Część
17.
„Znajomy adres,
te same schody
I nagły przestrach u drzwi.
A może to wszystko się śni...?
Zwyczajne kwiaty na parapecie,
Po kątach też zwykły kurz.
A jeśli to przepadło już ...?"
I nagły przestrach u drzwi.
A może to wszystko się śni...?
Zwyczajne kwiaty na parapecie,
Po kątach też zwykły kurz.
A jeśli to przepadło już ...?"
Anna Jantar – „Nic nie może wiecznie trwać”
Tamtego
wieczoru u Toma nie poczynił już żadnych kroków, nie zbliżył się do Babette i
dalszą część przyjęcia zachował nad wyraz przyzwoicie i z klasą.
Obiecał
sobie wówczas, że najpierw rozstanie się z Patrizią, a potem będzie starał ułożyć
życie tak, jak tego pragnął. Jednak zupełnie nie wiedział jak ma ten spektakl
rozegrać, jak postąpić. Przyrzeczenie dane Patrizii już niemal całkowicie
odeszło w cień targających nim innych uczuć, jednak doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że Babette nie przyjmie zbyt dobrze wiadomości o ich rozstaniu,
w dodatku jeśli to on odejdzie stając się przyczyną jej łez, pozostawiając po
sobie w jej życiu popiół i zgliszcza. Jak więc miał poukładać to wszystko, żeby
wreszcie zaznać upragnionego szczęścia?
Siedział
w swoim salonie zatapiając się w myślach, rozważając każdą ewentualność,
uporczywie wszystko analizując. Gdyby chociaż mógł się czymś zająć, może nie
miałby aż tyle czasu, żeby się tym wszystkim zadręczać. Upragnione wolne między
świętami, a sylwestrem, najmniej mu było teraz potrzebne.
Patrizia
pojechała na ostatnią przymiarkę sylwestrowej sukni, a i Max też się gdzieś
szykował. Za chwilę miał zostać w domu zupełnie sam i zastanawiał się, czy
przypadkiem nie pojechać do Toma.
Potrzebował
jakiegoś zajęcia, choćby rozmowy, wiedział, że jeśli zostanie w domu gotów się
zadręczyć. Wszystko wymykało mu się spod kontroli, nie radził już sobie nawet z
własnymi myślami. Teraz dla odmiany zastanawiał się nad losem Maxa. Jak to
wszystko poukłada, jeśli już rozstanie się z Patrizią? Był z nim bardzo
związany i chociaż nie był jego biologicznym ojcem, traktował go jak własnego syna.
Tu był jego dom, studio w którym grali, całe jego życie... Jak ma mu
powiedzieć, że chce opuścić jego matkę? Chciałby, żeby Max został z nim, ale
czy w ogóle powinien coś takiego proponować?
Czuł
się okropnie, dylematy rozsadzały mu czaszkę, i nie potrafił tego poukładać.
-
Bill… - Usłyszał nagle niepewny głos chłopaka, który stał przy filarze u
wejścia do salonu. Spojrzał na niego rozkojarzony, wyrwany z dalekiej krainy
swoich rozmyślań. - Mam jeszcze chwilę do wyjścia, czekam właściwie tylko na
kwiaty.
-
Na kwiaty? - Bill uniósł do góry brwi, zdezorientowany, o czym chłopak mówi.
-
Tak, Amy ma dzisiaj urodziny, niedługo jadę do niej, ale póki co możemy chwilę pogadać?
- zapytał Max.
-
Jasne, ja w zasadzie nie mam nic do roboty, jak widzisz cały dzień się obijam -
uśmiechnął się do niego przyszywany ojciec.
Chłopak
przysunął sobie bujany fotel i usiadł w nim na wprost Billa, który nawet
ucieszył się, że będzie mógł choć przez chwilę nie myśleć o swoich
zmartwieniach. Nie wiedział czego ma dotyczyć ich rozmowa, myślał, że Max po
prostu chce się w czymś poradzić. Nie miał pojęcia, że przez zwykły zbieg
okoliczności przysporzy mu bólu i dodatkowych zmartwień.
-
Bo wiesz... - zaczął niepewnie, skupiając całą swoją uwagę na palcach, które
teraz zaciskał jeden na drugim. - Właściwie nie wiem jak mam ci o tym
powiedzieć...
-
Najlepiej wprost, masz problem z Amy? Chodzi o zespół? - Bill próbował dodać mu
odwagi.
-
Nie, nie... Nie o zespół, po części o Amy...
-
Pokłóciliście się? - Puścił mu oczko, uśmiechając się. - No w czym mogę pomóc?
Gadaj, śmiało!
-
Nie chodzi o to, co jest między nami, bo tu jest wszystko okej, po prostu przed
świętami dowiedziałem się o czymś, co nie daje mi spokoju, ale nie było kiedy
pogadać, a teraz nie ma mamy i... - zawahał się, a Bill spojrzał na niego
podejrzliwie.
-
No i...?
-
Wiem, że nie jesteś szczęśliwy z moją matką - wypalił Max, wyczekując jego
reakcji.
Bill
poruszył się niespokojnie, nie wiedział co ma mu odpowiedzieć, tym bardziej, że
chłopak miał rację, może trochę zaskoczyło go to stwierdzenie, ale w sumie nie
mógł się dziwić, był spostrzegawczy i na pewno zauważył, że coś jest nie tak,
szczególnie teraz.
-
Ja ostatnio w ogóle nie nadaję się do życia, przepraszam… - odpowiedział
zdawkowo, przesuwając dłonią po twarzy.
-
Wiem dlaczego, to znaczy chyba wiem jaka jest tego przyczyna… - Przez chwilę
patrzyli sobie w oczy, jakby chcieli z nich wyczytać własne myśli. - Ja
wszystko wiem, Babette jest matką Amy - dodał Max.
Bill
patrzył na chłopaka słuchając go w skupieniu i wcale nie zaskoczyły go jego
słowa. Wiedział, czuł to od początku, a teraz Max po prostu wszystko
potwierdził, w dodatku powiedział to takim tonem, jakby o jego przeszłości
wiedział bardzo dużo.
-
Wiem... To znaczy domyślałem się tego od samego początku - odpowiedział po
chwili. - Kiedy przyszła tu po raz pierwszy, zobaczyłem w niej Babette. Jest
taka do niej podobna… Mówiła, że niedawno przyjechała z matką ze Stanów, czułem,
że to może być jej córka... Potem, kiedy na dodatek powiedziała mi o kominku...
-
O jakim kominku? - zdziwił się Max unosząc lekko brwi.
-
O tym - Bill wskazał ręką na palenisko. - Jest niemal identyczny, jak ten w
domu Babette, bo chciałem żeby taki był, dlatego zwróciła na niego wówczas
uwagę. Ona powiedziała wtedy, że ma prawie taki sam w domu. A kiedy Babette
powiedziała mi, że jej córka ma na imię Amy, już byłem pewien.
-
Widziałem ten kominek u nich, trochę się różnią, ale podobieństwo jest
faktycznie duże. – Max teraz przypomniał sobie, jak pewnego dnia, jeszcze nie
mając o niczym pojęcia zastanawiali się nad tym z Amy. Teraz dotarło do niego,
jak bardzo Bill musiał kochać jej matkę, że przywołał ze wspomnień wygląd
kominka z jej mieszkania, aby zbudować w swoim niemal identyczny. Nie miał
pojęcia jaką rolę ten przedmiot wywołał w jego życiu, ale wiedział, że dla
mężczyzny jest czymś wyjątkowym. - Ja, to znaczy my… my wiemy o tym co was
łączyło, Amy znalazła w domu wasze zdjęcia i Babette opowiedziała jej o
wszystkim - wyjawił chłopak.
Bill
westchnął ciężko. Obawiał się, że Max może mieć do niego jakieś pretensje, nie
wiedział dokąd ma prowadzić ta rozmowa, dlatego też zamilkł, pozwalając
chłopakowi pociągnąć dalej temat tak, jak on uważał.
-
Możesz być ze mną szczery? - zapytał blondyn.
-
Jasne, pytaj o co tylko chcesz, niczego nie będę przed tobą taił.
-
To dlatego te kłótnie z matką, tak? Ona wie, prawda?
Czarnowłosy
mężczyzna pokiwał tylko głową, przeczesując palcami włosy, a chłopak patrzył na
niego wyczekująco. Był odrobinę zakłopotany, ale wiedział, że aby nie stracić
jego zaufania, musi być z nim po prostu szczery.
-
Wie... Zawsze wiedziała, że kocham kogoś innego, chociaż starałem się przez te
wszystkie lata zapomnieć, przestać kochać... Niestety, nie udało mi się...
Przepraszam... - Prosił wzrokiem o wybaczenie, bo tymi słowami tylko
potwierdził, że zamiast jego matki, kocha inną kobietę. Teraz już wszystko było
jasne, nie mógł więc ukrywać przed chłopakiem tego co czuje, obawiał się tylko,
że Max go znienawidzi, że przez to wszystko popsują się doskonałe relacje
między nimi.
-
Ja wiedziałem, że między tobą a matką nigdy nie było wielkiej miłości, ale
przecież nie było źle... - powiedział chłopak, wbijając wzrok w podłogę. Nie
ukrywał, że to jest dla niego bardzo trudne i też obawiał się o ich wspólną
przyszłość.
-
To tylko moja wina... - zaczął Bill, lecz rozmówca przerwał mu tę wypowiedź.
-
Nie, nie! - Niemal krzyknął. - Chcę żebyś wiedział, że ja nie mam ci tego za
złe, to nie jest twoja wina, że tak
bardzo kochasz inną, los i tak cię okrutnie doświadczył, coś was rozdzieliło.
Po prostu chciałem powiedzieć ci, że mam świadomość tego, że między wami nie ma
szans się ułożyć.
-
Max… - powiedział łagodnie Bill. – To jest moja wina, bo nie powinienem był
wiązać się z twoją matką, skoro nie potrafiłem zapomnieć. Tylko ją
unieszczęśliwiłem.
-
Nie mów tak, nie wiedziałeś przecież jak będzie, chciałeś dać wam szansę, byłeś
z nią, ona na pewno w jakiś tam sposób była szczęśliwa. Nie powiem, że nie jest
mi przykro z tego powodu, ale ty też masz prawo do szczęścia, szczególnie
teraz, kiedy twoja miłość znów tu jest…
Popatrzyli
na siebie niepewnie. Bill nie spodziewał się takiej reakcji ze strony chłopaka,
myślał raczej, że będzie robił mu wyrzuty z powodu matki, tymczasem on sprawiał
wrażenie, jakby stał po jego stronie. Może odrobinę także z powodu Amy? Jednak
bał się przyszłości, nie wiedział jak to wszystko będzie teraz wyglądało, w
przypadku, jeśli rozstanie się z jego rodzicielką.
-
Co teraz będzie...? - zadał nieśmiało pytanie.
-
Nie wiem, po prostu nie wiem... Jestem zwykłym dupkiem, bo nie umiem podjąć
żadnej decyzji... - zrezygnowanym tonem odparł Bill, znów przecierając twarz
dłonią. Zawsze tak robił, kiedy się denerwował.
-
Chcę żebyś wiedział, że cokolwiek zrobisz, nie będę miał ci tego za złe. Kocham
cię jak ojca - powiedział chłopak wstając.
Zaskoczony takim wyznaniem Bill, również się podniósł.
-
Dziękuję - odparł - Ja też cię kocham... Jak syna... - Jakby na potwierdzenie
swojego wyznania uścisnął go i niemal w tej samej chwili obaj usłyszeli dźwięk
dzwonka domofonu.
-
To pewnie mój bukiet idzie - uśmiechnął się Max i odrywając od mężczyzny, podążył
do drzwi. Faktycznie, po chwili wrócił z naręczem pięknych, krwistoczerwonych róż.
Na ten widok Bill podniósł do góry brwi i zagwizdał z podziwu, po czym skomentował,
śmiejąc się głośno;
-
No piękny bukiet! Ja nie wiedziałem, że ty taki romantyczny jesteś.
-
Mam to pewnie po tobie - Żartobliwie odgryzł się blondyn, wybierając numer na
radio-taxi, po czym zamówił taksówkę. Okazały pęk kwiatów w oczekiwaniu leżał
na szafce.
-
Trzeba było powiedzieć to bym cię odwiózł.
-
Odpoczywaj spokojnie, ja dam radę. – Chłopak puścił mu oczko i szykując się do
wyjścia, zerknął do lustra poprawiając fryzurę.
-
Tyle kwiatów ile kończy lat, zgadłem? – zagadnął Bill, nie odrywając spojrzenia
od róż.
-
Zgadłeś - roześmiał się chłopak.
-
No, no... Piętnaście róż plus prezent. Wykosztowałeś się pewnie.
-
Szesnaście - poprawił go Max z uśmiechem, po czym powtórzył - Szesnaście.
Nastała
chwila złowrogiej ciszy, podczas gdy chłopak jeszcze wprowadzał z swój wygląd
ostatnie poprawki przed lustrem, w głowie czarnowłosego mężczyzny niczym echo
odbijała się wypowiedziana przez niego cyfra.
-
Jak to? Zdaje się... To znaczy, Tom kiedyś mówił, że ma piętnaście... -
próbował upewnić się Bill.
-
Aj tam, coś źle usłyszałeś, albo Tom coś pokręcił. Dwudziesty ósmy grudzień,
dwa tysiące siódmy. No chyba wiem ile lat dzisiaj kończy moja dziewczyna -
odpowiedział pewnie chłopak, zerkając przez okno w kuchni. - No i jest moja
taksówka.
Pospiesznie
założył kurtkę, wziął bukiet i prezent, kierując swoje kroki w kierunku drzwi
wyjściowych.
-
Wesołej zabawy! - krzyknął mu na odchodne Bill, którego z każdą chwilą zaczął
obezwładniać coraz większy niepokój. - Dzięki, cześć! – odkrzyknął podopieczny,
zamykając za sobą drzwi. Wyszedł.
Bill zerknął za nim przez kuchenne okno i sięgnął
po papierosa, zastanawiając się nad słowami Maxa. Wypowiedziana przez chłopaka
data coraz głośniej odbijała się echem w jego głowie. Miał wrażenie, że każda
cyfra z osobna boleśnie bombarduje jego umysł i nie sposób było tak po prostu
przestać o tym myśleć. Do tej pory żył w przekonaniu, że córka Babette ma
piętnaście lat, ale jeśli była starsza o rok…
-
Dwudziesty ósmy grudzień, dwa tysiące siódmy... - powtórzył sobie pod nosem
datę urodzin Amy. Z każdym wypowiedzianym przez siebie słowem czuł, jak krew
coraz szybciej krąży mu w żyłach. - Przecież to był ten rok... Na początku
czerwca się rozstaliśmy... - powiedział sam do siebie, znów skrupulatnie
wszystko analizując. Każda upływająca sekunda sprawiała, że pod wpływem swoich
przypuszczeń jego ciało drżało coraz bardziej, a serce waliło mu coraz mocniej.
Znowu zaciągnął się papierosem. Nie wierzył swoim domysłom, choć z każdym
kolejnym utwierdzał się w swoich przypuszczeniach, żadna cyfra w tej dacie nie
kłamała. Bał się ale musiał policzyć, po prostu musiał to wiedzieć... Położył
niedopałek na popielniczce i spojrzał na swoje drżące dłonie. Zacisnął je w
pięści i zaczął odliczać.
-
Listopad, październik, wrzesień... - Za każdym wypowiedzianym miesiącem, prostował
kolejny palec. - ...sierpień, lipiec, czerwiec... Przecież w lipcu wyjechała...
- jęknął i przerwał na chwilę. Pociemniało mu przed oczami, całe ciało
pulsowało od emocji. - ... maj, kwiecień, marzec... dwa tysiące siódmy.
Opuścił
bezwładnie ręce wzdłuż ciała, zawieszając wzrok na wciąż tlącym się niedopałku.
Nie wierzył w swoją wyliczankę i chyba nie chciał w nią wierzyć...
-
Nie, to niemożliwe! - krzyknął. Coś od środka rozrywało mu serce i chociaż to
co właśnie sobie uzmysłowił, wciąż było tylko jego przypuszczeniem, to i tak
poczuł obezwładniający ból. Nerwy sparaliżowały go doszczętnie, dłonie drżały
mu tak, że nie mógł odpalić kolejnego papierosa, pieczenie w mostku i kołatanie
serca mógłby w sumie uznać za początek zawału i właściwie sam nie był pewien,
czy w tej chwili nie przechodzi jego początkowego stadium.
Nie
wiedział co jest prawdą, czy to, że Amy może być jego córką, czy fakt, że
Babette podczas trwania ich związku zdradzała go z Martinem. Ale nie wierzył i
nie chciał wierzyć w tę drugą ewentualność. Przecież wtedy to był ich
najwspanialszy okres, co prawda rzadko się widywali, on wówczas intensywnie
koncertował, ale kiedy już do niej wracał spędzali ze sobą upojne chwile i
przecież do cholery kochali się! Ale z drugiej strony, czy byłaby aż tak
perfidna, aby tyle lat to wszystko przed nim kryć?!
Znów
to potworne uderzenie palącego prawdopodobieństwa, nawracający ból z każdym
skojarzonym faktem, z każdym, choćby najdrobniejszym detalem. Uporczywie starał
się przywrócić wszystkie wspomnienia, jego umysł pracował teraz w wielkich mękach
na najwyższych obrotach. „Ale jak to
możliwe? Przecież brała tabletki…”, starał się odzyskać choćby najmniejszy
szczegół ze swoich wspomnień, jakoś to wszystko poukładać w umyśle, może nawet
ją usprawiedliwić, zadając sobie jednocześnie masę pytań. I w tej właśnie
chwili przypomniał sobie ten czas, kiedy tak bardzo źle się czuła, kiedy
zdarzały jej się nawet omdlenia. Tylko jak to się mogło stać? No cóż… Widać nie
ma rzeczy niemożliwych…
W
przeciągu zaledwie godziny wypalił kilka papierosów, praktycznie odpalając
jeden od drugiego, cały się trząsł i miał ochotę płakać, chociaż nie… On miał
ochotę wyć z rozpaczy i bezsilności wobec rzeczywistości, jaka nagle wyłoniła
się z cienia.
Targały
nim skrajne uczucia, od wściekłości, poprzez żal i niemoc, w końcu krętą
ścieżką wiodąc przez niepewność dobrnął do nagłej euforii.
A
jeśli to prawda, jeśli naprawdę Amy jest jego dzieckiem...? Dzieckiem które
tyle lat żyło z dala od niego? Przymknął oczy, starając ją zwizualizować pod
powiekami i odnaleźć jakąś odrobinę podobieństwa, jednak to było trudne, bo
zapamiętał ją jako młodszą wersję jej matki.
Nie...
To niemożliwe... Babette nie skazałaby go tak beztrosko na tę wieloletnią
rozłąkę z własną córką, nie ona, ona na pewno nie byłaby do tego zdolna, nie
trzymałaby tego tyle lat w tajemnicy. Jeśli już tak by się stało, na pewno nie
wyjechałaby z takim strasznym sekretem, nie wyjawiając mu wszystkiego...
Natłok
myśli, mętlik niepoukładanych zdarzeń, sam już się w tym wszystkim pogubił, im
dalej zapędzał się pamięcią w przeszłość, tym bardziej zaczynało mu się
wszystko mieszać.
Już
nie wierzył w nic i niczego nie rozumiał, ale wiedział jedno; dowie się
wszystkiego, ona musi powiedzieć mu całą prawdę i zrobi to teraz, albo nigdy…
~
-
Chyba idzie twój pierwszy gość - zwróciła się do córki Babette.
Amy
ochoczo otworzyła drzwi, za którymi zobaczyła Maxa z pokaźnym bukietem róż w
dłoniach. Serce zabiło jej mocniej.
-
Cześć, wejdź proszę - Amy uprzejmym gestem zaprosiła go do środka.
-
Cześć kochanie.
Max
przywitał ją całusem i uroczym uśmiechem, po czym wyjął ukrywany za plecami prezent.
-
Życzę ci spełnienia marzeń, dużo szczęścia, miłości, żebyś zawsze tak pięknie
wyglądała i była tylko moja…
Dziewczyna
roześmiała się radośnie.
-
Tym samym złożyłeś życzenia i sobie – skwitowała żartobliwie, mając na myśli
ich drugą część.
-
No tak, ale wiem, że ty też tego chcesz - uśmiechnął się, przymrużając oczy.
-
Pewnie, że chcę - odpowiedziała cicho Amy.
Korzystając
z ukrycia, jakie stanowiły ściany oddzielające przedpokój od reszty mieszkania,
a przede wszystkim od kuchni, w której była Babette, Max przytulił ją do siebie
i zanurzyli się w rozkoszy namiętnego pocałunku.
Babette,
do której nie docierały w tym momencie żadne fragmenty rozmowy, uśmiechnęła się
do siebie pod nosem domyślając się, co właśnie dzieje się tam, za ścianą. Po
dłuższej chwili obydwoje stanęli w wejściu do kuchni.
-
Mamo, pozwól na chwilkę – odezwała się dziewczyna, a kiedy Babette do nich
podeszła przedstawiła jej swojego chłopaka. - To jest właśnie Max.
Mama
przyjaźnie wyciągnęła rękę w geście powitania:
-
No nareszcie, myślałam, że już nigdy mi ciebie nie pokaże.
Uśmiechnięty
chłopak przyglądał jej się bardzo uważnie. Więc to była ta kobieta, przez którą
tyle łez wylała jego matka, jej odwieczna rywalka i wielka miłość Billa.
Faktycznie, były do siebie z Amy bardzo podobne i teraz już nie dziwił mu się,
bo sam wybrał i pokochał jej młodszą kopię.
-
Miło mi, Max jestem – odezwał się po chwili, po czym szarmancko cmoknął Babette
w rękę.
-
Amy, no to zaproś gościa do pokoju, a ja tu dokończę przygotowania i się zmywam
– zwróciła się do córki.
-
Ale czemu pani wychodzi? Proszę zostać – odezwał się chłopak.
-
Lizus! – Ze śmiechem zganiła go Amy.
-
Nie, nie... Jesteś bardzo miły, ale wychodzę, co to za impreza jak starzy się
kręcą po domu – Babette puściła mu oczko, po czym zwróciła się do córki. –
Zabierz kochanie te sałatki do pokoju.
W
przeciągu pół godziny przyszli już prawie wszyscy goście Amy. Impreza była w
zasadzie przygotowana, stół zastawiony, z głośników sączyła się muzyka. Babette
krzątała się po kuchni sprawdzając czy o czymś nie zapomniała. Jeszcze tylko
ostatnie instrukcje dla Amy i będzie mogła spokojnie wyjść.
-
Pamiętaj, zapiekankę wstawisz do rozgrzanego piekarnika na dwadzieścia minut,
tylko koniecznie minutnik sobie nastaw, bo jak zapomnisz to się przypali –
dawała ostatnie instrukcje mama.
-
Dobrze, wiem – uśmiechnęła się dziewczyna, całując matkę w policzek, w podzięce
za pomoc w przygotowaniu imprezy.
-
Nawet niezły ten twój Max - powiedziała w końcu Babette, puszczając oczko
córce.
-
A nie mówiłam, że ci się spodoba? - Dziewczyna uśmiechnęła się z dumą.
-
Fajny, fajny, ale ja i tak wolę brunetów - dodała przekornie.
-
Wiedziałam, że będzie jakieś „ale”, dobrze, że tylko takie - roześmiała się
Amy, otwierając lodówkę. - Znam takiego jednego, ma czarne włosy i jest bardzo
przystojny. Tylko, że on pewnie by cię już nie chciał, bo jesteś... ekhem... -
Amy przerwała na chwilę swój filozoficzny wywód i odchrząknęła porozumiewawczo.
Babette natychmiast podchwyciła:
-
Co jestem? No co? - powiedziała żartobliwie z groźną miną.
-
Za stara! - Roześmiała się Amy i w popłochu umknęła z kuchni, lecz zaraz
wróciła po to, czego nie zabrała.
-
Jesteś okropna, mam podłą córkę... - Naburmuszyła się żartobliwie Babette.
-
Oj mamuś... - Amy objęła ją mocno - Wiesz przecież, że żartowałam... - Ucałowały
się z miłością.
-
Bardzo cię kocham.
-
Ja ciebie też – odpowiedziała na wyznanie mamy, Amy.
-
No, skoro wszystko już gotowe to mogę spokojnie iść. Będę jutro po pracy,
gdybyś czegoś nie zdążyła sprzątnąć, zrobimy to razem jak wrócę – powiedziała
Babette, zasuwając kozaki. – No i oczywiście zadzwonię – dodała, tajemniczo się
uśmiechając.
Amy
westchnęła tylko, przewracając oczami. Co prawda nie planowała niczego jak
wyjdą goście, ale…
Babette
założyła płaszcz i zrobiła kilka kroków w stronę pokoju, aby pożegnać
wszystkich przybyłych.
-
To ja was zostawiam i życzę wesołej zabawy.
-
Do widzenia!
-
Miłego wieczoru!
-
Dobranoc, dziękujemy! – rozległy się głosy.
-
Dobranoc – odpowiedziała kobieta z uśmiechem. - Grzecznie proszę – zwróciła się
jeszcze do córki, żartobliwie kiwając wskazującym palcem i odprowadzona jej
szczęśliwym spojrzeniem, wzięła niewielką torbę w którą spakowała kilka
osobistych rzeczy i wyszła.
~
Zawsze
uważał się za silnego człowieka, przecież tyle w swoim życiu już przeszedł, był
czas, że tonął w morzu bólu i udręki, wiele wycierpiał, jednak to wszystko go nie
złamało, a uczyniło silniejszym. Teraz, jadąc ulicami Berlina zastanawiał się
co zrobi, jeśli jego domysły okażą się prawdą, jak zareaguje? Nie potrafił
sobie tego wszystkiego wyobrazić, był zdenerwowany i na samą myśl o tym, jego
ciało tężało pod presją obezwładniających, zimnych dreszczy. Ekscytacja
pochwyciła go w swoje objęcia napędzając uporczywą gonitwę myśli. Żołądek
skurczył mu się boleśnie, dając o sobie znać. Najchętniej napiłby się teraz
czegoś mocniejszego, znieczulił to wszystko, ale najpierw potrzebował rozwiać
każdą wątpliwość, wszystkiego się dowiedzieć, choćby najgorszej prawdy. Tylko
która z tych prawd była gorsza…? Ta, że Amy jest jego córką, czy ta, że
Martina?
Miał
nieoparte wrażenie, że stoi u progu jakiegoś największego, życiowego egzaminu,
choć nie od niego zależało to, czy w ogóle go zda. Tak bardzo się bał… Dobrze
wiedział, jaką prawdę wolałby usłyszeć, choć z pewnością byłaby równie bolesna
jak ta druga. Ten czas, te stracone lata… Teraz zadawał sobie pytanie, czy,
jeśli jest tak, jakby pragnął, to czy zdoła jej wybaczyć ten czas? Ucieczkę,
rozłąkę, jaka dokonała się między nimi, wybaczył jej z chwilą, kiedy po raz
pierwszy po latach spojrzał jej w oczy, ale jak wpłynie na ich relacje fakt, że
na tak długo rozdzieliła go z własną córką?
Mimo
tych wszystkich niezwykle bolesnych rozważań, świadomość, że może być ojcem,
rozchodziła się miłym ciepłem po jego sercu. Ale… No właśnie, było to „ale” i
to dość ważne, znaczące, mające zapewne wpływ na jego dalsze życie.
Jeżeli
go okłamała… Nie, źle ubierał myśli w słowa, może to nie było kłamstwo, ale z
pewnością zatajenie prawdy. Choć w zasadzie przecież to było prawie to samo, w
dodatku nie jakaś błahostka, tu chodziło o dziecko, o niemal dorosłą już
dziewczynę, być może jego córkę, którą wychowywał obcy człowiek, a jemu nie
było dane cieszyć się tym szczęściem… Obcy człowiek, jego odwieczny rywal.
Poczuł kolejny, nagły, kłujący uścisk w sercu.
Jechał
szybko, nieuważnie, cudem unikając zapłacenia mandatu, lub nawet stłuczki. Nie
dbał o to, teraz liczyło się tylko jedno: jak najszybciej chciał się
dowiedzieć, już, teraz, natychmiast!
Zaparkował
niemal pod samą klatką, dość znacznie lokując auto na chodniku. Wysiadł,
spoglądając w rozświetlone okna. No tak… urodziny Amy… Prawdopodobnie jego
dziecko, jego piękna córka ma dzisiaj urodziny, a on nawet nie może jej złożyć
życzeń…
Teraz
do głowy dobiła mu kolejna refleksja. Przecież jeśli on dotąd o tym nie
wiedział, to zapewne i ona tyle lat żyje w nieświadomości, uważając za swojego
ojca tamtego człowieka. Przystanął na chwilę, wdychając mroźne powietrze, jakby
chciał dzięki temu jakoś okiełznać rodzące się w nim szaleństwo.
A
jeśli Babette wbiła jej do głowy, że ojcem jest jakiś nieznajomy facet, który
jej nie chciał? A może ona wie? Może Babette jej powiedziała? Nie… Niemożliwe,
przecież wówczas i jemu wyjawiłaby całą prawdę. Ale zaraz, chwileczkę… Czy
istnieje w ogóle taka prawda jakiej się spodziewa? Może to wcale nie jest jego
córka? A jeśli jednak jest…?
Nie
daruje jej tego…
Nie
zamierzał zepsuć dziewczynie jej święta, ale z jej matką dziś rozprawi się na
pewno, będzie musiała mu wszystko powiedzieć, całą prawdę. Wyciągnie ją z domu
pod byle pretekstem i szczerze porozmawia w cztery oczy, bo to z pewnością nie
była rozmowa na telefon.
Wbiegł
do klatki, serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Z kosmiczną prędkością
pokonywał schody, przeskakując po dwa, spiesząc się na spotkanie z bolesną i zarazem
radosną prawdą…
~
Zadowolona
wyszła na klatkę, zamykając za sobą drzwi. Miała nadzieję, że nie zapomniała o
niczym i dopięła imprezę na ostatni guzik. Zresztą w razie czego, Amy pewnie do
niej zadzwoni. Noc miała spędzić u Julii, zostawiając młodym tak zwaną „wolną
chatę”, a rano prosto stamtąd udać się do pracy. Niestety, ona nie miała
świątecznej przerwy, a nie chciała brać urlopu, bo po prostu nie był jej teraz
potrzebny. Wolne dni powinna raczej zostawić na jakieś ważne sprawy, lub
zwyczajny, letni wypoczynek.
Zatrzymała
się jeszcze chwilkę pod drzwiami, nasłuchując. Po jej wyjściu od razu zrobiło
się głośniej, nie tylko z powodu muzyki. Uśmiechnęła się do siebie i wolnym
krokiem zaczęła schodzić po schodach. Nie spieszyła się, miała ochotę się
przejść, bo dzisiaj był wyjątkowo piękny dzień. Mały mrozek, dużo śniegu,
czyli, taka zima jaką najbardziej lubiła. Co prawda słońce już dawno zaszło,
ale za to jego miejsce zajął złocisty księżyc ze swoimi przyjaciółkami -
gwiazdami.
Usłyszała
jak ktoś bardzo szybko wbiega na górę po schodach, pomyślała nawet, że może to
jakiś spóźniony gość Amy. Była właśnie na półpiętrze, kiedy czarnowłosy
mężczyzna stanął na jej drodze, twarzą w twarz. Z jego ust wydobywał się parą
przyspieszony, ciężki oddech, będący z pewnością nie tylko efektem wysiłku. Był
wyraźnie zdenerwowany, pełen emocji, na jego obliczu malował się nieodgadniony
smutek, jakaś dziwna obawa, wręcz przerażenie. Dyszał ciężko i przez pierwsze
chwile, przenikliwie wpatrując się w nią, nie mógł wydobyć z siebie słowa. Była
pewna, że coś musiało się stać, tylko co? Może przyszedł po Maxa, może coś z
Patrizią?
Zatrzymała
się kilka schodków przed nim i zapytała z obawą, nie ukrywając zaskoczenia:
-
Bill…? Co ty tu robisz? Coś się stało?
Przez
dłuższą chwilę patrzył jej w oczy oddychając z trudnością. Przestraszyła się.
-
Bill… - ponagliła go, ale on wciąż się w nią wpatrywał, jakby nie potrafił
wydobyć z siebie żadnego słowa.
-
Ja… - wydyszał w końcu. – Ja muszę to wiedzieć… Czy Amy jest moją córką…? –
zapytał wprost słabym, zduszonym głosem, z ogromnym trudem wyartykułował te
kilka słów, które były niczym świst szabli, albo ostre cięcie sztyletu,
spadając na nią niespodziewanie i nagle, układając ostrze na jej gardle i
przypierając tym samym do muru. Przytrzymała się poręczy, bo miała wrażenie, że
stopień na którym stoi za chwilę zapadnie się pod nią, a ona poleci w dół, w
głęboką otchłań. Choć może w tej chwili wolałaby, aby właśnie tak się stało. Sparaliżował
ją strach, a silny uścisk w żołądku nie pozwolił na jakikolwiek ruch.
Jak
to się mogło stać, w jaki sposób dowiedział się? Kto mu powiedział i dlaczego? Kto
mógł zrobić coś takiego? Co teraz? Jak ma to wszystko wytłumaczyć? Czy, aby nie
jest za późno? W tej jednej chwili zrodziło się dziesiątki pytań i może właśnie
przez nie odpowiedziała mu najgorzej, jak tylko mogła.
-
Od kogo się dowiedziałeś…? – wydusiła z przestrachem, ale tym pytaniem tylko
upewniła go w domysłach. Spojrzał na nią wzrokiem, który od pierwszej chwili
przepełniony był bólem, z jego oczu wylewał się ogrom żalu, w jakim w tej
chwili musiało być skąpane jego zbolałe serce. Zawsze wiedziała, że go tym
skrzywdziła, ale dopiero teraz pojęła jak bardzo…
-
Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – zapytał z wyrzutem. Nie ukrywał
zdenerwowania, bo prócz ogromnej przykrości także właśnie to czuł, był niemal
wściekły, jego wzrok palił i oddychał z trudem. Wyglądał tak, jakby za chwilę w
jego wnętrzu miał wybuchnąć wulkan, ale w końcu czego mogła się spodziewać?
Sama niejednokrotnie zastanawiała się, jakby ona zareagowała na taką wieść i
nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Zawsze tak bardzo bała się jego reakcji i
dlatego tak długo zwlekała.
Teraz
ze zdwojoną siłą pożałowała swojego niezdecydowania, tego, że taki ogrom czasu
trzymała to w tajemnicy i powstrzymywała się przed wyjawieniem mu prawdy, bo
najprawdopodobniej ktoś brutalnie ją w tym wyręczył, a najgorsze było to, że
musiała wszystko potwierdzić.
-
Tak, Amy to twoja córka… - wyznała ze skruchą i nie potrafiąc znieść jego
oskarżycielskiego, zrozpaczonego wzroku, spuściła głowę.
Widziała
jak zaciska jedną dłoń na barierce, a druga, opuszczona wzdłuż ciała
nieznacznie drży. Tak samo drżało teraz jej serce, bała się podnieść wzrok i
spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że to co zrobiła było jej największym grzechem.
Zataiła prawdę, która mogła wpłynąć na całe ich życie i z pewnością nie
zostanie jej to tak po prostu wybaczone. Czy cokolwiek w ogóle mogło taki czyn
usprawiedliwić? Teraz, nawet nie potrafiła wyobrazić sobie co on czuje…
Skrzywdziła go, ukrywając to przez tyle lat z premedytacją. Oszukała człowieka,
którego kochała przez całe życie i miała pełną świadomość, że teraz właśnie
przez to, może go stracić na zawsze.
Z
wielką obawą znów spojrzała mu w oczy, w których wciąż widziała ogrom żalu i
rozpaczy. Grymas bólu jaki malował się na jego twarzy, świadczył o stanie jego
duszy. Widziała, jak z każdą sekundą narasta w nim wściekłość, zdradzały to
drgające mięśnie na jego twarzy. Opuszczona jeszcze przed chwilą dłoń, złożyła
się nagle w pięść, z impetem uderzając o ścianę. Zacisnął zęby, a w oczach
pojawiły się łzy.
-
Jak mogłaś mi to zrobić…? – wycedził przez zęby z żalem, uporczywie się w nią
wpatrując, jakby oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi, doskonale wiedząc, że
cokolwiek teraz nie powie, nie przyjmie tych słów do wiadomości.
-
Bill, posłuchaj…
-
Jak mogłaś?! – wykrzyczał tym razem, nie pozwalając jej mówić dalej, po czym natychmiast
odwrócił się i zaczął zbiegać po schodach.
-
Bill, ja ci wszystko wytłumaczę, wysłuchaj mnie! – krzyknęła za nim, ale już
nawet nie słyszała jego obecności na klatce.
Panika
i totalny mętlik w głowie całkowicie zablokował racjonalne myślenie. Stała
wciąż w tym samym miejscu jak sparaliżowana i dopiero po chwili zrozumiała, że
przecież od razu powinna za nim biec, jednak teraz jakiekolwiek szanse, aby go
dogonić były znikome. Kiedy wybiegła z klatki właśnie odjeżdżał, niebezpiecznie
włączając się do ulicznego ruchu. Za późno…
Bezradna
przystanęła na środku chodnika. I co teraz? Łzy już zdążyły zapiec ją pod
powiekami. Pospiesznie wyjęła komórkę z torebki. Zadzwoni do niego, wszystko mu
wytłumaczy, a jeśli nie będzie chciał odebrać, będzie dzwoniła do skutku. Nie,
nie teraz! Teraz jedzie, a jest przecież zdenerwowany, poczeka… Tylko ile? Nie…
Przez telefon nie będzie mu przecież nic tłumaczyć, umówi się z nim na spotkanie,
wszystko opowie, będzie przekonująca i on na pewno ją zrozumie… A jeśli nie?
Jeśli na zawsze go straciła?
Zawładnął
nią paniczny strach, zupełnie nie wiedziała co ma robić. Gdyby mieszkał sam,
pojechałaby do niego i błagała o przebaczenie.
-
Boże... Jaka byłam głupia… - jęknęła sama do siebie. Przygryzła z bezsilności
wargę. Wiedziała, że łzy jakie wezbrały pod powiekami za chwilę popłyną z jej
oczu strumieniami i po chwili tak właśnie się stało, rozmyły całkowicie
widziany przed chwilą obraz ulicy. Zwlekała, czekając na dogodny moment, na
odpowiednie miejsce, na właściwy czas, gdy najgorszy scenariusz znowu napisało
życie, a wszystko przez jej głupotę. Przecież mogła się z nim spotkać, poza tym
już niejednokrotnie nadarzała się okazja żeby mu powiedzieć, a jednak nie
zrobiła tego. Teraz tak bardzo tego żałowała.
Szła
przed siebie, ciągle trzymając w skostniałej z zimna dłoni komórkę. Łzy, które
wypływały spod jej powiek, prawie zamarzały na policzkach. Wybrała w końcu numer
do Billa, jednak nie odbierał, a kolejnym razem głos automatu oznajmił, że
abonent ma wyłączony telefon, lub jest poza zasięgiem.
Więc
nie chciał z nią rozmawiać... W końcu czego mogła się spodziewać? Zrobiła mu
najgorsze świństwo, chyba po stokroć gorsze od swojego wyjazdu te ponad
szesnaście lat temu. Pozbawiła go możliwości patrzenia, jak dorasta jego
dziecko, odebrała w najgorszy sposób najlepsze chwile i scedowała je świadomie
na jego największego rywala, a zarazem wroga. Odarła tym samym z dumy,
pozwalając tamtemu mężczyźnie odebrać wszelkie, należące do niego przywileje. I
na dodatek dopuszczając do tego, aby o tym dowiedział się w najgorszy z
możliwych sposobów. Jakim więc prawem teraz oczekiwała wybaczenia…?
Ale
tak bardzo chciała z nim porozmawiać, chociaż spróbować wszystko jakoś
sensownie wyjaśnić, przyznać do błędu i obarczyć winą, bo przecież temu
wszystkiemu zawiniła jedynie ona. Musi, po prostu musi to zrobić… I zrobi
wszystko, aby ją wysłuchał, nawet gdyby miała narazić się na śmieszność.
Schowała
telefon i wyciągnęła z kieszeni rękawiczki. Prawie nie czuła skostniałych z
zimna dłoni i policzków. Z tego wszystkiego nie pojechała własnym autem, tylko
wzięła taksówkę. Była zbyt roztrzęsiona, żeby prowadzić i wciąż nie potrafiła
się uspokoić, a kiedy stanęła pod drzwiami Julii była całkowicie rozmazana, zapłakana
i przemarznięta. Sama nie wiedziała, czy trzęsie się z zimna, czy ciągle z
emocji.
-
Chryste Panie... - zalamentowała przyjaciółka na jej widok. - Co się stało?!
-
O-onnn... on w-wie-e... - zaszczękała zębami.
-
Co wie? Kto wie? No wchodź i rozbieraj się, zaraz zrobię ci gorącej herbaty -
wciągnęła ją do domu Julia, zastanawiając się co jest przyczyną tak tragicznego
stanu Babette.
-
Bill, dowiedział się o Amy... - wydusiła z siebie - Nie wiem skąd, nie wiem od
kogo, ale najgorsze jest to, że nie ode mnie...