czwartek, 17 listopada 2016

Część 16.





Część 16.

„Nie mów, że dzisiaj nie kończy się świat,
że ból kiedyś minie, zagoi rany czas.
Nie mów, że jeszcze przede mną jest wciąż
to, co najpiękniejsze.
Jak mam uwierzyć w to..?
Nie proszę o więcej niż możesz mi dać…
Czy jeszcze kiedyś powtórzy się,
co zdarzyło się nam...?”
Edyta Górniak – „Nie proszę o więcej”



            Lucienne wróciła do stołu. Bill od samego wejścia wbił w nią przenikliwy, wyczekujący wzrok, potrzebował jakiegoś znaku, potwierdzenia, że dziś jeszcze ją zobaczy, przecież tak naprawdę tylko na to czekał i gdyby nie ona, wcale by tu nie przyszedł. Z bratem złożył sobie życzenia w rodzinnym domu, tam spędził święta i nie potrzebował kolejnego przyjęcia w gronie znajomych, raczej wolałby odpocząć w swoim salonie. Ale przyszedł, bo miała tu być także i Babette.
            Wykorzystując to, że Patrizia właśnie rozmawiała z Cecilią, bratowa mrugnęła do niego porozumiewawczo potwierdzając tym samym dobrą nowinę. Z wyrazu jego twarzy mogła teraz wyczytać ulgę, jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar. Odetchnął i wygodnie rozparł się na krześle, uśmiechając do niej z wdzięcznością.
            Czy to możliwe, że miłość bywała aż tak wielka i szalona, gotowa wybaczać rzeczy wręcz niewybaczalne? I właściwie od czego to mogło zależeć, od charakteru człowieka, jego wrażliwości, czy od realnego odnalezienia na tym świecie właściwej osoby? A może jej Tom też ją tak kocha, ale ją ma przy sobie, więc odczuwa i okazuje swoje uczucie do niej w zupełnie inny, mniej spektakularny sposób? Popatrzyła teraz na niego, zastanawiając się, czy na pewno nigdy jej nie zdradził? Miał przecież tyle okazji jeżdżąc ze swoim zespołem na tourne.
            Zauważył, że mu się badawczo przygląda, zupełnie inaczej niż zwykle, więc przerwał rozmowę z Peterem.
            - Coś się stało kochanie? - zapytał z troską w głosie.
            Lucienne uśmiechnęła się delikatnie.
            - Nie, nic... Zastanawiam się tylko, czy ty też tak bardzo mnie kochasz jak on kocha ją... - powiedziała cicho, dyskretnie zerkając w stronę zamyślonego szwagra.
            Tom westchnął. Ostatnio, przez ten nawrót wielkiej miłości u Billa, był bombardowany niezliczoną ilością pytań dotyczących właśnie tej kwestii.
            Ujął dłoń żony w lekki uścisk swojej.
            - Przecież wiesz, że bardzo cię kocham, ale my jesteśmy razem, nie musimy cierpieć z tęsknoty. My mamy siebie i nic nas nie rozdzieli... - wyszeptał żonie do ucha i składając kilka muśnięć na jej szyi, przesunął dotyk warg na policzek, a w rezultacie usta. Cmoknęli się jeszcze kilka razy zwiewnie i czule, co nie zostało niezauważone.
            - No proszę, a ci tyle lat po ślubie i jeszcze im mało - zaśmiał się Olaf.
            - Nam zawsze siebie mało - odparł Tom namiętnym tonem, przytulając żonę.
            Bill popatrzył na nich z lekką, nieszkodliwą zazdrością. Tak wiele by dał, aby znaleźć się w takiej samej sytuacji ze swoją miłością… Zawsze myślał, że to on będzie tym szczęśliwcem przy boku ukochanej kobiety, a jego brat flirciarz, zawsze pozostanie lekkoduchem. Tymczasem życie potoczyło się zupełnie inaczej. To Tom był szczęśliwy, zakochany, od kilku lat z jedną kobietą, a on wciąż czekał. I choć przecież u swojego boku cały czas kogoś miał, to tylko on sam wiedział, jak bardzo czuje się samotny. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek…
            Patrizia spoglądała na niego z niepokojem. Rozdygotana wewnętrznie, bliska załamania nerwowego i pełna obaw, czujna na każdy dźwięk pragnęła tylko, aby czas jak najszybciej płynął. Wiedziała, że on czeka tylko na tamtą. Siedział zupełnie nieobecny duchem,  zamyślony i milczący, nie odzywał się nawet słowem. Miała nadzieję, że ta kobieta nie przyjdzie, bo spóźniała się już prawie godzinę. Ale jeśli nawet nie przyjdzie, w czym miałoby jej to pomóc...? Tylko odwlecze w czasie rozdzierający ból w jej sercu i duszy, odsunie wizję rozstania, która mimo jego obietnicy była nieunikniona. Bill ma honor, ale nie kocha jej, nigdy nie kochał i nie pokocha, nie był aż takim masochistą, aby nadal się z nią męczyć, w dodatku teraz, kiedy tamta wróciła. 
            Gdzieś w podświadomości życzyła jej wszystkiego co najgorsze, łudziła się też nadzieją, że ona go odtrąci i nie zechce, chwytała się każdej takiej myśli, jak rozbitek tratwy, kiedy ta, zniszczona, rozpadała się w jej dłoniach. Ona w przeciwieństwie do Billa kochała go tak bardzo, że zatraciła gdzieś honor pragnąc za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie.
            Kiedy myślała o dzisiejszym wieczorze czuła wściekłość. Przyszła tu z nim tylko dlatego, aby uniemożliwić mu jakiś bliższy kontakt z tą kobietą. Choć bardzo się bała, miała nadzieję, że Bill zachowa się przyzwoicie, nie popełni jakiejś gafy, nie upokorzy i nie skompromituje jej.
            Grająca muzyka i ogólny gwar w pokoju uniemożliwiał wychwycenie  jakiegokolwiek dźwięku oznajmującego jej przyjście, dlatego siedział niepewny, niespokojny, nerwowo manipulując trzymaną w ręku zapalniczką, i właśnie wtedy u wejścia do salonu stanęła Martha ogłaszając:
            - Przyszła pani Babette - Lucienne podniosła się z krzesła, aby wprowadzić gościa.
            Nie miał pojęcia, że kiedy utkwił spojrzenie w otwartych drzwiach, wciąż obserwowała go bacznie Patrizia. Tak dobrze widziała jak bardzo był poruszony, w jaki sposób i z jaką tęsknotą wpatrywał się w przestrzeń, w to miejsce w którym po chwili ta kobieta pojawiła się razem z gospodynią domu.
            Z niepewnym uśmiechem, przywitała się ze wszystkimi ogólnym;
            - Dobry wieczór.
            Wyglądała bardzo skromnie, a zarazem elegancko. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę z niewielkim dekoltem, a włosy były upięte w luźny kok. Na smukłej szyi połyskiwał jego gwiazdkowy prezent.
            Ten widok sprawił, że serce zabiło mu w piersi jeszcze szybciej i mocniej o ile w ogóle to było możliwe, bo już poprzez sam fakt, że przyszła, jego puls galopował. Powłóczystym spojrzeniem odprowadził ją na miejsce i wpatrując się w ozdobę na jej szyi przypomniał sobie swoje własne słowa; „Jeśli będziesz go nosić, będę wiedział, że wciąż jestem dla ciebie ważny”. Miał zatem pewność, że tym gestem dała mu swoisty znak i chciała, żeby o tym wiedział, choć tak bardzo wzbraniała się przed jakąkolwiek bliskością, zasłaniając dezaprobatą zniszczenia jego związku z Patrizią. Powinien był jej wcześniej powiedzieć, że mimo tego, czy jest mu przychylna, czy też nie, to chcąc nie chcąc i tak zniszczyła tę minimalną więź jaka między nimi istniała już samym swoim przyjazdem. Od chwili, kiedy tylko dowiedział się, że wróciła, nawet przyjaźń między nim, a Patrizią przestała istnieć i z każdym dniem wszystko coraz bardziej się sypało.
            On myślał tylko o Babette i wiedział, że nawet mimo nieopatrznie złożonej obietnicy i tak w końcu odejdzie. Bolało go, że tyle o sobie wiedzieli, byli sobie tak bliscy, a jednocześnie wciąż dzieliło ich tak wiele. Bardzo pragnął to zmienić, lecz wiedział, że tego wieczoru jeszcze to nie będzie możliwe...
            Teraz rzucał jej ukradkowe spojrzenia, a kiedy wreszcie udało mu się pochwycić jej wzrok delikatnie się uśmiechnął, zsuwając spojrzenie na klejnot. Miał ochotę bezgłośnie wyszeptać „dziękuję”, ale obiecał sobie, że nie będzie sprawiał przykrości Patrizii, której czujność była widoczna gołym okiem. Nie miał pojęcia jednak, że przez zwyczajny zbieg okoliczności zostanie do tego sprowokowany.
            - No to jesteśmy wreszcie w komplecie, proponuję więc, abyśmy złożyli sobie teraz świąteczne życzenia - uśmiechnęła się Lucienne do swoich gości.
            Wszyscy wstali, a każdy z gości zwrócił się do najbliższej sobie osoby. Bill poczuł się jak w jakimś potrzasku, wahając do kogo ma podejść. Pierwszeństwo należało się bezapelacyjnie Patrizii, ale Babette była tak bliska jego sercu… To do niej chciał teraz pójść, chociaż przecież nie wypadało, przecież sam sobie obiecał… Na szczęście jednak szybko został wybawiony z opresji i zagarnęli ją Lucienne z Tomem. Może i lepiej, bo jak przystało na przyzwoitego, życiowego partnera, najpierw złożył życzenia Patrizii.
            - Wesołych świąt, żebyś wreszcie była szczęśliwa, bo wiem, że ze mną nie jesteś – powiedział szczerze, choć pewnie ona chciałaby usłyszeć coś zupełnie innego. Przeraziła się, bo zabrzmiało to jak pożegnanie, prośba o rozstanie i Bóg jeden wie co jeszcze. Bała się każdego dnia, bo wiedziała, że jest z nią tylko z wdzięczności, jakiejś beznadziejnej przyzwoitości, tego niefortunnego przyrzeczenia, a ona trwała przy nim uparcie, upokarzana brakiem uczucia. Z tego związku nie miała kompletnie niczego, poza jego obecnością, właściwie ledwie jej namiastką, bo co z tego, że był z nią ciałem, skoro od dawna nie było nawet fizycznej miłości? Duchem i myślami już od dłuższego czasu trwał w zupełnie innej rzeczywistości, w takiej, jakiej jeszcze nie miał, ale uparcie do niej dążył. Patrizia dostawała od niego jedynie ból, przegrywając z tamtą każdym gestem, chwilą zadumy, wysłanym przez niego tęsknym spojrzeniem. W Dochwili, kiedy Babette weszła, patrzył na nią w taki sposób, w jaki ani razu nie spojrzał na swoją życiową partnerkę. To najbardziej bolało, bo nawet w najlepszym czasie ich związku jego wzrok nie był aż tak wymowny, kiedy strach był jej jeszcze tak bardzo obcy, ale teraz wiedziała, że na pewno nie obejmie jej takim spojrzeniem już nigdy.
            Dziś zupełnie nie miała pojęcia czego mu życzyć. Nie mogła i nie chciała życzyć mu szczęścia, to by było przecież jednoznaczne z tym, że oddaje go w jej ramiona.
            - A ja nie wiem czego mam ci życzyć, szczęścia? - Uniosła na niego swoje smutne oczy. - Przecież wiem, że nie marzysz o szczęściu ze mną, dlatego życzę ci zdrowia, bo nie chcę cię stracić...
            Spojrzał na nią życzliwie, lecz z niemałymi wyrzutami sumienia. Ranił ją każdym spojrzeniem w stronę Babette, każdym gestem, ale nie umiał sobie tego odmówić, starając się i tak zachowywać przyzwoicie, gdyby mógł najchętniej po prostu zabrałby ją stąd.
Westchnął. To wszystko stawało się dla niego coraz bardziej uciążliwe.
            - Dziękuję - odpowiedział krótko, całując ją w policzek. Najchętniej natychmiast by odszedł, ale załzawione oczy Patrizii jeszcze przez chwilę zatrzymały go w miejscu. – Nie rób scen, proszę… - szepnął, przytulając ją. Znał jej skłonności do histerii, wiedział, że była gotowa odstawić tu jakiś cyrk, nawet się upokorzyć. Miał jednak nadzieję, że jeśli on zachowa się przyzwoicie, ona także nie narobi wstydu. Wiedział, że nie spuści z niego wzroku, kiedy będzie składał życzenia tej, którą kocha, ale w zasadzie nie obchodziło go to, nie zamierzał zrobić niczego niestosownego w takiej chwili.
            Babette ucałowała Lucienne, dziękując za życzenia, nie miała pojęcia kto stoi tuż za jej plecami, ale kiedy odwróciła się, stanęła na wprost Billa tak blisko, że poczuła jego ciepły oddech na swojej skroni. Wszystko w niej drżało, każda komórka była jak lekki liść poruszany wichrem, który spowodowała jego obecność tuż przy niej. Pragnęła bliskości z nim, choćby najdelikatniejszego, nawet przypadkowego dotyku, a jednocześnie tak bardzo się tego obawiała. W dodatku będąc pod obstrzałem wzroku Patrizii, czuła się fatalnie skrępowana. Tymczasem on ujął jej dłonie i unosząc je do góry, delikatnie dotknął ich wierzchu swoimi ustami, wymownie patrząc jej w oczy. Na krótki moment przymknęła swoje. Serce biło jej szybko i mocno, miała nawet wrażenie, że je słyszy.
            - Jeśli twoje marzenia są związane ze mną, to życzę ci ich spełnienia - powiedział  szeptem. W głowie miał nieustannie swoją własną obietnicę, że tego wieczoru zachowa się przyzwoicie, że nie zrani Patrizii, dlatego nie chciał, żeby to co mówi, usłyszał ktokolwiek, przezornie wystrzegając się plotek.
            - Trochę egoistyczne są twoje życzenia - uśmiechnęła się Babette, starając się opanować narastające emocje. Odwzajemnił uśmiech, wpatrując się w nią bez opamiętania. Tak bardzo chciałby powiedzieć jej, że kocha, chociaż ona pewnie doskonale o tym wiedziała, ale to nie było przecież to samo. Od jej powrotu jeszcze tego nie wyznał, nie było odpowiedniego momentu, nie było za nadto czasu. Tutaj też nie powinien tego zrobić, wiedział, że musi z tym zaczekać do bardziej intymnej chwili. Nie miał pojęcia kiedy ona nadejdzie, ale miał pewność, że w końcu nadejść musi.
            - Być może... Życie nauczyło mnie egoizmu w tych sprawach. - Znów odpowiedział cicho. - A ty czego mi życzysz?
            - Ja życzę ci szczęścia, żebyś już nigdy nie cierpiał...
            - Wiesz, że całkowicie uzależniłaś od siebie te życzenia?
            - Domyślam się, ale nie obarczaj mnie winą, jeśli się nie spełnią... - powiedziała zupełnie poważnie. Znów między nimi stanęła Patrizia. Choć fizycznie była blisko, to w tej chwili dzieliła ich tylko duchem.
            - Spełnią się, muszą... Czekałem na to całe dotychczasowe życie. - odpowiedział z całą stanowczością.
            - Teraz ja! - Usłyszeli tuż obok głos Olafa.
            Tego wieczoru tylko dwie osoby nie złożyły sobie życzeń, bo niby czego mogłyby sobie życzyć dwie rywalki...?

~

            Patrzył tylko na nią. Przy stole było dość gwarno, co chwilę ktoś coś opowiadał, ale on milczał. Nie wypowiadał żadnych słów, nie wydawał żadnych dźwięków, a jednak mówił bardzo wiele. Dziś zamiast jego ust mówiły oczy, które wciąż w nią wpatrzone, wyrażały wszystko. Miała wrażenie, że tym spojrzeniem wwierca się gdzieś w głąb jej duszy, czyta w jej myślach, przeszywa na wskroś.
            Wiedziała, że ten wieczór będzie ciężką próbą dla jej samokontroli, trzymania uczuć na wodzy, ale nie pomyślałaby też, że aż tak wielką. To było dla niej trudniejsze niż jakiekolwiek inne, bezpośrednie próby kontaktu. Nawet przy życzeniach nie odczuwała takich emocji jak teraz. Uciekała wzrokiem, choć nie zawsze jej się to udawało. W dodatku tuż obok siedziała Patrizia, która miała tego wieczoru wyjątkowo wyczulone zmysły i podzielną uwagę, jednak pomimo wszystko trzymała się dzielnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest tą sytuacją załamana i przerażona. Grała doskonale swoją rolę i tylko wprawny, znający sytuację obserwator mógł dostrzec, jak czasem rzucała w stronę rywalki nienawistne spojrzenie.
            Babette dziękowała Bogu, że nie siedzą blisko siebie, ale to miejsce też nie było dla niej zbyt fortunne. Wolałaby nie mieć go na wprost, a raczej gdzieś z boku, a najlepiej żeby dzieliło ich kilka osób.
            No cóż, przyszła ostatnia więc nie miała żadnego wyboru. W końcu lepsze to, niż krzesło obok Patrizii.
            - Piękny masz wisiorek, Babette - zauważyła głośno, siedząca tuż obok Milene, delikatnie go dotykając.
            - Dziękuję - uśmiechnęła się jego właścicielka opuszczając skromnie spojrzenie i nie dodając nic więcej. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz każda para oczu była zwrócona na nią, a dokładniej na zawieszkę. Wszystkie kobiety prócz jednej, zainteresowały się klejnotem, a wtedy, jakby będąc ponad tym, donośnym głosem, chyba po raz pierwszy tego wieczoru przy stole, tak żywo odezwał się Bill;
            - To symbol wiecznej miłości i szczęścia, jeśli Mark kupi ci taki, będziecie już na zawsze razem.
            - A ty skąd wiesz? - zdziwiła się Milene, podnosząc na niego oczy.
            Babette zamarła posyłając mu błagalne spojrzenie. Jeśli on nie opanuje się, jeśli za chwilę oznajmi, że wie to doskonale, bo sam ten prezent jej podarował? Czy mógł być aż tak okrutny wobec swojej partnerki? Bez względu na to co czuł, przecież nie może tak bez mrugnięcia okiem, publicznie jej poniżyć. Ale on tylko wymownie na nią spojrzał i odparł po chwili;
            - Po prostu to wiem. - Odetchnęła z wyraźną ulgą.
            Nie spuszczał z niej wzroku. Pomimo jego przenikliwego spojrzenia, uspokoiła się nieco. Mogło być znacznie gorzej, ale na szczęście zachował się taktownie, nie ujawniając faktu, że to on był darczyńcą tego klejnotu.
            Jednak nie dla wszystkich było takie oczywiste, że po prostu to wie... Patrizia wyłapała ich spojrzenia w trakcie tej rozmowy i była niemal pewna, że to właśnie on obdarował ją tym wyjątkowym symbolem. Więc jeśli chciał, potrafił być zdumiewająco romantyczny, czarujący i cudowny. Nie... Właściwie nie wtedy, kiedy chciał. On był taki wtedy, kiedy kochał...
            Poczuła przeszywający ból. Teraz była niemal pewna, że kolejne próby zatrzymania go przy sobie będą niczym walka z wiatrakami. Jednak wciąż miała tę iskierkę złudnej nadziei. Choć jeszcze niedawno była pełna entuzjazmu na myśl o realizacji jej diabelskiego planu, który był ostatnią deską ratunku, teraz zaczynała w jego powodzenie mocno wątpić.
            - Eee tam, ja nie wierzę w żadną wieczną miłość - odezwał się Mark. - Każda baba to wieczna miłość - zaśmiał się
            - A ja wierzę i w wieczną miłość, i w talizmany - odparła Milene.
            - Ja tam też wierzę, nasza miłość nigdy nie wygaśnie, prawda kochanie? - wtrąciła się Lucienne, obejmując Toma.
            - Tak, oczywiście, że tak - odpowiedział jej mąż, śmiejąc się i puszczając Markowi oczko.
            - Ja to mam już trzecią jedyną - roześmiał się Olaf, który właśnie ożenił się po raz kolejny.
            - Podły! To ja jestem właśnie tą jedyną, dlatego tyle szukałeś! - oburzyła się żartobliwie Cecilia.
            Żarliwa polemika trwała. Bill tylko słuchał, przesuwając powoli smukłymi palcami po nóżce kieliszka w dół, to znowu w górę. Wodził za tą czynnością wzrokiem, przez dłuższy czas wpatrywał się w jego bordową zawartość przymrużając oczy, to znów osnuwał go na żywo dyskutujących o prawdziwej miłości biesiadnikach, uśmiechając się przy tym ironicznie. Co oni mogli wiedzieć o tym uczuciu, wielkim, ogarniającym serce płomieniami, spalającym, wznoszącym pod firmament nieba, i strącającym na dno piekieł…? On wiedział wszystko, poznał to uczucie od początku, szedł z nim od ponad szesnastu lat stąpając po cierniach, wykrwawiając się, aby niemal umrzeć w cierpieniu. Oni nie wiedzieli kompletnie nic.
            Jeszcze raz słuchając tych absurdalnych słów przesunął spojrzeniem po wszystkich, zatrzymując je na dłużej na Babette. Tylko trzy osoby siedzące przy stole nie brały udziału w dyskusji o wiecznej i wielkiej miłości.
            - Chrzanicie - zaśmiał się Mark - To wszystko nie istnieje, wielka miłość, druga połówka jabłka, to jakieś chore wymysły! Wystarczy, że jakaś laska pokaże ci kawałek tyłka, już lecisz! – Śmiech większości rozniósł się po salonie.
            - Pieprzysz, Mark! - odezwał się w końcu milczący dotąd Bill, wyzywająco patrząc na mężczyznę. Jego głos zabrzmiał dźwięcznie, donośnie, a zarazem jakoś przerażająco, jakby był głosem samego Boga, albo jakąś wyrocznią, dominując ponad tym wszystkim.
            Gwar ucichł, a wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku. Przebiegł wzrokiem po obecnych osobach, upewniając się, że zamilkli i, że będą go słuchać.
            - Nie masz nawet pojęcia o czym gadasz! Czułeś kiedykolwiek, że wszystko jest proste i piękne? Że naprawdę wiesz, że żyjesz? Czułeś rozrywające cię od wewnątrz szczęście, wypełniające każdy neuron? Czułeś się naćpany i pijany mimo, że niczego nie piłeś i nic nie wciągnąłeś? Miałeś wrażenie, że fruwasz, choć nie masz skrzydeł? Przeżyłeś ze swoją kobietą taką rozkosz, że wiedziałeś… Byłeś pewien, że nie chcesz już nigdy żadnej innej…? - Jego oczy spotkały się na moment z wszystko rozumiejącymi oczyma Babette. – Odpowiedz sam sobie, w myślach, czy kiedykolwiek coś takiego przeżyłeś? – Spojrzał na mężczyznę milknąc na chwilę, w której nikt nie śmiał się odezwać, po czym kontynuował; - A teraz otwórz swój umysł i wyobraź sobie, jak potem umierasz każdego ranka, kiedy budzisz się, a jej już nie ma… Nie czujesz jej ciepła, dotyku, nie widzisz jej, jakbyś nagle oślepł i stracił wszystkie inne zmysły. A potem przez lata błądzisz w ciemności i jedynie nadzieja, że kiedyś wróci i znów zobaczysz to światło utrzymuje cię przy życiu… - mówił jak w transie, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. - Przeklinasz ją, że cię zostawiła, przeklinasz dzień, w którym po raz pierwszy ją zobaczyłeś, ale nie potrafisz zapomnieć... - Przerwał na chwilę, znów wpatrując się tylko w jedyne, brązowe oczy. - Bo tak naprawdę wcale tego nie chcesz… Bo nie chcesz zapomnieć… Nigdy... - dodał już zupełnie cicho, wziął ze stołu paczkę papierosów i wyszedł.
            Głucha konsternacja i świszcząca w uszach cisza wypełniła pomieszczenie, a po chwili wszyscy usłyszeli trzaśnięcie drzwiami.
            - Ty, co go ugryzło? - zapytał Mark zwracając się do Toma, który siedział zupełnie oszołomiony i zdziwiony tą nagłą tyradą Billa, jednak natychmiast się pozbierał.
            - Nie zwracaj na niego uwagi, ma złe dni - Brat starał się obrócić to wszystko w żart. Nie spodziewał się takiego występu ze strony bliźniaka. Lucienne z przerażeniem spojrzała na Patrizię, miała wrażenie, że dziewczyna się zaraz rozpłacze. „Jeszcze tylko tego by brakowało”, pomyślała ze zgrozą.
            Kobiety ukradkowo spoglądały na Babette i jej wisiorek, wszyscy byli wyciszeni i lekko zmieszani całą tą sytuacją, jednak po kilku minutach na nowo zaczęli się rozkręcać w innym, już mniej drażliwym temacie, powoli zapominając o wybuchu Billa, którego wciąż nie było przy stole.
            Babette siedziała ze spuszczonym wzrokiem, nie umiejąc pozbierać myśli. Była oszołomiona, drżąca i kolejny raz tego wieczoru słyszała, jak bije jej własne serce, czuła, jak mocno i boleśnie tłucze się pomiędzy żebrami, jakby za chwilę miało stamtąd wyskoczyć. Materiał sukienki na jej piersi unosił się i opadał rytmicznie. Doskonale wiedziała, że mówił właśnie o niej. Rozpierało ją szczęście, a jednocześnie była bardzo zaskoczona i zmieszana. Zastanawiała się, czy ktoś oprócz wtajemniczonych pamięta jeszcze ich romans sprzed szesnastu lat i, czy słowa Billa mogły być skojarzone z jej osobą. Olaf co prawda rzucił jakieś zdanie na temat jego nieszczęśliwej miłości, ale wątpliwe było, że wiedział o tym coś więcej i pamiętał kto nią był.
            Miała świadomość, że Patrizia o wszystkim wie i choć nigdy tak szczegółowo nie rozmawiała o tym z Lucienne, to przecież oczywiste było, że znała jego przeszłość, bo już tamtego wieczoru, kiedy zobaczyły się po raz pierwszy rozpoznała ją, choć wówczas całkiem dobrze grała, jednak zdradziło ją przerażone spojrzenie i oniemiały wyraz twarzy.
            Teraz Babette mogła dyskretnie ją obserwować. Rozmawiała z Cecilią, starała się być swobodna, ale była smutna i przygaszona. Tego wieczoru w niczym nie przypominała tej pewnej siebie kobiety jaką była, kiedy po raz pierwszy się tutaj spotkały. Wiedziała, że tamta chwila diametralnie zmieniła jej życie...

~

            Z wściekłością trzasnął drzwiami. W twarz uderzyło go mroźne, grudniowe powietrze. Potrzebował takiego orzeźwienia, miał wrażenie, że emocje palą go od środka.
            - Cholerny dupek - syknął sam do siebie, odpalając papierosa i zaciągając się nim. Nigdy nie przepadał za Markiem, który miał opinię łajdaka. Gardził takimi facetami i żal mu było Milene. Nawet biedaczka nie zdawała sobie sprawy ile razy ją zdradził i jak wielkie nosi poroże, bo na jaw wyszedł tylko jeden jego romans. Napiętnował go w myślach, nazywając ostatnim draniem, a tymczasem kim był on sam i co najlepszego właśnie zrobił?
            Teraz pytał o to siebie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak ogromną przykrość tą przemową sprawił Patrizii po raz kolejny, w dodatku nawet przez chwilę nie pomyślał, jak ona może się poczuć. Tyle jej zawdzięczał, a teraz nawet nie potrafił wobec niej zachować się godnie. Obiecywał sobie, że nie zrobi nic co mogłoby ją upokorzyć, tymczasem on wygłasza patetyczną przemowę przy stole, wśród kilkanaściorga znajomych i wszyscy wiedzą, że wcale nie mówi o niej. Każdym słowem zadaje jej ból, jakby wbijał ostrze noża, przekręcał, wyciągał i wbijał na nowo… Ale nie umiał się powstrzymać, to była chwila, jakiś impuls. Nie mógł już dłużej słuchać chorych wynurzeń tego Casanovy, wszystko z siebie wyrzucając. I dopiero teraz już na spokojnie analizując swoje zachowanie zdał sobie sprawę, jaki jego słowa miały wydźwięk.
            Jak ma postąpić, co zrobić...? Tak desperacko pragnął szczęścia i wiedział, że Babette także, ale Patrizia… Ona była ogromną przeszkodą, chociaż inny nie zastanawiałby się ani chwili, jednak on wiedział, że Babette nie chce ofiar, ale czy mogłoby się obyć bez nich? Niemożliwością było, żeby w tej sytuacji nikt nie ucierpiał. 
            Gdyby mógł jakoś poukładać to wszystko sensownie, ale tak, żeby nie było bólu, aby nie robić głupstw i przepłynąć przez to morze pełne łez, jednocześnie w nim nie tonąc... Wiedział, że to nierealne mrzonki, ale z każdym dniem było mu coraz ciężej trwać w tym bezsensownym położeniu. Za kilka dni sylwester, dawno opłacony elegancki bal... Wzdrygnął się już na samą tę myśl, a lodowaty dreszcz przetoczył się po jego plecach. To stało się teraz dla niego ogromnym wyrzeczeniem i poświęceniem, nie jakąś tam zabawą, najchętniej spędziłby go zupełnie gdzie indziej, i z zupełnie kimś innym…
            A może po prostu tam nie iść? Nie… Byłby bydlakiem, gdyby jej to zrobił, wystarczyło już, że w ostatniej chwili odwołał wyjazd w góry. Płakała cały wieczór. Ale jak długo jeszcze można to ciągnąć, coś udawać i ranić bezsensownie, bez potrzeby? Przecież i tak długo nie podoła, czas płynie i wszyscy są coraz bardziej nieszczęśliwi. Może lepiej zadać od razu ostateczny cios? Przecież w końcu sobie z tym poradzi...
            Teraz jak nigdy przedtem poczuł, że już dłużej nie może żyć bez Babette, że przypadkowe spotkania bez całkowitej bliskości już mu nie wystarczają. Kochał i pragnął, chciał po prostu z nią być, mieć ją przy sobie każdego kolejnego dnia życia. Już nie potrafił jedynie wielbić i patrzeć, nie był przecież romantycznym poetą całującym tylko ślady stóp, które zostawiła idąc ścieżką jego ukochana. On chciał całować ją całą i w zasadzie mógł nawet zacząć od stóp.
 Rzucił niedopałek w śnieg.
             - Pora wracać... - mruknął.


18 komentarzy:

  1. Ten odcinek, tak… To mój ulubiony z czysto samolubnych pobudek jak i dobrych wspomnień, których nie da się wymazać, wyrwać jak kartkę z kalendarza. To coś, co zapisane na ciężkich stronnicach umysłu przetrwa wieki i nawet zwycięży śmierć, będzie świadomą cząstką niematerialnej materii, choć sam ulepek tych słów wyklucza się wzajemnie. Sama nie wiem jak to wyrazić: jak wyrazić uczucia, które zapomniane i już dawno pogrzebane, szare i niepotrzebne, właśnie zabarwiły się żywą czerwienią. Ta miłość jest piękna, upragniona, tak romantyczna i wyczekana, że człowiek marzy, by sam choć przez chwilę ogrzać się jej blaskiem. Tylko szkoda, że to nie jest możliwe… Że taka miłość jak ich zdarza się tylko w filmach o ckliwym scenariuszu, rodzącym marzenia i finezyjne wyobrażenia o tym, jak powinien wyglądać związek. W końcu nikt nie rodzi się idealny, mówią, że ideały są nudne, ale też nikt nawet przez chwilę nie poprzestaje snuć swoich ideologii odnośnie tego, jak chciałby żyć. Jak chciałby kochać. Jak chciałby czuć. Odnośnie swoich oczekiwań…
    Współczuję Patrizii jej beznadziejnego położenia, a także głupoty i niespełnionej miłości, która za każdym razem, po trochu, obdziera ją ze szczęścia niczym powierzchnia pociągnięta papierem ściernym. Skoro nie jest z nim dla statusu, czemu sama sobie robi taką krzywdę…? Z czystej przekory? Przecież mówią, że prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy szczęście ukochanego liczy się dla nas bardziej, niż własne. Nawet, jeżeli oznacza to, że musimy oddać tę miłość w obce dłonie, w objęcia obcych ramion, w namiętność obcych warg, żar innego ciała. Biedna dziewczyna. Naprawdę, aż czuję jak mnie samej rozdziera się serce. Nie chciałabym się tak czuć.
    Odcinek jest o tyle genialny w swej prostocie, że jest po prostu piękny. Gra słów i ich dobór, tętniące życiem emocje, atmosfera i ten romantyczny, namiętny Bill. Zniszczył mi gnojek spojrzenie na facetów i cóż, zawsze już będę sama. :-( Piękne to, po prostu piękne. Zachwyt i fanfary, ukłony dla ciebie.
    Buziaczki misia :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie wierzysz w taką miłość, a ja wierzę… Wierzę, że jeśli człowiek ma w życiu szczęście to znajdzie odpowiednią osobę, tę tak zwaną drugą połówkę jabłka. Ja wiem, że takie rzeczy się zdarzają, że zdarzają się romantyczni faceci, którzy są w stanie zaskoczyć ukochaną kobietę gestem, który wprawi ją w osłupienie, mile zaskoczy i sprawi, że będzie jeszcze szczęśliwsza. Mimo całego mojego pesymizmu, ja w to wierzę. Tak samo jak wierzę, że są tak beznadziejnie zakochane kobiety, gotowe nawet się zeszmacić, stracić honor i znieść wszystko, aby tylko być przy ukochanym mężczyźnie, mimo, że on nie darzy ich nawet krztyną uczucia, taki rodzaj głupiej desperacji. Są jak te ćmy, które lecą do ognia, choć doskonale wiedzą, że się spalą i taką właśnie kobietą jest Patizia.
      Przykro mi, że zniszczyłam Ci wizję faceta, ale wierzę, że znajdziesz swój ideał.
      Całusy i dziękuję ;*

      Usuń
  2. To jest ten mój zdecydowany Bill. Po prostu to kocham. Jestem ciekawa co powie Patrizii... Ale tego zapewne dowiem się za tydzień. A to oznacza że już się nie mogę doczekać kolejnego odcinka.
    Niech już skończy to szopkę i będzie z Babette. Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek. Pozdrawiam Attentionth. 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowany Bill, który wie czego chce, ale mimo to wciąż nie wie w jaki sposób, z honorem wyplątać się z długoletniego związku z kobietą, której zawdzięcza tak wiele, ale niestety nie kocha. To jednak jest nieuniknione, nie ma co ukrywać, no i z pewnością każdy by tego chciał jak najszybciej.
      Pozdrawiam, buziak ;*

      Usuń
  3. Bill powinien rozstać się z Patrizią, nie brnąć w to dalej. Oszczędziłby jej cierpienia, upokorzenia. Ta dziewczyna musi mieć w sobie wiele siły, skoro jest w stanie trwać przy boku Kaulitza z iskierką nadziei na "lepsze jutro". Swoim wystąpieniem przy stole odarł ją chyba ze wszystkich złudzeń - ta namiastka związku, swoista więź przeplatana z wdzięcznością nie ma szans z miłością, jaką Bill darzy Babette. Każde jego decyzje, które wiążą się z Babette, ranią tę drugą, a on sam znajduje się w potrzasku. Wie doskonale czego, a właściwie kogo pragnie każdą komórką swojego ciała, swoją duszą, dlatego nie powinien unieszczęśliwiać siebie i Pat. Mam nadzieję, że szybko "da jej wolność", bo ona, choć silna, nie potrafi pójść do przodu... To prawda, że osoby, które kochamy najbardziej nas ranią :P
    A Babette na każdym kroku znajduje potwierdzenie tego, ile znaczy dla Billa, po tej przemowie chyba nie będzie miała już wątpliwości i zacznie być szczęśliwa u boku ukochanego mężczyzny, prawda? Chciałabym, zeby tak było, ale pewnie jeszcze pomęczysz naszych bohaterów, co?:D
    Czekam na następny odcinek i dziękuję za na chwilę mogłam się znaleźć w świecie, jaki tu kreujesz. Buziaki kochana! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż ja mogę powiedzieć… Myślę, że każdy domyśla się, że szykuje się do tego, zbiera w sobie siły zastanawiając w jaki sposób rozegrać to z klasą i dla takiego faceta jak on (mimo wszystkich błędów, nawet tych niewybaczalnych, jak spoliczkowanie kobiety), jest to naprawdę wyzwanie. Jak to się stanie? Kto nie wytrzyma? Wszystko w swoim czasie się okaże. Babette doskonale wie, że nie wróciła tu na darmo, przynajmniej do tego czasu, daje jej każdym gestem, słowem, potwierdzenie swojego głębokiego uczucia, jakie przetrwało te wszystkie lata. Pytasz, czy ja pomęczę naszych bohaterów? No nie wiem, czy oni sami wszystkiego nie zagmatwają, a raczej, czy bieg przypadków nie zamiesza w ich planach względem siebie.
      Bardzo dziękuję, śląc całusy ;*

      Usuń
  4. Boże, jaka ze mnie była egoistka. Dopiero teraz to zrozumiałam. Dopiero ten odcinek otworzył mi oczy i dostrzegłam w nim uczucia Patrizii. Wcześniej sprawa była dla mnie prosta - Babette wraca, Bill zostawia Patrizię i po tylu latach znowu może być z miłością swojego życia. Strasznie mi żal wszystkich z tego trójkąta. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć kogo najbardziej. No i muszę się też przyznać, że w końcu zrozumiałam Babette i jej postępowanie. Teraz już mnie tak nie denerwuje jak wcześniej. A wszystko zaczęło się od usłyszanej w radio piosenki zespołu Wilki pt. "Na zawsze i na wieczność". Wsłuchiwałam się w słowa tej piosenki i przed oczami miałam tylko Billa i Babette. "Nasza droga nigdy się nie skończy,
    a kto odejdzie zawsze będzie sam." Wiem, że to głupie, że głupia piosenka kojarzy mi się z jakimś blogiem i fikcyjnym opowiadaniem o TH, ale nic na to nie poradzę. No i tak mnie natchnęło. Babette była w związku z chłopakiem młodszym o 11 lat, niepełnoletnim, który był gwiazdą rocka. W dodatku nie zawsze jego zachowanie świadczyło o dojrzałości i nie zawsze było w porządku wobec niej. Do tego dochodziły przykre sytuacje w pracy, cały kraj ją krytykował, wszystkie brukowce ją negowały. No i oczywiście mama Billa, która postanowiła dopomóc szczęściu ukochanego syna. Nie mówiąc już o tym, że Babette nie miała żadnej gwarancji na to, że ich związek przetrwa, że np. Billowi się nie odwidzi za jakiś czas. I jeszcze ta ciąża. Wtedy to dopiero rozpętałaby się burza stulecia. Czy 17-letni Bill udźwignąłby ciężar wychowania dziecka? A z drugiej strony był Martin, który kochał ją nad życie, zapewnił bezpieczeństwo, stabilizację finansową i psychiczną. Który czuł się na siłach, żeby wychować cudze dziecko i uznać za swoje. Przy którym nie musiałaby się o nic martwić. Jedyny minus to brak tej miłości, namiętności i pożądania. Czy z Billem nie byłoby tych minusów więcej? Przecież skąd Babette mogła wiedzieć, że po 16 latach Martin umrze i wszystko się sypnie? I teraz tak szczerze: która z nas poszłaby za głosem serca, a nie rozumu? Która z nas mimo wszystko udźwignęłaby te wszystkie nieprzyjemności bez żadnej gwarancji, że miłość nie okaże się zauroczeniem i nie skończy się równie szybko jak zaczęła? Bo ja osobiście zaczęłam wątpić w siebie i w to, że poszłabym za głosem miłości. Tym bardziej, że nie była sama, miała córkę. Nikt nie mógł przewidzieć tego, że za 16 lat straci ojca. Równie dobrze mogło minąć 40 lat. Co by było gdyby Bill nie stanął na wysokości zadania i ich np. nie porzucił? Czy chciałabym skazać swoją córkę na dorastanie bez ojca? Przez 16 lat Babette nie przestała kochać Billa i myślę, że to była swojego rodzaju pokuta. Dlatego teraz rozumiem, czemu jej jest tak ciężko. Jak po tylu latach wyznać prawdę Billowi i Amy? Czy ma do tego prawo, żeby wywrócić im życie do góry nogami takim wyznaniem? A może wręcz przeciwnie, może właśnie powinna to zrobić? To są tak ciężkie dylematy i tak ciężkie emocje do ogarnięcia, że trochę mi wstyd, że na początku tak od razu na nią naskoczyłam. Wydawało mi się, że doskonale bym wiedziała co zrobić na jej miejscu, a guzik prawda. Jak to ktoś mądry kiedyś powiedział "tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono". Tak samo Bill, kolejna ofiara ich miłości. Postawiony przed faktem dokonanym, zostawiony przez miłość swego życia, zdradzony przez matkę, w związku z kobietą, która go uratowała i wiele jej zawdzięcza, ale którą nie jest w stanie pokochać i coraz bardziej ją krzywdzi, choć tego nie chce. Który ma 16-letnią córkę i nawet o tym nie wie. Mogę się tylko domyślać co będzie czuł, kiedy się o tym dowie. Przecież dla rodzica jedne z najpiękniejszych chwil w życiu to narodziny, pierwsze słowa, kroki dziecka, patrzenie na to jak ono dorasta, dojrzewa, staje się samodzielne. A Bill tego nie doświadczył i to jeszcze nie ze swojej winy. Babette odebrała mu te chwile i dała innemu mężczyźnie. Tylko skąd mogła wiedzieć, że sytuacja tak się zmieni i skomplikuje?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem co mam już myśleć i sama siebie nie poznaję. Nie mogę uwierzyć w to, że jakieś opowiadanie mogło tak wpłynąć na moje myślenie, na postrzeganie mojej rodziny. Dokładnie tak, zaczęłam doceniać to szczęście i tę miłość, którą mam na codzień. Tę, którą otrzymuję i którą mogę dawać. Cieszę się, że tu trafiłam, bo czasami jest tak, że człowiek zapomina się cieszyć tym co ma, zapomina to doceniać. W tym całym pośpiechu, w pracy, dbaniu o dom i dzieci zapominamy o co tak naprawdę chodzi w życiu. I Ty mi właśnie o tym przypomniałaś, za co strasznie Ci dziękuję. Z całego serca. :* I jeśli kiedyś wpadniesz na pomysł, żeby zrobić z tego opowiadania książkę albo chociaż przepisać to w jakiś gruby zeszyt i wystawić na Allegro to powiedz tylko słowo, a od razu to kupię. Kupię i będę do tego wracać, bo mimo tego, że nie jest to jakiś bestseller, a Ty nie jesteś sławną pisarką jak Chmielewska czy King to mało która lektura wywarła we mnie tyle emocji co Twoje opowiadanie. Serdecznie pozdrawiam i czekam z wielką niecierpliwością na kolejny czwartek. I przepraszam za moje wypociny, co złego to nie ja. :) :*

    (Sorry, że na dwa razy, ale na raz mi się nie zmieściło)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja kochana, nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawiają mi Twoje wnikliwe komentarze, a już takiej długości, że musiałaś rozdzielić na dwie części, nie dostałam nigdy, więc naprawdę, nie masz mnie za co przepraszać, to największa przyjemność czytać takie komentarze. Ja nie wiem co mam odpowiedzieć, rozłożyłaś na czynniki pierwsze całe podłoże tego opowiadania. Ludziom czasem tak trudno zrozumieć postępowanie drugiej osoby, z taką łatwością przychodzi im ocena innych, kiedy nie są w skórze tego kogoś, kiedy nie czują, nie odbierają każdego zewnętrznego bodźca jak ta osoba, łatwo oceniać stojąc z boku, ale nikt nie wie jak my byśmy zachowali się będąc na miejscu tej osoby i będąc w posiadaniu jej psychiki. Cieszę się, że masz jakieś refleksje po przeczytaniu tego, choć to tylko zwykła opowieść o miłości, jednak jakieś podłoże psychologiczne także ma, trudne decyzje, dylematy targające bohaterami. Życie niestety nie jest usłane rożami, chociaż niektórzy myślą, że jeśli się uśmiechasz, to jesteś szczęśliwa, tymczasem w sercu smutek. Ludzie myślą, że jeśli kobiety mąż nie bije, to wystarczy aby była szczęśliwa, a nikt nie pomyśli, że może zadręcza ją psychicznie? Przecież tak łatwo oceniać innych. Jeśli chodzi o ojcostwo Billa, sprawa jest bardzo delikatna i indywidualna, ale nie ma się co czarować, że tę wiadomość przyjmie ze stoickim spokojem, choćby z powodu tych okoliczności, o jakich piszesz; narodziny, pierwsze słowa, kroki dziecka, patrzenie na to jak ono dorasta, dojrzewa, staje się samodzielne – czas bezpowrotnie stracony.
      Zapraszam serdecznie do śledzenia dalszych losów moich bohaterów i z całego serca dziękuję za tak wyczerpujące komentarze, dla takich chwil choćby, warto jest pisać. Całuję i ściskam :*

      Usuń
  6. To dał popis Bill ale dobrze zrobił ile mozna coś tłamsić w sobie.. po części Patrizia sama sie rani bo wie doskonale ze jej nie kocha i nigdy nie pokocha nawet jak by Babete nie wróciła bo on zawsze ja będzie kochał... jej syn ma racje ze jak by odeszła może by znalazła kogoś z kim naprawdę będzie szczęśliwa z kimś kto ja pokocha chodź mnie łaska drażni to jej tego życzę bo kady zasługuje na odrobine szczęścia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill po prostu musiał wyrzucić swoje uczucia, poirytowany lekceważącym podejściem do tematu miłość przez lekkoducha, po prostu go poniosło, tym samym ujawnił publicznie co tak naprawdę wciąż ma w sercu, ze szkodą dla Patrizii, ale w takich sytuacjach zawsze są ofiary.
      Dziękuję i ślę buziaki ;*

      Usuń
  7. Ja to serio mega podziwiam Patrizie. Ja bym chyba odeszła po tym policzku, o ile nie wcześniej. A ona jest wytrwała... bo kocha. Ehh... czasem ta miłość to naprawdę potrafi uprzykrzyc życie. :/ A Bill to dał niezły popis. Chociaż patrząc na to z innej perspektywy niż "biedna Patrizia" to dobrze zrobił. Wkurzył się i wyraził swoje zdanie, a Babette dostała w twarz namiastką tego co on czuł wtedy kiedy go zostawiła. To pewnie ja skłoni do pewnych refleksji. Billowi jak widać to pomogło.
    No cóż. To czekam na następny. Bardzo, bardzo niecierpliwie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrizia kocha miłością beznadziejną, trzyma się go jak tonący brzytwy, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że nie będzie przecież w stanie go utrzymać. Billa poniosło, nie wytrzymał wynurzeń tego Casanovy, bo przecież.. co on może wiedzieć o prawdziwej, wielkiej miłości, prawda? Myślę, że to co powiedział, wcale nie było dla Babette policzkiem, a utwierdziło ją w przekonaniu, jak bardzo wciąż on ją kocha. Bill rozładował kumulujące się w nim napięcie, ale wciąż jest pełen obaw i dylematów, jak to wszystko rozegrać.
      Dziękuję kochana, całusy;*

      Usuń
  8. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale przez nawał pracy nie dałam rady wcześniej.
    Wreszcie doczekałam się ich ponownego spotkania, ale czuję straszny niedosyt. Czemu tak krótko rozmawiali? No czemu? :)
    Uwielbiam przemowę Billa o miłości. Aż mi się łezki w oczach zakręciły.
    Chyba po raz pierwszy tak szczerze współczułam Patrizii, przecież ta kobieta musi mieć nerwy ze stali. Doskonale wiedziała o czym, a raczej o kim mówi jej mężczyzna, a jednak zachowała względny spokój. Podziwiam ją za to, bo ja na jej miejscu chyba wydrapałabym oczy "tej drugiej".
    Pozdrawiam i całuję, Ola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie masz mnie absolutnie za co przepraszać, najważniejsze, że zawsze jesteś kochana :*
      Ten odcinek jest jednym z moich ulubionych, właśnie ze względu na tę jego tyradę. Patrizia... to aż dziwne, że jeszcze się łudzi nadzieją, ja bym odeszła, choć pewnie bym cierpiała. To nie ma najmniejszego sensu, każdy dzień pogrąża ją w jeszcze większej beznadziei. Ty byś wydrapała oczy, a ja bym wstała i wyszła, po czym spakowała się i tyle by mnie widział, ale kobiety są różne. Zobaczymy, jak się potoczy ten wątek, tzn. Wy zobaczycie, bo ja to wiem ;)
      Całusy i bardzo dziękuję ;*

      Usuń
  9. Proszę, proszę, proszę! Nowy odcinek koniecznie muszę przeczytać przed zaśnięciem ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, migrena skutecznie uniemożliwiła mi wczoraj dodanie odcinka, ale będzie dziś ;*

      Usuń
    2. Ojj to życzę Ci, żeby już Cię migreny nie męczyły. Wiem jaki to ból ;(

      Usuń