niedziela, 6 marca 2016

Rozdział XIX



Rozdział XIX


„Tak wiele nocy płakałam, by zasnąć…
Teraz, gdy mnie kochasz, kocham siebie.
Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym to powiedzieć,
nigdy nie pomyślałam, że to będziesz Ty…”
Evanescence – „You”


            Babette krążyła opustoszałymi ulicami Marsylii bacznie się rozglądając, dobrą widoczność jednak rozmywały jej napływające do oczu łzy. Przymykała wówczas powieki, aby mogły swobodnie spływać po policzkach, a po chwili ocierała je wierzchem dłoni. Była zrozpaczona, załamana i zupełnie nie miała pojęcia gdzie go szukać. Cały rozsądek jaki jeszcze niedawno posiadała, zatraciła ze strachu o niego. Wcześniej nigdy nie wsiadłaby za kierownicę pod wpływem alkoholu, ale teraz zupełnie o tym nie myślała, teraz miała jeden, jedyny cel - odnaleźć go. Gdyby tak mogła cofnąć czas chociaż o kilka godzin… Żałowała, że się na to zdobyła, przecież wiedziała, że jest młody, wrażliwy, zdawała sobie sprawę, że może go zranić, a jednak... Jednak zrobiła to, zraniła go, skrzywdziła, a teraz czuła z tego powodu ból i żal do samej siebie.
„Jestem taką idiotką... Taką cholerną bezduszną idiotką”, wyrzucała sobie w myślach.
           
- Gdybym wiedziała gdzie jesteś... Boże… Wiem, że nie powinieneś mnie wysłuchać, nie zasługuję na to, ale on… Błagam tylko o jedno, żeby nic mu się nie stało... – mówiła półszeptem prosząc najwyższego o odrobinę łaski, modliła się zupełnie nie wiedząc co ma dalej robić i dokąd jechać. Okrążyła całe centrum i pobliskie uliczki, ale jego nigdzie nie było. Miała już najczarniejsze myśli… Począwszy od tej, że może celowo się schował nie chcąc jej widzieć, po tę najgorszą, że może stało się coś złego. Nie miała pojęcia gdzie jeszcze mogłaby sprawdzić, praktycznie wszystkie miejsca, gdzie byli razem już objechała. Był środek nocy, właściwie straciła już całą nadzieję na odnalezienie go i zupełnie nie miała pomysłu co ma robić, kiedy przyszło jej do głowy jeszcze jedno miejsce.
            Zatoka… To tam spędzili wczoraj upojne chwile, może w tym właśnie zakątku skrył się przed nią, może siedzi samotnie pośród skał, jak nieopatrznie zranione przez człowieka zwierzę? Nacisnęła na pedał gazu. Nie myślała o konsekwencjach, co będzie kiedy przypadkiem natknie się na patrol policji, to teraz było zupełnie nieistotne. Już nawet nie rozglądała się wokół, mknęła do miejsca, które praktycznie było jej ostatnią deską ratunku. Teraz najważniejsze było to, aby go odnaleźć, przeprosić, wytłumaczyć i błagać o przebaczenie, jeśli w ogóle będzie chciał ją wysłuchać. Jechała szybko, łamiąc przepisy i nie patrząc na znaki. Zaparkowała w niedozwolonym miejscu, byleby tylko najbliżej wejścia. Nie myślała o tym co robi, myślała tylko o nim… Popędziła na oślep przed siebie, zupełnie nie patrząc pod nogi. Po drodze, zdjęła niewygodne klapki, żeby tylko było szybciej. Teraz biegła boso po kamienistej plaży, aż zatrzymała się prawie nad wodą rozglądając po okolicy. Niestety, spotkało ją ogromne rozczarowanie, ich zakątek był zupełnie pusty. Nie było tu żywego ducha… Jeszcze miała nadzieję, że może gdzieś się skrył, obeszła więc dostępne miejsca, te gdzie byli razem. Nikogo…
            Poczuła się bezradna, rozgoryczona i załamana…
           
- Gdzie jesteś...? – wyszeptała sama do siebie, a jej płacz zamienił się teraz w szloch. Rozejrzała się jeszcze raz wokoło i dla pewności, zdławionym i zapłakanym głosem krzyknęła:
            - Bill!!!
            Cisza, paraliżująca i bezduszna cisza… Odpowiedziało jej tylko echo odbijające się od skał. Zawróciła zrezygnowana, ocierając po drodze zapłakane oczy. Miała obolałe od kamieni stopy, ale właściwie nie czuła tego bólu i nie dbała o to, liczył się tylko on… Ale co teraz..? Gdzie ma go szukać? Musi pojechać do domu, może on już tam jest…?
            Półprzytomna z żalu, zrozpaczona wracała zupełnie nie patrząc pod nogi, a wtedy nagle poczuła przeszywający ból w prawej stopie. Był nieznośny, promieniujący na łydkę, aż ukucnęła i oparła się o pobliską skałę. Mimo palących się w niedalekiej odległości latarni nie widziała nic na co mogła nadepnąć. Może po prostu stanęła na jakiś twardy kamień, ale ból nie ustępował ani na chwilę. Musiała jakoś dojść do lepiej oświetlonego miejsca, jednak nie chciała już iść boso. Kiedy zakładała klapki poczuła lepką wilgoć i już wiedziała, że jej stopa krwawi… 

~


            Bill krążył jak opętany od okna do okna, z kuchni do salonu, to znów wybiegał przed dom i na ulicę zatrzymując się tam na kilka minut, po czym znów wracał do domu zrezygnowany. I tak w kółko.
           
- Przestań się miotać! Ja też się denerwuję! – krzyknęła w końcu Madlaine, która już nie mogła znieść tej nerwowej atmosfery, jaką wprowadzał. Niepewność i napięcie wisiały w powietrzu już w wystarczającej dawce, a ten jeszcze miotał się jak szaleniec. Jej uwagę jednak pominął milczeniem zatrzymując się na chwilę przy kuchennym oknie.
           
- Nie wybaczę sobie, jeśli jej się coś stanie... – jęknął po dłuższym czasie wpatrywania się w pustą ulicę. – Nie, nie będę bezczynnie czekał, idę jej poszukać! – zdecydował, lecz Madlaine chwyciła go za tył koszulki.
            - Gdzie?! Ona zaraz może tu wrócić i zabije mnie jeśli się dowie, że cię wypuściłam!
            - Ale już tak długo jej nie ma... – zamartwiał się, sięgając po komórkę Babette. – Jeszcze zostawiła ten cholerny telefon... Madlaine, proszę cię, zadzwoń może na policję, albo na pogotowie, upewnij się, że nie było żadnego wypadku, proszę...
            - Gdyby się coś stało, już byśmy wiedzieli. Złe wieści docierają szybko. Po prostu cię szuka, ale pewnie niebawem wróci – dziewczyna starała się jakoś go uspokoić.
            - Przecież nie wzięła żadnych dokumentów, zobacz, wszystko leży na komodzie, więc skąd mogą wiedzieć? – sparaliżował go strach i zaczynał snuć najgorsze przypuszczenia.
            Madlaine patrzyła na jego rozpacz i błagalną prośbę w wyrazie jego oczu. Ten dzieciak musiał cholernie ją kochać…
            - Proszę... – powtórzył. Skapitulowała ulegając jego błaganiom i skinęła tylko głową bez słowa. Chciała teraz zrobić to dla niego, czując się współwinną zaistniałej sytuacji. Przecież, gdyby nie jej wizyta i całe to idiotyczne przedstawienie, nigdy do tego by nie doszło. Choć z drugiej strony nie była jedyną winowajczynią, zrobiła to przy współudziale Babette.
           
Bill patrzył na nią spojrzeniem pełnym obawy, ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi. Zacisnął je tak mocno, aż pobielały mu końcówki palców. Chociaż rozumiał tylko jakieś pojedyncze słowa, to i tak wsłuchiwał się w to co mówi z wielką nadzieją, jednocześnie badawczo przyglądając się jej twarzy na wypadek, gdyby wcześniej coś miała zdradzić jej mimika. Madlaine odłożyła słuchawkę.
            - Nie było żadnego wypadku – oznajmiła, a w jej głosie dało się odczuć ogromną ulgę. Bill oparł się o ścianę, a po chwili osunął się i usiadł na podłodze.
            - Boże, dzięki ci... – wyszeptał. W tej chwili brak jakichkolwiek wiadomości był dobrą wiadomością, jednak pewności, że jest cała, zdrowa i bezpieczna nie było żadnej. - Tylko gdzie ona jest?
            Madlaine bała się cokolwiek powiedzieć, widziała jak Bill bardzo się boi i z każdą chwilą pogrąża się w niepewności i jeszcze większym żalu. Siedział skulony na podłodze z głową schowaną pomiędzy kolana, które obejmował rękami. Nastała chwila głuchej ciszy, którą nagle przerwał dźwięk komórki Babette, którą położył na komodzie. Rzucił się do niej jak oszalały w nadziei, że to może ona telefonuje skądś na swój własny numer, bo jego nie pamięta?
            Tymczasem na wyświetlaczu pojawił napis; „Martin dzwoni”. Madlaine spojrzała na niego z nadzieją, ale wyraz jego oczu mówił sam za siebie. Bez trudu domyśliła się, kto może dzwonić. Miał ochotę cisnąć aparatem o ścianę, ale się powstrzymał i tylko odrzucił połączenie.
            - Jeszcze tylko jego brakowało – syknął. – Idiota w środku nocy dzwoni.
            - Przecież on jest w Ameryce... – odezwała się cicho Madlaine.

           
- Ale tu jest Europa i dobrze wie, jaki czas. – Bill nie miał najmniejszego zamiaru teraz go usprawiedliwić. W tonie jego głosu dało się wyczuć, jak bardzo nienawidzi Martina, a na dodatek teraz przez tego dupka czuł się tak bardzo zawiedziony. Z wściekłości kopnął w drzwi.
            - Ja tego nie wytrzymam! Nie mogę tu tak siedzieć i bezczynnie czekać!
            Z każdą chwilą czuł się z tym wszystkim coraz gorzej. Popatrzył na dziewczynę zrezygnowany, załamany, ale wciąż wierzący, że wszystko dobrze się skończy.

           
- Madlaine, ona jest dla mnie wszystkim...
            Nie wiedziała co ma mu powiedzieć, jak uspokoić, brakowało jej już na to pomysłu, choć wiedziała, że żadne słowa nie będą tu pomocne. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że jego żal może ukoić jedynie jej powrót, ale na to nie miała wpływu. Zawładnęło nią ogromne współczucie dla tego chłopca, dlatego tez zdobyła się na spontaniczny, przyjacielski gest przytulając go.
            - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze... Wróci tu cała i zdrowa.  

 
          Mijały kolejne minuty nocy wypełnione oczekiwaniem, ciągłymi wycieczkami za bramę i z powrotem. Telefon milczał jak zaklęty. Cisza panująca w domu była nie do zniesienia, tylko czasem z ogrodu dobiegały ciche odgłosy natury, jakieś dalekie szczekanie psa, czy dźwięk przejeżdżającego auta, na który Bill reagował podbiegnięciem do okna. Każdy najmniejszy dźwięk był niezwykle irytujący. Ogarniała go coraz większa panika, już po woli sam nie radził sobie ze swoimi myślami. Niemożliwością było, żeby przez tyle godzin szukała go po mieście. Nawet Madlaine, jak dotąd spokojniejsza zaczynała już mocno panikować, usilnie starając się to przed nim ukryć.
            Przymykał oczy, aby zobaczyć jej uśmiech, namiętne i przepełnione miłością spojrzenie, powracające obrazy wspólnie spędzonych chwil pod lazurowym niebem Marsylii, spacery i wyznania. Powinien był dzisiaj zachować trzeźwość umysłu, nie dać się podpuścić, powinien na to wszystko zareagować ze spokojem, zamiast unosić się gniewem, żalem i uciekać. Teraz łatwo mu było tak myśleć, ale jak mógł wszystko przewidzieć wówczas? Człowiek jest istotą nieprzewidywalną i tak często postępuje zupełnie irracjonalnie. Zresztą… Miał przecież prawo do wzburzenia, po tym co obie mu zaserwowały i chyba nie potrafiłby zareagować na coś takiego spokojnie. Gdyby to wszystko się nie wydarzyło, pewnie w tej chwili spałby wtulony w jej aksamitne ciało, po kolejnej przeżytej rozkoszy, a zamiast tego czuł strach… Zamiast ciepłych pocałunków teraz jego policzki smagał chłodny wiatr.
           
Stał kolejny raz przed furtką i patrzył tępym wzrokiem w ulicę, kiedy Madlaine wybiegła z domu krzycząc:
            - Jest! Bill słyszysz!? Babette! Znalazła się!
            - Gdzie?! – podbiegł do niej z nadzieją.
            - W szpitalu! – dyszała ciężko, nie wiadomo czy ze zmęczenia po przebiegnięciu tych paru metrów, czy z wrażenia.
            - Jak to w szpitalu?! Co się stało?!- patrzył na nią z przerażeniem chwytając za nadgarstki i mocno potrząsając.

            - Proszę cię, tylko nie panikuj. Szukała cię na plaży, biegła boso i rozcięła sobie stopę, a, że rana była głęboka jakiś taksówkarz zawiózł ją na pogotowie, właśnie ją opatrzyli i zatelefonowała ze szpitala. Od razu zapytała o ciebie.
            - Bogu dzięki… - odetchnął z ulgą, lecz po chwili ożywiony niemal krzyknął - No to jedźmy tam po nią! Szybko!
            - Spokojnie, już zamówiłam taksówkę, zaraz tu będzie.
            Pierwszym odczuciem jakie zawładnęło nim była ogromna ulga, że odnalazła się i nic poważnego jej się nie stało, choć wiedział, że i tak będzie wyrzucał sobie to wszystko. Przecież mogło stać się coś o wiele poważniejszego, mogła spowodować wypadek przez jego głupotę, kiedy się przed nią schował. Po złości jaką wcześniej do niej czuł już nie pozostał nawet ślad. Teraz pragnął ją mocno przytulić, opanować każdą niedoskonałą i niepotrzebną emocję, opowiedzieć jej, jak bardzo szalał ze zmartwienia, kiedy tak długo jej nie było. Dla niego droga do szpitala ciągnęła się w nieskończoność, chociaż tak naprawdę wcale nie trwała długo. Kiedy już na miejscu Madlaine dowiedziała się w recepcji, gdzie można ją znaleźć i wskazała mu właściwy korytarz, biegł nim jak oszalały.
            Babette czekała na nich na krzesełku przed gabinetem zabiegowym. Była zmęczona, blada i miała zabandażowaną stopę. Gdy zatrzymał się tuż przed nią, spojrzała na niego smutnym, wystraszonym wzrokiem i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wyszeptała cicho wyciągając do niego dłonie:
            - Jesteś... Nareszcie jesteś… Wybacz mi proszę...
            Ale on nie odpowiedział, tylko przyklęknął tuż przy niej otulając ją mocno ramionami, aby czuła się już spokojnie i bezpiecznie. Dla niej też te ostatnie godziny musiały być równie koszmarne jak dla niego. Niemal wtopiła się w jego ciało cała drżąca, zmęczona i wystraszona. Odchylił głowę, aby móc spojrzeć jej w oczy.
            - Co to w ogóle miało być Babette? I po co to wszystko? – zapytał z lekkim wyrzutem. Oboje wiedzieli, że ta rozmowa nie miałaby tak łagodnego przebiegu, gdyby nie dzieliły ich od tego spotkania długie godziny przepełnione strachem o tę drugą osobę.
            - Chciałam się przekonać, czy naprawdę… - urwała w pół zdania, bo teraz jej wcześniejsze zwątpienie wydało jej się tak bardzo niedorzeczne. - Przepraszam, byłam taka głupia… Wybaczysz mi?
            - Jak mógłbym nie wybaczyć? Przecież cię kocham. – jego głos był zdecydowany, stanowczy, a jego słowa takie szczere.
            Madlaine, która dopiero teraz nadeszła, przystanęła trochę dalej. Patrzyła z czułością na tę scenę uśmiechając się delikatnie, nie chciała im teraz przeszkadzać, dlatego też trzymała odpowiedni dystans.
            Babette delikatnie pieściła dłońmi jego policzki, jakby nie wierząc, że znów ma go przy sobie.
            - Zabieram cię do domu. - wziął ją na ręce, a ona objęła go za szyję. Niósł swój cenny skarb przez długi korytarz, spotykając się z życzliwymi uśmiechami mijanych ludzi. Na zewnątrz powitało ich budzące się miasto, skąpane w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.

~


            - Nadawałbyś się na pielęgniarza – uśmiechnęła się Babette, kiedy Bill zmieniał jej opatrunek.
            - Wszystko przeze mnie – wyrzucał sobie chłopak, starannie owijając jej stopę bandażem. – Gdybym wtedy nie uciekł, nie szukałabyś mnie i nigdy by się to nie stało...
            - Nie mów tak, wiesz doskonale, że to tylko i wyłącznie moja wina, i wiem że to trudne, ale chciałabym żebyś umiał o tym zapomnieć...
            - Przestań już o tym myśleć, obydwoje byliśmy pijani – odpowiedział wymijająco, nie patrząc jej w oczy. Co prawda powiedział, że jej wybaczył, lecz było pewne, że nie zapomni tak prędko. Jak mogło przyjść jej w ogóle do głowy, aby poddawać go jakimś próbom, pozwalać obcej kobiecie dotykać go w taki sposób…?
            To była pierwsza rana jaką mu zadała, co utkwiło w jego sercu niczym wielka drzazga. Jednak wierzył, że z czasem, dzięki jej miłości uda mu się pozbyć tej zadry i zatrzeć niemiłe wspomnienia tymi piękniejszymi.
            Sama Babette miała do siebie żal. Wprawdzie przed tym wszystkim przeczuwała, że nigdy by się na to nie zgodził, to nie spodziewała się jednak tak bardzo emocjonalnej reakcji, która pociągnęła za sobą lawinę nieprzyjemnych wydarzeń. Nie mogła mieć całkowitej pewności,  jednak wierzyła, że nawet przy jej aprobacie nie dopuściłby się zdrady. Kochał ją, to było pewne, a w swoim uczuciu był bardzo zaborczy i chciwy, pragnął aby byli tylko dla siebie, żeby z tej ich miłości nikt nie mógł nic uszczknąć.
            Usłyszeli dźwięk klaksonu na ulicy.
            - To pewnie Madlaine samochód odstawiła. Mógłbyś otworzyć jej bramę? – zwróciła się Babette do Billa. Po niedługim czasie wrócił, biorąc ją na ręce.
            - Przestań mnie nosić, przecież nie jest ze mną aż tak źle – uśmiechnęła się.
            - Dobra, dobra… - mruknął. - Jutro wyjeżdżamy, noga musi się dobrze zagoić, żebym cię nie musiał wnosić do samolotu.
            - A teraz gdzie mnie niesiesz?
            - Do ogrodu, posiedzimy trochę na powietrzu, koleżanka już tam czeka.
            Posadził ją na wygodnym ogrodowym krześle, podstawiając pod nogę mały stołeczek.
            - Zrobić wam kawy? – zapytał.
            - Poproszę, może być z mlekiem – odezwała się Madlaine.
            - Mi też.
            Wzrok obydwu kobiet odprowadzał go do samych drzwi, za którymi zniknął.
            - Kochany jest... Ja nabroiłam, a on jeszcze nosi mnie na rękach... – westchnęła Babette.
            - Zakochał się i to bardzo - Madlaine badawczym wzrokiem spojrzała na koleżankę. Doskonale znała jej sytuację i wiedziała, że to, co zrodziło się między młodym chłopcem a nią, bardzo może skomplikować jej życie. Nie miała pojęcia co ona zamierza, o ile ona sama miała teraz jakieś zamiary co do swoich dalszych losów i jego. – Babette… Co ty zamierzasz zrobić?
            - Nie wiem… - boleśnie jęknęła. - Nie mam pojęcia jak to się wszystko ułoży, nie wiem co mam robić... Gdyby był te kilka lat starszy, nie wahałabym się ani przez moment, a teraz… Sama rozumiesz…
            - Wiesz, że wczoraj jak cię nie było, dzwonił Martin?
            Wyostrzone, przestraszone spojrzenie Babette teraz wbiło się w Madlaine jak sztylet.
            - Odebrałaś?
            - Nie, Bill go odrzucił.
            - Żeby sobie tylko czegoś nie pomyślał… Od przyjazdu tutaj dzwoniłam do niego tylko raz, rozmawiałam z nim krótko i szybko go zbyłam, a dwa razy też odrzuciłam rozmowę. Muszę znaleźć później chwilę i zadzwonić do niego, cholera… Nieciekawie to wszystko wygląda...
            - Bill wie o Martinie, to zrozumiałe, wczoraj był taki wściekły, kiedy odrzucał to połączenie… Ale co… toleruje taki układ? – zapytała Madlaine wprost.
            - Nie ma wyboru. Wytłumaczyłam mu, że na razie tak musi zostać.
            - Mimo wszystko powinnaś wybrać… Ja bym chyba tak nie potrafiła... No chyba, że nadal zależy ci na Martinie.
            - Kocham Billa, ale nie mogę z nim być jawnie, on ma dopiero siedemnaście lat… A z Martinem jestem, bo jestem.. Jeszcze jestem. Bardziej z przywiązania, może z rozsądku. Może bym się zdecydowała od niego odejść, poprosić Billa abyśmy na razie utrzymali nasz związek w tajemnicy, ale czy to ma szansę przetrwa.? – zadała teraz pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi. Kiedyś z pewnością ją pozna, choć wątpiła, czy ona będzie pozytywna dla niej. Kochał ją z pewnością teraz i oczywiście sam wierzył, że jest w stanie kochać już zawsze, jednak ona szczerze w to wątpiła. I z tymi wątpliwościami, z tą niewiarą czuła się bardzo źle… Poza tym cała reszta zaczynała ją po woli przerastać i jeśli na początku tego romansu myślała, że świetnie sobie z tym poradzi teraz wiedziała, jak bardzo wówczas była w błędzie. Wszystko stawało się przeciwnością losu; młody wiek Billa, to, że będzie musiała jeszcze długo go zwodzić, związek z Martinem i jej zdrada. Westchnęła ciężko.
            - Nie rozumiem cię… Gdybym się zakochała, z pewnością postawiłabym na związek z tym, którego wybiera moje serce. Bez względu na konsekwencje… Nigdy się nie dowiesz jak mogłoby być, jeśli tego nie zrobisz. – rezolutnie skwitowała Madlaine.
            - Ale nas dzieli cholerna przepaść, jedenaście lat to kawał czasu… Wiesz czego ja najbardziej się boję? Boję się bólu i cierpienia, kiedy za kilka, czy kilkanaście lat ja zacznę się starzeć i zakładając, że wciąż będziemy razem - on nadal będzie młody, piękny, adorowany przez coraz młodsze kobiety, a ja…
            - I co? Boisz się, że wtedy cię zostawi, tak?
            Babette tylko skinęła głową, spuszczając spojrzenie w dół, które skupiła na małych, poruszających się na lekkim wietrze źdźbłach trawy. Madlaine wyciągnęła rękę w stronę koleżanki i delikatnie objęła jej dłoń, ściskając w geście wsparcia.
            - Niepotrzebnie martwisz się na zapas… Rozkochaj go w sobie na tyle mocno, aby nigdy tego nie zrobił. Już teraz widać, że bardzo cię kocha, więc jeśli tylko będziesz chciała uzależnisz go od tej miłości na zawsze.
            Mimo uspokajających słów koleżanki Babette patrzyła gdzieś przed siebie smutnym, przepełnionym obawą wzrokiem. Udało jej się uzależnić od siebie Martina, tego była pewna, ale z Billem sytuacja była zupełnie inna. Jego uwielbiały tłumy, na jedno jego skinienie miałby u swoich stóp niezliczone ilości pięknych, młodych dziewcząt, kobiet... I chyba nie było na tym świecie mężczyzny, który mógłby oprzeć się takiej pokusie, kochać jedyną kobietę i być jej wiernym. Nie potrafiła w to uwierzyć i dlatego było jej tak bardzo ciężko. Złe myśli, jak jakieś dzikie bestie, pożerały teraz resztki optymizmu jaki chwilami ją wypełniał. Były coraz bardziej natarczywe i zawładnęły jej umysłem bez reszty. Odbierały jej nadzieję, nie pozwalały cieszyć się szczęściem bycia z nim. Dwie krople uwolniły się spod wypełnionych po brzegi łzami powiek, aby bezwolnie słynąć po policzkach.
            - Ja nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić... Nie potrafię... – z trudem opanowała drżenie warg. – Tak bardzo się boję, nie chcę go stracić Madlaine... Ja już nie wiem co mam robić…
            Bill, który wrócił z kawą właśnie spojrzał na nią, zaniepokojony wyrazem jej twarzy zapytał z troską;
            - Coś się stało? Boli cię?
            - Odrobinę… Mógłbyś mi przynieść tabletkę? – skłamała. Nie chciała, żeby spekulował i dopytywał, jaki jest prawdziwy powód jej płaczu. Na jej prośbę, zerwał się i pobiegł do domu.   
            Madlaine spojrzała za nim rozmarzona.
            - Cholernie ci go zazdroszczę…

~

            ęłęóOstatnie promienie zachodzącego słońca, skryły się za horyzontem, zamieniając błękit nieba w dostojne odcienie purpury. Babette leżała zwrócona twarzą do okna, kochana i kochająca. Było to czymś, co niemal każdemu człowiekowi dawałoby szczęście, lecz ona teraz nie umiała odnaleźć w sobie tego uczucia. Zamiast euforii odczuwała strach i przygnębienie. Tuż za jej plecami oddychała cicho cała jej wielka miłość, jej inspiracja i pasja… Delikatnie, tak, żeby go nie zbudzić, odwróciła się do niego przodem. Twarz okrywały mu pojedyncze kosmyki niedbale rozrzuconych włosów, a z lekko rozchylonych ust wydobywał się ciepły oddech.
            „Mój ukochany... Nie jestem warta Twojej miłości, potrafię tylko ranić… Czemu nie pokochałeś jakiejś innej dziewczyny, która zasłużyłaby na twoje uczucie...?”, myślała teraz. Wtuliła się w niego wsłuchując w miarowy oddech i przymknęła oczy. Tak bardzo chciała być tylko jego, potrzebowała go, pragnęła, żeby już zawsze szeptał jej najpiękniejsze słowa. Jakby to było cudownie zasypiać przy nim i móc powiedzieć mu co wieczór „dobranoc”, potem obudzić się obok niego, patrzeć na jego spokojną, spowitą snem twarz… Czuć na poduszce jego ciepło, wtulić się w nią i wdychać pozostały na niej zapach jego ciała, gdy wstanie przed nią przypominając sobie upojne chwile wspólnie spędzonej nocy. Albo obudzić go czułym muśnięciem warg… Tak bardzo chciałaby czekać na niego, kiedy będzie wracał zmęczony po koncercie i witać go w drzwiach niezliczoną ilością pocałunków.
            Znów zaczęła się bać, tym razem tej tęsknoty, jaką będzie musiała przeżywać po powrocie. Bała się, że nie zniesie normalności bez niego, że rozpadnie się w tej nicości zwykłego dnia, a brak dotyku jego dłoni, niedosyt pocałunków i fizycznej bliskości, zamieni rzeczywistość w piekło.
            - W moim sercu istniejesz i będziesz istniał tylko ty, zawsze będziesz dla mnie nieśmiertelny… - wyszeptała będąc pewną, że on wciąż śpi. Dla niej samej nawet niepojęte było to, że można tak bardzo pokochać. Tym co do niego poczuła wyłamała się z wszelakich ram konwencji, jej miłość do tak młodego chłopca była niestosowna i zakazana, jednak czy taką czystą i szczerą miłość można było nazwać czymś złym…? Z pewnością nie, jednak wiedziała, że ich środowisko, ich świat nie zdoła tego zaakceptować. Tylko, że teraz nie chciała już żyć z daleka od niego, nie chciała zadowolić się tylko fantazją o nim. Zapragnęła, aby zamieszkał w jej sercu i w jej umyśle na stałe. Czy to możliwe, że to właśnie on był tą drugą połówką jabłka, którą odnalazła? Jeśli tak zdecydowało przeznaczenie, to czemu postawiło im na drodze tę przepaść przeciwności losu?
            Przy nim rozkwitała… Jego obecność była dla niej niczym tlen, to on czynił ją najszczęśliwszą kobietą na świecie, sprawiał, że czuła się piękna, kochana i pożądana. Gdy był z daleka od niej nie znaczyła nic w tej szarości codziennego dnia, była marnym pyłem, puchem unoszącym się przy byle podmuchu wiatru. Teraz jednak był tu, cały jej… Spał obok spokojnym snem, oddychał miarowo, a ona nie potrafiła od niego oderwać spojrzenia pełnego zachwytu. Nie chciała go budzić, po tej szalonej nocy należało mu się więcej snu, relaksu i odpoczynku, ale już jutro będzie musiała się z nim rozstać, więc jak ma teraz pozwolić mu spać…? Przecież szkoda czasu na sen, a mając go wciąż obok tak trudno jedynie patrzeć…
            Swobodnie i lekko spłynęła na jego twarz muśnięciem ciepłych warg. Raz, potem drugi i kolejny… Obudził się unosząc leniwie powieki, jednak nie zganił jej nawet jednym słowem, będąc zadowolonym z tak uroczej pobudki. Pochylała się nad nim z uśmiechem, łaskocząc swoimi długimi włosami.
            - Kochasz mnie? – spytał cicho. Od wczoraj nie słyszał tego wyznania, za długo jak dla niego. Przecież właśnie na te słowa czekał tak niecierpliwie…
            - Kocham, nie musisz pytać, przecież wiesz, że jesteś wszystkim czego chcę i czego pragnę…
            - Tak długo na to czekałem, że chciałbym żebyś mówiła mi to ciągle… To było najpiękniejsze wyznanie jakie kiedykolwiek słyszałem. - uśmiechnął się.
            - Kocham cię. – powtórzyła spełniając jego pragnienie. Póki jest przy niej, będzie mogła powtarzać mu to niemal do znudzenia, ale już niebawem pozostanie im obojgu tylko tęsknota.
            Przytulił ją mocno i jakiś czas leżeli w ciszy. Za oknem zapadł zmrok i słychać było muzykę koncertujących w ogrodzie świerszczy.
            - Jeśli chodzi o to co wydarzyło się wczoraj, to nawet gdybyś ty chciał, to ja nie dopuściłabym, żeby wydarzyło się coś więcej...
            - Wiesz, że nigdy tego nie zrobił… - pocałował ją w czoło. – Za bardzo cię kocham, zresztą nie mówmy już o tym.
            - Wszystko zepsułam, przeze mnie nasze dwa ostatnie dni musimy spędzić w domu.
            - Nic nie zepsułaś, najważniejsze, że jesteśmy razem, tylko to się liczy.
            - Ale chciałam ci jeszcze tyle pięknych miejsc pokazać, a przez tę moją nogę nie możemy się nigdzie ruszyć.
            - Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja, co? – uniósł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
            - Na pewno, niejedna... – zdążyła wyszeptać i zaraz zawładnął jej ustami całując czule.
            Niebo okryło się odcieniem głębokiego granatu, na którym zaczęły błyszczeć nieśmiało gwiazdy. W pokoju zrobiło się już prawie zupełnie ciemno.
            - Przespaliśmy prawie całe popołudnie, ale lenistwo… - stwierdził Bill.
            - Potrzebowaliśmy odpoczynku… Możesz zapalić lampkę? – poprosiła dziewczyna, kiedy pokój już zaczął tonąć w mroku. Chciała go widzieć, patrzeć na niego i sycić oczy tym nieskazitelnie pięknym widokiem. Wstał spełniając jej prośbę, lecz po chwili źródło światła przestało dawać blask.
            - Co jest do diabła? – zdziwił się. Zapalił inne światło, badając przyczynę tej niewielkiej awarii.
            - Żarówka pewnie się spaliła – stwierdziła Babette.
            - Oczywiście, że tak – przyznał jej rację chłopak – I już nawet wiem dlaczego… Po prostu nie mogła znieść twojego blasku!
            Roześmieli się oboje.
            - Jeśli chcesz ją wymienić, to powinny być jakieś zapasowe w którejś z dolnych szafek w kuchni.
            - Jakoś znajdę i zrobię od razu kolację – odparł.
            - Bill... – powiedziała cicho Babette, kiedy już miał wychodzić z pokoju – Chodź do mnie jeszcze na chwilę...
            Wrócił się od samych drzwi i przysiadł na brzegu łóżka, podpierając się jedna ręką. Przyglądał jej się z uwagą.
            - To nasza ostatnia noc tutaj, nie zmarnujmy jej tak jak ja zmarnowałam tamtą...
            - Nie zmarnujemy, na pewno… To mogę ci przyrzec. - uśmiechnął się tajemniczo i musnął jej usta, aby na kilkanaście minut się z nią rozstać.
            Tak jak jej obiecał nie zmarnowali ani minuty z tej ostatniej nocy w Marsylii, spędzając ją na rozmowie o wszystkim, wplatając raz po raz czułe wyznania, subtelnie zahaczając po raz pierwszy o wspólną przyszłość. Nie szczędzili sobie przy tym pocałunków i delikatnych pieszczot, ale kochali się tylko raz. Potem zmęczone ciała i umysły ostatni raz w tym miejscu, niczym ciepła, śródziemnomorska fala otulił sen.

6 komentarzy:

  1. Ja chce więcej. :< tak bardzo to kocham... I chce juz te koncerty... :P
    No i szkoda mi mimo wszystko Martina... on jest w tym opowiadaniu postacią tragiczną w pewnym sensie. Taki nieszczęśliwie zakochany chociaż póki co jeszcze o tym nie wie :P
    W ogóle to ta sytuacja jest taka okropna... ja w pewnym sensie rozumiem Babette ale jednak jej nie rozumiem xD. Ale może to, że ona wywołuje tyle skrajnych emocji jest właśnie taka interesująca.
    Ogólnie to wiem ze chaos w komentarzu i przepraszam za niego ale chyba naprawdę już za dużo ff mi lasuje mózg xD
    No cóż... czekam w takim razie na ciąg dalszy, buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie ma w komentarzu chaosu, jest po prostu spontaniczny. Moi bohaterowie... oni chyba wszyscy po trochu są tragiczni, ale nie będę uprzedzać tu faktów, choć może nawet nikt mojej odpowiedzi nie przeczyta, ale lepiej nie ryzykować. Niech to dla tej garstki czytelników będzie niewiadomą. Dziękuję, że jesteś :*

      Usuń
    2. Z Tobą zawsze!!! :*
      No ale oni to dopiero później dopiero będą tragiczni xDDD Ale też już nic więcej nie pisze :P

      Usuń
  2. Moment, w ktorym Babette kierując, zwraca się do Boga kojarzy mi się z fragmentem kings of suburbia :) moj umysł jest przesiąknięty TH doszczętnie :D Jak to dobrze, ze oprócz zranienia w stopę nic poważniejszego nie miało miejsca. Napisalam Ci poprzednio, co sądzę o Twoim sposobie pisania i znowu muszę się powielić... Bardzo mi się podoba. :)

    Pozdrawiam i czekam na kolejny odcinek :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam to tak dawno, że nawet mi się teraz nie skojarzyło, że może być takie podobieństwo.
      Wiesz, to chyba najprzyjemniejsze dla autora, jeśli ktoś czasem pochwali jego styl. Bardzo dziękuję :*

      Usuń
    2. Nie ma za co :-* postaram się na bieżąco komentować odcinki :)

      Usuń