Część
13.
„Ufam, że rację
masz,
musimy czekać na swój czas
Choć tak trudno i tak boli,
A czas płynie tak powoli…”
musimy czekać na swój czas
Choć tak trudno i tak boli,
A czas płynie tak powoli…”
KarmaComa – „Ostatnia piosenka o miłości”
Do
domu wracał szczęśliwy i choć wciąż wszystko w nim krzyczało o więcej,
roztropnie pogodził się z losem wiedząc, że to dopiero początek. Stabilne
podwaliny obietnicy, jaką dał Patrizii kruszały i waliły się, a to co jej
poprzysiągł obracało się w pył. Jak w obliczu przyszłości ma zachować honor?
Jak cofnąć dane słowo?
Doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że ona pewnie już dawno wróciła, bo na wizytę u
przyjaciół pojechała przed siedemnastą. Wiedział, że nie zachował się w
stosunku do niej w porządku, ale nie dbał o to, przecież i tak prędzej, czy
później będzie musiał wszystko jakoś poukładać i nie zmierzał się teraz
pozbywać przyjemności obcowania z Babette, dążenia do upragnionego.
Miał
dość swoich rozterek, które w dodatku zgotował sobie sam bezsensownym
przyrzeczeniem i z każdą chwilą było to dla niego coraz bardziej uciążliwe.
Bardzo chciał uniknąć rozmowy z Patrizią, ale jeśli już jest w domu, na pewno
się nie obędzie bez wyrzutów i pretensji, pytań gdzie był i z kim. Postanowił
jednak, że nie da się sprowokować.
Nie
mylił się, Patrizia już była, na co wskazywały rozświetlone okna. Wjechał do
garażu i niespiesznie wysiadł z samochodu. Tak naprawdę wcale nie chciało mu
się już wracać. Gdyby w tym domu czekała na niego inna kobieta...
Wolno
otworzył drzwi i w tym samym tempie wszedł, zapalając światło w holu. Położył
kluczyki od samochodu na szafce i właśnie zaczął się rozbierać, kiedy na
schodach pojawiła się Patrizia. W myślach odgadł pytanie jakie mu zadała już w
połowie swojej drogi na dół.
-
Gdzie byłeś?
Westchnął
ciężko, będąc w ogniu jej świdrującego spojrzenia.
-
Musiałem coś załatwić - odpowiedział zdawkowo, wieszając kurtkę na wieszaku.
Kątem oka spostrzegł, jak zmierza ku niemu.
-
Miałeś cały dzień odpoczywać, leżeć w łóżku, nie chciałeś ze mną iść, gdzie
więc byłeś?
-
Miałem coś do załatwienia – powtórzył niemal to samo, zacisnął powieki i głośno
wciągnął powietrze.
-
Dlaczego mnie oszukujesz? - zapytała nerwowo, zastępując mu drogę.
-
Przepuść mnie - powiedział spokojnie. Obiecał sobie przecież, że nie da się
sprowokować.
-
Jak mi powiesz gdzie byłeś - Patrizia nie dawała za wygraną nieustępliwie
stojąc mu na drodze, jednak nie chciał jej ranić prawdą. Wolał udzielać
wymijającej odpowiedzi, bo nie chciał też kłamać. Doskonale zdawał sobie sprawę,
że jeśli powiedziałby szczerze dokąd i po co wyjeżdżał, wynikłaby z tego tylko
kłótnia.
-
Chcę przejść - Zaczynał tracić cierpliwość, ale nie chciał jej odepchnąć.
-
Jeśli powiesz to cię przepuszczę, tylko szczerze - upierała się. Miała nadzieję,
że jego odpowiedź rozwieje jej wątpliwości, bo przecież przeczuwała dokąd
wymknął się tuż po jej wyjściu. Bała się prawdy, dobrze wiedziała, że Bill nie
był skory do kłamstwa, ale pragnęła, aby właśnie teraz, jeśli ta prawda miała
ją zabić, choć jeden raz nie był z nią szczery...
-
Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć? - spojrzał jej w oczy. Był taki spokojny,
taki opanowany podczas, kiedy w niej wszystko wrzało. Tak bardzo nie chciał
sprawiać jej przykrości, dla jej spokoju mógłby nawet ją okłamać, tylko jaki
byłby tego sens? Po co miał ją karmić złudną nadzieją, doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że i tak będzie musiał w końcu zerwać daną obietnicę?
Patrizia
poczuła suchość w gardle. Pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia pożałowała,
że w ogóle tego od niego zażądała. Teraz zaczęła się jeszcze bardziej bać, ale wciąż
była nieustępliwa, nie chciała się już wycofać bez względu na jego odpowiedź.
-
Tak, chcę - odparła pewnie.
Jeszcze
raz na nią spojrzał i choć wiedział, że ją zrani, ze stoickim spokojem
odpowiedział:
-
Spotkałem się z Babette.
Pod
naporem usłyszanych słów ugięły się pod nią nogi i oparta plecami o ścianę,
osunęła się w dół. Właśnie tą szczerą odpowiedzią, odebrał jej całą nadzieję i
złudzenia, a zabójcze ostrze prawdy wbił jej w samo serce. Pragnęła nieprawdy,
tak bardzo chciała ją teraz usłyszeć, nawet banalny wykręt, że był na spacerze,
czy u Toma, cokolwiek, byle nie to... Tylko, czy wówczas by w to uwierzyła, nie
oskarżając go o kłamstwo?
Nie
oglądając się za siebie, lodowaty i niedostępny ominął ją i wszedł do salonu,
włączając telewizję.
Siedząc
na zimnej podłodze czuła, jak wolno ucieka z niej życie w bezgłośnej rozpaczy,
jak pęka jej serce. Zacisnęła bezsilnie dłonie w pięści. Nie szlochała, nie
histeryzowała, łzy same spływały jej po policzkach. Jedynym uczuciem jakie
teraz nią zawładnęło, była nienawiść; do siebie, do niego, do niej...
Po
chwili jednak ta sama potworna bezsilność, nagle przerodziła się we wściekłość.
Podniosła się i zdecydowanym krokiem przemierzyła drogę do drzwi salonu, i
stając w nich wycedziła z wściekłością:
-
Dlaczego mi to robisz...?
Nawet
nie zaszczycił ją jednym spojrzeniem, dalej surfując po telewizyjnych kanałach
jak po bezkresnym oceanie.
-
Chciałaś prawdy, więc ją masz - odparł beznamiętnie.
Nie
wytrzymała jego lodowatej obojętności i cynizmu, wodze na jakich trzymała swoje
nerwy, puściły teraz zupełnie. Niemal podbiegła do niego i chwyciła za koszulę,
szarpiąc:
-
Ty cholerny bydlaku! Jesteś podły, wiesz? Jesteś okrutny i podły! - krzyczała -
Dlaczego mnie po prostu nie zostawisz, co? Dlaczego mnie ranisz?!
Wstał
i chwycił ją mocno za nadgarstki, potrząsając.
-
Uspokój się do jasnej cholery! Czego ty chcesz? Powiedziałem ci prawdę, więc o
co ci chodzi?
-
Gdzie ona była przez te wszystkie lata, co!? To ja byłam tu z tobą, znosiłam
wszystkie twoje humory, nie dostając w zamian żadnego uczucia, ani grama
czułości!
Coś
w niej pękło. W ich wspólnym życiu bywały gorsze i lepsze dni, ale nigdy niczego
mu nie wypominała, wszystko znosiła w milczeniu. Teraz nie wytrzymała dając upust
nagromadzonym przez lata żalom.
-
Byłaś, bo tego chciałaś! Niczego ci nie obiecywałem! - Bill podniósł głos
odpychając ją. On teraz też był na skraju wytrzymałości. - Wiedziałaś, że cię
nie kocham i powinnaś wiedzieć też, że nie pokocham nigdy!
Był
szczery do bólu, okrutny i bezwzględny. Jeszcze nigdy nie padły tak raniące
słowa, a ich sprzeczka nie zaszła tak daleko, a może po prostu nigdy nie było
takiego powodu?
-
A jej co obiecałeś? No co? Że jeszcze dzisiaj wywalisz mnie z domu? No proszę, więc
zrób to! - Wpadła w furię, krzyczała, płacząc. - Miała cię w dupie przez tyle
lat, a teraz wystarczyło, że kiwnęła palcem, a ty od razu do niej poleciałeś!
-
To ja poprosiłem ją o spotkanie, ja! Rozumiesz?! - wycedził z wściekłością.
Sam
nie wiedział dlaczego jest taki okrutny i podły, czemu czerpie taką satysfakcję
z jej cierpienia. Przecież tak naprawdę w tym wszystkim ofiarą nie był ani on,
ani Babette, a właśnie Patrizia, którą tylko dobijał swoimi słowami. Teraz
zanosiła się od płaczu, a jego coraz bardziej to irytowało. Mocno już
nadwątlona nić jego cierpliwości pękła, kiedy wpadła w histerię i jakby było
mało jej szlochu, wykrzyczała:
-
To po co przyszedłeś do domu?! Wracaj do tej swojej pieprzonej dziwki!
Gdy
padło ostatnie słowo, na swoim policzku poczuła, jak bardzo ono zabolało. Jęknęła
łapiąc się za twarz i z impetem ciosu opadła na kanapę. Zszokowana, upokorzona
i zbolała, nie odważyła się nawet podnieść na niego swoich zapłakanych oczu.
-
Nigdy więcej nie waż się tak mówić... - Usłyszała najpierw jego głos, a w
chwilę potem kroki na schodach.
Te
ostatnie, wypowiedziane przez niego tonem groźby słowa, były jakby dopełnieniem
jej cierpienia, w dodatku jeszcze nigdy nie potraktował jej w ten sposób. Teraz
już nie miała żadnych złudzeń, wiedziała, że trzyma go przy niej tylko złożona
obietnica. Policzek piekł jak przypalony żelazem do żywego, czuła się odtrącona
i nic nie warta, nikomu niepotrzebna, była teraz rozżalona na cały świat.
Skulona
i zapłakana, leżała tak odarta z resztek dumy. Dobrze wiedziała, czego on teraz
najbardziej by pragnął, ale nic z tego, nie odejdzie, nie ułatwi mu
wszystkiego, wręcz przeciwnie... Zacisnęła zęby.
~
Bill
siedział na łóżku w sypialni z głową wspartą na dłoniach. Co w niego wstąpiło?
Dlaczego aż tak go poniosło? Po raz pierwszy ją uderzył, w ogóle po raz
pierwszy w swoim życiu uderzył kobietę. Sprowokowała go swoimi słowami,
powiedziała coś, czego nigdy nie powinna powiedzieć, czego mówić nie miała
prawa, ale czy naprawdę aż musiał ją spoliczkować?
Czuł
się jak podły drań i ostatni łajdak, w dodatku nie potrafił nawet się zdobyć na
tak prosty gest, jak przeprosiny. Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju od
drzwi do okna, i z powrotem. Miotały nim sprzeczne odczucia, wiedział, że nie
powinien pozwolić na to, żeby aż tak zawładnęły nim emocje, jej słowa
doprowadziły go do ostateczności, ale pomimo wszystko miał świadomość, jak
haniebny popełnił czyn policzkując ją. W takiej właśnie chwili już wychodził z
sypialni, lecz zaraz zatrzymywał się i wracał. Nie, nie przeprosi jej… Nie za
to co powiedziała. Należało jej się.
Trwało
to dobre kilkadziesiąt minut, a co kilka zmieniał decyzję, demon walczył w jego
głowie z aniołem, szala zwycięstwa przechylała się z jednej na drugą stronę i
dłuższy czas żadna nadprzyrodzona siła nie wygrywała. W końcu jednak podjął
ostateczną decyzję i zszedł po schodach.
Patrizia
leżała skulona na kanapie, zdawać by się mogło, że śpi. Podszedł i stanął tuż
obok. Ani drgnęła. Przykucnął, delikatnie dotykając jej ręki. Otworzyła oczy,
bez słowa się w niego wpatrując. Już nie płakała, ale jej powieki były mocno zapuchnięte,
więc wiedział, że minęło sporo czasu zanim przestała.
-
Przepraszam, że nie zapanowałem nad emocjami i, że cię uderzyłem - powiedział
sucho, bardziej z przyzwoitości, niż z rzeczywistej skruchy, dodając po chwili
stanowczo. - Ale nigdy więcej tak nie mów.
Nie
odzywała się, bo nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Dziś zranił ją bardziej
niż przez te wszystkie lata, kiedy wciąż miała świadomość, że nigdy nie wyrzuci
z serca tamtej miłości. W sumie przeprosił ją, ale nie wierzyła, że żałował,
uspokoił tym tylko swoje wyrzuty sumienia. Oczywiście nie omieszkał dodać tego
swojego; „Nigdy więcej tak nie mów”.
Cała
ta sytuacja wypaliła piętno w jej umyśle, w jej sercu i chociaż zawsze miała
świadomość, że Bill jej nie kocha, to jednak ufała mu i wierzyła w jego
lojalność, a przede wszystkim zawsze bardzo ją szanował. Przed chwilą straciła
to wszystko, poczuła się jak niepotrzebna rzecz, którą można cisnąć w kąt, bo
przestała być już przydatna, a wręcz zaczęła wadzić…
Przez całe z nią życie marzył tylko o tamtej,
a teraz kiedy wreszcie jego marzenie mogło się spełnić, ma na drodze do
szczęścia kłodę w postaci niej, Patrizii Mette. No i bardzo dobrze, bo wcale
nie zamierzała mu usuwać jej spod stóp, wręcz przeciwnie; jeszcze sprawi, że
się o nią przewróci.
~
Te
kilka dni jakie upłynęło od niedzieli, były dla niej oazą szczęścia. Chociaż
Bill, oprócz jednego sms-a wysłanego w poniedziałek więcej się nie odezwał, to
i tak tryskała radością. Wciąż wspominała z rozrzewnieniem pocałunek, jakim
obdarował ją na zakończenie wspólnego wieczoru, w pamięci miała każdy detal
rozmowy, a nade wszystko sygnały, którymi utwierdził ją w przekonaniu, że wciąż
nie jest mu obojętna. To wszystko napawało ją uczuciem spontanicznej euforii i
szczęścia, jakiego nie odczuwała od wielu lat. Wstawała z uśmiechem na ustach i
świadomością, że każdy kolejny dzień może przynieść coś pięknego i
nieoczekiwanego. Właściwie tylko na to czekała.
Piątek
obudził ją słońcem. Pojedyncze promienie wyłaniające się właśnie zza kamienicy
po drugiej stronie sprawiły, że otworzyła oczy. Pierwszą myślą było pytanie,
dlaczego nie zasunęła wieczorem rolety? Druga, zerwała ją z łóżka na równe
nogi.
-
Zaspałam, o cholerka, zaspałam! - mówiła sama do siebie w panice, nie wiedząc
za co się łapać. Aby nie spóźnić się za nadto, zmuszona była zrezygnować z
prysznica i rytuału porannej kawy. Obmyła się pospiesznie, ubrała w pierwszy lepszy
wiszący w szafie kostium. I tak była spóźniona już godzinę, a za kolejną miała umówione
spotkanie do którego musiała się jeszcze przygotować. Zajrzała do pokoju Amy,
gdzie córka jeszcze słodko spała. Ona nie musiała się dziś wcześnie zrywać, do
szkoły miała dopiero na dziesiątą.
W
pośpiechu zgarnęła z szafki kluczyki do samochodu i zatrzaskując za sobą drzwi
zbiegła na dół truchcikiem pokonując niewielką odległość do auta. Oczywiście
jeszcze brakowało tylko tego! Ludzie nazywają to złośliwością przedmiotów
martwych, lub pechem. Samochód za nic w świecie nie chciał odpalić. Wyciągając
komórkę, aby wezwać taksówkę, ze złością stwierdziła, że po nowym roku sprzeda
tego cholernego grata.
Jednak
pomimo tak pechowego początku dnia, już niebawem okazać się miało, że cała jego
reszta będzie idealna. Do spotkania zdążyła się przygotować i śmiało mogła
zaliczyć je do udanych. Finalizacja ważnej umowy przebiegła bardziej
bezproblemowo, niż mogła się tego spodziewać i odetchnąwszy z ulgą udała się na
krótki relaks z kawą, i kilkanaście minut plotek z przyjaciółką. Kiedy wróciła
już do biura i na nowo zatonęła w stercie dokumentów, rozdzwonił się jej
telefon na biurku.
-
Babette Chardin, słucham - odebrała, jak zwykle się przedstawiając.
-
No cześć, tu Lucienne! - Usłyszała w słuchawce sympatyczny głos. - Co tam u
ciebie kochana? Zdrówko w porządku? Już nie mdlejesz w ramionach
przystojniaków?
-
Od soboty mi się to nie zdarzyło! - roześmiała się Babette. - Zdrówko jak
najbardziej w porządku, no i poza tym, że dzisiaj zaspałam do pracy, to nie mam
co narzekać.
-
Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja była?
-
Mogę cię zapewnić, że tak, anemia plus nadmiar emocji zrobiły swoje.
-
Całe szczęście, bo wszyscy wpadliśmy w panikę! Właściwie to dzwonię w dwóch
sprawach – Lucienie zmieniła temat. - W poniedziałek jesteśmy umówione
służbowo, ale zmuszona jestem to przełożyć, wyjeżdżamy dzisiaj z Tomem i
wrócimy dopiero w poniedziałek wieczorem, może we wtorek o tej samej porze
byśmy się umówiły, co? Na śmierć o tym zapomniałam, kiedy planowałyśmy to
spotkanie.
-
Hmmm, jakiś romantyczny weekend z mężem? - Babette z uśmiechem zerknęła w
kalendarz.
-
Można tak powiedzieć, w sumie mieliśmy jechać we czworo, ale druga para
odwołała, ekhmm... Rozumiesz. - Porozumiewawczo odchrząknęła Lucienne.
-
Dobra, to przepisałam cię na wtorek - skreśliła jej imię z poniedziałku,
zapisując na następny dzień i dopiero teraz dotarło do niej znaczenie słów,
jakie właśnie przed chwilą powiedziała Lucienne. - Co mówiłaś? Co z tym
wyjazdem?
-
To, że w końcu jedziemy sami, Bill odwołał - odparła rozmówczyni wprost.
Babette
aż zapadła się w swój biurowy fotel z wrażenia. Znowu poczuła to znajome mrowienie
przepływające falą od szyi, aż do podbrzusza. Już samo jego imię wywoływało przyjemne dreszcze, ale teraz nie
był dla niej już tylko nieosiągalnym wspomnieniem. Błogosławiła w myślach dzień
w którym poznała żonę Toma, bo od niej mogła dowiedzieć się o nim nieco więcej,
choć póki co obie panie wciąż nie zapuszczały się przy okazji wspólnych spotkań
zbyt daleko w te właśnie, tematyczne rewiry. Lucienne była otwarta i szczera,
jednak temat uczuć Billa był dla niej wielkim tabu, bo choć Tom zapewne
wiedział o wiele więcej, nigdy nie śmiała go o te rzeczy pytać, i o ile ta
sfera była dla niej niewiadomą, to za to doskonale znała jego najbliższe plany
na spędzenie czasu ze swoją kobietą, którą wciąż była Patrizia, co horrendalnie
się zmieniło od ubiegłego weekendu, delikatnie mówiąc wszystko.
-
Kiedy odwołał? – zapytała Babette.
- Dokładnie w poniedziałek, stracił całą, dość
znaczną zaliczkę, ale co to dla niego! - roześmiała się Lucienne.
-
Nie mówił dlaczego?
-
Oczywiście, że mówił, wiesz jaki jest szczery do bólu i wali prosto z mostu.
Powiedział, że nie ma na ten wyjazd ochoty i tyle. Nawet się nie tłumaczył
sprawami w wytwórni. Pewnie pojechałby, ale z kimś innym… - zachichotała.
-
Kogoś konkretnego masz na myśli? - zmarszczyła brwi Babette, oczekując w
nadziei na tylko jedną odpowiedź.
-
Już nie udawaj, przecież wszyscy wiedzą, że chodzi o ciebie. Od tygodnia jest
jak w amoku, dawno go takiego nie widziałam, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że
nigdy… - westchnęła Lucienne, po czym dodała nieco smutniej; - Tylko szkoda mi
Patrizii…
-
Lucie, posłuchaj… Między nami nic się nie wydarzyło, spotkaliśmy się tylko,
żeby pogadać, wyjaśnić niedomówienia z przeszłości, to wszystko.
-
Babette… Żadną tajemnicą dla wszystkich najbliższych mu osób nie jest, że tak
naprawdę kochał tylko ciebie. Ty może tak to widzisz, ale on... Myślę, że ma
nieco inne plany.
-
Plany planami, a ich wykonanie to odrębna sprawa.
-
Chcesz przez to powiedzieć, że gdyby była taka możliwość, nie chciałabyś tego...?
- zdziwiła się Lucienne.
-
Zrozum, my nie jesteśmy sami, jest przecież Patrizia, która była z nim przez te
wszystkie lata. Nie sądzę, że teraz ją tak po prostu zostawi. To nie w jego
stylu.
-
Wiem, wiem, ta jego szlachetność jest czasem wkurzająca… - oburzyła się dziewczyna.
- Przecież on też ma prawo do szczęścia.
-
Ale niekoniecznie kosztem cudzego nieszczęścia… - westchnęła Babette - Może
niepotrzebnie wróciłam, wywróciłam przez to wielu osobom życie do góry
nogami...
-
Nie mów tak, wszystko się jeszcze ułoży… A właśnie, jeśli chodzi o tę drugą
sprawę, to mam dla ciebie propozycję, właściwie zaproszenie.
-
Zaproszenie? A na co?
-
No, jeśli nie masz innych planów to chciałabym, żebyś przyszła do nas w drugi
dzień świąt. Urządzamy z Tomem takie małe, Bożonarodzeniowe przyjęcie dla
przyjaciół.
-
Hmmm... Właściwie to na drugi dzień nie mam planów, ale...
-
Oni też będą, bo pewnie to cię zastanawia, dlatego mówię o tym wprost, żebyś
nie była zaskoczona, nie chcę stawiać cię przed faktem dokonanym.
-
Tak myślałam i w sumie sama nie wiem, może być trochę niezręcznie...
-
Babette, ale ty nie powinnaś się tym przejmować, nie możesz się zaszyć w domu w
obawie, że gdzieś spotkasz ich razem, przeszłość przeszłością, ale trzeba żyć
dniem dzisiejszym i to naprawdę nie powinno być problemem, a jeśli to dla
ciebie wyzwanie, powinnaś stawić mu czoła, co będzie jeśli gdzieś indziej
spotkasz ich razem? - starała się ją przekonać Lucienne.
-
Może masz rację... - zastanowiła się. - W sumie i tak pewnie nie da się uniknąć
spotkań na innych imprezach.
-
Czyli co? Będziesz?
-
Dobrze, przyjdę.
-
Świetnie, cieszę się! No to dam ci jeszcze znać o której dokładnie, a teraz
kończę, bo mam jeszcze kupę pakowania. Pa, kochana! - pożegnała się Lucienne.
-
To do wtorku i miłego weekendu życzę! - roześmiała się Babette.
-
No dzięki, będzie z pewnością baaaardzo miło i pewnie z łóżka nie wyjdziemy -
zażartowała.
-
Szczęściarze... - odparła Babette, żartobliwie smutnym głosem.
-
Jeszcze przyjdzie taki czas, że nie będziesz musiała nam zazdrościć, całuski!
Babette
z uśmiechem odłożyła słuchawkę. Obróciła się w stronę okna, za którym niczym w
magicznej kuli ze Świętym Mikołajem fruwały duże płatki białego śniegu.
Wyobraziła sobie siebie, z nim, sam na sam w tak cudownej scenerii. O niczym
innym nie marzyła, a jednocześnie wciąż miała poczucie winy względem jego
życiowej partnerki, choć tak naprawdę jeszcze nic się nie wydarzyło, ale
wiadomość o tym, że odwołał wyjazd w jej towarzystwie wlewała w jej serce
przyjemne ciepło. Miała tak sprzeczne odczucia jak jeszcze nigdy… Ucieszyło ją
to, a jednocześnie wywoływało wyrzuty sumienia. Nie chciała w ten sposób
budować swojego szczęścia i z pewnością ze względu na Patrizię nie zrobi
niczego, aby przyspieszyć jej upadek. Ta kobieta nic nie zawiniła, a wręcz
przeciwnie, to zapewne jej zawdzięczała fakt, że Bill jest cały i zdrów.
Teraz
jej umysł zaprzątnęła myśl o Bożonarodzeniowym przyjęciu. Czy aby na pewno dobrze
postąpiła zgadzając się na pójście tam? W sumie miała przecież prawo bywać
gdzie chce, jednak tamta kobieta być może będzie mieć żal do Lucienne o to, że
ją zaprosiła. Ale skoro tak postąpiła, to chyba jest świadoma konsekwencji...?
Przecież tylko jej sprawa, kogo będzie przyjmować w swoim domu.
Przy
obiedzie zapytała o zdanie Julię.
-
A co to ciebie obchodzi? Przecież nie jesteście jeszcze kochankami, masz czyste
sumienie, a zresztą jak byście nawet byli, to co? Skoro cię zaprosiła to idź,
masz prawo skorzystać z takiego zaproszenia, w końcu jesteście dobrymi znajomymi
i to nie jest sprawa tej całej Patrizii - wyrecytowała jednym tchem Julia w
odpowiedzi na jej wątpliwości.
-
Jakie „jeszcze”, Julia… Co ty gadasz...? - oburzyła się Babette wydymając usta
i rozglądając się, jakby w obawie, że ktoś to mógł usłyszeć.
-
No co? - Wzruszyła ramionami przyjaciółka - Sama się zdziwisz, jak szybko
wylądujecie w łóżku, przecież widziałam jak na ciebie patrzył.
Babette
westchnęła, delikatnie się uśmiechając. Marzyła o tym, o jego bliskości,
delikatnych pocałunkach, dotyku dłoni... Od zawsze nocami układała w głowie
takie sceny, zadowalając się ulotnym dreszczem wywołanym przez takie marzenia.
I tak naprawdę choć pragnęła tego najmocniej, to nie wierzyła, że jeszcze
kiedykolwiek poczuje na swoich wargach choć jedno, zwiewne muśnięcie jego ust.
Tymczasem kilka dni temu tak dogłębnie przypomniała sobie to cudowne uczucie,
które uniosło ją w przestworza, tak lekko jakby była piórkiem.
Jednak w tej sytuacji to wszystko było
niedopuszczalne, choć spełniło się jej marzenie to wyrzucała sobie, że mu na to
pozwoliła, w dodatku zachowała się jak jakaś śmiertelnie zakochana nastolatka i
nie mogła tej nocy przez to zmrużyć oka.
-
Ale on jest w związku - powiedziała po chwili znów strącając się z chwilowego
szybowania w przestworzach na samo wspomnienie jego dotyku.
-
W związku, w związku, związki dzisiaj są, jutro nie ma... Sama wiesz jak to z
tym jest.
Julia
spektakularnie pomachała jej przed nosem rękami i wstała, podsuwając za sobą
krzesło.
-
Do roboty - stwierdziła żartobliwym tonem.
Resztę
dnia Babette przepracowała sumiennie, jednak wciąż w jej myślach powracała
wizja świątecznego przyjęcia. Już nie miała wątpliwości, aby na nie pójść,
teraz dręczyło ją zupełnie coś innego. Przed oczami układała sobie obrazy tego
dnia, wyobrażała sobie jak to będzie. Miała nadzieję, że nie dojdzie do jakichś
nieprzyjemnych wydarzeń. Tak czy inaczej obiecała sobie, że będzie się trzymała
z dala od Billa, nie prowokując tym samym Patrizii.
Zbliżała
się szesnasta. Jeszcze tylko godzinka i upragniony weekend. Wreszcie się jutro
wyśpi i odpocznie czytając książkę na swojej wygodnej kanapie. Niesforny dźwięk
oznajmił jej o nadejściu sms-a. Z myślą, że to kolejna reklama, niechętnie
sięgnęła po leżący na biurku telefon. Aż drgnęła, kiedy zobaczyła, że jego
autorem jest Bill. Pospiesznie odebrała wiadomość, która brzmiała; „Chciałbym
Cię teraz zobaczyć”. Znów obezwładnił ją ten dobrze znany gorąc, zalewający jej
ciało od wewnątrz. Uśmiechnęła się. Przez chwilę obracała telefon w dłoni
zastanawiając się, czy w ogóle mu odpisywać, bo tak naprawdę nie miała pojęcia,
czy to tylko zwykła zachcianka, czy propozycja kolejnego spotkania. Jeżeli
właśnie o to mu chodziło, to nie miała zamiaru na razie się na takowe godzić. Takie
z pozoru niewinne widywanie się, jeszcze bardziej ich zbliży, a i tak już
przyciągał ją niczym magnes. Zdawała sobie doskonale sprawę, czym to może się
skończyć. Najpierw niewinne, krótkie schadzki, kolejna i kolejna, aż potrzeba
spotkania stanie się niewyobrażalną tęsknotą i żadne z nich już nie zatrzyma
tej karuzeli. Wzbraniała się przed tym z przyzwoitości, ale czyż nie pragnęła
właśnie tego ponad wszystko...? Rozsądek jednak wciąż brał górę.
Nieustannie
trzeźwo myślała o tamtej kobiecie, nie zamierzała jej krzywdzić, ani też pchać
się w ich związek z butami. Nie chciała takiego obrotu sprawy, nie teraz, nie
wtedy, kiedy jest z kimś związany. Doskonale pamiętała trójkąt, jaki swego
czasu tworzyli z Martinem. Nie miała zamiaru popełnić tego samego błędu, tym
razem w odwrotności.
Z
zamyślenia wyrwał ją dźwięk automatycznej sekretarki na biurku.
-
Tak? - odezwała się, naciskając czerwony guziczek.
-
Przyszedł pan Bill Kaulitz - Oniemiała. Kolejny raz tego dnia została wbita w
swój skórzany, obrotowy fotel.
- Chwileczkę – odpowiedziała, dając sobie kilka minut na opanowanie emocji.
- Chwileczkę – odpowiedziała, dając sobie kilka minut na opanowanie emocji.
Rany
Boskie… On tu jest, a ona dziś tak kiepsko umalowana, ubrana w porannym
pośpiechu w pierwszą lepszą garsonkę, co za cholerny pech! Spanikowała. Szybkim
ruchem sięgnęła po błyszczyk, którym błyskawicznie pociągnęła wargi, włosy
przeczesała palcami, zerkając w lusterko. „Cholera...”,
jęknęła w duchu, „A ja tak beznadziejnie
wyglądam...”. Nie było rady, on tu był, czekał za tymi drzwiami i wbrew
wszystkiemu co wcześniej myślała o kolejnych spotkaniach, wcale nie zamierzała
odesłać go w kwitkiem.
Odetchnęła
głęboko, znów naciskając guzik na automacie.
-
Proszę, niech wejdzie.
Serce
waliło jej niemiłosiernie i miała wrażenie, że pod żakietem drga jej biała
bluzka, kiedy z wyczekiwaniem wpatrywała się w drzwi. Dech zaparło jej w
piersiach, kiedy już się w nich ukazał. Zawsze wyglądał obłędnie dobrze,
cokolwiek by na siebie nie założył, ale prostota dzisiejszego stroju, jedynie podkreśliła
jego nieziemską urodę, oraz to, jak bardzo przez te kilkanaście lat
wyprzystojniał.
-
Cześć - uśmiechnął się wchodząc.
Jego
wygląd przyprawił ją o uderzenie kolejnej fali gorąca. W czarnej, skórzanej
kurtce, której podszycie stanowił biały kożuszek, prezentował się zachwycająco,
a kiedy ją zdjął jeszcze bardziej się rozpłynęła. Czarny golf jaki miał pod
spodem idealnie leżący na jego męskim torsie sprawił, że kompletnie straciła
zdolność racjonalnego myślenia.
Czy
on to robił specjalnie? Czy w ogóle miał świadomość tego, jak na nią działa?
-
Cześć - odwzajemniła powitanie - Czemu zawdzięczam twoją wizytę?
-
Sobie samej - roześmiał się, pozwalając sobie usiąść na wprost, po drugiej
stronie biurka. Miała wrażenie, że czerwieni się jak pensjonarka. Po tylu
latach wciąż czuła się przy nim tak bardzo słaba…
-
A tak na serio? – Przekrzywiła lekko głowę wciąż uporczywie się w niego
wpatrując.
-
Byłem dogadać ostateczne ustalenia w związku z programem jaki mają kręcić z
moimi chłopcami, chciałem zobaczyć jak pracujesz. – Zastanowiła się teraz, czy
naprawdę odwiedził ją jedynie przy okazji, czy zmyślił na poczekaniu ten
pretekst, ale nie miała powodu, żeby mu nie wierzyć. Uśmiechnęła się,
przypominając sobie zdarzenie sprzed lat, które zmieniło całe jej życie. Może
teraz, przy okazji programu znów los połączy jakąś parę ludzi…? Czy możliwe
było to, aby komuś zdarzyło się coś na podobieństwo historii ich samych?
-
Napijesz się czegoś? Kawy, może czegoś mocniejszego? – spytała, uwalniając się z
objęć wspomnień.
-
Jeśli już, to kawę poproszę, kierowcy nie piją - odparł, uporczywie się w nią
wpatrując. Wcale nie chciała odrywać od niego oczu, ale nie mogła i nie powinna
ulec tej przyjemności, kiedy na moment ich spojrzenia znalazły się na jednej
linii. Jego wzrok paraliżował ją, sprawiał, że ciało okrywało się przyjemnym
dreszczem. To wszystko samo w sobie przecież nie było niczym złym, a chwilą
upojności, jaka obezwładniała ją, ale właśnie na takie chwile w jego
towarzystwie nie mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że wówczas całkowicie straci
nad sobą kontrolę i panowanie, i byłaby gotowa zrobić wszystko, aby tylko
przedłużyć tę rozkosz. Mogła poprosić o te kawy przez automat, ale chciała na
chwilę wyjść, musiała na moment uwolnić się od tej obezwładniającej ją
obecności człowieka, o którym nie mogła przestać myśleć ani na chwilę, który
wypełniał od dawna jej sny. Niezmiernie ucieszyło ją, że przyszedł, a
jednocześnie czuła się spięta i emocjonalnie pokonana. Miała wrażenie, że to
zauważył, musiała odetchnąć przez chwilę z daleka od niego.
-
Przepraszam cię na moment, zaraz do ciebie wrócę – powiedziała. Widząc, że
kurtkę którą zdjął, wciąż trzyma na kolanach, podeszła do niego. Odebrała mu ją
i powiesiła na wieszaku, po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Westchnął,
odprowadzając ją wzrokiem i nawet kiedy już jej nie było w pokoju, wciąż tkwił
spojrzeniem w miejscu, w którym przed momentem zniknęła.
-
Katrin, zrób dwie kawy, dobrze? - uśmiechnęła się do sekretarki.
-
Poczeka pani, czy mam przynieść? - zapytała dziewczyna.
-
Nie, nie, przynieś, ja idę do gościa - odparła Babette, śmiejąc się do siebie
pod nosem. Zabawnie by było odegrać scenkę z dawnego skeczu „Ministerstwo
głupich kroków” i choć wprawdzie jej chód nie był anormalny, to wyobraziła
sobie właśnie, jak wnosi na tacy dwie filiżanki wypełnione po brzegi kawą, a
one z powodu drżenia jej dłoni dzwonią o spodeczki, i brązowy płyn spływa po
ich zewnętrznych ściankach na biel porcelany.
Nieco
rozluźniona, wróciła do swojego biura, gdzie już od samych drzwi do jej fotela prowadził ją pełen uwielbienia wzrok
Billa.
-
No to kiedy będzie ten program? – zapytała. Z pewnością tego właśnie dnia znów
będzie w pobliżu i nadarzy się kolejna okazja do spotkania, ale wtedy ładniej
się ubierze i staranniej umaluje. Nie wiedziała jednak, że dla niego to nie ma
żadnego znaczenia, wciąż podobała mu się nie mniej niż te ponad szesnaście lat
temu, niezależnie od tego w co była ubrana i czy miała wówczas staranny
makijaż.
-
W pierwszym tygodniu nowego roku, muszą się uwinąć, bo od dwudziestego stycznia
wyruszamy w trasę koncertową. Przedtem jeszcze promocja płyty mojego młodszego
zespołu, także pracowity miesiąc mi się szykuje. – odparł radośnie Bill.
-
Styczeń... No tak, przeważnie zawsze wtedy zaczynają się trasy koncertowe... – westchnęła
uciekając wzrokiem za okno, gdzie zapadł już zupełny zmrok, zapaliły się
świąteczne neony i lampy. Znów wróciła wspomnieniami do tamtej zimy, wtedy też
wyjechał na koncerty tuż po nowym roku...
Pochłaniał
ją pełnym czułości spojrzeniem. Przez chwilę zdawała się być zupełnie
nieobecna, daleka, obca... Nie… Przecież nie była obca, była jego i tylko jego,
od zawsze i na zawsze. Władczyni jego serca, pani jego snów... Wiedział, że
każdy dzień przed jej powrotem był tylko wegetacją, oczekiwaniem na ten, kiedy
poczuje, że żyje prawdziwie, kiedy będzie miał ją na wyciągnięcie dłoni, kiedy
będzie mógł sycić się jej widokiem. I wiedział też, że tylko przy niej może żyć
dalej w pełni, z nią się zestarzeć. Przecież czekał na nią tak długo... Gdyby
tylko mógł jakoś przerwać tę farsę swojego chorego związku, czuł, że już nie
potrafi żyć jak wcześniej, nie teraz... Każdy kolejny dzień był właściwie
stracony, więc czemu tu siedzi tak bezczynnie, przecież jak na wyciągnięcie ręki
ma kobietę którą zawsze kochał? Jaka niewidzialna siła powstrzymuje go przed
tym co naprawdę chciałby zrobić? Sam tego nie pojmował…
Otwierające
się drzwi do pokoju, przerwały obydwojgu chwilę refleksji.
- Proszę bardzo
- powiedziała Katrin, zestawiając z tacy filiżanki z kawą. Podziękowali niemal równocześnie, spoglądając
na siebie.
Babette
wciąż nie mogła się pozbyć zakłopotania jakie odczuwała. Przypomniała sobie
właśnie, że zupełnie zapomniała wyrazić wdzięczność za ratunek.
-
Aj, straszna gapa ze mnie - skarciła się głośno.
-
Coś się stało? - spytał łagodnie, wsypując cukier do filiżanki.
-
Miałam ci w niedzielę podziękować za pomoc kiedy zemdlałam i zupełnie
zapomniałam. Naprawdę bardzo dziękuję, gdyby nie ty, pewnie bym upadła.
-
Nie ma za co, przecież każdy kto był w pobliżu, tak samo by zareagował -
odparł. „Jaki skromy...”, pomyślała.
-
No nie wiem, pewnie nie każdy zaniósłby mnie na rękach na kanapę w holu - Popatrzyła
mu w oczy, lekko się uśmiechając.
-
Donieśli ci.
-
Donieśli. Bardzo ci dziękuję.
Gra
spojrzeń trwała. Tym razem już nie uciekała wzrokiem, choć czuła, że mimo
ogromu rozsądku jaki w sobie ma, tak trudno będzie mu się oprzeć… Coraz większy
żar ogarniał jej ciało, kiedy patrzył na nią tak przenikliwie, bez żadnego
skrępowania, odważnie i śmiało. Znów w jej umyśle, niczym klatki odtwarzanego
filmu przelatywały jakieś kadry z ich wspólnego życia, chaotycznie, bez jakiejś
chronologicznej kolejności. Przypomniała sobie właśnie ten dzień, kiedy podczas
ich pierwszego, wspólnego programu przyprowadziła go do biura, aby napić się
coli…
Bill
odstawił filiżankę i nie spuszczając z niej wzroku, oparł łokcie o bat biurka
przechylając się w jej stronę. Niemożliwością było, aby mógł dosięgnąć ustami
jej ust, po prostu przestrzeń dzieląca ich od siebie była zbyt odległa. Chociaż
gdyby ona wykonała taki sam ruch, ich wargi spotkałyby się wpół drogi… Zamarła.
Miała wrażenie, że serce na moment zatrzymało się w jej piersi, a chwilę potem
zaczęło kołatać nierównomiernie, nieprzytomnie budząc się znów do życia, kiedy
swoje spojrzenie zsunął na jej wilgotne usta. Zadrżała, nie mogąc się nawet
poruszyć. Paraliżował ją każdym gestem.
-
Na koniec świata bym cię niósł... – wyszeptał, powodując kolejny wybuch
fajerwerków w jej wnętrzu. Hipnotyzował ją i wraz z każdą upływającą w jego
obecności minutą traciła zdrowy rozsądek. Tak niewiele dzieliło ją od
posmakowania tych ust, tylko kilka centymetrów i wystarczyło tylko, aby lekko
pochyliła się w jego stronę…
Dzwonek
jej komórki brutalnie przerwał zmysłowość chwili. Spojrzała pospiesznie na
wyświetlacz.
-
To Amy, przepraszam, muszę odebrać.
Bill
powrócił do poprzedniej, wygodnej pozycji w swoim fotelu.