Część 32. „Wschód nadziei”
Zatracili
się zupełnie, upojeni swoją bliskością nie wiedzieli ile upłynęło czasu i jak
długo są już na parkiecie. I tak pochłonął ich kolejny taniec, a potem następny
i jeszcze jeden... Ich serca biły jednym rytmem, a w głowie rodziły się niemal
te same myśli dotyczące ukochanej osoby. Jak doścignąć własne marzenia i
wyobrażenia, kiedy ujawnić się ze swoimi uczuciami i, czy w ogóle się
ujawniać...? Byli tak blisko, wciąż w swoich objęciach, i obydwoje pragnęli,
żeby ta chwila trwała wiecznie, żeby świt nigdy nie nastał i nie musieli wracać
do hotelu, tym bardziej, że ten kolejny dzień nieuchronnie przybliżał jej
wyjazd. Jednak teraz nie myśleli o tym, cieszyli się swoją bliskością wtuleni w
swoje ciała w kolejnym, wolnym tańcu. Alkohol subtelnie szumiał w ich głowach
dodatkowo pobudzając, a każdy dotyk, czy przesunięcie dłoni sprawiało, że
zmysły płonęły.
Karen
miała wrażenie, że ma w swoim wnętrzu bombę, która w końcu wybuchnie pod
wpływem jakiegoś śmielszego dotyku Billa. Chwilami myślała o tym tak mocno, że
wydawało jej się to jawą, choć on trzymał ją w swoich ramionach wciąż z tą samą
siłą, nie czyniąc żadnego, bardziej zdecydowanego gestu. Nie była typem
kokietki, nie potrafiła dawać mężczyźnie żadnych znaków, czego w tej chwili
bardzo żałowała. Może marzenia w końcu spełniłyby się, gdyby umiała go jakoś
ośmielić, może byłoby inaczej, gdyby sama potrafiła wyznać mu swoje uczucia -
oczywiście zakładając, że on czuł to samo co ona. Nigdy nie miała złudzeń, że
mogą być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, wszak raczej nie miała
żadnych powodów, żeby mogła poczuć się inaczej, a może po prostu była na tyle
głupia i ślepa, że zauważała tak niewiele?
Tego
wieczoru nieco otworzyły jej się oczy i wreszcie dostrzegła gesty, spojrzenia,
które mogły świadczyć o tym, że nie jest dla niego tylko przyjaciółką. Ale i
tak bardzo bała się, że są tylko jej imaginacją, że widzi to, co pragnie
dostrzec jej głupie, zakochane serce.
-
Chętnie bym się jeszcze napiła - szepnęła, kiedy kolejny taniec dobiegł końca.
Wciąż trzymając ją w ramionach, Bill delikatnie dotknął ustami jej czoła. Niby
tak prosty, czuły gest, a znów wzbudził w niej pokłady skrywanej nadziei.
-
Oczywiście. Dziękuję za taniec - odpowiedział i swoją ciepłą dłonią ujął jej
rękę, po czym skierował kroki w stronę baru. - Więc czego się napijesz?
-
Najchętniej tego samego wina.
Kiwnął
na kelnera, który po chwili przyniósł zamawiany trunek.
-
Jak z mieszkaniem? Będziesz miała dokąd wrócić? - zapytał Bill, unosząc do ust
kieliszek.
-
Tak, od pierwszego mieszkanie ma być wolne, rozmawiałam z lokatorami i coś mają
sobie znaleźć.
-
A on... - Bill spojrzał na nią niepewnie. - Kiedy się dowie co zamierzasz?
Karen
wbiła wzrok w opróżnione do połowy szkło nie odpowiadając.
-
Kiedy mu o tym powiesz? - ponowił pytanie w nieco innej formie.
-
Nie wiem, nie chcę z nim rozmawiać, choć wiem, że to nieuniknione - westchnęła.
- Ale przyjedzie tu po mnie, więc wtedy się dowie. Wtedy też dowie się, że nie
wyjadę z nim.
Teraz
spojrzał na nią jakoś inaczej, bystrzej.
-
To znaczy? – zapytał niepewnie, z lekką nadzieją w sercu.
-
Pojadę sama. Pociągiem, albo busem.
Uniosła
do ust kieliszek i wypiła resztkę. Tak bardzo chciałaby mu powiedzieć, że teraz
najchętniej nie wyjeżdżałaby wcale i gdyby się w nim nie zakochała, nie
zważałaby na długą rezerwację, tylko wyjechała tego samego dnia, kiedy zbrukał
ją Franz. Chętnie też wyjawiłaby fakt, że została tu tylko i wyłącznie ze
względu na niego…
-
Za tydzień... - westchnął, odstawiając puste szkło na blat. W jego głosie był
jakiś nieodgadniony żal, smutek. Karen spojrzała na niego wzrokiem pełnym
ciepła. Usłyszała tę nutę, która stała się jej kolejną nadzieją, choć tak
naprawdę nie powiedział niczego, co mogłoby ją jej dać. Wspomniał tylko, jak
długo jeszcze tu pozostanie. Jednak chwyciła to, jak jakąś deskę ratunku, może
nie ostatnią, ale ważną, wszak żadna inna mogła już do niej nie przypłynąć...
-
Będziesz za mną tęsknił...? - spytała nieśmiało.
Natychmiast
spojrzał na nią napotykając jej wzrok.
-
A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem, które było właściwie wyrzutem. Może
powinien mieć tylko do siebie pretensje, że jeszcze nie dał jej żadnego,
konkretnego powodu, by uważała inaczej, ale po tych słowach znów się zawahał,
zastanawiając, jak mogłaby zareagować na jakieś jawne wyznanie? Wrócił wzrokiem
na blat baru, gdzie obracał w palcach pusty już kieliszek. - Znów pozostanę tu
sam, zupełnie sam... - dodał ze smutkiem.
-
Przecież nie jesteś sam, Bill... - zwróciła się do niego czułym tonem. Miała
ogromną ochotę chwycić go za dłoń i lekko ścisnąć, dając mu tym samym poczucie
pewności, że nigdy o nim nie zapomni. Ale jego słowa zastanowiły ją w tej
chwili tak mocno, że uznała to za absurd. A może on jednak chciałby, aby tu z
nim została? Tak bardzo pragnęła coś takiego usłyszeć, ale na pewno nie w
formie propozycji, jaką już niejednokrotnie jej złożył; propozycji pomocy,
gdyby nie miała gdzie zamieszkać po odejściu od Franza, bo przecież tak
naprawdę nie o to chodziło. Bardzo chciała z nim być, mieszkać w tym hotelu,
ale na zupełnie innych zasadach, nie z powodu jego litości. - Masz tu
przyjaciół, Nadię... - dokończyła. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się, znów
zwracając wzrok w jej stronę.
-
Kiedy poczuję się bardzo samotny, zadzwonię do ciebie i wypłaczę ci się w rękaw
- roześmiał się, obracając wszystko w żart, choć tak naprawdę czuł, jak żal w
jego sercu wypala wielką ranę. Czy to w ogóle możliwe, że kiedyś nadejdzie ten
dzień i jej już tutaj nie będzie? Coś zdławiło go w gardle i miał wrażenie, że
chyba przez kilka dobrych minut nie będzie w stanie nic powiedzieć.
-
Możesz dzwonić kiedy tylko chcesz - odparła Karen. - Ale pamiętaj, to działa w
dwie strony. - Lekko puknęła go w ramię śmiejąc się, a wtedy usłyszała, jak
jakiś gość mówi do kelnera o zbliżającym się końcu jego pracy. To mogło
oznaczać tylko jedno - wschód słońca.
-
Bill! - Niemal krzyknęła, chwytając go za rękę.
-
Co się stało?
-
Słońce wstaje, a może już wstało, która jest godzina? - Spojrzała na zegarek i
zeskoczyła z barowego stołka, nie puszczając jego dłoni.
-
Ale o co chodzi? - Roześmiał się widząc jej niewątpliwe zniecierpliwienie, bo
kompletnie nie pojmował w czym rzecz.
-
Miałam ci go kiedyś pokazać, miałam cię wyciągnąć, obudzić, nie zrobiłam tego w
końcu! - szczebiotała chaotycznie, nie puszczając jego dłoni. - Chodźmy stąd,
nie zmarnujmy okazji!
-
Ale jakiej okazji? - Wciąż nic nie rozumiał z jej pośpiechu, ale już stał obok
niej, gotowy na wszystko.
-
Wschód słońca! No Bill! - jęknęła jakby z wyrzutem.
-
Więc o to chodzi! - podchwycił ze śmiechem, wolną ręką wyjmując z kieszeni
portfel. Kiwnął na kelnera wręczając mu banknot, który łącznie z napiwkiem był
zapłatą za wypite wino. Karen pociągnęła go za rękę, którą wciąż trzymała w
swojej dłoni. Ruszyli w kierunku wyjścia, a po niedługiej chwili znaleźli się
na zewnątrz. Niebo przybrało już odcień ciemnego lazuru i zapowiadał się
kolejny, słoneczny dzień.
-
Szkoda tylko, że samo słońce nie wstaje tu bezpośrednio z morza, tylko zza
lądu, ale kolory też są wprost bajeczne... - opowiadała Karen. Szli dość
szybkim krokiem po to, aby móc jak najdłużej obserwować to wspaniałe zjawisko. Po
wyjściu z klubu, ani na chwilę nie puścili swoich rąk, podążali przed siebie
wciąż je trzymając i żadne z nich nie miało zamiaru pozwolić uwolnić się
drugiej dłoni. Niedozwolony skrót przez wydmy szybciej zaprowadził ich na samą
plażę. I choć nogi grzęzły im w piasku, nasypując się do butów, była to chyba
jedna z najpiękniejszych dróg, jakie ostatnio razem pokonywali. W końcu, będąc
już prawie u celu, zbiegli z niewielkiego pagórka głośno się śmiejąc. Z każdą
chwilą barwy na niebie stawały się coraz jaśniejsze, a odcień ciemnego lazuru
zamieniał się w soczysty błękit, który miejscami mieszał się z odcieniem
lekkiej moreli.
-
Pięknie, prawda? - westchnęła Karen, zawieszając wzrok w nadmorskiej
przestrzeni. Wciąż trzymając jego dłoń, przełożyła ją sobie do drugiej ręki, i
stając tuż przed nim, niemal przylgnęła plecami do jego torsu. Nie wiedział czy
to tylko jego imaginacja, jakaś iluzja, ale miał nieodparte wrażenie, że
oczekuje od niego odrobiny bliskości.
-
Cudownie... - odpowiedział cicho. Jego usta niemal łączyły się z jej włosami,
budząc w nim niespodziewanie silne pragnienie tego, czego doszukiwał się przed
chwilą w jej zachowaniu.
Natychmiast
chwycił jej wolną dłoń i tak ściskając już obie, objął ramionami jej drobną
sylwetkę, tym samym jeszcze mocniej przytulając ją do siebie. Nie wiedzieli ile
upłynęło minut i czy w ogóle były to minuty, kiedy tak stali. Nieprzytomne - z
tego chwilowego szczęścia - spojrzenia, błądziły gdzieś w oddali, ale tak naprawdę
nie ważne było to, na co patrzyli. Liczyła się tylko ta ulotna i subtelna
bliskość, i oboje teraz zastanawiali się, czy zdołają zrobić kolejny krok w jej
pogłębieniu, przecież tak bardzo tego pragnęli. W jego głowie błąkała się tylko
jedna myśl - móc zatonąć w czerwieni jej warg namiętnym pocałunkiem, a potem
wyszeptać najsłodsze wyznanie, które już z tysiąc razy układał sobie w głowie,
wraz z wyobrażeniem jej spontanicznej odpowiedzi, upragnionego odwzajemnienia. Tymczasem stał wtulając dziewczynę w
siebie bez najmniejszego drgnienia, jakby bojąc się, że każde słowo, czy ruch
spłoszy ją, i chwilę magii zamieni w brutalną rzeczywistość, którą ona poprze
słowami: „Bill, pora wracać”.
Jednak
ku jego zdziwieniu Karen, nagle puszczając jego dłonie, ale nie wyswobadzając
się z ukochanych ramion, odwróciła się przodem. Dostrzegł w jej oczach tańczące
iskry, które rozpaliły w nim płomień nadziei.
-
Możemy usiąść? - zapytała tylko z lekkim uśmiechem. Jak to dobrze, że nie
zrobił żadnego, głupiego gestu, na który miał ochotę, przez który pewnie pluł
by sobie w brodę, spotykając się prawdopodobnie z odrzuceniem, jakie teraz
przyszło mu do głowy, choć nie miał co do tego żadnej pewności. W jego życiu
były chwile, kiedy żałował, że w sprawie uczuć nie jest ryzykantem, ale nigdy
nie nauczył się nim być. Teraz też, mimo ogromnego pragnienia nie zaryzykował,
a tylko posłusznie usiadł obok niej na chłodnym piasku. Poczuł się okropnie.
Ten jej niespodziewany gest zrodził w nim nadzieję, która żyła tylko jedną,
krótką chwilę, bo to, o czym pomyślał, znów pozostało tylko w sferze jego
marzeń. Wbił wzrok w przesypywany własną dłonią piasek i zganiony w duchu przez
samego siebie, zamilkł na dłuższą chwilę wsłuchując się w szum morza i niespokojne,
szybkie bicie własnego serca.
Kątem
oka dostrzegł, że Karen odwraca się w jego stronę, dlatego też uniósł głowę.
Ich spojrzenia spotkały się, lecz oboje wciąż uporczywie milczeli. I choć każde
chciało w jakiś sposób ją przerwać, żadne jednak nie mogło się na to zdobyć.
Zdawać by się mogło, że w chwili tak ważnej, jego takt i pewna nieśmiałość,
wzięły górę nad rozszalałym sercem.
Nie
tracąc wzrokowego kontaktu, pierwsza odezwała się Karen:
-
Żałuję, że poznałam cię dopiero teraz... - powiedziała cicho, tak, że ledwie to
usłyszał, ale jej oczy płonęły. Już nie widział w nich tych znajomych iskier, a
ogromny żar z jakim na niego patrzyła. To, co przed chwilą powiedziała, te
słowa, właściwie mogły świadczyć o jednym, ale czy mógł w nie tak po prostu
uwierzyć? Może to nadmiar alkoholu wyzwolił w niej tę śmiałość?
Wyciągnęła
dłoń, gładząc go delikatnie po policzku. Patrzyła na niego z jeszcze większym
ogniem, jaki palił się w jej źrenicach, ogniem, którego teraz nawet to morze
nie byłoby w stanie ugasić, dzikim i nieokiełznanym. I choć o tym nie wiedział,
jej serce ogarnęły płomienie i pragnęła
tylko jednego... Jego.
Czuł
coś podświadomie, jednak wciąż myślał, że to tylko zrodzone pożądanie z powodu
braku czułości i miłości, absolutnej przynależności do drugiego człowieka. Ona
przecież nie kochała swojego męża, ale czy mogła pokochać jego? To było tylko
jego marzenie, dalekie i niespełnione.
Przez
chwilę wahał się, ale żądze już wcześniej w nim zbudzone popchnęły go do
działania. W jego żyłach też tańczyła purpura wypitego tak niedawno wina, które
prawdopodobnie właśnie w tej chwili dodało mu odwagi. Uniósł do góry rękę i
położył dłoń na jej dłoni, która teraz z niezwykłą delikatnością gładziła jego
policzek. Na krótką chwilę zatrzymał ją, po czym przesunął nieco bliżej swoich
gorących ust, które już po chwili żarliwie całowały jej wnętrze. Chciał wyznać,
że kocha, że szaleje, że bez niej życie nie będzie miało sensu, niech więc nie
gaśnie jak ta gwiazda na pochmurnym niebie, niech świeci dla niego do końca
swoich i jego dni, ale znów zabrakło okruchów odwagi. Przymknął oczy, wciąż
mając pod powiekami tylko jeden obraz. Zmaterializował się, kiedy je otworzył.
Była tak blisko, tak bardzo blisko... Już nie umiał powstrzymać swoich
pragnień, a nawet nie chciał. To marzenie, które śnił przez te wszystkie noce,
właśnie teraz mogło się spełnić i stało się. Na krótką chwilę ośmielony, zatonął
dotykiem swoich ust w jej ustach, ledwie odczuwalnie, jakby na próbę, z ogromną
obawą... Czy zechce, czy będzie umiała to odwzajemnić? A może odepchnie go z
wyrzutem? Co tam… niech się dzieje!
I
nagle jej dłoń zaczęła leciutko uwalniać się z jego uścisku. Na swoich wargach
poczuł najwspanialszy smak wina, które jeszcze tak niedawno sączyli razem, a
teraz spijał go z jej nabrzmiałych, ciepłych ust. Pieszczota stawała się
silniejsza, głębsza i bardziej odwzajemniana, a jej delikatna dłoń zmysłowo
muskała jego kark.
W
jednej chwili stała się kobietą, którą właśnie ktoś zabrał w drogę do raju.
Takiej przyjemności w pocałunku jeszcze nigdy nie zaznała, a żar miłości jaki
rozpalał ją od wewnątrz sprawiał, że słodkość jego ust, tak soczystych jak
miąższ dojrzałego owocu o najdelikatniejszym smaku, była najwspanialszą, jakiej
kiedykolwiek kosztowała. Świat zawirował, a ona wraz z nim. Z każdym, delikatnym
drgnieniem jego języka, unosiła się nad ziemią, miała wrażenie, że wzlatuje i
nigdy nie powróci do okrutnej rzeczywistości.
Gorączka
tych warg i chłodny podmuch porannego wiatru stały się kontrastem odczuć, które
unosiły ją na wyżyny własnych doznań, jakich w całym swoim życiu nie miała
okazji posmakować. A więc to tak całuje czysta miłość… Jak zatem byłoby, gdyby zdobyli
się na więcej? Cóż za słodka obietnica raju…
Właśnie
wtedy, kiedy odważyła się pomyśleć o czymś ponadto, nagle wszystko ustało. Zabrakło
jego gorących warg, a w zamian za to poczuła na swoich opuszczonych ustach
chłodny powiew morskiego wiatru i zimny dreszcz na wskroś przeszył jej ciało.
Dlaczego?
Z
pewnością pozwoliłaby mu na więcej, nawet na wszystko, przecież tylko tego
pragnęła. Czym była dla niego przez te kilka minut? Chwilą zapomnienia? Czy
może chwilą wspomnień? Dlaczego ten lojalny i przyzwoity do bólu Bill,
brutalnie z powrotem wepchnął ją w koszmarną otchłań rzeczywistości? Okrutnej
bo obok niego, ale bez niego...
Nie
otwierała oczu, nie chciała takiego powrotu i nagle, na tle szumu fal usłyszała
ciche, ale tak dobrze słyszalne i jakże bolesne:
-
Przepraszam...
Boże
jedyny... On przeprasza?! Dlaczego?! Przecież tego pragnęła przez te wszystkie
dni, tego, a może czegoś więcej?
-
To ja przepraszam, sprowokowałam cię, to wina alkoholu, zawsze po nim głupieję
- Rzucając cicho zdławionym głosem, wymusiła uśmiech. Miała wrażenie, że serce
wyskoczy jej z piersi. Pospiesznie wstała otrzepując z piachu sukienkę.
Dlaczego ten człowiek miał skrupuły? Dlaczego nie był zwykłym draniem, który
chce ją wykorzystać? U obliczu przyszłości nawet by tak wolała, zabrałaby
chociaż najpiękniejsze wspomnienia, wiedząc, że nie może od niego oczekiwać
żadnej miłości, bo teraz czuła, że jej serce krwawi. Podarował jej
najcudowniejszy pocałunek w dodatku ją za niego przepraszając? Czy możliwe
było, że rozpaliła w nim tylko zwykłe pożądanie na jedną, krótką chwilę, bez
grama uczucia?
-
Chyba pora wracać - rzuciła od niechcenia, wolno ruszając przed siebie. Mimo
wszystko wciąż była tu z nim, szedł tuż obok, dotrzymując jej kroku, ale czy
jeszcze mogła mieć jakąkolwiek nadzieję?
-
Zmarzłaś? - zapytał nagle, widząc gęsią skórkę na jej odkrytych ramionach.
-
Może trochę - odparła, obejmując się rękami.
-
Nie mam żadnej bluzy, oprócz tej cienkiej koszulki na sobie, ale są jeszcze
ostatecznie moje ramiona. - zażartował, śmiejąc się i bez pytania o zgodę po
prostu ją objął. Chyba wygłupił się, przepraszając za ten pocałunek. Miał jej
przychylność i teraz był tego pewien. Widział to w jej oczach, czuł w drżeniu
ciała. Mógłby przysiąc, że nie jest ono spowodowane tylko chłodem wiejącego
wiatru. Ale czy miał prawo liczyć na coś więcej niż tylko zauroczenie?
Szli
dłuższą chwilę w milczeniu. Bill zastanawiał się jak i kiedy wyznać jej swoje
uczucia, doskonale wiedział, że chce i w końcu musi to zrobić. W tym samym
czasie Karen walczyła ze swoją obawą, że jej marzenia nie spełnią się nigdy.
Strach wzmógł się, kiedy zobaczyła tuż za wydmami jego hotel. Kiedy tam wrócą,
taka chwila jak ta, może się już nigdy nie powtórzyć. To był ostatni moment.
-
Zatrzymajmy się na moment - szepnęła. Nie wypuścił jej ze swoich objęć,
zwracając się z nią w kierunku morza, które było wyjątkowo spokojne.
Teraz...
Tak, to była odpowiednia chwila na wyjawienie swoich uczuć - zupełnie sami na
tej plaży, tylko krzyczące mewy, wiatr i oświetlające ich promienie
wschodzącego słońca. Nikt już nie mógł mu w tym przeszkodzić, wystarczyło tylko
pozbierać myśli, ułożyć wszystko jak najpiękniej...
Karen
wciąż jednak milczała, stojąc ze wzrokiem wbitym w horyzont. Czuła wzbierające
pod powiekami łzy, słyszała bicie swojego serca, które wyrywało się do niego, i
które teraz tak bardzo bolało. Miała wrażenie, że ono rozpada się na drobne
kawałki i jeśli wszystko właśnie tak się zakończy, nigdy nie zdoła poskładać go
w jedną całość, bo zanim stąd wyjedzie, zostawi ich większość na piasku tej
plaży, w tym hotelu, po prostu przy nim. Wiedziała, że nie może mu powiedzieć
co czuje; nie może i nie chce... Zresztą co za różnica? Po co miała obciążać go
swoim wyznaniem, zniszczyć to co ich łączyło; cudowną przyjaźń, przeplecioną
nicią fascynacji. Ale jak żyć, dusząc to wszystko w sobie? Czy ma cierpieć
przez resztę życia, kochać platonicznie i żyć wspomnieniami?
Boże
jedyny... Przecież to męka nie do zniesienia!
Przymknęła
na chwilę oczy, nie potrafiąc już dłużej powstrzymać piekących łez, które teraz
bezwolnie potoczyły się po jej policzkach. Odwróciła głowę, spoglądając na
niego. Wiedziała, że myślami błądzi w otchłani swojego umysłu, zapatrzony w
bezkresną dal i nieobecny duchem, jednak niemal natychmiast na nią spojrzał.
Jego oczy wyrażały troskę i jakiś dziwny smutek.
-
Karen... - szepnął. - Ty płaczesz?
Pod
wpływem jego słów już nie potrafiła się kontrolować. Chwyciła dłońmi jego
koszulkę i łkając, mocno wtuliła się w jego tors. Przez chwilę wahał się, ale
szybko przytulił ją mocno, znów dotykając ustami jej włosów. Nie wiedział czemu
płacze, co jest przyczyną jej łez, jednak był szczęśliwy mogąc bezkarnie
trzymać ją w ramionach. Gdyby tak mógł już nigdy jej z nich nie wypuścić...
Drżał
jak nastolatek, czuł jak o tę bliskość błaga niemal każda cząstka jego ciała.
Delikatnie pogładził jej włosy, przenosząc dotyk na policzek, w końcu chwytając
jej podbródek skłonił ją, aby na niego spojrzała.
-
Co się stało? Powiedz... Przecież jestem twoim przyjacielem, prawda? - poprosił
łagodnie, patrząc w jej załzawione oczy.
-
Jesteś moim przyjacielem, ale wolałabym, żebyś nim nie był - wypowiedziała z
trudem. Przestraszył się jej słów.
-
Co ty mówisz? Dlaczego…?
Już
dłużej nie potrafiła znieść jego cudownego spojrzenia, niewątpliwie
przyjacielskiego i pełnego troski, ale przecież ona tak bardzo by chciała zobaczyć
w jego oczach miłość.
-
Przysięgam, nie chciałam tego... - wydusiła z siebie.
-
Czego nie chciałaś Karen, co się stało? - zapytał, coraz bardziej
zaniepokojony.
-
Nie chciałam się w tobie zakochać Bill, ale to się stało! I przepraszam, po prostu
musiałam ci to powiedzieć - wyrzuciła z siebie szybko, ale z niemałym trudem.
Zamarł
w bezruchu nie wierząc w to co usłyszał. Czy jej słowa oznaczały, że to, co
dostrzegł przed chwilą było rzeczywiste, prawdziwe? Było dokładnie tym, o czym
marzył? I co wcześniej tak bardzo zaślepiało go, że tego nie dostrzegł? Poczuł
lawinę szczęścia, a zarazem bólu z powodu jej łez, ale przecież... Przecież on
czuł to samo, każdej chwili z nią spędzonej umierał z tego zakochania mając
pewność, że to beznadziejne uczucie spisane jest już w zalążku na straty. Ta
pewność w jednej chwili okazała się złudna, a była to najpiękniejsza chwila w
jego życiu, jeszcze tak niedawno jedynie o czymś takim marzył!
-
Karen, ja... - zaczął cicho, czując jak w jego piersi tłucze się serce, lecz
niemal w tej samej chwili poczuł jej dłoń na swoich ustach.
-
Bill, nic nie mów, błagam... - jęknęła tylko desperacko takim tonem, jakby
błagała o życie. Zdziwiło go to; czyżby nie chciała usłyszeć, że on odwzajemnia
to uczucie całym, swoim sercem? Powinien teraz wykrzyczeć, jak bardzo ją kocha,
jednak znów nie umiał myśleć racjonalnie; stał jak wryty i zamilkł jak kazała.
Za to w jego wnętrzu wszystko wrzało, euforia objawiła się niesamowicie szybkim
biciem serca, a w głowie szumiało, jakby wypił znaczną ilość szampana. Zaraz
jej wszystko powie, niechże tylko pozwoli mu na to!
Z
nadmiaru emocji aż pociemniało mu w oczach, niewątpliwie zamroczyło go na
chwilę szczęście, a kiedy trzeźwość myślenia znów stała się realna, Karen nagle
wyswobodziwszy się z jego objęć, odwróciła się i zaczęła przed siebie biec. Uciekała
ile sił w nogach, a była naprawdę bardzo szybka.
-
Ale dlaczego? - zapytał tylko, ale ona i tak już nie była w stanie tego
usłyszeć. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, a oddaliła od niego dobre kilka
metrów, podczas gdy on wciąż stał jak sparaliżowany, niezdolny aby się
poruszyć.
-
Karen! - krzyknął, ale nawet się nie odwróciła, chociaż piach pod stopami
spowalniał jej ucieczkę, była coraz dalej. Czy aż tak bardzo obawiała się jego
odpowiedzi, nie wiedząc jaka będzie? Dlaczego był takim idiotą i nie wyznał jej
wszystkiego natychmiast?
-
Karen!!! - Znów krzyknął, tym razem z całych sił. - Ja też się w tobie
zakochałem... - dodał już zupełnie cicho, wciąż oszołomiony. Na szczęście tego
też nie mogła usłyszeć, na szczęście… Powie jej to w innych okolicznościach,
jeszcze dziś, może nawet zaraz. Tylko musi ją natychmiast dogonić. Przed chwilą
właśnie zdał sobie sprawę z tego, że życie może być piękne, więc czemu do
cholery jeszcze tu stoi?!
O RANY. Ten odcinek naprawdę był gorący. Pełny uniesień, emocji, romantyzmu. Podziwiam, jak pięknie to wszystko opisujesz, jak dobierasz idealnie słowa. I to we mnie po prostu trafia. W moją obumierającą romantyczną duszę, którą ożywiasz tymi pięknymi słowami... <3
OdpowiedzUsuńTak wiele powodów, przez które nie potrafili wyznać sobie tego, co naprawdę do siebie czują i jednocześnie tak wiele znaków, ewidentnych zachowań, które wręcz podsuwały racjonalnemu człowiekowi pod nos, że to jest już miłość, a nie zwykła przyjaźń... W końcu padły te słowa i pozwolił jej odejść? Ja też nie wiem, czemu do cholery, on tam jeszcze stoi! Co będzie jeśli naprawdę mu zniknie?! Jeśli jej nie dogoni... I jeśli już nigdy nie będzie miał okazji wyznać jej, że odwzajemnia to uczucie. Że nie jest w tym sama, że się przed nim w żaden sposób nie ośmieszyła... Wyobrażam sobie, jak bardzo musiało być to dla niej trudne. I podziwiam, że zdobyła się na tą odwagę. Tylko niech już mu nie ucieka. Bo przecież nie po to chciała to z siebie wyrzucić, prawda?
Bill, teraz albo nigdy!
Pozostaje mi tylko czekać na kolejny odcinek z nadzieją, że to wszystko potoczy się dla nich, w jak najlepszym kierunku <3
Ojej, jak mi się miło zrobiło, bo już myślałam, że jestem jedyna z taką przesłodzoną romantycznie duszą ;) Cieszę się, że dzięki moim słowom coś w Tobie odżyło.
UsuńTen mój Bill to jak sama widzisz taka pierdoła, niby wie czego chce, a nie potrafi w odpowiednim momencie zachować się jak należy, ale spokojnie, nie pozwoli jej zniknąć.
Dziękuję serdecznie, buziaki ;*
Nie no, już nie mogę.
OdpowiedzUsuńWytrzymywałam go naprawdę, NAPRAWDĘ długo. Trzydzieści jeden rozdziałów, gdzie Bill miotał się w tę i z powrotem, niby wiedząc, czego chce, ale jakoś nie mogąc dojść z sobą do porozumienia. Nic dziwnego, że ta… dziewczyna na A (wybacz moją pamięć) w końcu miała go dość! Najpierw Nadia i wieczne mieszanie jej w głowie, potem Aime i jego niezdecydowanie (tutaj jeszcze rozumiałam to, w końcu miał wtedy w głowie Karen), ale teraz… no nie! No po prostu, kurwa, no nie!
Co z niego za pierdoła!
Przy nim nawet Karen, krucha i naprawdę skrzywdzona, doświadczona przez los dużo bardziej niż on… kurczę, ta laska ma naprawdę duże jaja. By znaleźć w sobie tyle siły, odwagi, by mu to wyznać.
Nawet jeśli później miała się posiłkować ucieczką – nic dziwnego. Z odwagą trochę tak jest, że jej wykres to jedna wielka sinusoida. Mam nadzieję, że teraz znów zacznie zbliżać się do zera… i dalej piąć się w górę ;)
Zastanawiam się tylko… co zobaczyła w jego oczach? Tak to jest w takich momentach, kiedy niby wiesz, że musisz coś powiedzieć, coś, co niby nie ma sensu… jednak liczysz na jakiś znak, na cokolwiek. Błysk w oczach, pocałunek, jakąkolwiek reakcję – nawet jeśli podświadomie, Karen musiała na coś czekać. I podczas gdy on, Bill, nie robił nic… czy straciła resztki tej nadziei (o której nawet może nie wiedziała, że się w niej tli)?
Nie no, nie mogę, jeszcze raz: CO Z NIEGO ZA PIERDOŁA. Po tym wszystkim, co się stało. Po tym wschodzie słońca (boże, Karen była tak urocza, gdy go tam wyciągała!), po pocałunku, po spacerze, po tym, jak poprosiła go, by się zatrzymali, jakby chciała odsunąć w czasie moment powrotu do rzeczywistości… no nie wierzę. Ależ mnie zirytował w tej części! Może to dobrze, że Karen mu uciekła, ma czas, by przejrzeć na oczy i zmienić zdanie! Kto by chciał taką niezdecydowaną pierdołę!
Oczywiście żartuję sobie, ale teraz na poważnie zaczynam się zastanawiać, jakim cudem Bill wciąż ma ten hotel xD Jeśli w sprawach biznesowych jest tak samo płochliwy i niezdecydowany to powinien chyba płacić więcej swojemu managerowi xD
Hahahahahaha! Cudowne! Uwielbiam Cię po prostu! Wiedziałam, że prędzej, czy później ktoś w końcu to dostrzeże, że z niego jest po prostu sierota, pierdoła - w sprawach uczuć oczywiście, niezdecydowany i bardzo strachliwy koleś. I dopiero Kamili odpowiedziałam, że to jest pierdoła, a i wcześniej gdzieś w odpowiedziach (nie pamiętam czy do Was) tez to podkreślałam. W sprawach biznesowych jak widzisz jakoś sobie jeszcze radzi i chyba zdecydowanie lepiej mu to idzie, niż w sprawach uczuć.
UsuńMyślę, że on jeszcze Cię wkurzy, ale taki jego rok xD
Dziękuję serdecznie i ślę całusy ;*
No i widzisz, za to tu lubię być u Ciebie ;> bo nawet w tych swoich romantycznych uniesieniach jesteś w stanie stworzyć postaci o tych "negatywnych" cechach. No bo, na zdrowy rozsądek, kto by chciał taką pierdołę jak Bill z HH? Kto by chciał takiego dzieciaka jak Bill z MI? Albo tego wiernego Toma z FP? Jeszcze znalazłabym dużo przykładów ;> A Ty posiadasz naprawdę niesamowitą zdolność tworzenia takich charakterów w taki sposób, żeby czytelnik się nie zorientował… albo, co najwyżej, nie brał tego za wadę, a właśnie urok :D Bardzo dobrze, chcę tu być i czytać więcej, bo Ty nie szczędzisz swoich bohaterów i nigdy nie wiem, czego się spodziewać;>
UsuńDziękuję Ci kochana moja :* Myślę, że nawet pierdołowaty Bill znalazłby chętną, co by się nim zaopiekowała xD . Bo widzisz, moi bohaterowie tylko z pozoru są tacy fajni, nie wspomnę już o Babette, która przecież też długo nie wiedziała czego chce.
UsuńWięc bądź kochana, bądź, jesteś tu bardzo mile widziana ;*
Kochana... od razu, na wstępie bardzo cię przepraszam, ze pod poprzednią częścią zabrakło mojego komentarza, ale naprawdę ostatnio wszystko u mnie na jakichś wariackich papierach :/
OdpowiedzUsuńW każdym razie... bardzo się cieszę, ze w końcu między naszymi bohaterami coś poszło do przodu... ten pocałunek i... wyznanie Karen. Dobrze, ze to ona zdobyła się na to pierwsza, ale teraz... niech tylko pozwoli mu się dogonić, niech pozwoli jemu również się wypowiedzieć bo coś czuję, ze ten wrażliwy i romantyczny Bill może wyznać jej uczucie w bardzo piękny sposób. Dlatego teraz już czekam niecierpliwie na następny rozdział... oby przyniósł coś dobrego!!! Buziaki ;*
No a ja myślałam, że mnie opuściłaś na dobre :( Cieszę się, że jesteś! Wybaczam więc tę wpadkę hahaha ;)
UsuńNo cóż, Bill jest tutaj taką trochę przystojną ciepłą kluchą, ale obiecuję, że spisze się mimo to, że ogarnie swój zaskoczony tyłek. W końcu czas ucieka, a ona niebawem wyjedzie i straci ją, jeśli niczego nie zrobi.
Dziękuję kochana, buziaczki ;*