sobota, 12 marca 2016

Rozdział XX



Rozdział XX


„Skłamałam… Skłamałam…
Z palca wyssałam…
Skłamałam ot tak całkiem niewinnie,
byś chwilę był mój, byś tylko był przy mnie…”
Edyta Bartosiewicz – „Skłamałam



            - Ann, czy pani Julii dzisiaj nie będzie? – spytała sekretarkę, zdziwiona nieobecnością szefowej o tak późnej porze.
            - Nie, pani Julia dziś i jutro wzięła sobie wolne – uśmiechnęła się dziewczyna.
            - Nie wiedziałam. No dobrze, dziękuję ci – Babette była trochę zdziwiona. Kiedy wyjeżdżała, Julia nic nie mówiła jej o zamiarze wzięcia wolnego. Być może coś ważnego jej wypadło, a może coś się stało? Trochę się zaniepokoiła, jednak gdyby coś złego się działo, z pewnością by ją jakoś powiadomiła. Mimo wszystko i tak zamierzała zatelefonować do przyjaciółki, ale kiedy tylko wróciła do swojego pokoju, już czekał na nią reżyser z korektą programu. Kiedy spróbowała zadzwonić później, usłyszała, że prawdopodobnie abonent ma wyłączony telefon. Odpuściła więc, mając nadzieję, że kiedy już go włączy sama do niej zadzwoni widząc, że Babette chciała się z nią skontaktować.
            Dzień upłynął błyskawicznie pod znakiem wytężonej pracy, wszystko co tylko mogło, czekało na nią w rozmiarze konkretnych zaległości. Gdzieś w przelocie myślała o Billu, ale nie miała czasu na żadną formę kontaktu, aż on pierwszy wysłał jej sms. Wrócili wczoraj w nocy, jego odebrał z lotniska ochroniarz, a ona pojechała do siebie. Spała krótko, a z rana musiała wziąć się ostro do pracy i nawet nie miała kiedy zatęsknić. Właśnie rozpoczął się wrzesień, a już niebawem mieli zacząć wspólne koncerty, dlatego nie martwiła się o spotkania. Teraz trapiło ją coś innego… Za kilka dni wróci Martin, oczywiście przyzna się, że pojechała do Marsylii, to było pewne, ale znów będzie zmuszona go okłamać. Bała się każdego, kolejnego dnia. Nie mogła się zdradzić przed Martinem, że nie była tam sama, bo to z pewnością oznaczałoby koniec, a tego teraz nie chciała, tak jak nie chciała, aby rozstali się z jej winy, na dodatek w otoczce skandalu z powodu jej romansu z nieletnim. Żyła z dnia na dzień, nie mogła nic zaplanować ani poukładać, w końcu nigdy nie wiadomo było co przyniesie jutro i jaka będzie ta przyszłość, ale do kogóż mogła mieć pretensje? Przecież tak właśnie sobie to ułożyła i sama tego chciała. Jej szalona miłość do młodego chłopca doświadczała ją teraz okrutnie i jeszcze ten strach przed odrzuceniem i samotnością. Ale z drugiej strony, czy ta miłość nie była warta tych duchowych rozterek? Była może trochę w tym wszystkim zagubiona, ale pomimo to wreszcie czuła, że jest szczęśliwa.
            Po skończonej pracy, wpadła do centrum handlowego, żeby zaopatrzyć pustą lodówkę w jakieś spożywcze zapasy. Snując się smętnie pomiędzy sklepowymi regałami i wkładając do koszyka potrzebne produkty, usłyszała nawołujący ją znajomy głos:
            - Babette, zaczekaj!
            Rozejrzała się bacznie wokoło i spostrzegła podążającą w jej kierunku Julię, która będąc już w pobliżu rozłożyła ręce, wpadając przyjaciółce w ramiona.
            - Witaj, kochana! Już wróciłaś? Wydawało mi się, że będziesz jutro, dlatego nie dzwoniłam. Poza tym zdechła mi dziś komórka, ale nawet nie miałam kiedy jej zareklamować, mam tyle spraw do załatwienia...
            - A ja się nie mogłam dodzwonić… - pokręciła głową. - Wróciliśmy w nocy. A ty co masz za jakieś niespodziewane wolne? Nie chce się pracować? – zaśmiała się.
            - Jak się pracuje od rana do nocy, to nawet nie ma się czasu na porządne zakupy - odparła Julia.
            - No to chyba jakieś konkretne te zakupy, skoro aż dwa dni potrzebowałaś – zażartowała niczego nie świadoma Babette.
            Przyjaciółka uśmiechnęła się tajemniczo i jakby się lekko zaróżowiła, co nie umknęło jej uwadze, dlatego spojrzała na nią z zaciekawieniem.
            - Sven poprosił mnie o rękę, w sobotę urządzamy zaręczyny... - powiedziała nieśmiało.
            - I ty to tak spokojnie mówisz? Kochana, gratuluję!
            Babette nie kryła radości ze szczęścia przyjaciółki, a Julia nie kryła łez wzruszenia. W pewnym momencie nawet poczuła małe ukłucie zazdrości i chociaż zawsze odsuwała od siebie wizję małżeństwa, to teraz zastanowiła się, czy ona też kiedyś doświadczy tego szczęścia. Tylko z kim...?
            - Tylko jak ty biedulko wytrzymasz z jednym facetem...? – zażartowała teraz chcąc rozładować lekkie napięcie. Obydwie wybuchły śmiechem.
            - Widzę, że wierzysz we mnie, nie ma co, dziękuję – odparła rozbawiona przyjaciółka – No, ale co u ciebie? Jak tam było?
            Babette westchnęła patrząc na nią rozmarzonym wzrokiem, który właściwie mówił już wszystko.
            - Było cudownie, ale tego nie da się opisać w kilku słowach…
            - Musimy koniecznie pogadać! 
            - Jesteś ze Svenem? – zapytała Babette.
            - Tak, poszedł sprzęt pooglądać, a ja wpadłam po coś do jedzenia.
            - Oj, to szkoda, myślałam, że pojedziemy do mnie – jęknęła zrezygnowanym tonem Babette.
            - Ale pewnie, że pojedziemy, muszę tylko mu dać zakupy, niech je zabierze do domu, wyrobisz się za pół godzinki?
            - Jasne, już w zasadzie mam prawie wszystko. – wskazała z uśmiechem, na zawartość koszyka. - Będę czekać przy wyjściu, bo jak nie masz komórki nie znajdziemy się na parkingu.
            - Dobrze, w takim razie za pół godziny – zakomunikowała Julia i już jej nie było.
            Babette popatrzyła za nią z uśmiechem. Była taka szczęśliwa... Pomyślała teraz, że może kiedyś ona sama będzie mogła promieniować takim szczęściem, poprzez które oznajmi całemu światu jak bardzo go kocha i nigdy już nie będzie musiała ukrywać swojej miłości... To wszystko było teraz dla niej jakąś jedną, wielką iluzją. Czy to w ogóle kiedyś będzie możliwe? Ona i on, jawnie… Znów traciła nadzieję, bo już samo marzenie o tym wydawało jej się jakąś czystą abstrakcją.
            Zdała sobie właśnie boleśnie sprawę z tego, że bez względu na dokonany wybór, nigdy w pełni nie będzie szczęśliwa. Zostając z Martinem, zachowa poczucie bezpieczeństwa, ale utraci  swoją największą miłość; odchodząc do Billa natomiast, będzie ciągle się bała presji otoczenia, oraz tego, że on przestanie ją kochać. Poza tym nie miała żadnej pewności, czy przy jego boku, jako jego kobieta mogłaby czuć się komfortowo i bezpiecznie, tak jak czuła się z Martinem. W każdym przypadku będzie coś, co nie pozwoli jej w pełni cieszyć się szczęściem, jakaś wątpliwość, która jak choroba, będzie ją toczyć od wewnątrz, a ona nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Tylko jak wybrać to, co dla niej lepsze..?
            Kiedy dotarły z Julią do jej mieszkania, było już po dwudziestej. Zrobiły sobie szybką kolację, otworzyły wino, wreszcie nadszedł ten lubiany moment rozmów i zwierzeń. Zawsze mówiły sobie wszystko i nie miały przed sobą żadnych tajemnic, wspierały się w trudnych sytuacjach i w takowych mogły liczyć na swoją pomoc. Łączyła ich szczególna więź, taka, która łączy wiele kobiet, i chociaż niekiedy jest ona tylko taką z nazwy, w tym przypadku była to prawdziwa przyjaźń.

~


            ęłęó- Naprawdę to zrobiłaś...? – Julia była w niemałym szoku i patrzyła na nią z niedowierzaniem, kiedy przyjaciółka opowiedziała jej o tym niefortunnym zdarzeniu przy udziale Madlaine.
            Dziewczyna pokiwała tylko twierdząco głową.
            - Ale nie powiedziałam mu, że już nam się to wcześniej zdarzało – dodała cicho z niewyraźną miną.
            - No, jeszcze by tego brakowało! Jesteś naprawdę szalona, nie bałaś się ryzyka?
            - Nie zastanawiałam się nad tym, no może trochę... Ale chęć zobaczenia jego reakcji była silniejsza.
            - Całe szczęście, że to się tylko tak skończyło, bo mogło o wiele gorzej – kręciła z niedowierzaniem głową kobieta. – Jeszcze jeździć po pijanemu samochodem? Nie poznaję cię, moja droga... Ty przecież zawsze byłaś w tej kwestii taka rozsądna.
            Faktycznie Julia była zniesmaczona tym co usłyszała, znała co prawda historię szaleństw w Marsylii, ale myślała, że już dawno z tym skończyły i trochę się zdziwiła, że jeszcze teraz im to przyszło do głowy.
            - Jak długo zamierzasz to ciągnąć? I w ogóle co zamierzasz? Przecież na dłuższą metę to jest jakieś wariactwo… - dodała po chwili.
            Babette jednak nie odpowiadała. Patrzyła na nią bez słowa, smutnym wzrokiem.
            - Chyba nie chcesz zostawić Martina? Co? – Julia pochyliła się i spojrzała przyjaciółce w oczy.
            - Tak szczerze, to naprawdę nie wiem co mam robić. Kocham Billa, a jednocześnie nie mogę i boję się z nim być, jest tyle przeciwności... – westchnęła. – Teraz już za późno, zakochałam się w nim jak wariatka, nie chcę go stracić… Jednak nie chcę też zostawić Martina, zbyt wiele mu zawdzięczam, chociaż już chyba nic do niego czuję, i  chyba już nawet nie tęsknię za nim. Co ja mam zrobić, Julia...? – Babette spojrzała pytająco na koleżankę, która bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Z tym problemem będzie musiała uporać się sama. To było jej życie, jej miłość i decyzje musiały także należeć do niej, a powinny być oparte na tym co czuje i czego najbardziej pragnie.
            - Nie zazdroszczę ci tej całej sytuacji – powiedziała tylko.
            - No cóż, nie ma to jak kilka słów wsparcia od przyjaciółki... – Babette nie miała do niej żalu, przecież doskonale wiedziała, że nikt za nią nie podejmie decyzji.
            - Ja naprawdę nie wiem jak ci pomóc, przecież to twoje życie i twoje uczucia, musisz zdecydować sama.
            - Wiem, wiem... - westchnęła dziewczyna.
            - Ale jeśli mam być szczera, to wiesz jak ja to widzę? Z Billem zabrnęłaś zdecydowanie za daleko. Powiedzieliście sobie o swoich uczuciach. On będzie się kurczowo trzymał twojego wyznania i będzie żądał…
            - Nie mogłam tego w nieskończoność ukrywać... - przerwała jej Babette.
            - Może i tak, ale zdajesz sobie z tego sprawę, że to jest zobowiązanie? Z tego co mówiłaś, to on naprawdę cię kocha, a wiesz, że taki młody chłopak może być bezwzględny? Będzie chciał cię na wyłączność i nie odpuści, a w końcu będziesz zmuszona wybierać, bo inaczej…
            Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę wzrokiem pełnym obawy.
            - Co masz na myśli?
            - A jeśli straci cierpliwość i powie o wszystkim Martinowi?
            Julia wbiła w nią swój przenikliwy wzrok, wyczekując jej zdania na ten temat.
            - Nie... To niemożliwe, nie zrobiłby tego... - skrzywiła się Babette. – Będzie czekał na moją decyzję.
            - Nie byłabym taka pewna, różne rzeczy się słyszy. Zabijają z miłości... I nie mam na myśli samobójstwa.
            - Julia, proszę cię… - Babette pokiwała z politowaniem głową. - Snujesz scenariusz żywcem wzięty z jakiegoś taniego filmu.
            - Przecież takie rzeczy się zdarzają. – podczas, gdy Julia jeszcze coś tłumaczyła, już nie słuchała jej wcale. Jak ciemnie chmury przed burzą, teraz naszły ją najgorsze myśli, niosące ze sobą grad obaw. A jeśli faktycznie coś głupiego przyjdzie mu do głowy, gdy będzie go tak zwodzić? Czy byłby do tego zdolny, żeby w ten sposób zrujnować jej życie? Zastanowiła się nad tym poważnie. Kto wie, jak zareagowałby będąc na skraju wytrzymałości?
            Melodyjka komórki przerwała jej rozważania.
            - Odbiorę – zakomunikowała cicho i promienny uśmiech rozjaśnił jej posępne oblicze, kiedy zobaczyła na wyświetlaczu jego imię.
            - Cześć skarbie – powitała go radośnie. – Jak tam w domu? Wypoczywasz?
            - Witaj kochanie, trudno to nazwać wypoczynkiem, chociaż nie powiem, wreszcie wyspałem się – zaśmiał się cicho Bill, dziwnie, jakby sztucznie.
            - Czy coś się stało? – zapytała zaniepokojona, bo jego ton głosu wydawał jej się jakiś dziwny.
            - Właściwie to nic takiego strasznego, po prostu David zadzwonił jak mnie nie było i wszystko się wydało.
            - Jak to się wydało? – zapytała Babette z przestrachem. Już zaczynała mieć najgorsze wizje.
            - Nie denerwuj się, nikt nie wie o tobie. Po prostu wyszło na jaw, że wcale nie pojechałem do Berlina na lekcje śpiewu, mama się wkurzyła, ale na całe szczęście Tom mnie o tym uprzedził jak wracałem do domu, przynajmniej wiedziałem co mam mówić – wyjaśnił chłopak.
            - No, ale jak się wytłumaczyłeś?
            - Musiałem przyznać się, że byłem u dziewczyny, no wiesz… Nakłamałem, że jej rodzice udostępnili nam domek nad morzem, jakoś poszło. Zdaje się, że mama uwierzyła, powiedziała mi tylko, żebym nie miał z tego powodu jakichś problemów – roześmiał się. – Obiecałem, że będę uważał.
            - Jakich problemów? – zapytała Babette.
            - No, jak to jakich? Mamy to się martwią zawsze o to samo, przynajmniej moja. Nie chce za wcześnie babcią zostać – odparł rozbawiony, co udzieliło się też i jej.
            - O, to jej raczej nie grozi, na pewno nie z mojej strony.
            - Na wszelki wypadek powiedziałem, że to ja mam wszystko pod kontrolą, przecież nie przyznam się, że moją dziewczyną jest dużo starsza i doświadczona kobieta – odparł wesoło Bill.
            Te słowa sprawiły, że malujący się podczas rozmowy na jej twarzy uśmiech, nagle zgasł. Zdławił ją żal, zacisnął na jej szyi pętlę tak mocno, że nie była pewna, że jeszcze zdoła wydusić z siebie jakieś słowo. Powiedział to... Szybciej, niż mogła się spodziewać… W kilku być może nieopatrznie wypowiedzianych słowach, tak lekko, bez najmniejszego problemu, boleśnie przypomniał jej o przepaści jaka ich dzieliła. A jeszcze wczoraj tak gorąco zapewniał ją, że to się nie liczy, że to nie może ich rozdzielić, że kocha ją ponad wszystkie podziały, różnice i te kilka lat wcale go nie obchodzi. Nie czuła bólu, kiedy sama o tym mówiła wprost, być może dlatego, że wówczas on ją za to ganił, dając całe naręcze argumentów jak bardzo to nie ma dla niego znaczenia. Teraz, pierwszy raz wypowiedział słowa, które wbiły się cienkim ostrzem wprost w jej serce. Gdyby głoski mogły teraz swobodnie przepłynąć przez jej gardło, wykrzyczałaby mu, że to nigdy się nie uda, że nigdy nie ujawnią się ze swoim uczuciem, nie tylko ze względu na jej sytuację, ale przede wszystkim z uwagi na niego, jego rodzinę i środowisko.
            Milczała kilka dobrych minut, aż Bill zaniepokoił się.
            - Babette, halo… Jesteś tam?
            Zdławionym głosem odpowiedziała tylko.
            - Jestem...
            Jej chwilowe milczenie i zmieniony, smutny głos mógł oznaczać tylko jedno: nieodpowiednio dobrał słowa, co dotarło do niego dość szybko.
            - Kochanie, nie miałem niczego złego na myśli… Przecież wiesz, że nie o to mi chodziło – próbował tłumaczyć się chłopak. – Gdybym powiedział ile masz lat, wtedy nie dałaby mi spokoju, wypytywałaby kim jesteś, a przecież ty sama chciałaś, żeby nikt się na razie o nas nie dowiedział, ale kiedy już odejdziesz od Martina, ja wszystko jej powiem, przyrzekam!
            - Daj spokój, nie musisz się tłumaczyć, przecież to prawda. – odpowiedziała krótko. – Odpoczywaj Bill, cześć… - próbował jeszcze ją zatrzymywać, rozłączając się słyszała jego głos, ale nie dała mu możliwości na dalszą polemikę w tej kwestii. Nie chciała już o tym mówić, nie chciała już go słuchać. Nie było najmniejszego sensu, jeszcze mogłyby paść gorzej raniące ją słowa, mogłaby na dobre się z nim posprzeczać, a tego nie chciała.
            - Co jest? – zapytała Julia.
            - Nic takiego. – odparła zrezygnowanym tonem. – Po prostu powiedział o kilka słów za dużo...
            Tego wieczoru jeszcze kilkakrotnie próbował się do niej bezskutecznie dodzwonić.


~


            Przez kolejne dni unikała kontaktu z nim. Jego słowa wciąż tkwiły w niej jak drzazga, wiedziała, że nie zapomni mu tego tak łatwo, a była osobą niezmiernie pamiętliwą. Czy jednak powinna mieć mu to za złe i trzymać go na taki dystans? Serce jej pękało, kiedy odrzucała kolejne połączenie od niego, ale rozum dyktował jej, że właśnie tak teraz powinna postąpić.
            Z pewnością nie chciał jej obrazić, ale może to sprawi, że następnym razem kilka razy zastanowi się, nim powie coś, co może ją zaboleć. Chociaż… Dlaczego właściwie aż tak ją to dotknęło? Była starsza od niego, to był przecież fakt… Nie chciała ujawniać się z tym co ich łączy, przecież nie mógł powiedzieć o wszystkim matce, a już na pewno nie teraz, kiedy musieli utrzymać ich romans w tajemnicy. Katowała biednego chłopaka milczeniem właściwie za nic…
            Niekiedy nie rozumiała sama siebie. Przemyślała wszystko na spokojnie, przełamała się i w końcu sama zatelefonowała do niego. Popłakała się, kiedy tak żarliwie ją przepraszał za ten nietakt, przekonywał na nowo, że te kilka lat nie ma dla niego żadnego znaczenia i ponownie mówił, że  tak bardzo kocha… Obiecał jej też, że kiedy tylko zechce, przedstawi ją matce. Tego jednak nie chciała i wiedziała, że długo nie będzie od niego tego wymagać, nawet jeśli już będą razem.
            Zastanowiła się teraz, jak może zachować się kobieta, która dowiaduje się nagle, że jej syn znalazł sobie niewiele od niej młodszą kochankę, która w innych okolicznościach mogłaby być jej koleżanką, a nawet przyjaciółką. Jak ona sama by się czuła będąc w takiej sytuacji? Nie była co prawda matką, nie wiedziała, czy kiedykolwiek nią będzie, ale pewnie nie byłaby tym zachwycona, zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Czuła, że choćby z tego względu ich znajomość nie przetrwa próby czasu, bo ona nie będzie mogła pokazać się tej kobiecie na oczy. Sama teraz dobijała się wszystkimi swoimi wątpliwościami i rozterkami, w dodatku jutro wracał Martin. Wracał nie tylko do kraju, wracał przede wszystkim do niej. Będzie stęskniony, głodny jej ciała i na pewno będzie jej pragnął… Pewnie będzie chciał zostać na noc tym bardziej, że przylatuje wieczorem. Wzdrygnęła się, na samą myśl o tym. Jak po tych wszystkich cudownych uniesieniach z Billem ma pójść do łóżka z Martinem? Nawet nie spodziewała się, że to będzie aż tak trudne, już na samą myśl czuła do siebie obrzydzenie. Na dodatek zaczynały ją trawić wyrzuty sumienia, dla odmiany nie z powodu Martina, ale z powodu Billa. Wciąż miała przed oczami wyraz jego twarzy, kiedy w ogrodzie zadał jej pytanie, jak ma znieść świadomość dotyku jego dłoni na ukochanym ciele…?
            Jednak wiedziała, że jej stęskniony facet na pewno nie odpuści i będzie musiała to zrobić. W ostatnim czasie udawanie przychodziło jej z taką łatwością, aż doprowadziła ten manewr do perfekcji. Musiała, bo seks z Martinem już zupełnie przestał ją podniecać. I to był kolejny argument za tym, że w końcu będzie musiała się z nim rozstać.

~

Po raz pierwszy nie wyjechała po niego na lotnisko. Zastanowiła się tylko, jaki pretekst wynajdzie na tę okoliczność? Może jakaś banalna migrena, albo bolesne jajeczkowanie? A może by w ogóle wymyśleć coś takiego, co uchroni ją przed pójściem z nim do łóżka? To by było najlepszym wyjściem.
            Stała na tarasie oparta o barierkę rozmyślając. Martin pewnie zaraz tu będzie, jego samolot wylądował niespełna godzinę temu. Zapadł już prawie zupełny zmrok, a wciąż ciepły, jak na tę porę roku i dnia wiatr, wygrywał cichą melodię na małych listkach pobliskiej topoli. Wypatrywała taksówki, którą miał za chwilę pojawić się tu jej facet, gdy jej spojrzenie zbłądziło na drugą stronę ulicy, a tam ujrzała wysoką, ubraną na czarno, zakapturzoną i machającą do niej chłopięcą postać. Na ten widok promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz.
            - Bill, skąd się tu wziąłeś...? - wyszeptała do siebie z radością. Ogarnęła ją szalona euforia, chciała do niego biec, żeby się przywitać i przytulić, poczuć jego bliskość i ciepło. Te kilka dni rozłąki napełniły ją ogromną tęsknotą, ale nagle niekontrolowane emocje opadły. „Przecież za chwilę będzie tu Martin!”, pomyślała w popłochu. Pożałowała teraz, że nie wyjechała po niego na lotnisko. Wówczas nie miałaby pojęcia, że pod jej domem czeka Bill, a on pewnie zrezygnowałby widząc jej ciemne okna.
            Czy on do reszty oszalał? Przecież wiedział, kiedy wraca Martin! A jeśli Julia miała rację, że nie wytrzyma presji i zrobi jakieś głupstwo? A co teraz ma zrobić z tym wszystkim ona sama? Czuła się okropnie, tak bardzo wewnętrznie rozdarta, zupełnie nie wiedziała co ma zrobić i jak się zachować? Na chwilę wpadła do mieszkania, chwyciła komórkę i pospiesznie wystukała sms’a: „Oszalałeś? Za chwilę będzie tu Martin!”, nacisnęła „wyślij”, po czym kilka razy miotana lękiem przemaszerowała wzdłuż balustrady tarasu. Poczuła się jak zwierzę zamknięte w klatce, mogące tylko z daleka obserwować swój smakowity kąsek, a wtedy przyszedł sms z odpowiedzią: „Właśnie dlatego tu jestem”.
            - On naprawdę oszalał… - powiedziała sama do siebie wpatrując się w jego postać po drugiej stronie ulicy.
            Tymczasem na dole zatrzymała się taksówka, z której wysiadła kolejna, znajoma jej postać. Kierowca otworzywszy bagażnik pospieszył podróżnemu z pomocą, kiedy ten wyjmował walizkę. Zdezorientowana i mocno wystraszona tą nietypową sytuacją Babette, przenosiła swój wzrok z Martina na Billa i odwrotnie, tkwiąc nieustannie na tarasie. Z wrażenia, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Właśnie wtedy zauważyła, że Bill wycofał się w bardziej zaciemnione miejsce. Odrobinę odetchnęła… Jednak nie przyjechał tu z jakimś szalonym zamiarem wydania tego, co ich łączyło.
            Martin tymczasem skierował swe kroki do klatki, a po niedługiej chwili już pukał do jej drzwi. Otworzyła je pospiesznie i już w progu zarzuciła mu ręce na szyję, udając ogromną radość z jego powrotu, bo po raz pierwszy nie cieszyła się wcale.
            - Witaj, skarbie! Nareszcie… – Martin za to niczego nie udawał, był naprawdę stęskniony. – Jesteś chora? – zapytał wprost, widząc ją w szlafroku. To jego pytanie było niczym zielone światło.
            - Tak, jestem chora... Nabawiłam się znów zapalenia zatok. – skłamała jak zawsze z wielką gracją tym razem ostentacyjnie przykładając dłoń do czoła, chociaż na tę przypadłość cierpiała już niejednokrotnie. – Nawet nie miałam siły po ciebie wyjechać, dopiero niedawno się obudziłam, więc wypatrywałam cię na tarasie.
            To był też idealny pretekst, aby uniknąć seksu, doskonale znała takt Martina i wiedziała, że w tej sytuacji nie będzie nawet o to prosił.
            - Nic nie szkodzi, przecież jesteś chora – ucałował ją w czoło. 
            Szczęśliwy, że wreszcie jest ze swoją kobietą, zaczął jej opowiadać jak świetnie mu poszło w Stanach i jak wspaniale zaprezentował swój program zarządzania. Wszystkie jego słowa były jak monotonne dźwięki, których przy jej obecnym stanie emocjonalnym, nawet nie starała się zrozumieć. Uśmiechała się tylko, kiwając głową na znak aprobaty. Jej wszystkie stęsknione myśli, szybowały teraz jak ptaki wprost do tego chłopaka, który wiernie czekał pod jej domem. Serce wyrywało się i krzyczało, że chce do niego, ciało domagało się fizycznej pieszczoty, choćby to miało być tylko lekkie muśnięcie warg, ale nieugięty, wciąż jeszcze trzeźwy umysł nie pozwalał się nawet poruszyć w kierunku drzwi. Siedziała więc, słuchając tego co mówił Martin i tak naprawdę mało co naprawdę do niej nie docierało. Przerwała mu jednak zdając sobie sprawę, że to trwa już za długo. Podając kolację, zerknęła ukradkiem przez okno w kuchni. Minęła już godzina, a on nadal tam był. Siedział uparcie na schodkach u wejścia do domu naprzeciwko, z wzrokiem skierowanym w jej okna. Na ten widok ściskało jej się serce, tak bardzo chciałaby móc się z nim spotkać…
            - Wiesz co? Zanim zjemy, to może ja wezmę prysznic? – raczej stwierdził, niż zapytał Martin. – Po tylu godzinach w samolocie, czuję się nieświeżo.
            Wzdrygnęła się, myśląc w tej chwili o Billu. Prysznic, kolacja… Do jasnej cholery, przecież to zamieni się w kolejną godzinę, a on tam na nią czeka, w dodatku ona tak bardzo chce do niego…
            - Martin, nie gniewaj się, ale wolałabym, żebyś po kolacji pojechał do siebie, ja naprawdę paskudnie się czuję… - zrobiła zbolałą minę, jednak nie miała pojęcia, że w tej chwili sama na siebie wydała wyrok.
            - Kotku… Nie ma mowy… - wyszeptał, obejmując dłońmi jej policzki. – Jesteś chora i nie zostawię cię tu samej, jak zjemy położysz się, a ja zostanę u ciebie.
            Poczuła zimny, paraliżujący dreszcz. O nie… Wszystko jeszcze gorzej pogmatwała, jak teraz wyrwie się do Billa? Martin pozostawił ją samą z tłukącym się w piersi sercem i panicznym strachem, po czym zniknął za drzwiami łazienki. Spanikowała. Dopadła znów swój telefon i wyszła z nim na taras, wybierając w międzyczasie numer do Billa. Kiedy tylko odebrał połączenie, wypaliła:
            - Nie mogę wyjść, skarbie, tak bym chciała, ale nie mogę, on dopiero przyjechał. Skłamałam, że jestem chora i wpadłam w pułapkę, bo on chce tu zostać…
            - Właśnie widziałem, że przyjechał. – oschłym tonem odparł chłopak – To wyjdź jak zaśnie, ja poczekam. Byleby to nie trwało kolejną godzinę – dodał stanowczo i rozłączył się, nie dając jej możliwości nawet krótkiej odpowiedzi.
            Zamarła. „Jak to… Zaśnie? On naprawdę oszalał”, pomyślała z przerażeniem. Jak w jakimś obłędzie zaczęła się śmiać sama do siebie.
            - Jak mam go do cholery uśpić? – powiedziała pod nosem, patrząc na siedzącą na schodach po drugiej stronie ulicy sylwetkę chłopaka. I wtedy wpadł jej do głowy szatański pomysł… Wciąż słyszała szum prysznica, więc biegiem rzuciła się do nocnej szafki w sypialni, gdzie w szufladzie trzymała nasenne tabletki. Wyłuskała z opakowania najpierw jedną, ale zastanowiła się i dla pewności wzięła jeszcze dwie. No cóż… Najwyżej Martin pośpi jutro dłużej niż zwykle.
            W kuchni rozgniotła je i umiejętnie połączyła z przygotowaną kolacją, a kiedy już wyszedł spod prysznica, sama nałożyła mu na talerz odpowiednią porcję.              
            Obserwowała jak Martin zajada się smakołykami, jakie dla niego przygotowała, modląc się, aby jak najszybciej skończył i… żeby to zaczęło jak najszybciej działać. Kiedy przełknął ostatni kęs, stwierdziła, że teraz najchętniej już położyłaby się do łóżka. Jednak Martin na razie wcale nie miał ochoty na sen.
            - To ty połóż się, a ja może coś sobie obejrzę, hmm? – zaproponował. W zasadzie obojętne jej było gdzie zaśnie, ale leżąc z nią w łóżku przynajmniej miałaby pewność, ze już mocno śpi. 
            - Połóż się ze mną… - poprosiła. – Wprawdzie nie jestem dziś w dyspozycji, ale chciałabym zasnąć w twoich ramionach…
            I zadziałało. Martin posłusznie udał się z nią do sypialni i układając się na wznak, skłonił ją, aby położyła mu głowę na barku jednocześnie przytulając się. Od nowa zaczął o czymś jej opowiadać, ale znów wcale go nie słuchała całą swoją uwagę oddając własnym myślom, które teraz ponownie ulatywały na drugą stronę ulicy. On był przecież tak blisko, czekał na nią stęskniony nie mniej, niż ona sama… Martin wciąż coś mamrotał, jakby ta dawka zupełnie na niego nie podziałała, a nią zawładnął strach. A jeśli Bill odpuścił? Jeśli dawno poszedł nie mogąc się doczekać? I jaki musiał być cholernie zły, jak bardzo na nią rozżalony… Ale co mogła więcej zrobić?
            Porzuciła jednak obawy i teraz jej myśli omotała tylko jedna; wymknąć się do niego, jak najszybciej móc stąd uciec, biec do niego… Nie, nie biec! Frunąć jak na skrzydłach!
            Martin wymruczał resztką sił, że właśnie zasypia i, że chyba ta zmiana czasu tak go wykończyła, a Babette tylko uśmiechnęła się pod nosem. Minuty w ciemnej sypialni wydawały się jej wiecznością. Leżała w bezruchu, oddychając miarowo i udając, że śpi, wsłuchiwała się w sapanie Martina. Czy aby na pewno już śpi? Jak sprawdzić, że spłynął na niego wreszcie głęboki sen? Jednak tabletki zapewne zrobiły swoje i jeśli zasnął nawet nie było szans, że mógłby się obudzić. Wyplątała się delikatnie z jego ramion, tak na wszelki wypadek, bo teraz to zapewne nawet hałas nie był w stanie go zbudzić.
            Wstała i skierowała swoje kroki wprost do kuchennego okna. Z bijącym w przestrachu sercem wyjrzała. Bill nadal siedział na schodkach sąsiedniej kamienicy. Była naprawdę zdumiona jego wytrwałością i sama nie wiedziała czemu, przecież już nie raz miała okazję się o tym przekonać. Wysłała mu krótkiego sms o treści; „Idę”, tak na wszelki wypadek, gdyby właśnie teraz przyszło mu do głowy się rozmyślić.
            Pospiesznie zrzuciła koszulkę, nałożyła dres i adidasy. Zamykając cicho za sobą drzwi zbiegła szybko po schodach. Serce waliło jej jak oszalałe, za chwilę wpadnie w jego ramiona, przytuli, poczuje jego bliskość i ciepło, przypomni sobie smak jego ust!
            Na jej widok podniósł się ze schodków i promiennie uśmiechnął. Tak jak tego pragnęła objęła go mocno, tuląc się i wdychając jego słodki zapach. Po chwili też znów zaznała rozkoszy, jaką przyniosło jej zatopienie warg w jego ustach. Można by powiedzieć - pełnia szczęścia… Teraz ta bliskość zupełnie jej wystarczyła. Jednak to wszystko, ta niezmierna radość i euforia trwała tylko krótką chwilę, po której Bill zdecydowanym ruchem odepchnął ją od siebie. Zdezorientowana popatrzyła na niego z wyrzutem, zupełnie nie wiedząc co się stało? Wyciągając do niego ręce i znów podchodząc bliżej, zapytała:
            - Bill, co jest?
            Gwałtownie wyrzucił dłoń w jej stronę i gestem zaprzeczenia wskazał, żeby się zatrzymała.
            - Nawet się nie zbliżaj! Pachniesz jego wodą toaletową! – wycedził z wściekłością. Stanęła jak wmurowana.
            - Bill, no co ty…? – ledwie wyjąkała. – Tylko się z nim przywitałam, nawet mnie nie dotknął… Powiedziałam, że jestem chora - tłumaczyła się jak mała dziewczynka, która nabroiła. Zrozumiała teraz, jak bardzo boi się jego reakcji, że w nic jej nie uwierzy, być może nawet posądzi, że uprawiała z Martinem seks. I ledwie zdążyła o tym pomyśleć, padło oskarżenie…
            - Spałaś z nim… - stwierdził oschle, cały czas trzymając się z daleka od niej. Znów próbowała się zbliżyć, gdy tymczasem on się ciągle cofał.
            - Dlaczego mnie o to posądzasz? – zapytała z wyrzutem.
            - Bo za długo to trwało…
            - Bill, on mnie nawet nie dotknął…
            Roześmiał się szyderczo.
            -Kłamiesz!
            Cudownie…. To ona podsypuje swojemu facetowi tabletki nasenne, byle tylko jak najszybciej go uśpić, byle tylko wymknąć się do niego, kiedy tymczasem on jedyne co potrafi, to tylko ją oskarżać? To przecież za nim tęskniła, to jego pragnie… Do jasnej cholery!
            - Jak możesz mnie o to oskarżać? – zapytała zdławionym głosem, czując napływające pod powieki, piekące łzy. – Jak możesz oskarżać mnie o kłamstwo...?
Teraz zrobił te kilka kroków w jej kierunku i mocnym uściskiem chwycił ją za ramiona.
- To przysięgnij, że nic między wami nie było! – krzyknął, ściskając mocniej i boleśniej.
            - Przysięgam… - wyszeptała cicho patrząc na niego załzawionymi oczami. Znów zobaczyła jego inne oblicze, tym razem było tak bardzo zaborcze, jeszcze nie widziała takiej furii w jego oczach, a czekolada w tęczówkach gotowała się. Teraz naprawdę się bała.
- Na moje życie przysięgnij… - syknął. – Przysięgnij, że cię nie dotknął, ani nie pocałował.
Zimny dreszcz ogarnął całe jej ciało, a na twarzy wymalował się strach. Pocałował ją przecież, kiedy tylko wszedł do mieszkania, ale nie mogła teraz się do tego przyznać… Patrzyła na niego wystraszona i osłupiała, nie potrafiąc wydusić z siebie takiej przysięgi. Coś jej w duchu mówiło, że to tylko puste słowa, a znów z drugiej strony bała się wziąć za nie odpowiedzialność. Gdyby przypadkiem coś mu się kiedyś stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła, obwiniając się. Tymczasem on, wyczekująco i z wściekłością wpatrywał się w jej źrenice. Po chwili jednak odezwał się, potrząsając nią:
            - Widzisz jak kłamiesz…? Te wszystkie twoje wyznania, obietnice, że cię nie dotknie... Nie wierzę w to, rozumiesz?! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! - mówił coraz głośniej, a w końcu już prawie krzyczał. Ściskał tak mocno, że zabolały ją ręce, aby po chwili znów odepchnąć.
            - Nie wierzysz, że cię naprawdę kocham, tak...?  - powiedziała cicho przez łzy. – Pocałował mnie jeden, jedyny raz kiedy wszedł do mieszkania, ale potem… Przysięgam ci na wszystko, że mnie nie tknął palcem! Dla ciebie okłamałam go, że jestem chora, a potem dosypałam mu do jedzenia tabletek na sen, żeby jak najszybciej do ciebie wyjść! – tym razem ona krzyknęła. Ale Bill uśmiechnął się tylko ironicznie, cofając wolnym krokiem do tyłu i kręcąc przecząco głową. Chciała do niego podejść, ale machnął tylko na znak protestu rękami. Jeszcze nigdy nie widziała go takiego, no może z wyjątkiem sytuacji z Madlaine, ale wtedy miał powód, a teraz? Co w niego wstąpiło? Miał pełną świadomość tej trudnej sytuacji, przecież to rozumiał, zaakceptował i dał jej czas… Czyżby według niego ten czas już się skończył?
Nagle przestał się cofać, po prostu odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Zdezorientowana Babette stała jak wmurowana.
            - Bill - wypowiedziała jego imię, nie krzyknęła już nawet, ale doskonale wiedziała, że usłyszał. Rzucił jej tylko zza ramienia wściekłe spojrzenie i nie zatrzymując się, przyspieszył kroku, aby po chwili zniknąć za rogiem ulicy. Nie pobiegła za nim, zdała sobie sprawę, że to nic nie da, a jedynie może jeszcze bardziej ją upokorzyć.
Zrezygnowana, zrozpaczona i kompletnie bezradna, przykucnęła w tym miejscu, w którym stała. Chciała krzyczeć, płakać, może nawet w swojej wściekłości coś stłuc lub zniszczyć, jednak tu i teraz nie miała tej możliwości. Jej umysł zaczęły nękać pytania: dlaczego on to zrobił, czemu ją tak poniżył? Zrobiła wszystko, aby jak najszybciej się z nim spotkać, posunęła się do okropnej rzeczy i do kłamstwa, biegła do niego stęskniona z nadzieją na chwilę upragnionej pieszczoty, gdy tymczasem ledwie wtuliwszy się w jego ramiona, została brutalnie odtrącona… I to z błahego powodu pozostawionej na niej przy zwykłym powitaniu odrobinie zapachu męskiej wody toaletowej…
            Wstała, czując jak drżą jej uda. Zrezygnowana otarła wierzchem dłoni zapłakaną twarz. Na ulicy o tej porze było prawie pusto, wolnym krokiem przeszła przez jezdnię, kierując się w stronę domu. Jeszcze zerkała w stronę budynku za którym zniknął, jeszcze miała nadzieję, że może się rozmyśli i tu wróci… Chociaż bardzo by tego chciała, jednak była zbyt dumna, żeby za nim pobiec.
            Nie spodziewała się jednak, że cały czas zwrócone były na nią czyjeś oczy, a długość niemalże każdego kroku mierzona wnikliwym spojrzeniem.
            Kiedy jej postać zniknęła pod zadaszeniem klatki schodowej, ktoś odszedł od okna...

9 komentarzy:

  1. Haaa!! Mam Cię! Zmieniłaś sposób w jaki Babette uśpiła Martina ;>. Teraz wyszło, że Bill ja niesłusznie odtrącił, a w pierwotnej wersji miał faktycznie powód ;>
    No i w końcu Martin na końcu... ;> no to będzie się działo.
    W ogóle to jesteśmy już chyba gdzieś w okolicach połowy, nie?
    No cóż... czekam na dalszy ciąg. I już nie mogę się doczekać. Dzisiaj ten odcinek to dla mnie małe wytchnienie bo znów jestem chora. Chyba coś na odporność by się przydało xD.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam... tamto było zbyt infantylne, jak do tego doszłam złapałam się za głowę, jak mogłam coś tak głupiego zrobić.
      Jesteśmy już po połowie, prawie w 2/3, także już całkiem niewiele pozostało.
      Zdrowiej ;*

      Usuń
    2. Jeju... juz? Będę płakać :<< znaczy i tak bym płakała z wiadomych powodów, ale jak się skończy to będę płakać ze to koniec. No ale jeszcze jest rtr. ;>
      No i właśnie się staram zdrowieć. Mam nadzieje ze coś z tego wyjdzie xD

      Usuń
    3. Oj nie będziesz drugi raz płakać...
      I pomyliłam się, bo to ja jestem na poprawianiu w 2/3 całości, a tu jest mniej więcej dwie części po połowie.
      Dasz radę, wierzę w Ciebie :*

      Usuń
    4. Mogę się założyć ze będę płakać. Ja płacze często z byle powodu. A na końcu rtr tez płakałam xD Także nic ne wiadomo :P
      A, no to super, że jeszcze trochę tego zostało. :D

      Usuń
  2. Komentuje za dwa odcinki na raz. Nadrabiam zaległości.
    Co do Billa to miło z jego strony że wybaczy jej takie zachowanie jakie nastąpiło w poprzednim rozdziale. Szkoda że ich wakacje się skończyły. Czas wrócić do rzeczywistości.
    Rzeczywistość puka do drzwi. Wróciła z służbowego wyjazdu.
    Tabletki nasenne? Nie spodziewałam się. Ale również nue spodziewałam się że nie zadziałają. Znaczy pewnie by zadziałały szybciej gdyby dodała je do napoju, a nie do jedzenia. A poza tym składam reklamacje! Jak Bill mógł się tak zachować? Ja rozumiem jego obawy, ale aby oskarżać ją o kłamstwo? Oj Bill nie ładnie.
    Czekam na kolejny odcinek. :)
    Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tabletki z pewnością by zadziałały, jeśli Martin nie byłby aż tak podejrzliwy, i nie zaczął myśleć... On głupi i naiwny nie jest, tylko cholernie zakochany, na tyle, żeby stracić honor.
      Dziękuję ;*

      Usuń
  3. Bill zachował się strasznie impulsywnie, ale to zrozumiałe...Jest w końcu taki młody i...zakochany ;d
    Tabletki nasenne, całkiem subtelne rozwiązanie, ale chyba nie okazało się skuteczne...Czekam na rozwój wypadków :>
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest młody, głupi i jeszcze niejednokrotnie zachowa się beznadziejnie, ale nie będę uprzedzać faktów. Co do skuteczności tabletek no cóż... pewnie byłby skutecznie, gdyby Martin nie był taki czujny.
      Buziaki ;*

      Usuń