Rozdział XXI
„A
czas płynie jakby nigdy nic, głośno liczy moje łzy,
w jego ręce oddam się, poczekam kilka dni,
a gdy wreszcie znów stanę z Tobą twarzą w twarz
powiem Ci jak było tu Ciebie brak.
jak było Ciebie brak…”
w jego ręce oddam się, poczekam kilka dni,
a gdy wreszcie znów stanę z Tobą twarzą w twarz
powiem Ci jak było tu Ciebie brak.
jak było Ciebie brak…”
Varius Manx – „A kiedy
tęsknię”
Z każdym, kolejnym uderzeniem w
klawisz spacji, coraz bardziej zaciskał zęby i coraz więcej łez napływało mu do
oczu. Z ekranu monitora uśmiechała się do niego ona, czasem bardzo wesoło,
czasem figlarnie, to znów uwodzicielsko patrzyła mu prosto w oczy siedząc na
kamienistej plaży na tle lazurowego nieba. Znów jak bumerang wróciły
wspomnienia z Marsylii. Już nawet nie bolał go tak bardzo incydent z Madlaine.
Delikatnie przesunął dłonią po ekranie swojego laptopa. Tak bardzo chciałby
teraz dotknąć jej twarzy… Zmysłowo obrysował palcem kontur ust na zdjęciu,
gdyby mógł poczuć ich smak, wtopić w nie bez opamiętania swe wargi i całować do
utraty tchu… Zamiast tego jednak na wspomnienie owego wieczoru sprzed dwóch
tygodni poczuł ukłucie w sercu. Żadnego sms’a, żadnego telefonu, a minęło już
tyle czasu…
Przez pierwsze dwa dni czuł
wściekłość, a w miarę upływu kolejnych najzwyczajniej zaczął się bać i chociaż
tęsknota pastwiła się nad nim niemiłosiernie, nie miał odwagi do niej
zadzwonić. Dręczył się za to wspomnieniami, oglądając codziennie te zdjęcia i
obwiniał. A jeśli ją zranił, jeśli niesłusznie ją posądził? Przecież tyle
ryzykowała wymykając się z domu, biegła do niego z taką radością, była taka
ufna, gdy on tymczasem tak po prostu ją odtrącił. Zachował się jak ostatni
egoista… Przecież robiła co mogła, możliwe, że naprawdę była mu wierna,
przecież właśnie to mu obiecała... Tego jednak nie wiedział mimo jej zapewnień,
nie mógł mieć żadnej pewności i dlatego tak bardzo bolała go choćby sama myśl,
że tamten z nią jest, że ją przytula, może dotyka i pieści?
Teraz trzymała go przy życiu tylko
jedna, jedyna myśl… Powiedziała mu, że go kocha, że kocha tylko jego i w tym
miał nad Martinem przewagę. Gdyby kochała tamtego, nie wymknęłaby się do niego wtedy,
kiedy on wrócił po tak długiej nieobecności. Na jej miłość do niego mógł teraz
zaleźć wiele argumentów, ale wystarczył mu w zupełności ten jeden…
Westchnął ciężko. Po tych wszystkich
przemyśleniach, był rozgoryczony i zły na siebie. Jeśli ona nie wybaczy mu tego
co zrobił…?
- Cholerna idiotka! – wyrwał go z
zadumy dziki okrzyk brata i trzaśnięcie drzwiami. Spojrzał na niego
nieprzytomnym wzrokiem.
- Przyprowadziła jakieś dwie
koleżanki! Wyobrażasz sobie? – relacjonował przebieg nieudanej randki Tom,
nalewając sobie w międzyczasie coli do szklanki.
– Bała się, że ją od razu przelecę, czy co? –
pociągnął duży łyk ulubionego napoju i po chwili dodał. – Ja nie przelatuję na pierwszych
randkach – rozprawiał wesoło. Nie doczekawszy się jednak żadnego komentarza
uśmiechnął się, ironicznie kręcąc głową:
- A ty co? Znowu to psychiczne
samookaleczanie się?
- Daruj sobie… - odpowiedział
beznamiętnym głosem Bill.
- Czego się tak męczysz? Zadzwoń do
niej! – skwitował Tom, zrzucając z kanapy jakąś koszulkę i dwie pary spodni, po
czym sam się na niej położył. Dla niego było wszystko proste i jasne, albo
panna była, albo nie, żadnej ciuciubabki i zero niejasności. Preferował prosty
i nieskomplikowany układ, może jego psychika była mniej złożona niż brata? Tamten zawsze miał jakieś problemy
sercowe, niemal od niepamiętnych czasów, i te jego ciągłe wyrzuty sumienia…
Czasem Tom pomimo najszczerszych chęci nie potrafił go zrozumieć. Tym bardziej
teraz, przecież sam się zgodził na ten układ, a stroi jakieś fochy? To było dla
niego bynajmniej dziwne.
- Jeszcze wytrzymam te dwa dni, bo
nie wiem czy mam po co dzwonić.
- Rób co chcesz, mnie tam jest
obojętne. I tak już patrzę przez dwa tygodnie na twoje zwłoki, to te dwa dni
nie zrobią żadnej różnicy. Nie wiedziałem tylko, że ty taki zawzięty jesteś -
łypnął na niego na chwilę, ponownie wbijając wzrok w wyświetlacz swojego
telefonu.
Bill milczał. Sam się sobie dziwił,
że tyle wytrzymał, gryzł się przez prawie dwa tygodnie, ale nie zadzwonił. Z
każdym dniem było mu coraz trudniej, tym bardziej, że ona też się nie odzywała.
Tylko właściwie czego mógł oczekiwać po tym, co jej zrobił? Sam w takiej
sytuacji za nic nie odezwałby się pierwszy.
- Ślicznie tu wyszła z Madlaine -
powiedział po chwili, wpatrując się w monitor laptopa.
Tom leżał na kanapie raz po raz
zerkając na brata. Wiele różnych słów cisnęło mu się na usta pod jego adresem.
Za każdym razem przysłowiowo gryzł się w język, lecz tym razem nie wytrzymał:
- Ale z tą Madlaine to dałeś plamę –
zaśmiał się pod nosem. – Takie dwie laski, zamiast skorzystać z okazji…
Bill spojrzał na niego piorunującym
wzrokiem i z politowaniem pokręcił głową.
- Erotoman od siedmiu boleści -
mruknął.
Tak naprawdę Tom będąc zakochanym
pewnie postąpiłby podobnie, ale lubił czasem odrobinę podrwić z Billa. Teraz
chciał jakoś poprawić jego wisielczy humor, a nawet go trochę wkurzyć, choćby
po to, aby oderwać od ciężkich jak ołów myśli.
- Zmarnować taką okazję, to tylko mój
niedorobiony braciszek potrafi! Ech, żeby mnie się coś takiego przytrafiło… -
kontynuował, śmiejąc się w duchu.
- Zamknij się wreszcie! – krzyknął
poirytowany Bill, ale Tom nie odpuszczał.
- No i czego się wściekasz? Jakbym ja
był na twoim miejscu...
- No i całe szczęście, że nie byłeś!
– przerwał mu.
- Taka okazja, a mogło być tak fajnie
- bliźniak znów się położył, nie przestając głośno myśleć, co jeszcze bardziej
irytowało Billa.
- Jakbyś kogoś kochał i był w takiej sytuacji, to
byś to zrobił? – zapytał go w końcu.
- Przecież ona sama tego chciała,
może lubi trójkąciki?
- Nie lubi!
- A skąd wiesz? Może właśnie lubi! Co
innego jakby przyprowadziła drugiego faceta, ale z dwoma laskami… Całkiem,
całkiem mogło być – roześmiał się i puścił bratu oczko.
- Kretyn! – skwitował jego wywód
Bill.
- Sam jesteś kretyn, bo nie
skorzystałeś, ja to bym…
- Zamknij się debilu! Nie chcę tego słuchać! – znów
zgromił Toma, brat. – Zamów sobie dwie dziewczyny z agencji, to nie będziesz
musiał sobie tego wyobrażać!
- Eee, za kasę to nie to samo - skwitował
udając pełną powagę, a gdy Bill się uśmiechnął już wiedział, że jednak udało mu
się jakoś rozproszyć przygnębienie bliźniaka. – Tak naturalnie byłoby lepiej.
- Ech, ty naturalny… - roześmiał się
w końcu tamten i rzucił w niego poduszką, wracając do swojej Babette, która
uwodzicielsko spoglądała na niego z ekranu laptopa.
~
Po kilku dniach płaczu w poduszkę i
zadręczania myślami w końcu otrząsnęła się. Jej tęsknota co prawda nadal
przybierała na sile, ale teraz dla odmiany była na niego wściekła i raczej
pałała chęcią zemsty, niż przebaczenia. „Jeszcze
będzie mnie błagał o litość, jeszcze zobaczy…”, myślała pakując walizkę
przed wyjazdem. Dobrała swoją garderobę bardzo starannie, tak aby znów móc
zrobić na nim wrażenie i aby nie mógł oderwać od niej oczu. W wyborze strojów
do zapowiedzi pomagali jej styliści, ale nie kolidowało to z jej gustem,
wszystko co wspólnie wybrali, podobało się także jej i była bardzo zadowolona. Ubrania
naszykowała sobie wcześniej, ale spakowała dopiero przed samym wyjazdem na
wypadek, gdyby jeszcze w ostatniej chwili chciała coś dołożyć, lub zamienić.
Kiedy już wszystko starannie
poukładane spoczywało w zamkniętej walizce, zrobiła sobie kawę i usiadła w
salonie przed telewizorem, oczekując na Martina. Bała się tego wyjazdu,
pierwszego spojrzenia, pierwszej rozmowy po tym wszystkim. Nadal nie rozumiała,
dlaczego wtedy jej nie uwierzył. Jeśli tak miało wyglądać jego zaufanie, raczej
ciężko im będzie stworzyć kiedyś coś stałego. W dodatku zapewne czuł się wielce
pokrzywdzony i w ogóle przestał się odzywać. Niestety pokrzywdzoną w tym
wszystkim najbardziej czuła się ona, bo nie zrobiła niczego złego, aby w ten sposób
ją potraktował.
A może to był tylko jego głupi
pretekst, może w międzyczasie sobie kogoś znalazł? Miała tysiące myśli na ten
temat i tysiące związanych z tym udręk. Jednak szybko sama sobie tłumaczyła, że
to niemożliwe, że przecież ją kocha…
Dni mijały, a z każdym kolejnym była
na niego coraz bardziej zła i wiedziała jedno; na pewno nie da się tak łatwo
udobruchać, teraz to ona poczuła się skrzywdzona, więc z pewnością nie odpuści
mu zbyt łatwo.
- Gotowa? – usłyszała głos wchodzącego Martina.
- Tak, jasne, możesz już zabrać bagaże i schodzić,
ja jeszcze obejdę mieszkanie, czy wszystko wyłączone.
- Nie martw się, przecież będę tu
zaglądał – rzucił Martin, będąc już przy drzwiach.
Jeszcze jeden rzut oka na swoje
odbicie w lustrze, ostatnie pociągnięcie ust błyszczykiem, ostatnia kropla
ulubionych perfum i była gotowa. Ubrała się specjalnie tak jak lubił,
wyszarpane jeansy, rozpuszczone włosy i widoczny kawałek opalonego brzucha pomiędzy
paskiem spodni, a koszulką. Narcystycznie stwierdziła, że wygląda bardzo
dobrze. Założyła na ramię torbę i wyszła z mieszkania zamykając za sobą drzwi
na klucz.
- Czy my ciągle musimy się rozstawać?
– raczej twierdził, niż pytał Martin, wioząc ją na umówione miejsce, skąd miał
odjechać autokar z całą ekipą i tiry ze sprzętem.
- No cóż, taka nasza praca… - uśmiechnęła się.
Martin zerknął na nią kątem oka, wydawała mu się jakaś wyciszona i spięta.
Czyżby trema? A może miała jakiś inny powód? Ostatnio w ogóle zachowywała się
dziwnie i prawie ze sobą nie sypiali. Jednak on o nic nie pytał, nie chciał nic
wiedzieć, wolał przeczekać. Albo po prostu tak bardzo bał się prawdy… Nie byli
ze sobą jeszcze nawet roku, a on już tak dobrze ją znał. Coś ją trapiło, to
było pewne, lecz ona nie szukała w nim pocieszenia i to martwiło go
najbardziej. Bał się, bo wyczuwał, że nie jest to problem o którym powinien wiedzieć,
więc wolał nie dociekać. Za bardzo ją kochał, żeby z powodu jakiejś błahostki
miał ją stracić.
Wierzył, bo chciał wierzyć, że to nie jest nic
poważnego, a to co widział owego wieczoru nie ma nic wspólnego ze zdradą, a tym
bardziej miłością. Z pewnością był tam jakiś wysoki mężczyzna, jedyne co
utkwiło mu w pamięci to fakt, że miał czarną bluzę z kapturem, prawdopodobnie
kłócili się chwilę, lecz z tej odległości mimo otwartego okna nie słyszał
żadnych konkretnych słów, ale czy to mogła być kłótnia kochanków? Nie wierzył w
to, nie chciał wierzyć, więc milczał. Milczał i czekał, i choć był niewierzący
to modlił się żarliwie, oby nigdy nie doczekał tego, czego najbardziej się bał.
Tamtej nocy
przeczuwał, że oszukała go. Na szafce, gdzie zazwyczaj leżały lekarstwa kiedy
była chora nie było nic, a jej najwyraźniej bardzo zależało na szybkim pójściu
spać. Przeczuwał, że dzieje się coś złego… Nie miał pojęcia, dlaczego niebawem
po zjedzeniu kolacji poczuł tak ogromną senność, mimo to jednak wytrzymał
jeszcze kilkanaście minut udając błogi sen, a wówczas ona po prostu wymknęła
się z mieszkania. Do dziś dręczyło go tylko jedno; kim był ten ktoś, dla kogo wyszła
z domu niemal w nocy nie dbając o konsekwencje swojego czynu, kim on był i jaki
był cel tego spotkania o dziwnym zakończeniu…?
Oprócz autokaru ekipy i tirów ze
sprzętem, na parkingu pod budynkiem radia stało jeszcze kilka samochodów, a
między nimi i ten, w którego przyciemnione szyby tak bardzo bała się spojrzeć.
Wysiadając z auta uciekała wzrokiem, wolała przyglądać się drobnym kamykom
beztrosko uskakującym spod jej stóp, nawet wyciągane przez Martina z bagażnika
jej walizka i torba, wydały jej się teraz niezwykle interesujące, byle tylko
nie zbłądzić oszalałym z tęsknoty spojrzeniem w tamto miejsce. Znów był tak
blisko, czuła na sobie jego wzrok, wiedziała, że zza tej szyby usilnie wpatrują
się w nią te oczy. Naciągnęła mocniej na czoło daszek czapki, jakby to miało ją
uchronić przed niekontrolowanym ruchem gałek ocznych. Wyciągnęła rączkę od
walizki, chcąc pociągnąć ją za sobą.
- Daj, ja wezmę – odezwał się Martin, odbierając
jej torbę i wyciągając uchwyt bagażu z ręki. Nie odezwała się, poprawiając
tylko zawieszoną przez ramię torebkę, podążyła za nim.
- Babette! Martin! – usłyszała
znajomy głos, kiedy przechodzili w pobliżu tego samochodu. Martin zatrzymał się
niemal tuż koło otwartych drzwi, w których pokazał się David.
- No cześć stary! – uśmiechnął się do
kumpla, aby uściskać jego dłoń. Nie widzieli się dłuższy czas, co zaowocowało
krótką, tudzież treściwą rozmową na temat pobytu Martina w Ameryce. Babette
sprytnie ustawiła się tyłem do okien i odetchnęła z ulgą. Chociaż wszystko
znała już niemalże na pamięć, udawała że przysłuchuje się dialogowi z
zaciekawieniem. Z samochodu nie dochodził żaden mogący ją zainteresować dźwięk.
Przez chwilę wydawało jej się, że nikogo tam nie ma. Uśmiechała się, a nawet
aktywnie włączała do rozmowy, ale była wewnętrznie rozdygotana, a najbardziej
przerażał ją pierwszy kontakt, pierwsze spojrzenie i pierwszy gest... Co on
myśli i co teraz czuje, jeśli tam jest i na nią patrzy…?
- Babette, a może pojedziesz z nami? Mamy
miejsce – zaproponował w pewnej chwili David. Zesztywniała. O nie! Jechać z
nimi wszystkimi jednym samochodem, patrzeć na niego nie mogąc nawet swobodnie
porozmawiać, nie mówiąc już o bliższym kontakcie? Nie, to było teraz ponad jej
siły, nie dałaby rady czuć się swobodnie. Jego propozycja zaskoczyła ją bardzo,
nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć, kiedy usłyszała za sobą:
- Nie daj się prosić, jedź z nami,
może nie będzie ciekawie, ale przynajmniej wesoło…
~
Głos wydał jej się znajomy, podobny
ton, ale to nie był głos Billa. Odwróciła głowę i zobaczyła za swoimi plecami
uśmiechniętego Toma. Potwierdzenie przez niego propozycji Davida, wydało jej
się niemal dziwne. Do tej pory była nawet pewna, że ten cwany chłopaczek o
anielskim wyrazie twarzy, nie pała do niej jakąś specjalną sympatią, tym
bardziej jego słowa zaskoczyły ją. Czy to była z jego strony zwykła uprzejmość
ze względu na brata, czy jednak myliła się? Pomyślała teraz, że może warto
byłoby zatroszczyć się o jego przychylność i uśmiechnęła się ciepło.
- Bardzo dziękuję za sympatyczne
zaproszenie, ale niestety nie mogę.
Na twarzy Toma malowało się niemałe
rozczarowanie, a kiedy już chciał otworzyć usta żeby coś powiedzieć, wyprzedził
go w tym Martin:
- Czemu nie możesz, jedź z chłopakami
– nawet nie był świadomy tego, że wpycha teraz swoją ukochaną wprost do jaskini
lwa, w najśmielszych podejrzeniach nie skojarzyłby tajemniczego mężczyzny spod
domu z osobą Billa.
Tom tymczasem uśmiechał się ujmująco,
czego dziewczyna już zupełnie nie rozumiała. „A temu o co znowu chodzi?”, pomyślała zdziwiona. Pokręciła
przecząco głową:
- Muszę jechać autokarem, mamy
jeszcze kilka spraw do omówienia, bo jak zajedziemy na miejsce, nie będzie zbyt
wiele czasu – skłamała.
Propozycja Toma, była mimo całego
strachu niesamowicie kusząca choćby z tego względu, żeby poznać jego intencje.
Zupełnie nie rozumiała, dlaczego tak mu na tym zależało i jaki miał w tym cel.
Pierwszą myślą jaka przyszła jej do głowy było to, że pewnie Bill go podpuścił.
A jeśli nie…? W tej samej chwili wpadła na szalony pomysł; a gdyby tak na jego
oczach, poflirtować troszkę z jego własnym bratem…? Widząc jego zawadiackie
spojrzenie pomyślała, że pewnie nie miałby nic przeciwko temu, a wierząc w to
co opowiadał jej o nim Bill, bardzo lubił być kokietowany przez kobiety. Może
przydałoby się wzbudzić w tym szaleńcu więcej zazdrości, chociaż… lepiej nie.
Miała już bardzo nieprzyjemne wspomnienia z ostatniego czasu, kiedy ją okazał.
- Skoro tak, to żałuję… - rzucił
chłopak z zawiedzioną miną. – Ale może się skusisz następnym razem?
- Może, jeśli będzie okazja –
odpowiedziała, uśmiechając się. - To na razie! - pożegnała się szybko i
pospiesznie odeszła w stronę autokaru.
Bill
wbity w samochodowy fotel, zaiste obserwował zza ciemnej szyby to co się działo
na zewnątrz. Był wściekły na brata, który uparcie stał przed drzwiami i patrzył
za podążającą w kierunku autokaru jego kobietą. Jego...? Czy mógł ją tak
jeszcze, albo też już nazywać…? Może i nie mógł, ale tak czuł. W jego sercu i
umyśle, była tylko ona…
W tej chwili miał ogromną ochotę
wysiąść i wciągnąć Toma za bety do środka, ale nie mógł go nawet zawołać. Wewnątrz
już siedział David i nie chciał, żeby ten czegokolwiek się domyślił.
Tymczasem zadowolony z siebie Tom, z
własnej, nieprzymuszonej woli wsiadł do auta.
- Tylko raz w życiu dostałeś ode mnie
w mordę, ale jeśli wytniesz mi jakiś numer, dołożę ci po raz kolejny – wycedził
Bill z wściekłością, kiedy ten już usiadł obok. Chłopak popatrzył na brata ze
zdziwioną miną.
- A tobie co odwala?
- Już ja wiem co, a ty nie próbuj się
do niej dostawiać! To że jesteśmy skłóceni, nie oznacza, że nie jesteśmy ze
sobą.
Tom roześmiał się głośno, aż reszta
współpodróżnych spojrzała na niego.
- A ty z czego rżysz? – odezwał się
Georg, który nawet przez słuchawki w których brzmiała głośna muzyka, usłyszał
jego śmiech.
- Bo mój brat naprawdę zwariował! –
rozbawiony chłopak popukał się w czoło, po czym odwrócił się w jego stronę i
cicho dodał: – Chciałem to zrobić dla ciebie debilu, bo widzę jak się męczysz.
- Obejdzie się, sam sobie dam radę,
nie potrzebuję takiej pomocy – odpowiedział Bill, celowo akcentując słowo „takiej”.
- Najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz się wpieprzał.
- Dobra, okay! Jak sobie chcesz, ale jeszcze
mnie będziesz prosił! – Tom uniósł otwarte dłonie w geście rezygnacji i
poddania, po czym z obrażoną miną rozparł się w samochodowym fotelu odwracając
głowę w stronę okna.
Bill westchnął tylko cicho. Nie
chciał od nikogo żadnej pomocy i żadnych ułatwień, był świadomy swojego głupiego
zachowania, dlatego musiał uporać się z tym sam i wiedział, że trzeba to zrobić
jak najszybciej. Zresztą znając Toma, raczej by namieszał niż pomógł, a w
najgorszym wypadku mogłaby mu się ta pomoc jeszcze spodobać.
Oparł głowę o szybę, zawieszając swój
smutny wzrok na szybko zmieniających się za oknem widokach. Znów ją zobaczył,
znów serce zabiło mu mocniej… Przymknął powieki chcąc przywrócić pod nimi jej obraz.
Westchnął teraz głęboko zatapiając się we wspomnieniach i marzeniach o niej.
Jak ma przeprowadzić z nią tę rozmowę?
Co właściwie ma jej powiedzieć? Czy w ogóle będzie chciała go wysłuchać?
Dręczyły go teraz setki pytań, wyrzucał sobie swoje głupie zachowanie, swoją
dumę i zawziętość, przez które dwa tygodnie umierał z tęsknoty i bólu.
Wiedział, że wszyscy już mają dosyć jego fochów i niepotrzebnej irytacji. Na
każde niemal pytanie, czy propozycję, reagował złością lub kompletnym brakiem
zainteresowania. Niekiedy leżał godzinami wpatrzony w sufit, albo w jej zdjęcie
na ekranie monitora. Kilka najładniejszych nawet wywołał sobie u
zaprzyjaźnionego fotografa, żeby je móc mieć zawsze przy sobie i spojrzeć w
chwilach, kiedy nie będzie miał możliwości zajrzeć w laptopa mimo, że jeszcze
kilka miał skrzętnie i głęboko ukryte w jednym z folderów swojej komórki.
Chciał patrzeć na jej roześmianą twarz zawsze, kiedy tylko nadejdzie chwila
tęsknoty, co w ostatnim czasie było bardzo częstym zjawiskiem. Teraz
nadchodziła chwila bezlitosnej konfrontacji z rzeczywistością. Już za kilka
godzin spotka się z nią twarzą w twarz. Ze zdenerwowania przygryzł wargę i
znowu napadły go najczarniejsze myśli; czy ona jeszcze w ogóle zechce z nim
rozmawiać?
Otworzył oczy rozglądając się wokół.
Gustav drzemał, Georg ze słuchawkami na uszach, wpatrywał się w okno, a Tom
stukał uparcie sms’a i uśmiechał się sam do siebie, czytając go.
- Co tam piszesz? – zapytał Bill. Chłopak spojrzał
na niego zaskoczony i pospiesznie schował telefon do kieszeni obszernych
spodni.
- A nic takiego… Do takiej jednej
laski - odparł wymijająco.
- Zawsze to samo… - westchnął z
politowaniem brat i znów odwrócił twarz do okna. Tom spojrzał na niego z
zadowoloną miną. „Tym razem to zupełnie
coś innego braciszku…”, pomyślał.
~
- Przepraszam cię, Mark – powiedziała
Babette do swojego rozmówcy, kiedy usłyszała dźwięk nadejścia wiadomości w
swoim telefonie. „Znów jakiś numer nieznany?
A któż to może być?”, zdziwiła się w myślach.
„Domyślam
się, że raczej nie chciałaś, niż nie mogłaś z nami jechać. Muszę z tobą
porozmawiać, jeśli nadarzy się okazja po koncercie. Tom”. Zadrżała, kiedy
przeczytała te słowa. O co mu chodzi? Czyżby się coś stało? Była pewna, że Tom
o wszystkim wiedział, przecież Bill mówił, że nie ma przed nim żadnych tajemnic
i nie miała mu tego za złe. Teraz obawiała się, że skoro pisał do niej
bliźniak, który nie darzył jej zbytnią sympatią, a zapewne chodziło o Billa, to
nie wróżyło niczego dobrego.
Już nie mogła skupić się na rozmowie
ze swoimi współpracownikami. Zadręczała się bezsensownymi pytaniami, na które przecież
nie znała odpowiedzi, dziwnymi myślami pełnymi emocji, obawami o jego zdradę.
Nie potrafiła tego od siebie odpędzić, to po prostu leżało w jej naturze i choć
być może nic aż tak złego się nie stało, to jednak ona wciąż nie mogła pozbyć
się dręczących ją złych myśli.
Czas dojazdu i samych przygotowań już
na miejscu, bardzo jej się dłużył. Będąc w hotelu nie spotkała go, nie
wiedziała nawet gdzie zostali ulokowani. Zamykając drzwi, żeby udać się do
charakteryzatorki tuż przed samym koncertem, usłyszała głos Davida, który też
wychodził ze swojego pokoju.
- No proszę, jakie miłe sąsiedztwo!
Uśmiechnęła się do niego.
- Jedziesz może już na dół? –
zapytała.
- Właściwie tak, tylko zgarnę moich
chłopaków, zaczekaj chwilkę – odparł. Tak bardzo czekała na ten moment
spotkania z nim, ale na Boga… Dlaczego tu i teraz? Czy to wszystko nie mogłoby
się chociaż raz poukładać po jej myśli? Nie mogła do tego dopuścić.
- Nie, wiesz, spieszę się bardzo,
właściwie już powinnam być na dole, spotkamy się później, na razie! – rzuciła
jednym tchem i szybkim krokiem skierowała się do windy.
Bardzo bała się tego spotkania i nie
chciała go zobaczyć po raz pierwszy od pamiętnego wieczoru na hotelowym
korytarzu, w towarzystwie Davida. Bała się swojej reakcji, bała się reakcji
jego. Jeszcze ktoś wyczyta w jej oczach to uczucie, które wypala ją od
wewnątrz, a już na pewno nie chciała się zdradzić przed Davidem. Kiedy była
gotowa, udała się do namiotu swojej ekipy. Po raz pierwszy nie czuła tremy
przed koncertem, zupełnie o tym nie myślała. Jej uwaga i myśli skupione były na
czymś zupełnie innym. Usiadła na krześle i czytając kolejność występów, zerkała
co chwilę na zewnątrz. Pisk zgromadzonych za ogrodzeniem dziewcząt, uzmysłowił
jej kogo zobaczy za chwilę. Nie pomyliła się. Szedł uśmiechnięty, od czasu do
czasu machając zgromadzonym fankom. Serce ścisnęło jej się na ten widok.
Wycofała się w głąb namiotu, zaciskając nerwowo dłonie na metalowej rurce.
Chociaż już za chwilę będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz, chciała
jeszcze odwlec ten moment, z powodu którego czuła tak ogromną euforię, a
jednocześnie tak bardzo się go bała.
- Babette! Zaczynamy! – usłyszała
głos reżysera. Pospiesznie wyszła podążając w stronę sceny. Nie rozglądała się,
nawet nie próbowała zerkać w tamtą stronę.
Bill siedział w swoim namiocie.
Słyszał jej aksamitny głos, obserwował jej wejścia i zejścia ze sceny. Miała na
sobie zwiewną czekoladową sukienkę, która oplatała jej ciało, przy większych
podmuchach ciepłego wiatru. Widział pożądliwe spojrzenia mijających ją mężczyzn
z ekipy, niektórzy zatrzymywali się i chwilę z nią rozmawiali. Zazdrościł im, a
jednocześnie był szczęśliwy, bo on miał to, czego oni nigdy nie będą mieli. Ona
była jego, sercem i ciałem, no właśnie… była, ale czy jeszcze jest? Patrząc na
nią wierzył w to szczerze i nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej.
Pragnął już na zawsze zakończyć te niedopowiedzenia i nieporozumienia jakich
sam był twórcą. Przymknął oczy… Im więcej na nią patrzył, tym bardziej miał
ochotę pobiec do niej i błagać o wybaczenie.
„Jaki ja byłem głupi…” , myślał
rozpaczliwie, „Już nigdy nie będę od niej
niczego wymagał, chcę tylko żeby była i żeby pozwoliła się kochać…”. Marzył,
żeby ten cholerny, pierwszy koncert się skończył, żeby wreszcie mógł ją
spotkać, porozmawiać i prosić o wybaczenie tak długiego milczenia. Wszystko w
nim krzyczało z tęsknoty, a niewyobrażalny ból ćwiartował go z satysfakcją,
jednak wiedział, że sam jest sobie winien. Oparł na kolanach łokcie, a na
dłoniach swoją ciężką głowę.
- Ale laski! Ja pierdolę! – usłyszał
głos swojego podekscytowanego brata, który z wielkim impetem wpadł do namiotu.
Podniósł swój zdezorientowany wzrok i wpatrywał się w niego w milczeniu, jakby
wyrwany z innej rzeczywistości.
- Kurwa! Mówię ci! Ale dupy! – pełen
zachwytu Tom przeklinał jak szewc, lecz widząc zupełny brak zainteresowania ze
strony Billa, jęknął tylko. – Ale z ciebie to jednak masochista! Nie mogłeś
tego przed koncertem załatwić? Już byłbyś szczęśliwy.
- A nie wiesz czasem kiedy? –
zirytował się chłopak.
- Chciałem pomóc, chciałem… – pewnym
głosem, przeciągle odparł brat.
- Obejdzie się…
- Skoro tak to cierp, bo na twoim
miejscu już bym to dawno załatwił, a nie konał w męczarniach – powiedział
bardzo poważnie ubolewając nad Billem, ale po chwili zmienił już temat i ton
głosu. - W tej grupie tanecznej u Nadine to są takie ciałka, mówię ci chłopie…
Dobra, idę! Nie będę marnował czasu, może na wieczór uda mi się coś ogarnąć i
schrupać! - cmoknął na koniec i już go nie było.
- Tylko żebyś się przypadkiem nie
zatruł! – krzyknął za nim Bill kręcąc z politowaniem głową.
Czasem zazdrościł bratu tej beztroski,
zero sercowych rozterek, zero stresu, a jedyny życiowy problem to taki, czy uda
mu się przygarnąć do łóżka jakąś pannę na wieczór, czy też nie. Od zawsze
uważał, że Tom był tak bardzo od niego inny, jednak nie wiedział, jak bardzo
się mylił. Skrycie bliźniak zazdrościł mu takiej miłości, choć uważał, że Bill
sam stwarza sobie problemy i nie umie niczego poukładać dla siebie z pozytywnym
skutkiem. I poniekąd miał rację…
~
Na każdym z koncertów występ
chłopaków był zaplanowany na tak zwany deser, mieli grać jako ostatni, żeby
publika nie rozproszyła się. Bo nie podlegało żadnej wątpliwości, że to właśnie
oni byli największą gwiazdą tych imprez i przyciągali tłumy swoich fanek. Do
tego czasu Bill nawet nie wystawił nosa z namiotu, czego nie można było
powiedzieć o reszcie chłopaków, którzy ku uciesze zgromadzonych za ogrodzeniem
dziewcząt, kręcili się wciąż po placu. Babette była tym faktem nieco
zaniepokojona, zastanawiała się czemu on się tak ukrywa? Ona sama bardzo
obawiała się tego pierwszego spotkania, ale czy on także?
Mimo wszystko nieuchronnie ta chwila
musiała nadejść. Po jej zapowiedzi zaczęli tak, jak zwykle robili to na
koncertach. Na małym zapleczu za sceną został tylko on, gotowy do wyjścia,
nerwowo poruszając mikrofonem, który trzymał w lewej ręce. To był ten moment,
gdy zaczynał śpiewać i wchodził. I właśnie w tej samej chwili, kiedy już
wyśpiewał pierwsze słowa, Babette zwinnie zeskoczyła z trzech niewielkich
stopni prowadzących na samą scenę. Wystarczyło tylko jedno jej zerknięcie, aby
załamał mu się głos. Scaleni przez chwilę swoimi pełnymi uczuć spojrzeniami,
minęli się dotykając delikatnie w przelocie swoich dłoni. Ulotny dreszcz
sparaliżował ich ciała, zupełnie jakby przez moment przeszył je z ogromną siłą
rażenia piorun. Jednak jedynymi świadkami tej magicznej chwili, byli tylko oni
i już wiedzieli, co czuło każde z nich. Wystarczył jeden gest i jedno
spojrzenie, a zrozumieli, że jeszcze nigdy nie tęsknili za sobą tak, jak przez
ten ostatni, bolesny dla obojga czas. Nagle spłynęła na nich ta uporczywa
świadomość zakorzenionego w ich sercach pragnienia i bezkresnej głębi tęsknoty.
Tak obiecywała sobie, że nie ulegnie
jego czarowi, że oprze mu się wymagając tym samym długiego starania o
przebaczenie, ale teraz była pewna, że na jedno jego skinienie pobiegłaby za
nim dokąd tylko by zechciał.
Oszołomiona tym krótkim spotkaniem
Babette, zatrzymała się tuż przy zejściu i przysiadła na schodach. Wsłuchując
się w jego śpiew i głośne piski fanek, oparła głowę o barierkę. Dopadły ją
jakieś dziwne dreszcze i choć zerwał się zimny, wieczorny wiatr, nie była tak
do końca pewna, czy to właśnie on jest tego powodem. Czuła, że dopiero teraz
opuszczają ją nagromadzone wcześniej emocje związane z niepewnością i strachem.
Objęła rękami kolana i położyła na nich głowę. Uczucie ogromnej ulgi zawładnęło
teraz nią całą, to jego spojrzenie, ten gest, sprawiły, że była znów spokojna o
jego uczucie. Po woli uspokajała się. Nigdy wcześniej nie spodziewałaby się, że
to krótkie, przelotne spotkanie wleje w jej serce tą najpiękniejszą błogość.
W końcu wstała i przeszła z boku
sceny, by móc spokojnie na niego popatrzeć. Nie widział jej, zatrzymała się w
zupełnie zacienionym miejscu, gdzie nie dosięgały światła jarzących się
jupiterów, upajając się widokiem biegającego po scenie i śpiewającego chłopaka,
jej chłopaka… Znów była szczęśliwa.
Patrząc na te tłumy płaczących
dziewcząt przed sceną, coraz mocniej biło jej serce. Pomyślała teraz , jak
wiele z nich oddałoby swoje młode lata, aby być teraz na jej miejscu, móc być
kochaną przez niego i kochać go odwzajemnioną miłością.
Nie było jej zimno, chociaż na jej
odkrytych częściach ciała ukazała się gęsia skórka, wtedy poczuła, jak ktoś
zarzuca jej na ramiona kurtkę, zwracając się do niej słowami:
- No i czemu tu tak marzniesz?
- O, David… – uśmiechnęła się. – A
stoję i słucham, nie chciało mi się iść do namiotu.
- Fajnie grają moje chłopaki, nie? – bardziej
stwierdził, niż zapytał z dumą, ciągnąc ją przy tym za rękę – Chodź pod scenę,
nie będziemy stali tak z boku.
Nie opierała się, sama by tam nie
podeszła, ale z nim czuła się pewnie, bo to on ją tam zaciągnął. Była typem
kobiety, która chociaż czasem spontaniczna, niesamowicie dbała o pozory. Teraz
też, chociaż wokalista bardzo przyciągał jej wzrok, starała się jak najmniej na
niego zerkać. Rozmawiała z Davidem, jeżeli ich pokrzykiwania, których tłem był
koncertowy zgiełk można było w ogóle nazwać rozmową.
Za to mile zaskoczony jej obecnością
Bill, wlepiał w nią swój rozmarzony wzrok. Bynajmniej on nie dbał o żadne
pozory. Po raz pierwszy widział ją z tej strony sceny na swoim koncercie i
dlatego właśnie chciał śpiewać tylko dla niej, choćby to miało się skończyć
skandalem. Kompletnie przestało mu zależeć na tym, czy pismacy obsmarują go.
Już nawet oczyma wyobraźni widział te artykuły, jakim to maślanym wzrokiem
lustrował piękną prezenterkę, czy wpadła mu w oko i inne tego typu
dziennikarskie slogany. Co jakiś czas ich stęskniony wzrok spotykał się, czuła
się trochę nieswojo i miała nadzieję, że niewiele osób zauważy, że patrzy
przede wszystkim na nią.
Jednak nie miała pojęcia, że to nie
były jedyne oczy wpatrujące się w nią tego wieczoru…
No w końcu koncerty. ;> ta druga para oczu to rozumiem, że należy do Toma? Bo juz aż tak dobrze nie pamiętam :P
OdpowiedzUsuńA te nagłówki w gazetach to i tak się pojawią, nie? Tylko nie związane z Billem... bo właśnie nie wiem czy dobrze pamiętam. Za dużo fanfiction xD
No ale teraz to już powoli z górki. ;> (mam tu na myśli Martina).
No dobra.. juz serio nic nie pisze bo za bardzo wybiegam... xD
I dobrze, że nie pamiętasz, bo może jeszcze chociaż odrobinę będzie Cię ciekawić. Wzmianek w prasie, że tak powiem będzie jeszcze... sporo.
UsuńKochana wszystko jest z górki, jesteśmy po połowie, więc wiesz...
No dobrze dobrze. Wszystkiego przecież pamiętać nie można :P
UsuńI tak, wiem... :>
Kolejne oczy to tylko Tom mi przychodzi na myśl i jestem pewna, że to na sto procent on. Coś czuję, że i on się powoli zakochuje w naszej cudownej Barbette. Czyż ja nie mam racji? Ależ oczywiście, że ją mam ( tak twierdzi mój mózg).
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Bill się porządnie wkurzy jak się dowie. A teraz oczywiście chcę jak najszybciej następny rozdział.
A no i taka mała informacja dla Ciebie. To jedyny blog którego nie zaniedbuje (czytaj przygotowania do matury), bo każdy blog (prawie, bo wyjątkiem są blogi Ka.) zostawiam sobie na tzw. "Później", więc czuj się zaszczycona :D
Życzę owocnych rozdziałów i oby jak najszybciej się pojawiały. :D
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.
Czy się zakochuje..? Zobaczymy, póki nie zna jej zbyt dobrze.
UsuńBardzo mi miło, że właśnie mojego bloga nie zaniedbujesz, ale to pewnie jakaś taka, swego rodzaju odskocznia od obowiązku nauki. Już niedługo, a potem mega długie wakacje ;*