, cieszyli się swoją bliskością wtuleni w swoje ciała w kolejnym, wolnym tańcu. Alkohol subtelnie szumiał w ich głowach dodatkowo pobudzając, a każdy dotyk, czy przesunięcie dłoni sprawiało, że zmysły płonęły.
            Karen miała wrażenie, że ma w swoim wnętrzu bombę, która w końcu wybuchnie pod wpływem jakiegoś śmielszego dotyku Billa. Chwilami myślała o tym tak mocno, że wydawało jej się to jawą, choć on trzymał ją w swoich ramionach wciąż z tą samą siłą, nie czyniąc żadnego, bardziej zdecydowanego gestu. Nie była typem kokietki, nie potrafiła dawać mężczyźnie żadnych znaków, czego w tej chwili bardzo żałowała. Może marzenia w końcu spełniłyby się, gdyby umiała go jakoś ośmielić, może byłoby inaczej, gdyby sama potrafiła wyznać mu swoje uczucia - oczywiście zakładając, że on czuł to samo co ona. Nigdy nie miała złudzeń, że mogą być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, wszak raczej nie miała żadnych powodów, żeby mogła poczuć się inaczej, a może po prostu była na tyle głupia i ślepa, że zauważała tak niewiele?
            Tego wieczoru nieco otworzyły jej się oczy i wreszcie dostrzegła gesty, spojrzenia, które mogły świadczyć o tym, że nie jest dla niego tylko przyjaciółką. Ale i tak bardzo bała się, że są tylko jej imaginacją, że widzi to, co pragnie dostrzec jej głupie, zakochane serce.
            - Chętnie bym się jeszcze napiła - szepnęła, kiedy kolejny taniec dobiegł końca. Wciąż trzymając ją w ramionach, Bill delikatnie dotknął ustami jej czoła. Niby tak prosty, czuły gest, a znów wzbudził w niej pokłady skrywanej nadziei.
            - Oczywiście. Dziękuję za taniec - odpowiedział i swoją ciepłą dłonią ujął jej rękę, po czym skierował kroki w stronę baru. - Więc czego się napijesz?
            - Najchętniej tego samego wina.
            Kiwnął na kelnera, który po chwili przyniósł zamawiany trunek.
            - Jak z mieszkaniem? Będziesz miała dokąd wrócić? - zapytał Bill, unosząc do ust kieliszek.
            - Tak, od pierwszego mieszkanie ma być wolne, rozmawiałam z lokatorami i coś mają sobie znaleźć.
            - A on... - Bill spojrzał na nią niepewnie. - Kiedy się dowie co zamierzasz?
            Karen wbiła wzrok w opróżnione do połowy szkło nie odpowiadając.
            - Kiedy mu o tym powiesz? - ponowił pytanie w nieco innej formie.
            - Nie wiem, nie chcę z nim rozmawiać, choć wiem, że to nieuniknione - westchnęła. - Ale przyjedzie tu po mnie, więc wtedy się dowie. Wtedy też dowie się, że nie wyjadę z nim.
            Teraz spojrzał na nią jakoś inaczej, bystrzej.
            - To znaczy? – zapytał niepewnie, z lekką nadzieją w sercu.
            - Pojadę sama. Pociągiem, albo busem.
            Uniosła do ust kieliszek i wypiła resztkę. Tak bardzo chciałaby mu powiedzieć, że teraz najchętniej nie wyjeżdżałaby wcale i gdyby się w nim nie zakochała, nie zważałaby na długą rezerwację, tylko wyjechała tego samego dnia, kiedy zbrukał ją Franz. Chętnie też wyjawiłaby fakt, że została tu tylko i wyłącznie ze względu na niego…
            - Za tydzień... - westchnął, odstawiając puste szkło na blat. W jego głosie był jakiś nieodgadniony żal, smutek. Karen spojrzała na niego wzrokiem pełnym ciepła. Usłyszała tę nutę, która stała się jej kolejną nadzieją, choć tak naprawdę nie powiedział niczego, co mogłoby ją jej dać. Wspomniał tylko, jak długo jeszcze tu pozostanie. Jednak chwyciła to, jak jakąś deskę ratunku, może nie ostatnią, ale ważną, wszak żadna inna mogła już do niej nie przypłynąć...
            - Będziesz za mną tęsknił...? - spytała nieśmiało.
            Natychmiast spojrzał na nią napotykając jej wzrok.
            - A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem, które było właściwie wyrzutem. Może powinien mieć tylko do siebie pretensje, że jeszcze nie dał jej żadnego, konkretnego powodu, by uważała inaczej, ale po tych słowach znów się zawahał, zastanawiając, jak mogłaby zareagować na jakieś jawne wyznanie? Wrócił wzrokiem na blat baru, gdzie obracał w palcach pusty już kieliszek. - Znów pozostanę tu sam, zupełnie sam... - dodał ze smutkiem.
            - Przecież nie jesteś sam, Bill... - zwróciła się do niego czułym tonem. Miała ogromną ochotę chwycić go za dłoń i lekko ścisnąć, dając mu tym samym poczucie pewności, że nigdy o nim nie zapomni. Ale jego słowa zastanowiły ją w tej chwili tak mocno, że uznała to za absurd. A może on jednak chciałby, aby tu z nim została? Tak bardzo pragnęła coś takiego usłyszeć, ale na pewno nie w formie propozycji, jaką już niejednokrotnie jej złożył; propozycji pomocy, gdyby nie miała gdzie zamieszkać po odejściu od Franza, bo przecież tak naprawdę nie o to chodziło. Bardzo chciała z nim być, mieszkać w tym hotelu, ale na zupełnie innych zasadach, nie z powodu jego litości. - Masz tu przyjaciół, Nadię... - dokończyła. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się, znów zwracając wzrok w jej stronę.
            - Kiedy poczuję się bardzo samotny, zadzwonię do ciebie i wypłaczę ci się w rękaw - roześmiał się, obracając wszystko w żart, choć tak naprawdę czuł, jak żal w jego sercu wypala wielką ranę. Czy to w ogóle możliwe, że kiedyś nadejdzie ten dzień i jej już tutaj nie będzie? Coś zdławiło go w gardle i miał wrażenie, że chyba przez kilka dobrych minut nie będzie w stanie nic powiedzieć.
            - Możesz dzwonić kiedy tylko chcesz - odparła Karen. - Ale pamiętaj, to działa w dwie strony. - Lekko puknęła go w ramię śmiejąc się, a wtedy usłyszała, jak jakiś gość mówi do kelnera o zbliżającym się końcu jego pracy. To mogło oznaczać tylko jedno - wschód słońca.
            - Bill! - Niemal krzyknęła, chwytając go za rękę.
            - Co się stało?
            - Słońce wstaje, a może już wstało, która jest godzina? - Spojrzała na zegarek i zeskoczyła z barowego stołka, nie puszczając jego dłoni.
            - Ale o co chodzi? - Roześmiał się widząc jej niewątpliwe zniecierpliwienie, bo kompletnie nie pojmował w czym rzecz.
            - Miałam ci go kiedyś pokazać, miałam cię wyciągnąć, obudzić, nie zrobiłam tego w końcu! - szczebiotała chaotycznie, nie puszczając jego dłoni. - Chodźmy stąd, nie zmarnujmy okazji!
            - Ale jakiej okazji? - Wciąż nic nie rozumiał z jej pośpiechu, ale już stał obok niej, gotowy na wszystko.
            - Wschód słońca! No Bill! - jęknęła jakby z wyrzutem.
            - Więc o to chodzi! - podchwycił ze śmiechem, wolną ręką wyjmując z kieszeni portfel. Kiwnął na kelnera wręczając mu banknot, który łącznie z napiwkiem był zapłatą za wypite wino. Karen pociągnęła go za rękę, którą wciąż trzymała w swojej dłoni. Ruszyli w kierunku wyjścia, a po niedługiej chwili znaleźli się na zewnątrz. Niebo przybrało już odcień ciemnego lazuru i zapowiadał się kolejny, słoneczny dzień.
            - Szkoda tylko, że samo słońce nie wstaje tu bezpośrednio z morza, tylko zza lądu, ale kolory też są wprost bajeczne... - opowiadała Karen. Szli dość szybkim krokiem po to, aby móc jak najdłużej obserwować to wspaniałe zjawisko. Po wyjściu z klubu, ani na chwilę nie puścili swoich rąk, podążali przed siebie wciąż je trzymając i żadne z nich nie miało zamiaru pozwolić uwolnić się drugiej dłoni. Niedozwolony skrót przez wydmy szybciej zaprowadził ich na samą plażę. I choć nogi grzęzły im w piasku, nasypując się do butów, była to chyba jedna z najpiękniejszych dróg, jakie ostatnio razem pokonywali. W końcu, będąc już prawie u celu, zbiegli z niewielkiego pagórka głośno się śmiejąc. Z każdą chwilą barwy na niebie stawały się coraz jaśniejsze, a odcień ciemnego lazuru zamieniał się w soczysty błękit, który miejscami mieszał się z odcieniem lekkiej moreli.
            - Pięknie, prawda? - westchnęła Karen, zawieszając wzrok w nadmorskiej przestrzeni. Wciąż trzymając jego dłoń, przełożyła ją sobie do drugiej ręki, i stając tuż przed nim, niemal przylgnęła plecami do jego torsu. Nie wiedział czy to tylko jego imaginacja, jakaś iluzja, ale miał nieodparte wrażenie, że oczekuje od niego odrobiny bliskości.
            - Cudownie... - odpowiedział cicho. Jego usta niemal łączyły się z jej włosami, budząc w nim niespodziewanie silne pragnienie tego, czego doszukiwał się przed chwilą w jej zachowaniu.  
            Natychmiast chwycił jej wolną dłoń i tak ściskając już obie, objął ramionami jej drobną sylwetkę, tym samym jeszcze mocniej przytulając ją do siebie. Nie wiedzieli ile upłynęło minut i czy w ogóle były to minuty, kiedy tak stali. Nieprzytomne - z tego chwilowego szczęścia - spojrzenia, błądziły gdzieś w oddali, ale tak naprawdę nie ważne było to, na co patrzyli. Liczyła się tylko ta ulotna i subtelna bliskość, i oboje teraz zastanawiali się, czy zdołają zrobić kolejny krok w jej pogłębieniu, przecież tak bardzo tego pragnęli. W jego głowie błąkała się tylko jedna myśl - móc zatonąć w czerwieni jej warg namiętnym pocałunkiem, a potem wyszeptać najsłodsze wyznanie, które już z tysiąc razy układał sobie w głowie, wraz z wyobrażeniem jej spontanicznej odpowiedzi, upragnionego odwzajemnienia. Tymczasem stał wtulając dziewczynę w siebie bez najmniejszego drgnienia, jakby bojąc się, że każde słowo, czy ruch spłoszy ją, i chwilę magii zamieni w brutalną rzeczywistość, którą ona poprze słowami: „Bill, pora wracać”.
            Jednak ku jego zdziwieniu Karen, nagle puszczając jego dłonie, ale nie wyswobadzając się z ukochanych ramion, odwróciła się przodem. Dostrzegł w jej oczach tańczące iskry, które rozpaliły w nim płomień nadziei.
            - Możemy usiąść? - zapytała tylko z lekkim uśmiechem. Jak to dobrze, że nie zrobił żadnego, głupiego gestu, na który miał ochotę, przez który pewnie pluł by sobie w brodę, spotykając się prawdopodobnie z odrzuceniem, jakie teraz przyszło mu do głowy, choć nie miał co do tego żadnej pewności. W jego życiu były chwile, kiedy żałował, że w sprawie uczuć nie jest ryzykantem, ale nigdy nie nauczył się nim być. Teraz też, mimo ogromnego pragnienia nie zaryzykował, a tylko posłusznie usiadł obok niej na chłodnym piasku. Poczuł się okropnie. Ten jej niespodziewany gest zrodził w nim nadzieję, która żyła tylko jedną, krótką chwilę, bo to, o czym pomyślał, znów pozostało tylko w sferze jego marzeń. Wbił wzrok w przesypywany własną dłonią piasek i zganiony w duchu przez samego siebie, zamilkł na dłuższą chwilę wsłuchując się w szum morza i niespokojne, szybkie bicie własnego serca.
            Kątem oka dostrzegł, że Karen odwraca się w jego stronę, dlatego też uniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się, lecz oboje wciąż uporczywie milczeli. I choć każde chciało w jakiś sposób ją przerwać, żadne jednak nie mogło się na to zdobyć. Zdawać by się mogło, że w chwili tak ważnej, jego takt i pewna nieśmiałość, wzięły górę nad rozszalałym sercem.
            Nie tracąc wzrokowego kontaktu, pierwsza odezwała się Karen:
            - Żałuję, że poznałam cię dopiero teraz... - powiedziała cicho, tak, że ledwie to usłyszał, ale jej oczy płonęły. Już nie widział w nich tych znajomych iskier, a ogromny żar z jakim na niego patrzyła. To, co przed chwilą powiedziała, te słowa, właściwie mogły świadczyć o jednym, ale czy mógł w nie tak po prostu uwierzyć? Może to nadmiar alkoholu wyzwolił w niej tę śmiałość?
            Wyciągnęła dłoń, gładząc go delikatnie po policzku. Patrzyła na niego z jeszcze większym ogniem, jaki palił się w jej źrenicach, ogniem, którego teraz nawet to morze nie byłoby w stanie ugasić, dzikim i nieokiełznanym. I choć o tym nie wiedział, jej serce ogarnęły płomienie  i pragnęła tylko jednego... Jego.
            Czuł coś podświadomie, jednak wciąż myślał, że to tylko zrodzone pożądanie z powodu braku czułości i miłości, absolutnej przynależności do drugiego człowieka. Ona przecież nie kochała swojego męża, ale czy mogła pokochać jego? To było tylko jego marzenie, dalekie i niespełnione.
            Przez chwilę wahał się, ale żądze już wcześniej w nim zbudzone popchnęły go do działania. W jego żyłach też tańczyła purpura wypitego tak niedawno wina, które prawdopodobnie właśnie w tej chwili dodało mu odwagi. Uniósł do góry rękę i położył dłoń na jej dłoni, która teraz z niezwykłą delikatnością gładziła jego policzek. Na krótką chwilę zatrzymał ją, po czym przesunął nieco bliżej swoich gorących ust, które już po chwili żarliwie całowały jej wnętrze. Chciał wyznać, że kocha, że szaleje, że bez niej życie nie będzie miało sensu, niech więc nie gaśnie jak ta gwiazda na pochmurnym niebie, niech świeci dla niego do końca swoich i jego dni, ale znów zabrakło okruchów odwagi. Przymknął oczy, wciąż mając pod powiekami tylko jeden obraz. Zmaterializował się, kiedy je otworzył. Była tak blisko, tak bardzo blisko... Już nie umiał powstrzymać swoich pragnień, a nawet nie chciał. To marzenie, które śnił przez te wszystkie noce, właśnie teraz mogło się spełnić i stało się. Na krótką chwilę ośmielony, zatonął dotykiem swoich ust w jej ustach, ledwie odczuwalnie, jakby na próbę, z ogromną obawą... Czy zechce, czy będzie umiała to odwzajemnić? A może odepchnie go z wyrzutem? Co tam… niech się dzieje!
            I nagle jej dłoń zaczęła leciutko uwalniać się z jego uścisku. Na swoich wargach poczuł najwspanialszy smak wina, które jeszcze tak niedawno sączyli razem, a teraz spijał go z jej nabrzmiałych, ciepłych ust. Pieszczota stawała się silniejsza, głębsza i bardziej odwzajemniana, a jej delikatna dłoń zmysłowo muskała jego kark.
            W jednej chwili stała się kobietą, którą właśnie ktoś zabrał w drogę do raju. Takiej przyjemności w pocałunku jeszcze nigdy nie zaznała, a żar miłości jaki rozpalał ją od wewnątrz sprawiał, że słodkość jego ust, tak soczystych jak miąższ dojrzałego owocu o najdelikatniejszym smaku, była najwspanialszą, jakiej kiedykolwiek kosztowała. Świat zawirował, a ona wraz z nim. Z każdym, delikatnym drgnieniem jego języka, unosiła się nad ziemią, miała wrażenie, że wzlatuje i nigdy nie powróci do okrutnej rzeczywistości.
            Gorączka tych warg i chłodny podmuch porannego wiatru stały się kontrastem odczuć, które unosiły ją na wyżyny własnych doznań, jakich w całym swoim życiu nie miała okazji posmakować. A więc to tak całuje czysta miłość… Jak zatem byłoby, gdyby zdobyli się na więcej? Cóż za słodka obietnica raju…
            Właśnie wtedy, kiedy odważyła się pomyśleć o czymś ponadto, nagle wszystko ustało. Zabrakło jego gorących warg, a w zamian za to poczuła na swoich opuszczonych ustach chłodny powiew morskiego wiatru i zimny dreszcz na wskroś przeszył jej ciało. Dlaczego?
            Z pewnością pozwoliłaby mu na więcej, nawet na wszystko, przecież tylko tego pragnęła. Czym była dla niego przez te kilka minut? Chwilą zapomnienia? Czy może chwilą wspomnień? Dlaczego ten lojalny i przyzwoity do bólu Bill, brutalnie z powrotem wepchnął ją w koszmarną otchłań rzeczywistości? Okrutnej bo obok niego, ale bez niego...
            Nie otwierała oczu, nie chciała takiego powrotu i nagle, na tle szumu fal usłyszała ciche, ale tak dobrze słyszalne i jakże bolesne:
            - Przepraszam...
            Boże jedyny... On przeprasza?! Dlaczego?! Przecież tego pragnęła przez te wszystkie dni, tego, a może czegoś więcej?
            - To ja przepraszam, sprowokowałam cię, to wina alkoholu, zawsze po nim głupieję - Rzucając cicho zdławionym głosem, wymusiła uśmiech. Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Pospiesznie wstała otrzepując z piachu sukienkę. Dlaczego ten człowiek miał skrupuły? Dlaczego nie był zwykłym draniem, który chce ją wykorzystać? U obliczu przyszłości nawet by tak wolała, zabrałaby chociaż najpiękniejsze wspomnienia, wiedząc, że nie może od niego oczekiwać żadnej miłości, bo teraz czuła, że jej serce krwawi. Podarował jej najcudowniejszy pocałunek w dodatku ją za niego przepraszając? Czy możliwe było, że rozpaliła w nim tylko zwykłe pożądanie na jedną, krótką chwilę, bez grama uczucia?
            - Chyba pora wracać - rzuciła od niechcenia, wolno ruszając przed siebie. Mimo wszystko wciąż była tu z nim, szedł tuż obok, dotrzymując jej kroku, ale czy jeszcze mogła mieć jakąkolwiek nadzieję?
            - Zmarzłaś? - zapytał nagle, widząc gęsią skórkę na jej odkrytych ramionach.
            - Może trochę - odparła, obejmując się rękami.
            - Nie mam żadnej bluzy, oprócz tej cienkiej koszulki na sobie, ale są jeszcze ostatecznie moje ramiona. - zażartował, śmiejąc się i bez pytania o zgodę po prostu ją objął. Chyba wygłupił się, przepraszając za ten pocałunek. Miał jej przychylność i teraz był tego pewien. Widział to w jej oczach, czuł w drżeniu ciała. Mógłby przysiąc, że nie jest ono spowodowane tylko chłodem wiejącego wiatru. Ale czy miał prawo liczyć na coś więcej niż tylko zauroczenie?
            Szli dłuższą chwilę w milczeniu. Bill zastanawiał się jak i kiedy wyznać jej swoje uczucia, doskonale wiedział, że chce i w końcu musi to zrobić. W tym samym czasie Karen walczyła ze swoją obawą, że jej marzenia nie spełnią się nigdy. Strach wzmógł się, kiedy zobaczyła tuż za wydmami jego hotel. Kiedy tam wrócą, taka chwila jak ta, może się już nigdy nie powtórzyć. To był ostatni moment.
            - Zatrzymajmy się na moment - szepnęła. Nie wypuścił jej ze swoich objęć, zwracając się z nią w kierunku morza, które było wyjątkowo spokojne.
            Teraz... Tak, to była odpowiednia chwila na wyjawienie swoich uczuć - zupełnie sami na tej plaży, tylko krzyczące mewy, wiatr i oświetlające ich promienie wschodzącego słońca. Nikt już nie mógł mu w tym przeszkodzić, wystarczyło tylko pozbierać myśli, ułożyć wszystko jak najpiękniej...
            Karen wciąż jednak milczała, stojąc ze wzrokiem wbitym w horyzont. Czuła wzbierające pod powiekami łzy, słyszała bicie swojego serca, które wyrywało się do niego, i które teraz tak bardzo bolało. Miała wrażenie, że ono rozpada się na drobne kawałki i jeśli wszystko właśnie tak się zakończy, nigdy nie zdoła poskładać go w jedną całość, bo zanim stąd wyjedzie, zostawi ich większość na piasku tej plaży, w tym hotelu, po prostu przy nim. Wiedziała, że nie może mu powiedzieć co czuje; nie może i nie chce... Zresztą co za różnica? Po co miała obciążać go swoim wyznaniem, zniszczyć to co ich łączyło; cudowną przyjaźń, przeplecioną nicią fascynacji. Ale jak żyć, dusząc to wszystko w sobie? Czy ma cierpieć przez resztę życia, kochać platonicznie i żyć wspomnieniami?
            Boże jedyny... Przecież to męka nie do zniesienia!
            Przymknęła na chwilę oczy, nie potrafiąc już dłużej powstrzymać piekących łez, które teraz bezwolnie potoczyły się po jej policzkach. Odwróciła głowę, spoglądając na niego. Wiedziała, że myślami błądzi w otchłani swojego umysłu, zapatrzony w bezkresną dal i nieobecny duchem, jednak niemal natychmiast na nią spojrzał. Jego oczy wyrażały troskę i jakiś dziwny smutek.
            - Karen... - szepnął. - Ty płaczesz?
            Pod wpływem jego słów już nie potrafiła się kontrolować. Chwyciła dłońmi jego koszulkę i łkając, mocno wtuliła się w jego tors. Przez chwilę wahał się, ale szybko przytulił ją mocno, znów dotykając ustami jej włosów. Nie wiedział czemu płacze, co jest przyczyną jej łez, jednak był szczęśliwy mogąc bezkarnie trzymać ją w ramionach. Gdyby tak mógł już nigdy jej z nich nie wypuścić...
            Drżał jak nastolatek, czuł jak o tę bliskość błaga niemal każda cząstka jego ciała. Delikatnie pogładził jej włosy, przenosząc dotyk na policzek, w końcu chwytając jej podbródek skłonił ją, aby na niego spojrzała.
            - Co się stało? Powiedz... Przecież jestem twoim przyjacielem, prawda? - poprosił łagodnie, patrząc w jej załzawione oczy.
            - Jesteś moim przyjacielem, ale wolałabym, żebyś nim nie był - wypowiedziała z trudem. Przestraszył się jej słów.
            - Co ty mówisz? Dlaczego…?
            Już dłużej nie potrafiła znieść jego cudownego spojrzenia, niewątpliwie przyjacielskiego i pełnego troski, ale przecież ona tak bardzo by chciała zobaczyć w jego oczach miłość.
            - Przysięgam, nie chciałam tego... - wydusiła z siebie.
            - Czego nie chciałaś Karen, co się stało? - zapytał, coraz bardziej zaniepokojony.
            - Nie chciałam się w tobie zakochać Bill, ale to się stało! I przepraszam, po prostu musiałam ci to powiedzieć - wyrzuciła z siebie szybko, ale z niemałym trudem.
            Zamarł w bezruchu nie wierząc w to co usłyszał. Czy jej słowa oznaczały, że to, co dostrzegł przed chwilą było rzeczywiste, prawdziwe? Było dokładnie tym, o czym marzył? I co wcześniej tak bardzo zaślepiało go, że tego nie dostrzegł? Poczuł lawinę szczęścia, a zarazem bólu z powodu jej łez, ale przecież... Przecież on czuł to samo, każdej chwili z nią spędzonej umierał z tego zakochania mając pewność, że to beznadziejne uczucie spisane jest już w zalążku na straty. Ta pewność w jednej chwili okazała się złudna, a była to najpiękniejsza chwila w jego życiu, jeszcze tak niedawno jedynie o czymś takim marzył!
            - Karen, ja... - zaczął cicho, czując jak w jego piersi tłucze się serce, lecz niemal w tej samej chwili poczuł jej dłoń na swoich ustach.
            - Bill, nic nie mów, błagam... - jęknęła tylko desperacko takim tonem, jakby błagała o życie. Zdziwiło go to; czyżby nie chciała usłyszeć, że on odwzajemnia to uczucie całym, swoim sercem? Powinien teraz wykrzyczeć, jak bardzo ją kocha, jednak znów nie umiał myśleć racjonalnie; stał jak wryty i zamilkł jak kazała. Za to w jego wnętrzu wszystko wrzało, euforia objawiła się niesamowicie szybkim biciem serca, a w głowie szumiało, jakby wypił znaczną ilość szampana. Zaraz jej wszystko powie, niechże tylko pozwoli mu na to!
            Z nadmiaru emocji aż pociemniało mu w oczach, niewątpliwie zamroczyło go na chwilę szczęście, a kiedy trzeźwość myślenia znów stała się realna, Karen nagle wyswobodziwszy się z jego objęć, odwróciła się i zaczęła przed siebie biec. Uciekała ile sił w nogach, a była naprawdę bardzo szybka.
            - Ale dlaczego? - zapytał tylko, ale ona i tak już nie była w stanie tego usłyszeć. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, a oddaliła od niego dobre kilka metrów, podczas gdy on wciąż stał jak sparaliżowany, niezdolny aby się poruszyć.
            - Karen! - krzyknął, ale nawet się nie odwróciła, chociaż piach pod stopami spowalniał jej ucieczkę, była coraz dalej. Czy aż tak bardzo obawiała się jego odpowiedzi, nie wiedząc jaka będzie? Dlaczego był takim idiotą i nie wyznał jej wszystkiego natychmiast?
            - Karen!!! - Znów krzyknął, tym razem z całych sił. - Ja też się w tobie zakochałem... - dodał już zupełnie cicho, wciąż oszołomiony. Na szczęście tego też nie mogła usłyszeć, na szczęście… Powie jej to w innych okolicznościach, jeszcze dziś, może nawet zaraz. Tylko musi ją natychmiast dogonić. Przed chwilą właśnie zdał sobie sprawę z tego, że życie może być piękne, więc czemu do cholery jeszcze tu stoi?! 

8 komentarzy:

  1. O RANY. Ten odcinek naprawdę był gorący. Pełny uniesień, emocji, romantyzmu. Podziwiam, jak pięknie to wszystko opisujesz, jak dobierasz idealnie słowa. I to we mnie po prostu trafia. W moją obumierającą romantyczną duszę, którą ożywiasz tymi pięknymi słowami... <3
    Tak wiele powodów, przez które nie potrafili wyznać sobie tego, co naprawdę do siebie czują i jednocześnie tak wiele znaków, ewidentnych zachowań, które wręcz podsuwały racjonalnemu człowiekowi pod nos, że to jest już miłość, a nie zwykła przyjaźń... W końcu padły te słowa i pozwolił jej odejść? Ja też nie wiem, czemu do cholery, on tam jeszcze stoi! Co będzie jeśli naprawdę mu zniknie?! Jeśli jej nie dogoni... I jeśli już nigdy nie będzie miał okazji wyznać jej, że odwzajemnia to uczucie. Że nie jest w tym sama, że się przed nim w żaden sposób nie ośmieszyła... Wyobrażam sobie, jak bardzo musiało być to dla niej trudne. I podziwiam, że zdobyła się na tą odwagę. Tylko niech już mu nie ucieka. Bo przecież nie po to chciała to z siebie wyrzucić, prawda?
    Bill, teraz albo nigdy!
    Pozostaje mi tylko czekać na kolejny odcinek z nadzieją, że to wszystko potoczy się dla nich, w jak najlepszym kierunku <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, jak mi się miło zrobiło, bo już myślałam, że jestem jedyna z taką przesłodzoną romantycznie duszą ;) Cieszę się, że dzięki moim słowom coś w Tobie odżyło.
      Ten mój Bill to jak sama widzisz taka pierdoła, niby wie czego chce, a nie potrafi w odpowiednim momencie zachować się jak należy, ale spokojnie, nie pozwoli jej zniknąć.
      Dziękuję serdecznie, buziaki ;*

      Usuń
  2. Nie no, już nie mogę.
    Wytrzymywałam go naprawdę, NAPRAWDĘ długo. Trzydzieści jeden rozdziałów, gdzie Bill miotał się w tę i z powrotem, niby wiedząc, czego chce, ale jakoś nie mogąc dojść z sobą do porozumienia. Nic dziwnego, że ta… dziewczyna na A (wybacz moją pamięć) w końcu miała go dość! Najpierw Nadia i wieczne mieszanie jej w głowie, potem Aime i jego niezdecydowanie (tutaj jeszcze rozumiałam to, w końcu miał wtedy w głowie Karen), ale teraz… no nie! No po prostu, kurwa, no nie!
    Co z niego za pierdoła!
    Przy nim nawet Karen, krucha i naprawdę skrzywdzona, doświadczona przez los dużo bardziej niż on… kurczę, ta laska ma naprawdę duże jaja. By znaleźć w sobie tyle siły, odwagi, by mu to wyznać.
    Nawet jeśli później miała się posiłkować ucieczką – nic dziwnego. Z odwagą trochę tak jest, że jej wykres to jedna wielka sinusoida. Mam nadzieję, że teraz znów zacznie zbliżać się do zera… i dalej piąć się w górę ;)
    Zastanawiam się tylko… co zobaczyła w jego oczach? Tak to jest w takich momentach, kiedy niby wiesz, że musisz coś powiedzieć, coś, co niby nie ma sensu… jednak liczysz na jakiś znak, na cokolwiek. Błysk w oczach, pocałunek, jakąkolwiek reakcję – nawet jeśli podświadomie, Karen musiała na coś czekać. I podczas gdy on, Bill, nie robił nic… czy straciła resztki tej nadziei (o której nawet może nie wiedziała, że się w niej tli)?
    Nie no, nie mogę, jeszcze raz: CO Z NIEGO ZA PIERDOŁA. Po tym wszystkim, co się stało. Po tym wschodzie słońca (boże, Karen była tak urocza, gdy go tam wyciągała!), po pocałunku, po spacerze, po tym, jak poprosiła go, by się zatrzymali, jakby chciała odsunąć w czasie moment powrotu do rzeczywistości… no nie wierzę. Ależ mnie zirytował w tej części! Może to dobrze, że Karen mu uciekła, ma czas, by przejrzeć na oczy i zmienić zdanie! Kto by chciał taką niezdecydowaną pierdołę!
    Oczywiście żartuję sobie, ale teraz na poważnie zaczynam się zastanawiać, jakim cudem Bill wciąż ma ten hotel xD Jeśli w sprawach biznesowych jest tak samo płochliwy i niezdecydowany to powinien chyba płacić więcej swojemu managerowi xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahahaha! Cudowne! Uwielbiam Cię po prostu! Wiedziałam, że prędzej, czy później ktoś w końcu to dostrzeże, że z niego jest po prostu sierota, pierdoła - w sprawach uczuć oczywiście, niezdecydowany i bardzo strachliwy koleś. I dopiero Kamili odpowiedziałam, że to jest pierdoła, a i wcześniej gdzieś w odpowiedziach (nie pamiętam czy do Was) tez to podkreślałam. W sprawach biznesowych jak widzisz jakoś sobie jeszcze radzi i chyba zdecydowanie lepiej mu to idzie, niż w sprawach uczuć.
      Myślę, że on jeszcze Cię wkurzy, ale taki jego rok xD
      Dziękuję serdecznie i ślę całusy ;*

      Usuń
    2. No i widzisz, za to tu lubię być u Ciebie ;> bo nawet w tych swoich romantycznych uniesieniach jesteś w stanie stworzyć postaci o tych "negatywnych" cechach. No bo, na zdrowy rozsądek, kto by chciał taką pierdołę jak Bill z HH? Kto by chciał takiego dzieciaka jak Bill z MI? Albo tego wiernego Toma z FP? Jeszcze znalazłabym dużo przykładów ;> A Ty posiadasz naprawdę niesamowitą zdolność tworzenia takich charakterów w taki sposób, żeby czytelnik się nie zorientował… albo, co najwyżej, nie brał tego za wadę, a właśnie urok :D Bardzo dobrze, chcę tu być i czytać więcej, bo Ty nie szczędzisz swoich bohaterów i nigdy nie wiem, czego się spodziewać;>

      Usuń
    3. Dziękuję Ci kochana moja :* Myślę, że nawet pierdołowaty Bill znalazłby chętną, co by się nim zaopiekowała xD . Bo widzisz, moi bohaterowie tylko z pozoru są tacy fajni, nie wspomnę już o Babette, która przecież też długo nie wiedziała czego chce.
      Więc bądź kochana, bądź, jesteś tu bardzo mile widziana ;*

      Usuń
  3. Kochana... od razu, na wstępie bardzo cię przepraszam, ze pod poprzednią częścią zabrakło mojego komentarza, ale naprawdę ostatnio wszystko u mnie na jakichś wariackich papierach :/
    W każdym razie... bardzo się cieszę, ze w końcu między naszymi bohaterami coś poszło do przodu... ten pocałunek i... wyznanie Karen. Dobrze, ze to ona zdobyła się na to pierwsza, ale teraz... niech tylko pozwoli mu się dogonić, niech pozwoli jemu również się wypowiedzieć bo coś czuję, ze ten wrażliwy i romantyczny Bill może wyznać jej uczucie w bardzo piękny sposób. Dlatego teraz już czekam niecierpliwie na następny rozdział... oby przyniósł coś dobrego!!! Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a ja myślałam, że mnie opuściłaś na dobre :( Cieszę się, że jesteś! Wybaczam więc tę wpadkę hahaha ;)
      No cóż, Bill jest tutaj taką trochę przystojną ciepłą kluchą, ale obiecuję, że spisze się mimo to, że ogarnie swój zaskoczony tyłek. W końcu czas ucieka, a ona niebawem wyjedzie i straci ją, jeśli niczego nie zrobi.
      Dziękuję kochana, buziaczki ;*

      Usuń