sobota, 19 marca 2016

Rozdział XXI



Rozdział    XXI



„A czas płynie jakby nigdy nic, głośno liczy moje łzy,
w jego ręce oddam się, poczekam kilka dni,
a gdy wreszcie znów stanę z Tobą twarzą w twarz
powiem Ci jak było tu Ciebie brak.
jak było Ciebie brak…”
 
Varius Manx – „A kiedy tęsknię”




            Z każdym, kolejnym uderzeniem w klawisz spacji, coraz bardziej zaciskał zęby i coraz więcej łez napływało mu do oczu. Z ekranu monitora uśmiechała się do niego ona, czasem bardzo wesoło, czasem figlarnie, to znów uwodzicielsko patrzyła mu prosto w oczy siedząc na kamienistej plaży na tle lazurowego nieba. Znów jak bumerang wróciły wspomnienia z Marsylii. Już nawet nie bolał go tak bardzo incydent z Madlaine. Delikatnie przesunął dłonią po ekranie swojego laptopa. Tak bardzo chciałby teraz dotknąć jej twarzy… Zmysłowo obrysował palcem kontur ust na zdjęciu, gdyby mógł poczuć ich smak, wtopić w nie bez opamiętania swe wargi i całować do utraty tchu… Zamiast tego jednak na wspomnienie owego wieczoru sprzed dwóch tygodni poczuł ukłucie w sercu. Żadnego sms’a, żadnego telefonu, a minęło już tyle czasu…
            Przez pierwsze dwa dni czuł wściekłość, a w miarę upływu kolejnych najzwyczajniej zaczął się bać i chociaż tęsknota pastwiła się nad nim niemiłosiernie, nie miał odwagi do niej zadzwonić. Dręczył się za to wspomnieniami, oglądając codziennie te zdjęcia i obwiniał. A jeśli ją zranił, jeśli niesłusznie ją posądził? Przecież tyle ryzykowała wymykając się z domu, biegła do niego z taką radością, była taka ufna, gdy on tymczasem tak po prostu ją odtrącił. Zachował się jak ostatni egoista… Przecież robiła co mogła, możliwe, że naprawdę była mu wierna, przecież właśnie to mu obiecała... Tego jednak nie wiedział mimo jej zapewnień, nie mógł mieć żadnej pewności i dlatego tak bardzo bolała go choćby sama myśl, że tamten z nią jest, że ją przytula, może dotyka i pieści?
            Teraz trzymała go przy życiu tylko jedna, jedyna myśl… Powiedziała mu, że go kocha, że kocha tylko jego i w tym miał nad Martinem przewagę. Gdyby kochała tamtego, nie wymknęłaby się do niego wtedy, kiedy on wrócił po tak długiej nieobecności. Na jej miłość do niego mógł teraz zaleźć wiele argumentów, ale wystarczył mu w zupełności ten jeden…
            Westchnął ciężko. Po tych wszystkich przemyśleniach, był rozgoryczony i zły na siebie. Jeśli ona nie wybaczy mu tego co zrobił…?
            - Cholerna idiotka! – wyrwał go z zadumy dziki okrzyk brata i trzaśnięcie drzwiami. Spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
            - Przyprowadziła jakieś dwie koleżanki! Wyobrażasz sobie? – relacjonował przebieg nieudanej randki Tom, nalewając sobie w międzyczasie coli do szklanki.
– Bała się, że ją od razu przelecę, czy co? – pociągnął duży łyk ulubionego napoju i po chwili dodał. – Ja nie przelatuję na pierwszych randkach – rozprawiał wesoło. Nie doczekawszy się jednak żadnego komentarza uśmiechnął się, ironicznie kręcąc głową:
            - A ty co? Znowu to psychiczne samookaleczanie się?
            - Daruj sobie… - odpowiedział beznamiętnym głosem Bill.
            - Czego się tak męczysz? Zadzwoń do niej! – skwitował Tom, zrzucając z kanapy jakąś koszulkę i dwie pary spodni, po czym sam się na niej położył. Dla niego było wszystko proste i jasne, albo panna była, albo nie, żadnej ciuciubabki i zero niejasności. Preferował prosty i nieskomplikowany układ, może jego psychika była mniej złożona niż  brata? Tamten zawsze miał jakieś problemy sercowe, niemal od niepamiętnych czasów, i te jego ciągłe wyrzuty sumienia… Czasem Tom pomimo najszczerszych chęci nie potrafił go zrozumieć. Tym bardziej teraz, przecież sam się zgodził na ten układ, a stroi jakieś fochy? To było dla niego bynajmniej dziwne.
            - Jeszcze wytrzymam te dwa dni, bo nie wiem czy mam po co dzwonić.
            - Rób co chcesz, mnie tam jest obojętne. I tak już patrzę przez dwa tygodnie na twoje zwłoki, to te dwa dni nie zrobią żadnej różnicy. Nie wiedziałem tylko, że ty taki zawzięty jesteś - łypnął na niego na chwilę, ponownie wbijając wzrok w wyświetlacz swojego telefonu.
            Bill milczał. Sam się sobie dziwił, że tyle wytrzymał, gryzł się przez prawie dwa tygodnie, ale nie zadzwonił. Z każdym dniem było mu coraz trudniej, tym bardziej, że ona też się nie odzywała. Tylko właściwie czego mógł oczekiwać po tym, co jej zrobił? Sam w takiej sytuacji za nic nie odezwałby się pierwszy.
            - Ślicznie tu wyszła z Madlaine - powiedział po chwili, wpatrując się w monitor laptopa.
            Tom leżał na kanapie raz po raz zerkając na brata. Wiele różnych słów cisnęło mu się na usta pod jego adresem. Za każdym razem przysłowiowo gryzł się w język, lecz tym razem nie wytrzymał:
            - Ale z tą Madlaine to dałeś plamę – zaśmiał się pod nosem. – Takie dwie laski, zamiast skorzystać z okazji…
            Bill spojrzał na niego piorunującym wzrokiem i z politowaniem pokręcił głową.
            - Erotoman od siedmiu boleści - mruknął.
            Tak naprawdę Tom będąc zakochanym pewnie postąpiłby podobnie, ale lubił czasem odrobinę podrwić z Billa. Teraz chciał jakoś poprawić jego wisielczy humor, a nawet go trochę wkurzyć, choćby po to, aby oderwać od ciężkich jak ołów myśli.
            - Zmarnować taką okazję, to tylko mój niedorobiony braciszek potrafi! Ech, żeby mnie się coś takiego przytrafiło… - kontynuował, śmiejąc się w duchu.
            - Zamknij się wreszcie! – krzyknął poirytowany Bill, ale Tom nie odpuszczał.
            - No i czego się wściekasz? Jakbym ja był na twoim miejscu...
            - No i całe szczęście, że nie byłeś! – przerwał mu.
            - Taka okazja, a mogło być tak fajnie - bliźniak znów się położył, nie przestając głośno myśleć, co jeszcze bardziej irytowało Billa.
- Jakbyś kogoś kochał i był w takiej sytuacji, to byś to zrobił? – zapytał go w końcu.
            - Przecież ona sama tego chciała, może lubi trójkąciki?
            - Nie lubi!
            - A skąd wiesz? Może właśnie lubi! Co innego jakby przyprowadziła drugiego faceta, ale z dwoma laskami… Całkiem, całkiem mogło być – roześmiał się i puścił bratu oczko.
            - Kretyn! – skwitował jego wywód Bill.
            - Sam jesteś kretyn, bo nie skorzystałeś, ja to bym…
- Zamknij się debilu! Nie chcę tego słuchać! – znów zgromił Toma, brat. – Zamów sobie dwie dziewczyny z agencji, to nie będziesz musiał sobie tego wyobrażać!
            - Eee, za kasę to nie to samo - skwitował udając pełną powagę, a gdy Bill się uśmiechnął już wiedział, że jednak udało mu się jakoś rozproszyć przygnębienie bliźniaka. – Tak naturalnie byłoby lepiej.
            - Ech, ty naturalny… - roześmiał się w końcu tamten i rzucił w niego poduszką, wracając do swojej Babette, która uwodzicielsko spoglądała na niego z ekranu laptopa.

~


            Po kilku dniach płaczu w poduszkę i zadręczania myślami w końcu otrząsnęła się. Jej tęsknota co prawda nadal przybierała na sile, ale teraz dla odmiany była na niego wściekła i raczej pałała chęcią zemsty, niż przebaczenia. „Jeszcze będzie mnie błagał o litość, jeszcze zobaczy…”, myślała pakując walizkę przed wyjazdem. Dobrała swoją garderobę bardzo starannie, tak aby znów móc zrobić na nim wrażenie i aby nie mógł oderwać od niej oczu. W wyborze strojów do zapowiedzi pomagali jej styliści, ale nie kolidowało to z jej gustem, wszystko co wspólnie wybrali, podobało się także jej i była bardzo zadowolona. Ubrania naszykowała sobie wcześniej, ale spakowała dopiero przed samym wyjazdem na wypadek, gdyby jeszcze w ostatniej chwili chciała coś dołożyć, lub zamienić.
            Kiedy już wszystko starannie poukładane spoczywało w zamkniętej walizce, zrobiła sobie kawę i usiadła w salonie przed telewizorem, oczekując na Martina. Bała się tego wyjazdu, pierwszego spojrzenia, pierwszej rozmowy po tym wszystkim. Nadal nie rozumiała, dlaczego wtedy jej nie uwierzył. Jeśli tak miało wyglądać jego zaufanie, raczej ciężko im będzie stworzyć kiedyś coś stałego. W dodatku zapewne czuł się wielce pokrzywdzony i w ogóle przestał się odzywać. Niestety pokrzywdzoną w tym wszystkim najbardziej czuła się ona, bo nie zrobiła niczego złego, aby w ten sposób ją potraktował.
            A może to był tylko jego głupi pretekst, może w międzyczasie sobie kogoś znalazł? Miała tysiące myśli na ten temat i tysiące związanych z tym udręk. Jednak szybko sama sobie tłumaczyła, że to niemożliwe, że przecież ją kocha…
            Dni mijały, a z każdym kolejnym była na niego coraz bardziej zła i wiedziała jedno; na pewno nie da się tak łatwo udobruchać, teraz to ona poczuła się skrzywdzona, więc z pewnością nie odpuści mu zbyt łatwo.
- Gotowa? – usłyszała głos wchodzącego Martina.
- Tak, jasne, możesz już zabrać bagaże i schodzić, ja jeszcze obejdę mieszkanie, czy wszystko wyłączone.
            - Nie martw się, przecież będę tu zaglądał – rzucił Martin, będąc już przy drzwiach.
            Jeszcze jeden rzut oka na swoje odbicie w lustrze, ostatnie pociągnięcie ust błyszczykiem, ostatnia kropla ulubionych perfum i była gotowa. Ubrała się specjalnie tak jak lubił, wyszarpane jeansy, rozpuszczone włosy i widoczny kawałek opalonego brzucha pomiędzy paskiem spodni, a koszulką. Narcystycznie stwierdziła, że wygląda bardzo dobrze. Założyła na ramię torbę i wyszła z mieszkania zamykając za sobą drzwi na klucz.
            - Czy my ciągle musimy się rozstawać? – raczej twierdził, niż pytał Martin, wioząc ją na umówione miejsce, skąd miał odjechać autokar z całą ekipą i tiry ze sprzętem.
- No cóż, taka nasza praca… - uśmiechnęła się. Martin zerknął na nią kątem oka, wydawała mu się jakaś wyciszona i spięta. Czyżby trema? A może miała jakiś inny powód? Ostatnio w ogóle zachowywała się dziwnie i prawie ze sobą nie sypiali. Jednak on o nic nie pytał, nie chciał nic wiedzieć, wolał przeczekać. Albo po prostu tak bardzo bał się prawdy… Nie byli ze sobą jeszcze nawet roku, a on już tak dobrze ją znał. Coś ją trapiło, to było pewne, lecz ona nie szukała w nim pocieszenia i to martwiło go najbardziej. Bał się, bo wyczuwał, że nie jest to problem o którym powinien wiedzieć, więc wolał nie dociekać. Za bardzo ją kochał, żeby z powodu jakiejś błahostki miał ją stracić.
Wierzył, bo chciał wierzyć, że to nie jest nic poważnego, a to co widział owego wieczoru nie ma nic wspólnego ze zdradą, a tym bardziej miłością. Z pewnością był tam jakiś wysoki mężczyzna, jedyne co utkwiło mu w pamięci to fakt, że miał czarną bluzę z kapturem, prawdopodobnie kłócili się chwilę, lecz z tej odległości mimo otwartego okna nie słyszał żadnych konkretnych słów, ale czy to mogła być kłótnia kochanków? Nie wierzył w to, nie chciał wierzyć, więc milczał. Milczał i czekał, i choć był niewierzący to modlił się żarliwie, oby nigdy nie doczekał tego, czego najbardziej się bał.
 Tamtej nocy przeczuwał, że oszukała go. Na szafce, gdzie zazwyczaj leżały lekarstwa kiedy była chora nie było nic, a jej najwyraźniej bardzo zależało na szybkim pójściu spać. Przeczuwał, że dzieje się coś złego… Nie miał pojęcia, dlaczego niebawem po zjedzeniu kolacji poczuł tak ogromną senność, mimo to jednak wytrzymał jeszcze kilkanaście minut udając błogi sen, a wówczas ona po prostu wymknęła się z mieszkania. Do dziś dręczyło go tylko jedno; kim był ten ktoś, dla kogo wyszła z domu niemal w nocy nie dbając o konsekwencje swojego czynu, kim on był i jaki był cel tego spotkania o dziwnym zakończeniu…?
            Oprócz autokaru ekipy i tirów ze sprzętem, na parkingu pod budynkiem radia stało jeszcze kilka samochodów, a między nimi i ten, w którego przyciemnione szyby tak bardzo bała się spojrzeć. Wysiadając z auta uciekała wzrokiem, wolała przyglądać się drobnym kamykom beztrosko uskakującym spod jej stóp, nawet wyciągane przez Martina z bagażnika jej walizka i torba, wydały jej się teraz niezwykle interesujące, byle tylko nie zbłądzić oszalałym z tęsknoty spojrzeniem w tamto miejsce. Znów był tak blisko, czuła na sobie jego wzrok, wiedziała, że zza tej szyby usilnie wpatrują się w nią te oczy. Naciągnęła mocniej na czoło daszek czapki, jakby to miało ją uchronić przed niekontrolowanym ruchem gałek ocznych. Wyciągnęła rączkę od walizki, chcąc pociągnąć ją za sobą.
- Daj, ja wezmę – odezwał się Martin, odbierając jej torbę i wyciągając uchwyt bagażu z ręki. Nie odezwała się, poprawiając tylko zawieszoną przez ramię torebkę, podążyła za nim.
            - Babette! Martin! – usłyszała znajomy głos, kiedy przechodzili w pobliżu tego samochodu. Martin zatrzymał się niemal tuż koło otwartych drzwi, w których pokazał się David.
            - No cześć stary! – uśmiechnął się do kumpla, aby uściskać jego dłoń. Nie widzieli się dłuższy czas, co zaowocowało krótką, tudzież treściwą rozmową na temat pobytu Martina w Ameryce. Babette sprytnie ustawiła się tyłem do okien i odetchnęła z ulgą. Chociaż wszystko znała już niemalże na pamięć, udawała że przysłuchuje się dialogowi z zaciekawieniem. Z samochodu nie dochodził żaden mogący ją zainteresować dźwięk. Przez chwilę wydawało jej się, że nikogo tam nie ma. Uśmiechała się, a nawet aktywnie włączała do rozmowy, ale była wewnętrznie rozdygotana, a najbardziej przerażał ją pierwszy kontakt, pierwsze spojrzenie i pierwszy gest... Co on myśli i co teraz czuje, jeśli tam jest i na nią patrzy…?
            - Babette, a może pojedziesz z nami? Mamy miejsce – zaproponował w pewnej chwili David. Zesztywniała. O nie! Jechać z nimi wszystkimi jednym samochodem, patrzeć na niego nie mogąc nawet swobodnie porozmawiać, nie mówiąc już o bliższym kontakcie? Nie, to było teraz ponad jej siły, nie dałaby rady czuć się swobodnie. Jego propozycja zaskoczyła ją bardzo, nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć, kiedy usłyszała za sobą:
            - Nie daj się prosić, jedź z nami, może nie będzie ciekawie, ale przynajmniej wesoło…

~


            Głos wydał jej się znajomy, podobny ton, ale to nie był głos Billa. Odwróciła głowę i zobaczyła za swoimi plecami uśmiechniętego Toma. Potwierdzenie przez niego propozycji Davida, wydało jej się niemal dziwne. Do tej pory była nawet pewna, że ten cwany chłopaczek o anielskim wyrazie twarzy, nie pała do niej jakąś specjalną sympatią, tym bardziej jego słowa zaskoczyły ją. Czy to była z jego strony zwykła uprzejmość ze względu na brata, czy jednak myliła się? Pomyślała teraz, że może warto byłoby zatroszczyć się o jego przychylność i uśmiechnęła się ciepło.
            - Bardzo dziękuję za sympatyczne zaproszenie, ale niestety nie mogę.
            Na twarzy Toma malowało się niemałe rozczarowanie, a kiedy już chciał otworzyć usta żeby coś powiedzieć, wyprzedził go w tym Martin:
            - Czemu nie możesz, jedź z chłopakami – nawet nie był świadomy tego, że wpycha teraz swoją ukochaną wprost do jaskini lwa, w najśmielszych podejrzeniach nie skojarzyłby tajemniczego mężczyzny spod domu z osobą Billa.
            Tom tymczasem uśmiechał się ujmująco, czego dziewczyna już zupełnie nie rozumiała. „A temu o co znowu chodzi?”, pomyślała zdziwiona. Pokręciła przecząco głową:
            - Muszę jechać autokarem, mamy jeszcze kilka spraw do omówienia, bo jak zajedziemy na miejsce, nie będzie zbyt wiele czasu – skłamała.
            Propozycja Toma, była mimo całego strachu niesamowicie kusząca choćby z tego względu, żeby poznać jego intencje. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego tak mu na tym zależało i jaki miał w tym cel. Pierwszą myślą jaka przyszła jej do głowy było to, że pewnie Bill go podpuścił. A jeśli nie…? W tej samej chwili wpadła na szalony pomysł; a gdyby tak na jego oczach, poflirtować troszkę z jego własnym bratem…? Widząc jego zawadiackie spojrzenie pomyślała, że pewnie nie miałby nic przeciwko temu, a wierząc w to co opowiadał jej o nim Bill, bardzo lubił być kokietowany przez kobiety. Może przydałoby się wzbudzić w tym szaleńcu więcej zazdrości, chociaż… lepiej nie. Miała już bardzo nieprzyjemne wspomnienia z ostatniego czasu, kiedy ją okazał.
            - Skoro tak, to żałuję… - rzucił chłopak z zawiedzioną miną. – Ale może się skusisz następnym razem?
            - Może, jeśli będzie okazja – odpowiedziała, uśmiechając się. - To na razie! - pożegnała się szybko i pospiesznie odeszła w stronę autokaru.
            Bill wbity w samochodowy fotel, zaiste obserwował zza ciemnej szyby to co się działo na zewnątrz. Był wściekły na brata, który uparcie stał przed drzwiami i patrzył za podążającą w kierunku autokaru jego kobietą. Jego...? Czy mógł ją tak jeszcze, albo też już nazywać…? Może i nie mógł, ale tak czuł. W jego sercu i umyśle, była tylko ona…
            W tej chwili miał ogromną ochotę wysiąść i wciągnąć Toma za bety do środka, ale nie mógł go nawet zawołać. Wewnątrz już siedział David i nie chciał, żeby ten czegokolwiek się domyślił.
            Tymczasem zadowolony z siebie Tom, z własnej, nieprzymuszonej woli wsiadł do auta.
            - Tylko raz w życiu dostałeś ode mnie w mordę, ale jeśli wytniesz mi jakiś numer, dołożę ci po raz kolejny – wycedził Bill z wściekłością, kiedy ten już usiadł obok. Chłopak popatrzył na brata ze zdziwioną miną.
            - A tobie co odwala?
            - Już ja wiem co, a ty nie próbuj się do niej dostawiać! To że jesteśmy skłóceni, nie oznacza, że nie jesteśmy ze sobą.
            Tom roześmiał się głośno, aż reszta współpodróżnych spojrzała na niego.
            - A ty z czego rżysz? – odezwał się Georg, który nawet przez słuchawki w których brzmiała głośna muzyka, usłyszał jego śmiech.
            - Bo mój brat naprawdę zwariował! – rozbawiony chłopak popukał się w czoło, po czym odwrócił się w jego stronę i cicho dodał: – Chciałem to zrobić dla ciebie debilu, bo widzę jak się męczysz.
            - Obejdzie się, sam sobie dam radę, nie potrzebuję takiej pomocy – odpowiedział Bill, celowo akcentując słowo „takiej”. - Najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz się wpieprzał.
            - Dobra, okay! Jak sobie chcesz, ale jeszcze mnie będziesz prosił! – Tom uniósł otwarte dłonie w geście rezygnacji i poddania, po czym z obrażoną miną rozparł się w samochodowym fotelu odwracając głowę w stronę okna.
            Bill westchnął tylko cicho. Nie chciał od nikogo żadnej pomocy i żadnych ułatwień, był świadomy swojego głupiego zachowania, dlatego musiał uporać się z tym sam i wiedział, że trzeba to zrobić jak najszybciej. Zresztą znając Toma, raczej by namieszał niż pomógł, a w najgorszym wypadku mogłaby mu się ta pomoc jeszcze spodobać.
            Oparł głowę o szybę, zawieszając swój smutny wzrok na szybko zmieniających się za oknem widokach. Znów ją zobaczył, znów serce zabiło mu mocniej… Przymknął powieki chcąc przywrócić pod nimi jej obraz. Westchnął teraz głęboko zatapiając się we wspomnieniach i marzeniach o niej.
            Jak ma przeprowadzić z nią tę rozmowę? Co właściwie ma jej powiedzieć? Czy w ogóle będzie chciała go wysłuchać? Dręczyły go teraz setki pytań, wyrzucał sobie swoje głupie zachowanie, swoją dumę i zawziętość, przez które dwa tygodnie umierał z tęsknoty i bólu. Wiedział, że wszyscy już mają dosyć jego fochów i niepotrzebnej irytacji. Na każde niemal pytanie, czy propozycję, reagował złością lub kompletnym brakiem zainteresowania. Niekiedy leżał godzinami wpatrzony w sufit, albo w jej zdjęcie na ekranie monitora. Kilka najładniejszych nawet wywołał sobie u zaprzyjaźnionego fotografa, żeby je móc mieć zawsze przy sobie i spojrzeć w chwilach, kiedy nie będzie miał możliwości zajrzeć w laptopa mimo, że jeszcze kilka miał skrzętnie i głęboko ukryte w jednym z folderów swojej komórki. Chciał patrzeć na jej roześmianą twarz zawsze, kiedy tylko nadejdzie chwila tęsknoty, co w ostatnim czasie było bardzo częstym zjawiskiem. Teraz nadchodziła chwila bezlitosnej konfrontacji z rzeczywistością. Już za kilka godzin spotka się z nią twarzą w twarz. Ze zdenerwowania przygryzł wargę i znowu napadły go najczarniejsze myśli; czy ona jeszcze w ogóle zechce z nim rozmawiać?
            Otworzył oczy rozglądając się wokół. Gustav drzemał, Georg ze słuchawkami na uszach, wpatrywał się w okno, a Tom stukał uparcie sms’a i uśmiechał się sam do siebie, czytając go.
- Co tam piszesz? – zapytał Bill. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony i pospiesznie schował telefon do kieszeni obszernych spodni.
            - A nic takiego… Do takiej jednej laski - odparł wymijająco.
            - Zawsze to samo… - westchnął z politowaniem brat i znów odwrócił twarz do okna. Tom spojrzał na niego z zadowoloną miną. „Tym razem to zupełnie coś innego braciszku…”, pomyślał.
~
            - Przepraszam cię, Mark – powiedziała Babette do swojego rozmówcy, kiedy usłyszała dźwięk nadejścia wiadomości w swoim telefonie. „Znów jakiś numer nieznany? A któż to może być?”, zdziwiła się w myślach.
            Domyślam się, że raczej nie chciałaś, niż nie mogłaś z nami jechać. Muszę z tobą porozmawiać, jeśli nadarzy się okazja po koncercie. Tom”. Zadrżała, kiedy przeczytała te słowa. O co mu chodzi? Czyżby się coś stało? Była pewna, że Tom o wszystkim wiedział, przecież Bill mówił, że nie ma przed nim żadnych tajemnic i nie miała mu tego za złe. Teraz obawiała się, że skoro pisał do niej bliźniak, który nie darzył jej zbytnią sympatią, a zapewne chodziło o Billa, to nie wróżyło niczego dobrego.
            Już nie mogła skupić się na rozmowie ze swoimi współpracownikami. Zadręczała się bezsensownymi pytaniami, na które przecież nie znała odpowiedzi, dziwnymi myślami pełnymi emocji, obawami o jego zdradę. Nie potrafiła tego od siebie odpędzić, to po prostu leżało w jej naturze i choć być może nic aż tak złego się nie stało, to jednak ona wciąż nie mogła pozbyć się dręczących ją złych myśli.
            Czas dojazdu i samych przygotowań już na miejscu, bardzo jej się dłużył. Będąc w hotelu nie spotkała go, nie wiedziała nawet gdzie zostali ulokowani. Zamykając drzwi, żeby udać się do charakteryzatorki tuż przed samym koncertem, usłyszała głos Davida, który też wychodził ze swojego pokoju.
            - No proszę, jakie miłe sąsiedztwo!
            Uśmiechnęła się do niego.
            - Jedziesz może już na dół? – zapytała.
            - Właściwie tak, tylko zgarnę moich chłopaków, zaczekaj chwilkę – odparł. Tak bardzo czekała na ten moment spotkania z nim, ale na Boga… Dlaczego tu i teraz? Czy to wszystko nie mogłoby się chociaż raz poukładać po jej myśli? Nie mogła do tego dopuścić.
            - Nie, wiesz, spieszę się bardzo, właściwie już powinnam być na dole, spotkamy się później, na razie! – rzuciła jednym tchem i szybkim krokiem skierowała się do windy.
            Bardzo bała się tego spotkania i nie chciała go zobaczyć po raz pierwszy od pamiętnego wieczoru na hotelowym korytarzu, w towarzystwie Davida. Bała się swojej reakcji, bała się reakcji jego. Jeszcze ktoś wyczyta w jej oczach to uczucie, które wypala ją od wewnątrz, a już na pewno nie chciała się zdradzić przed Davidem. Kiedy była gotowa, udała się do namiotu swojej ekipy. Po raz pierwszy nie czuła tremy przed koncertem, zupełnie o tym nie myślała. Jej uwaga i myśli skupione były na czymś zupełnie innym. Usiadła na krześle i czytając kolejność występów, zerkała co chwilę na zewnątrz. Pisk zgromadzonych za ogrodzeniem dziewcząt, uzmysłowił jej kogo zobaczy za chwilę. Nie pomyliła się. Szedł uśmiechnięty, od czasu do czasu machając zgromadzonym fankom. Serce ścisnęło jej się na ten widok. Wycofała się w głąb namiotu, zaciskając nerwowo dłonie na metalowej rurce. Chociaż już za chwilę będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz, chciała jeszcze odwlec ten moment, z powodu którego czuła tak ogromną euforię, a jednocześnie tak bardzo się go bała.
            - Babette! Zaczynamy! – usłyszała głos reżysera. Pospiesznie wyszła podążając w stronę sceny. Nie rozglądała się, nawet nie próbowała zerkać w tamtą stronę.
            Bill siedział w swoim namiocie. Słyszał jej aksamitny głos, obserwował jej wejścia i zejścia ze sceny. Miała na sobie zwiewną czekoladową sukienkę, która oplatała jej ciało, przy większych podmuchach ciepłego wiatru. Widział pożądliwe spojrzenia mijających ją mężczyzn z ekipy, niektórzy zatrzymywali się i chwilę z nią rozmawiali. Zazdrościł im, a jednocześnie był szczęśliwy, bo on miał to, czego oni nigdy nie będą mieli. Ona była jego, sercem i ciałem, no właśnie… była, ale czy jeszcze jest? Patrząc na nią wierzył w to szczerze i nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej. Pragnął już na zawsze zakończyć te niedopowiedzenia i nieporozumienia jakich sam był twórcą. Przymknął oczy… Im więcej na nią patrzył, tym bardziej miał ochotę pobiec do niej i błagać o wybaczenie.
 „Jaki ja byłem głupi…” , myślał rozpaczliwie, „Już nigdy nie będę od niej niczego wymagał, chcę tylko żeby była i żeby pozwoliła się kochać…”. Marzył, żeby ten cholerny, pierwszy koncert się skończył, żeby wreszcie mógł ją spotkać, porozmawiać i prosić o wybaczenie tak długiego milczenia. Wszystko w nim krzyczało z tęsknoty, a niewyobrażalny ból ćwiartował go z satysfakcją, jednak wiedział, że sam jest sobie winien. Oparł na kolanach łokcie, a na dłoniach swoją ciężką głowę.
            - Ale laski! Ja pierdolę! – usłyszał głos swojego podekscytowanego brata, który z wielkim impetem wpadł do namiotu. Podniósł swój zdezorientowany wzrok i wpatrywał się w niego w milczeniu, jakby wyrwany z innej rzeczywistości.
            - Kurwa! Mówię ci! Ale dupy! – pełen zachwytu Tom przeklinał jak szewc, lecz widząc zupełny brak zainteresowania ze strony Billa, jęknął tylko. – Ale z ciebie to jednak masochista! Nie mogłeś tego przed koncertem załatwić? Już byłbyś szczęśliwy.
            - A nie wiesz czasem kiedy? – zirytował się chłopak.
            - Chciałem pomóc, chciałem… – pewnym głosem, przeciągle odparł brat.
            - Obejdzie się…
            - Skoro tak to cierp, bo na twoim miejscu już bym to dawno załatwił, a nie konał w męczarniach – powiedział bardzo poważnie ubolewając nad Billem, ale po chwili zmienił już temat i ton głosu. - W tej grupie tanecznej u Nadine to są takie ciałka, mówię ci chłopie… Dobra, idę! Nie będę marnował czasu, może na wieczór uda mi się coś ogarnąć i schrupać! - cmoknął na koniec i już go nie było.
            - Tylko żebyś się przypadkiem nie zatruł! – krzyknął za nim Bill kręcąc z politowaniem głową.
            Czasem zazdrościł bratu tej beztroski, zero sercowych rozterek, zero stresu, a jedyny życiowy problem to taki, czy uda mu się przygarnąć do łóżka jakąś pannę na wieczór, czy też nie. Od zawsze uważał, że Tom był tak bardzo od niego inny, jednak nie wiedział, jak bardzo się mylił. Skrycie bliźniak zazdrościł mu takiej miłości, choć uważał, że Bill sam stwarza sobie problemy i nie umie niczego poukładać dla siebie z pozytywnym skutkiem. I poniekąd miał rację…
                                                                       ~

            Na każdym z koncertów występ chłopaków był zaplanowany na tak zwany deser, mieli grać jako ostatni, żeby publika nie rozproszyła się. Bo nie podlegało żadnej wątpliwości, że to właśnie oni byli największą gwiazdą tych imprez i przyciągali tłumy swoich fanek. Do tego czasu Bill nawet nie wystawił nosa z namiotu, czego nie można było powiedzieć o reszcie chłopaków, którzy ku uciesze zgromadzonych za ogrodzeniem dziewcząt, kręcili się wciąż po placu. Babette była tym faktem nieco zaniepokojona, zastanawiała się czemu on się tak ukrywa? Ona sama bardzo obawiała się tego pierwszego spotkania, ale czy on także?
            Mimo wszystko nieuchronnie ta chwila musiała nadejść. Po jej zapowiedzi zaczęli tak, jak zwykle robili to na koncertach. Na małym zapleczu za sceną został tylko on, gotowy do wyjścia, nerwowo poruszając mikrofonem, który trzymał w lewej ręce. To był ten moment, gdy zaczynał śpiewać i wchodził. I właśnie w tej samej chwili, kiedy już wyśpiewał pierwsze słowa, Babette zwinnie zeskoczyła z trzech niewielkich stopni prowadzących na samą scenę. Wystarczyło tylko jedno jej zerknięcie, aby załamał mu się głos. Scaleni przez chwilę swoimi pełnymi uczuć spojrzeniami, minęli się dotykając delikatnie w przelocie swoich dłoni. Ulotny dreszcz sparaliżował ich ciała, zupełnie jakby przez moment przeszył je z ogromną siłą rażenia piorun. Jednak jedynymi świadkami tej magicznej chwili, byli tylko oni i już wiedzieli, co czuło każde z nich. Wystarczył jeden gest i jedno spojrzenie, a zrozumieli, że jeszcze nigdy nie tęsknili za sobą tak, jak przez ten ostatni, bolesny dla obojga czas. Nagle spłynęła na nich ta uporczywa świadomość zakorzenionego w ich sercach pragnienia i bezkresnej głębi tęsknoty.
            Tak obiecywała sobie, że nie ulegnie jego czarowi, że oprze mu się wymagając tym samym długiego starania o przebaczenie, ale teraz była pewna, że na jedno jego skinienie pobiegłaby za nim dokąd tylko by zechciał.
            Oszołomiona tym krótkim spotkaniem Babette, zatrzymała się tuż przy zejściu i przysiadła na schodach. Wsłuchując się w jego śpiew i głośne piski fanek, oparła głowę o barierkę. Dopadły ją jakieś dziwne dreszcze i choć zerwał się zimny, wieczorny wiatr, nie była tak do końca pewna, czy to właśnie on jest tego powodem. Czuła, że dopiero teraz opuszczają ją nagromadzone wcześniej emocje związane z niepewnością i strachem. Objęła rękami kolana i położyła na nich głowę. Uczucie ogromnej ulgi zawładnęło teraz nią całą, to jego spojrzenie, ten gest, sprawiły, że była znów spokojna o jego uczucie. Po woli uspokajała się. Nigdy wcześniej nie spodziewałaby się, że to krótkie, przelotne spotkanie wleje w jej serce tą najpiękniejszą błogość.
            W końcu wstała i przeszła z boku sceny, by móc spokojnie na niego popatrzeć. Nie widział jej, zatrzymała się w zupełnie zacienionym miejscu, gdzie nie dosięgały światła jarzących się jupiterów, upajając się widokiem biegającego po scenie i śpiewającego chłopaka, jej chłopaka… Znów była szczęśliwa.
            Patrząc na te tłumy płaczących dziewcząt przed sceną, coraz mocniej biło jej serce. Pomyślała teraz , jak wiele z nich oddałoby swoje młode lata, aby być teraz na jej miejscu, móc być kochaną przez niego i kochać go odwzajemnioną miłością.
            Nie było jej zimno, chociaż na jej odkrytych częściach ciała ukazała się gęsia skórka, wtedy poczuła, jak ktoś zarzuca jej na ramiona kurtkę, zwracając się do niej słowami:
            - No i czemu tu tak marzniesz?
            - O, David… – uśmiechnęła się. – A stoję i słucham, nie chciało mi się iść do namiotu.
            - Fajnie grają moje chłopaki, nie? – bardziej stwierdził, niż zapytał z dumą, ciągnąc ją przy tym za rękę – Chodź pod scenę, nie będziemy stali tak z boku.
            Nie opierała się, sama by tam nie podeszła, ale z nim czuła się pewnie, bo to on ją tam zaciągnął. Była typem kobiety, która chociaż czasem spontaniczna, niesamowicie dbała o pozory. Teraz też, chociaż wokalista bardzo przyciągał jej wzrok, starała się jak najmniej na niego zerkać. Rozmawiała z Davidem, jeżeli ich pokrzykiwania, których tłem był koncertowy zgiełk można było w ogóle nazwać rozmową.
            Za to mile zaskoczony jej obecnością Bill, wlepiał w nią swój rozmarzony wzrok. Bynajmniej on nie dbał o żadne pozory. Po raz pierwszy widział ją z tej strony sceny na swoim koncercie i dlatego właśnie chciał śpiewać tylko dla niej, choćby to miało się skończyć skandalem. Kompletnie przestało mu zależeć na tym, czy pismacy obsmarują go. Już nawet oczyma wyobraźni widział te artykuły, jakim to maślanym wzrokiem lustrował piękną prezenterkę, czy wpadła mu w oko i inne tego typu dziennikarskie slogany. Co jakiś czas ich stęskniony wzrok spotykał się, czuła się trochę nieswojo i miała nadzieję, że niewiele osób zauważy, że patrzy przede wszystkim na nią.
            Jednak nie miała pojęcia, że to nie były jedyne oczy wpatrujące się w nią tego wieczoru…

5 komentarzy:

  1. No w końcu koncerty. ;> ta druga para oczu to rozumiem, że należy do Toma? Bo juz aż tak dobrze nie pamiętam :P
    A te nagłówki w gazetach to i tak się pojawią, nie? Tylko nie związane z Billem... bo właśnie nie wiem czy dobrze pamiętam. Za dużo fanfiction xD
    No ale teraz to już powoli z górki. ;> (mam tu na myśli Martina).
    No dobra.. juz serio nic nie pisze bo za bardzo wybiegam... xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dobrze, że nie pamiętasz, bo może jeszcze chociaż odrobinę będzie Cię ciekawić. Wzmianek w prasie, że tak powiem będzie jeszcze... sporo.
      Kochana wszystko jest z górki, jesteśmy po połowie, więc wiesz...

      Usuń
    2. No dobrze dobrze. Wszystkiego przecież pamiętać nie można :P
      I tak, wiem... :>

      Usuń
  2. Kolejne oczy to tylko Tom mi przychodzi na myśl i jestem pewna, że to na sto procent on. Coś czuję, że i on się powoli zakochuje w naszej cudownej Barbette. Czyż ja nie mam racji? Ależ oczywiście, że ją mam ( tak twierdzi mój mózg).
    Coś czuję, że Bill się porządnie wkurzy jak się dowie. A teraz oczywiście chcę jak najszybciej następny rozdział.
    A no i taka mała informacja dla Ciebie. To jedyny blog którego nie zaniedbuje (czytaj przygotowania do matury), bo każdy blog (prawie, bo wyjątkiem są blogi Ka.) zostawiam sobie na tzw. "Później", więc czuj się zaszczycona :D
    Życzę owocnych rozdziałów i oby jak najszybciej się pojawiały. :D

    Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy się zakochuje..? Zobaczymy, póki nie zna jej zbyt dobrze.
      Bardzo mi miło, że właśnie mojego bloga nie zaniedbujesz, ale to pewnie jakaś taka, swego rodzaju odskocznia od obowiązku nauki. Już niedługo, a potem mega długie wakacje ;*

      Usuń