piątek, 11 maja 2018

Część 33. „Gdzie kończy się ocean, a zaczyna niebo”


Część 33. „Gdzie kończy się ocean, a zaczyna niebo”


            Nadia spojrzała na wiszący tuż nad recepcją duży zegar. Dochodziła właśnie piąta. Jeszcze tylko dwie godziny, a będzie mogła pójść do domu i porządnie się wyspać. Nie lubiła nocnych zmian, ponieważ polegały one głównie na bezczynnym siedzeniu. Nigdy nic się nie działo, rzadko ktoś o tej porze przyjeżdżał, ale Bill nigdy nie pozwalał spać, twierdząc, że cały hotel nie śpi nigdy i po to są nocne dyżury w recepcji, żeby ktoś czuwał nad snem innych.  
            Czasem zdarzało jej się zdrzemnąć na siedząco, ale potem czuła się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy nie spała. Teraz, licząc czas do końca zmiany, siedziała rozparta w obrotowym fotelu ze wzrokiem wbitym w rozpościerający się za oknem widok. Na tle monotonnego o tej porze obrazu, nie dało się nie zauważyć kobiecej postaci szybko zbliżającej się do głównego wejścia. Wytężając wzrok, Nadia aż uniosła się ze swojej leniwej pozycji i zanim zdążyła zadać sobie w myślach jakiekolwiek pytanie, Karen właśnie wbiegła do holu. Nie zatrzymując się, a nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem, pomknęła w kierunku windy. Blondynka wstała i aż wychyliła się za nią zza lady recepcji:
            - Karen, co się stało?! - krzyknęła, ale tamta nawet nie odwróciła się, a po chwili zniknęła za zamykającymi się drzwiami osobowego dźwigu. Nadia wzruszyła tylko ramionami, nawet nie próbując zastanawiać się skąd ten pośpiech. Już miała leniwie opaść na fotel, kiedy zobaczyła następną postać biegnącą w kierunku wejścia i aż zamarła. To był Bill, który po chwili równie szybko wpadł do hotelu. On dla odmiany nie pomknął w kierunku windy, lecz nieco zdyszany zatrzymał się przy recepcjonistce.
            - Karen pojechała na górę? - zapytał, a dziewczyna skinęła tylko głową. Już nie odpowiedział nic, tylko podążył śladem tej, którą niewątpliwie gonił. Dla Nadii w tej właśnie chwili wszystko wydało się jasne. Musieli wyjść gdzieś razem, przed rozpoczęciem przez nią nocnej zmiany, a w tym czasie coś między nimi musiało się wydarzyć.
            Poczuła żal, wściekłość, ból, który nagle zawładnął jej sercem. W świetle umowy, jaką zawarła z Franzem powinna teraz sięgnąć po telefon, lecz zawahała się. Po chwili namysłu jednak, wsunęła dłoń do kieszeni, ale zaraz zatrzymała, a w końcu cofnęła rękę. Wszak obiecała, że zatelefonuje, kiedy zobaczy coś podejrzanego, ale czy musiała to widzieć?

***

            Bill dobiegł do windy, która właśnie zatrzymała się na piętrze Karen i natychmiast ją ściągnął. Mógłby pobiec schodami, ale z jego kondycją pewnie i tak trwałoby to dłużej. Jeszcze tylko kilka minut i wyzna jej wszystko, teraz już nic go nie powstrzyma. Jak mógł być tak głupi i przegapić tyle szans? Jak mógł nie zauważyć tego, że staje się jej miłością? Albo był totalnie ślepy, albo tak bardzo zaślepiła go myśl, że to jest nierealne...
            Minuty zamieniły się nagle w godziny. Zmarnował ich tyle, że były nie do zliczenia, a nie chciał marnować już żadnej z kolejnych w swoim... w ich życiu. Biegł przez korytarz jak oszalały, a gdy dopadł do drzwi Karen, okazało się, że są zamknięte. Ale czy mógł się spodziewać, że będą stały przed nim otworem? Miał wrażenie, że spieprzył po całej linii.  
            Przylegając do nich niemal całym ciałem, uderzył w płaszczyznę kilkakrotnie otwartą dłonią.
            - Karen! Proszę cię, otwórz! - powiedział dość głośno. Zdawał sobie sprawę, że o tej porze większość ludzi w hotelu po prostu śpi, a nie chciał postawić gości na równe nogi z powodu swoich sercowych kłopotów. Kiedy odpowiedziała mu cisza, zastukał i znów się odezwał:
            - Karen, przecież wiem, że tam jesteś!
            - Nie Bill, odejdź! - usłyszał nagle jej stłumiony głos. Dlaczego nie chciała z nim porozmawiać? Czy nie pragnęła usłyszeć, że on czuje to samo co ona? A może obawiała się, że nagle znów zacznie ją przepraszać nie mogąc tego odwzajemnić?
            - Otwórz, Karen... Ja muszę ci o czymś powiedzieć, musimy porozmawiać – poprosił.
            - Nie Bill, nie utrudniajmy tego, co i tak jest beznadziejne. - odpowiedziała dziewczyna. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że płacze.
            - Karen! - krzyknął tym razem głośniej, ale bez skutku. Mijały kolejne, tak cenne minuty i wiedział, że tak stojąc i skamląc cicho pod drzwiami niczego nie wskóra.
            Bała się otworzyć, żeby nie usłyszeć tego, czego usłyszeć nie chciała, a o czym przecież przekonał ją do tej pory swoim idiotycznym zachowaniem. Może drzwi stanęłyby przed nim otworem, gdyby powiedział teraz, że ją kocha? Ale wówczas byłby dopiero ostatnim dupkiem, gdyby właśnie w ten sposób wyznał jej miłość.
            Oparł się dłońmi i czołem o tę dzielącą ich, drewnianą płaszczyznę, i donośnym głosem zakomunikował:
            - Za chwilę tu wrócę, słyszysz?! Wrócę! - Po czym nie czekając na windę zbiegł schodami do recepcji. Swoim nagłym pojawieniem się, znów wyrwał z letargu Nadię.
            - Daj mi kartę do pokoju Karen! - powiedział poważnie wręcz nakazującym tonem, nie chcąc tracić czasu, na obejście całej lady.   
            Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, lecz wszystko w niej zawrzało. Co tu się do cholery działo? Czy aż tak się pokłócili, że nie chciała otworzyć mu drzwi?
            Postanowiła zagrać nieco na zwłokę, mając nadzieję, że dowie się o wszystkim nieco więcej.
            - Ale przecież kartę do swojego pokoju ma Karen - odparła z głupim uśmiechem i opierając się dłońmi o blat recepcji, przechyliła bardziej w stronę Billa. Zamarła, gdy napotkała jego sypiące iskry wściekłości - spojrzenie.
            - ZAPASOWĄ! - krzyknął, uderzając pięścią w blat i poczerwieniał. Drgnęła. Rzadko widziała go w takim stanie, ale wiedziała, że nie powtórzy już wypowiedzianych przed chwilą słów. Coś ścisnęło ją za gardło. Pierwszy raz podniósł na nią głos. Wcześniej już widywała go w takim stanie, ale do niej jeszcze nigdy nie mówił takim tonem. Zacisnęła usta i zniknęła na chwilę za drzwiami zaplecza, skąd pospiesznie przyniosła to, o co prosił i bez słowa położyła przed nim. Przymknęła oczy, aby udaremnić ucieczkę wzbierającym pod powiekami łzom, na próżno, bo gdy je otworzyła potoczyły się wartkim strumieniem po jej bladych policzkach.
            Na szczęście Billa już tu nie było.
            - Jak mogłeś…? - szepnęła sama do siebie. Już była pewna ile znaczy dla niego tamta kobieta, a ile kiedykolwiek znaczyła ona sama. Zacisnęła drżącą dłoń, na spoczywającym w kieszeni telefonie.

***

            Na szczęście o tej porze winda wciąż na niego czekała, a po chwili już wiozła go do bram raju. W ręku ściskał kartę do pokoju Karen, a serce waliło mu jak dzwon na wieży starego kościoła, miał nawet wrażenie, że je słyszy. Czuł się tak, jak gdyby ktoś czytał głośno wszystkie jego myśli. Długość korytarza pokonał biegiem, a stanąwszy u drzwi jej apartamentu, drżącą dłonią przesunął kartę w czytniku. Ostatnia bariera dzieląca go od chwili w której zmieni całe swoje życie, ustąpiła. Odetchnął głęboko, jakby świeży haust powietrza dodał mu odwagi i sił, po czym przekroczył próg.
            Karen siedziała na kanapie z wspartym na kolanach czołem, rękami obejmowała podciągnięte nogi. Kiedy tylko usłyszała czyjeś kroki natychmiast uniosła głowę i zamarła. W pierwszej chwili była przekonana, że przyjechał Franz, bo któż inny mógł mieć kartę do ich apartamentu? Na szczęście jednak to nie był on, choć widok Billa tym razem wcale jej nie ucieszył. Nie chciała usłyszeć, że jest dla niego tylko przyjaciółką, tak bardzo bała się takich słów. I choć miała ogromną nadzieję, że powie jej coś innego, rozsądek nakazywał jej w to wątpić.
            Gdy tylko ją zobaczył, podszedł do niej i przyklęknął, delikatnie chwytając za splecione na łydkach dłonie dziewczyny. Dopiero teraz zobaczył, że jej oczy są pełne łez i poczuł w sercu lekkie ukłucie. Płakała przez niego? Przez jego opieszałość czuła teraz wielką niepewność i strach? Nie mógł i nie chciał zwlekać ani chwili dłużej, już i tak zmarnował tak dużo czasu. Tyle nocy i dni, kiedy mogli cieszyć się swoją miłością. W tej chwili zapomniał, że ma męża, zresztą to było teraz nieważne, przecież byli w sobie zakochani, czy coś innego mogło się liczyć?
            - Karen... - szepnął cicho patrząc jej w oczy. - Kochana moja... Najdroższa.
            Te słowa sprawiły, że ich spojrzenia spotkały się. Jak to możliwe, że w ten sposób zwracał się właśnie do niej? A jeśli to tylko sen z którego za chwilę się obudzi? Serce zatrzepotało jej w piersi. Tak długo na to czekała i choć jeszcze nie powiedział wiele, z jego spojrzenia mogła wyczytać ogrom uczucia i bezmiar czułości. Dlaczego spostrzegła to dopiero teraz? Czemu wcześniej była tak ślepa? A może on tak dobrze wszystko ukrywał?
            - Bill... - jęknęła tylko cicho, a on w obawie, że znów będzie chciała powstrzymać go przez jakimkolwiek wyznaniem, natychmiast wyszeptał:
            - Ciii... Nic nie mów, teraz pozwól mówić mnie.
            Podniósł się z kolan i przysiadł na kanapie, delikatnym gestem skłaniając ją, żeby wyprostowała nogi. Kiedy puścił jej dłonie nerwowo zacisnęła je na materiale sukienki, a wówczas on ujął jej twarz w swoje.
            - Czuję to samo Karen... - zaczął zupełnie cicho, lecz ona dokładnie słyszała te słowa, a z każdym kolejnym zaczynało się w niej rodzić szczęście. - Wybacz mi, byłem taki głupi, że tak długo nie potrafiłem ci tego wyznać, ale postaraj się mnie zrozumieć... Masz męża, myślałem, że go kochasz, myślałem, że lubisz mnie tylko jak przyjaciela. Jak miałem powiedzieć ci, że zakochałem się w tobie zaledwie po kilkunastu dniach znajomości?
            Karen patrzyła mu prosto w oczy. Błyszczały przecież tak samo jak zawsze, dlaczego nie dostrzegła wcześniej, że to dla niego coś więcej niż tylko przyjaźń? Mimo tego, co w nich teraz zobaczyła, wciąż patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby nieprzytomnie, więc powtórzył:
            - Tak, ja też zakochałem się w tobie.
            To wszystko poruszyło w niej skrywane jak dotąd ogromne pokłady czułości. Już nie musiała niczego kryć, nie było potrzeby uważać na gesty, obawiać się ich, bądź wstydzić. Natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję i mocno wtuliła się w jego tors. Ich serca zaczęły bić wspólnym rytmem miłości i nic już nie było ważne. Budzący się do życia świat za oknem mógł w jednej chwili przestać istnieć, liczyła się tylko ta chwila i oni.
            Nieco zaskoczony jej nagłą reakcją, objął ją natychmiast swoimi ramionami i delikatnie dotknął jej włosów.
            - Byłem głupi, że tak ukrywałem swoje uczucia... Byłem taki głupi... - wyszeptał wprost do jej ucha. Rozluźniła nieco zaplecione na jego karku dłonie i odchyliła głowę tylko po to, żeby znów spojrzeć mu w oczy.
            - Gdybym tylko wiedziała, gdybyś dał mi jakiś znak... - odpowiedziała cicho.
            - Jestem idiotą i nie wiem czego się bałem. Zmarnowaliśmy tyle czasu i nie chcę marnować ani minuty więcej - odparł i przybliżył twarz do jej twarzy. Kiedy tylko przymknęła oczy, opadł miękkim dotykiem swoich warg na jej ciepłe i rozchylone usta. Niespełna godzinę temu kosztował ich po raz pierwszy, a teraz znów czuł ten słodki smak. W tej samej chwili zakiełkowało w obojgu maleńkie ziarno podniecenia, które już niebawem miało rozrosnąć się w piękną i bujną roślinę.
            - Kocham cię, kocham... - wyszeptał z ogromną desperacją, kiedy oderwał się od jej ust, żeby opaść deszczem delikatnych pocałunków na całą jej twarz. Niecierpliwe dłonie zbłądziły na ramiona dziewczyny, aby już po chwili zsunąć z nich niewielkie skrawki materiału, będące częścią białej, zwiewnej sukienki, Zdejmował ją z niej, jakby odkrywał największą i najpiękniejszą tajemnicę, niespiesznie, bo choć tak bardzo spóźnieni mieli przecież przed sobą całe życie. Drżały mu dłonie, kiedy dotykał jej ciała, a ono choć tak bardzo gorące pokrywało się dreszczem.
            Nie wiedziała, czy to jakiś piękny sen, czy to wszystko dzieje się naprawdę. To naprawdę możliwe, że zakochał się w niej tak mocno jak ona w nim? Miała wrażenie, że dostaje na raz za dużo szczęścia, czuła się tak, jakby niebo spadło jej na głowę; jego uczucie, które nie wiedzieć czemu tak długo przed nią skrywał, a oprócz tego bliskość o jakiej jeszcze wczoraj mogła tylko pomarzyć. Nie umiała poskromić emocji, jakie w tej chwili i pod wpływem tego dotyku zawładnęły jej ciałem.
            Karen wsunęła mu chłodne dłonie pod koszulkę. Drgnął lekko, lecz po chwili się uśmiechnął. Pragnął jej dotyku tak, jak pragnął dotykać jej, ale chciał też, żeby ten ich pierwszy raz był idealny i wyjątkowy, obawiał się jednak, że szaleństwo zmysłów nie pozwoli zbyt długo cieszyć się tą chwilą bliskości. Przecież tak długo nie miał kobiety... Czy sprosta? Strach podstępnie wkradł się do jego umysłu, paraliżując na chwilę każdy ruch, a wówczas ona, miękko układając dłonie na jego łopatkach, przybliżyła do jego twarzy swoją. Odpłynęli znów razem rzeką zmysłowego i delikatnego pocałunku, aby już po chwili dryfować na morzu pożądania. Kiedy zabrakło im tchu na chwilę oderwali od siebie usta, a wówczas on szybkim ruchem zrzucił z siebie koszulkę. Ona, choć z nieco obnażoną piersią, jednak wciąż pozostawała w sukience. Zapragnął zobaczyć ją nagą, podczas, gdy ona z lekkim zawstydzeniem znów naciągnęła ramiączka.
            - Nie... - szepnął i delikatnym, zmysłowym ruchem ponownie je zsunął, sięgając po chwili na plecy dziewczyny, aby rozpiąć suwak sukienki, a wtedy ta opadła całkiem, obnażając kształtne piersi. Pochłonął wzrokiem ten widok, po czym delikatnie scałował z jej twarzy lekkie zażenowanie i zbłądził ustami na gładkie ramiona. Ciche westchnienie dotarło do jego uszu, przez co zupełnie oszalał. Krew zamieniła się w rwący potok, niosący ze sobą szalone pożądanie. Mimo to chciał być delikatny, czuły, wyzbywając się z umysłu szaleństwa, które nakazywało mu wziąć ją tu i teraz. Wiedział, że nie powstrzyma się przed ostatecznym krokiem, a nawet nie chciał czekać; wystarczająco długo to wszystko trwało. Był pewien, że teraz, jeśli tylko mu na to pozwoli da jej siebie, biorąc w zamian jej cudowną uległość i delikatność, wdychając jej słodki zapach odleci na skrzydłach rozkoszy, zabierając ją ze sobą do tej cudownej krainy.
            Kiedy porwał dziewczynę na ręce, miała wrażenie, że unosi się w przestworza, a droga do sypialni wydała jej się najwspanialszą podróżą do miejsca, gdzie czeka ją tylko szczęście. Ciepły dreszcz przepłynął przez jej ciało, kiedy zapadła się w miękkiej, śnieżnobiałej pościeli. Czy to puszysta chmura na której się unosi, a nad nią pochyla się anioł? Kolor jego włosów był iście diabelski, ale to spojrzenie, ten subtelny dotyk, te miękkie usta, to wszystko było tylko dowodem, że właśnie znalazła się w niebie.
            Oszołomieni miłością, obdarowując się lekkimi muśnięciami, niepostrzeżenie zgubili czas w którym odkryli przed sobą swoją nagość. I nagle teraz, tak bardzo ważna stała się chwila, kiedy tonąc w ramionach pragnienia, objęli spojrzeniami swoje piękne ciała.
            W Karen niespodziewanie zrodziło się wahanie.
            Zdradzała...
            Czy uda jej się zagłuszyć deszczem kochających dłoni rodzące się wyrzuty sumienia? Dlaczego właśnie teraz o czymś takim pomyślała, dlaczego w takiej chwili wdarł się w jej myśli ten, którego nie kochała, a z którym mimo to dzieliła życie? Wystarczył jeden, krótki moment, a jej miłość natychmiast odgadła rozterkę.
            - Coś się stało…? - wyszeptał Bill, nieznacznie odsuwając się od niej. Spojrzał w jej oczy z taką troską, że mocniej zabiło jej serce. Otuliła dłońmi jego ciepłe policzki i odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, jaki właśnie ten widok wymalował na jej ustach:
            - Nic... Już nic - Ciche słowa utonęły w ich głośnych oddechach, które po chwili połączył kolejny, łagodny pocałunek. Przecież chciała zatracić się w takim spełnieniu, a mogła tylko z nim, z mężczyzną którego pokochała całym swoim sercem. Delikatne dłonie sunęły po lekko umięśnionym torsie i choć tak bardzo chciała podążyć za tym dotykiem swoim spojrzeniem, to nie potrafiła porzucić jego ust, które tak cudownie pieściły. Ciepło znajdujących się w intymnej bliskości ciał i podniecenie rozrywające trzewia słodkim bólem zaprawionym nutą pragnienia, kołaczące w ich piersiach serca i szaleństwo zmysłów – cudowna mieszanka składników tak bardzo potrzebnych do spełnienia. I choć byli tak bardzo blisko, to pragnąc tego, wciąż nie stawali się jednością.
            Droga jaką wybrali była długa, ale nie męcząca. Oboje czerpali nieziemską przyjemność pokrywając wzajemnie swe ciała delikatnymi i czułymi pocałunkami, dopełniając tego pieszczotą dłoni, jakby celowo wszystko przedłużając, choć niewątpliwie czuli zmęczenie po nieprzespanej nocy.
            Bill wiedział, że już najwyższy czas zwieńczyć ten akt całkowitym połączeniem ciał, przecież oboje tego tak bardzo pragnęli, toteż zatrzymując szaloną karuzelę namiętności, pochylił się nad Karen szepcząc:
            - Kocham cię…
            Wniknął w nią niepostrzeżenie, delikatnie, z ogromną czułością splatając ich dłonie, a cichy jęk dziewczyny stłumił pełnym żądzy pocałunkiem. Pierwszy krok na drodze do rozkoszy był tak cudownym doznaniem, że zabrakło jej tchu. Oplotła dłońmi jego kark i poddała się namiętnej pieszczocie warg, odwzajemniając każde, najmniejsze drgnienie. Czuła w sobie jego ciepło i z każdym ruchem coraz większą błogość obejmującą całe jej ciało. Słodka chwila uniesienia, dreszcz za dreszczem, szaleństwo rozpalonych ciał i ich drżenie… Pragnęli, by każda sekunda stała się minutą, by mogli tak trwać i trwać upojeni namiętnością, oddawać sobie ciała, dusze, umysł, każdą cząstkę istnienia. Być dla siebie wszystkim; niebem, ziemią, ogniem i wodą.
            Delikatnie, ale łakomie chwytał ustami skórę na szyi i ramionach dziewczyny, kosztował jej, jakby była najsmakowitszym kąskiem, jakby w każdym miejscu czuł jeszcze większą słodycz i chciał jej poczuć jak najwięcej. Nie była mu dłużna, podobnie jak on obdarowując dostępne miejsca dotykiem swoich warg. I choć słyszała tylko jego głośny oddech, miała wrażenie, że szepcze jej do ucha: „Chodź ze mną, popłyńmy złotą łódką w bezkresną dal, gdzie kończy się ocean, a zaczyna niebo…”
            Ufnie podążyła za nim do krainy spełnienia, gdzie wiódł ją krętą ścieżką na wyżyny rozkoszy, bez odrobiny zmęczenia, lekko i swobodnie. Każdy kolejny krok obezwładniał ich ciała cudowną przyjemnością i już tylko chwile dzieliły ich od zdobycia szczytu, już stali u wrót raju ze złotym kluczem w dłoniach. Czy naprawdę tego chcieli? Nie… Mogliby tak wspinać się przez cały dzień, wieczór, noc, całą nieskończenie długą wieczność. Ale oszałamiająca ich ciała ekstaza przyszła szybciej niż się spodziewali, zabierając ich w cudowną podróż do najpiękniejszej krainy, gdzie wstęp mają tylko zmysły. Poddali się szaleństwu, bo nawet gdyby tego chcieli, nie sposób już było się zatrzymać. Splecione dłonie, głośne oddechy i stłumiony jęk, muzyka oszalałych z rozkoszy ciał połączonych miłością w jedność, którą już chcieli pozostać na zawsze. Nic jednak nie mogło trwać wiecznie, ale w tym wszystkim pięknem było to, że miłość połączyła ich na ścieżce życia, a od tej chwili pragnęli podążać już razem i mogli sycić się swoimi ciałami do woli.
            Dlaczego rozkosz to zaledwie mała cząstka całego istnienia, które w większej części jest tylko cierpieniem? Ale czy nie warto dla takich uniesień przyjmować od losu ból?
            Wrócili z tej podróży razem, nie wypuszczając z uścisku swoich dłoni, wciąż patrząc sobie w oczy. Widzieli tylko swoje twarze i roziskrzone miłością spojrzenia, a wokół świat mógłby nie istnieć, choć był ich światem i choć jeszcze nie zdążyli niczego sobie obiecać, miał nim pozostać już do końca wszystkich dni.
            - Kocham cię… - Z ust Billa wydobyło się kolejne tego dnia wyznanie.
            - Ja ciebie też kocham… - Odpowiedziała Karen, wtulając się w jego ramiona, szczęśliwa i spełniona jak nigdy dotąd. Słyszała jego bicie serca i przyspieszony oddech, uniosła głowę znów patrząc na ukochaną twarz. – Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę… - dodała po chwili. Zobaczyła malujący się na jego twarzy promienny uśmiech, który po chwili nieco zbladł, a z jego ust wydobyło się niepewne pytanie:
            - Zostaniesz ze mną? Nie wyjedziesz, prawda?
            - Zostanę… - wyszeptała. – A jeśli wyjadę, to tylko po to, żeby załatwić sprawy w Berlinie.
            Otulił ją mocno swoimi ramionami już nic nie mówiąc. Czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i miał wrażenie, że dla niego życie dopiero się zaczyna.
            Nie wiedział jednak, jak bardzo się mylił. 

7 komentarzy:

  1. Wszystko pięknie... Aż do ostatniego zdania! ;(
    Spodziewam się teraz, że obydwoje spadną z tej swojej puszystej chmurki... I mam już jakieś naprawdę straszne wizje :/
    Dawno nie było Nadii, wciąż czekałam, aż pojawi się, żeby im zaszkodzić. I myślę, że znalazła sobie powód, by to zrobić. Ta dziewczyna już dawno chyba zgubiła się w swoich wyobrażeniach na temat Billa i przestała odróżniać je od rzeczywistości.
    Chciałabym się cieszyć, że Bill i Karen w końcu znają swoje uczucia, odważyli się wypowiedzieć je na głos, ale to trudne, gdy gdzieś z tyłu głowy jest ta świadomość, że przecież zło czyha na nich za rogiem.
    Mimo wszystko scena z nimi była bardzo piękna i pochłaniająca. <3
    Czekam z niepokojem, co będzie dalej, lecz wciąż mam nadzieję, że dadzą radę ze wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z uwagi na to, że nieuchronnie zbliżamy się do końca, nie odniosę się do Twojego komentarza w pełni, bo z pewnością bym uprzedziła jakieś fakty, a tego nikt nie chce. Niech to wszystko już pozostanie wielką niewiadomą. Powiem jedynie w temacie Nadii, że pewnie wszyscy zdziwiliby się, gdyby niczego nie zrobiła – kobieta zraniona, jest bardzo okrutna.
      Dziękuję, że jesteś, pozdrawiam serdecznie ;*

      Usuń
  2. CZEKAŁAM NA NADIĘ TAK BARDZO!!!

    Uff.

    Odkąd wyczytałam w komentarzach, że „Nadia zrobi coś głupiego” to siedziałam jak na szpilkach czekając na to, co się stanie. Przyznam, że w pewnym momencie straciłam już nawet nadzieję, myślałam, że może chodziło o to, że powiedziała Franzowi, że Karen wyjechała z Billem… ALE NIE. JEST! MÓJ CZARNY KOŃ DRAMATU! (wybacz, mam dziś bardzo dobry humor xD)

    I nie zawiodłam się. Ooooj nie zawiodłam.

    Ciężko napisać mi coś więcej, bo znów mam wrażenie, że ta część była niebywale krótka… a to, co wydarzyło się między Billem, a Karen, niezbyt mnie zaskoczyło. Przecież wszyscy na to czekaliśmy:> Bill był przeuroczy, przeuroczy ze swoim lękiem, czy podoła (BO PRZECIEŻ TAK DAWNO NIE MIAŁ KOBIETY, skradł moje serce, pierdoła <3) i aż uśmiechnęłam się z rozczuleniem. Ale w tym OPKU (haha) nie ma siedemnastu lat i, na całe szczęście, nie zaliczył falstartu ;>

    No i koniec, ach. uwielbiam tę słodką gorycz Twoich opowiadań, gdzie czytasz opis stosunku Billa i Karen, jednocześnie mając w głowie to, co właśnie robi Nadia, tę czającą się obietnicę nie tak szczęśliwego zakończenia (dość) nieszczęśliwej historii. I dodatkowo napędzasz to swoimi komentarzami na grupie, gdzie zaznaczasz, że zbliżamy się rychło do końca! I, jak zawsze u Ciebie, znowu nie wiem, co się wydarzy.

    Aha. Jeszcze dodam, że nie spodziewałam się po tej pierdole takiej stanowczości ;> Chodzi mi o wydanie zapasowej karty do apartamentu Karen. No, stawia się nam na koniec, bardzo ładnie! Aż zaczyna ciekawić mnie jego konfrontacja z Franzem…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nagadam się tu za nadto w odpowiedzi, bo nie chcę spojlerować w obliczu niechybnego końca. Odpowiem jedynie w kwestii Billa – nie spodziewałabym się, że nagle okaże się mega asertywnym kolesiem i rzuci się z lapami na Franza, podbije mu oko i takie tam ;) W końcu to pierdoła, nikt się nie zmienia w kilka minut, nawet w banalnym opku o miłości xD (wiem, to Twoje ulubione określenie )
      Pozdrawiam i dziękuję, za Twoją obecność tutaj ;*

      Usuń
  3. No to powiem tak... napisze swój komentarz zanim przeczytam reszte bo zauważyłam, ze jak czytam tamte komentarze to sama później nie wiem co mam napisać bo mam wrażenie, ze wszystko już zostało powiedziane i ze to nie moje zdanie a kogoś innego Hahaha xD
    No wiec tak... Bill się przynajmniej przyznał do bycia idiotą Hahaha No nie powiem... to dobrze, ze przynajmniej zdaje sobie z tego sprawę :P
    Po ostatnim zdaniu jestem już pewna, ze Nadia się zemści za to zachowanie Billa wobec niej, ale ja mu się nie dziwie, ze się wkurzył bo ona ewidentnie udawała głupią... ja tez nie lubie jak ktoś udaje, ze nie wie o co chodzi :P
    Co do opisu ich pierwszego razu... (No bo chyba tak można to nazwać xD) był właśnie taki jaki powinien być i taki jaki idealnie wpasowuje się w całość tego opowiadania. Cieszę się, ze w końcu to nastąpiło, i ze było właśnie takie piękne, magiczne wręcz i... cudownie opisane tak jak potrafisz chyba tylko Ty... wielkie brawa dla ciebie za to :*
    Niepokojące ostatnie zdanie, ale... liczę na to, ze mimo katastrofy jaka ma z pewnością nastąpić to wszystko skończy się i tak dobrze, bo oni na to zasłużyli. :D
    Buziaki kochana! Do następnego! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha też tak mam! Od jakiegoś czasu nie czytam cudzych komentarzy, zanim nie dodam swojego, bo aż głupio potem coś pisać :D High five!

      Usuń

    2. Dobrze, że niewiele z tego pamiętasz i chyba nawet żadnych przebłysków nie masz ;) Co do seksu, to wiesz, że ja nie lubię używać biologicznych, medycznych sformułowań, więc staram się zastępować je jakimiś metaforami. No i to wszystko, im bliżej końca tym mniej gadam ;)
      Pozdrawiam, ściskam, dziękuję ;*

      Usuń