czwartek, 10 listopada 2016

Część 15.



Część 15.



„Jesteś moim aniołem, miłością bez dna,
jesteś moją boginią, którą widzę co dnia.
Jakże długo mam czekać, jak prosić Cię mam?
Każesz trwać w niepewności, więc trwam.”
Universe – „Wołanie przez ciszę”
 


            Nigdy nie podejrzewałaby matki o taki gorący romans. Zawsze wydawała jej się taka zwyczajna, chociaż była piękną kobietą, jakoś nie wyobrażała sobie, że mogła mieć kogoś oprócz ojca. Teraz zabolało ją to wyznanie. Nie dość, że nie kochała Martina, to jeszcze zdradzała go z tym... Billem. Chociaż patrząc na to inaczej, gdyby nie ta jego matka to może by im się wszystko ułożyło, a ona nigdy nie przyszłaby na świat...?
            Wreszcie podjechała taksówka. Wsiadła szybko i zwróciła się do kierowcy;
            - Do klubu „Paradise”.
            Jadąc, znów mogła analizować to, co się wydarzyło w jej domu. Z jednej strony była wdzięczna matce za okazane jej zaufanie, tym samym dowiodła, że uważa Amy za dorosłą osobę, z drugiej jednak wiedziała, że już nic nie będzie takie jak wcześniej, a w głębi serca z pewnością zachowa trochę żalu o ojca. Fakt, że poznała Billa, sprawił, że czuła się dziwnie. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła przyznając się do tego przed matką. Może lepiej by było gdyby nie wiedziała? W dodatku powiedziała, że Bill jest opiekunem i menagerem Maxa, jednak w tym wypadku miała wrażenie, że matka nie skojarzyła tego z opieką rodzicielską. No i dobrze, postanowiła nie wyprowadzać jej z błędu. Wszystko wydawało jej się teraz bardzo niezręczne i zagmatwane. Wyglądało na to, że oni pomimo upływu tylu lat, nadal bardzo się kochają. Ten kominek w domu Maxa… Teraz już wiedziała dlaczego był dla tego faceta taki wyjątkowy, już wszystko rozumiała. A co będzie jeśli ich miłość jest na tyle silna, że zechcą być razem? Jak na to wszystko zareaguje Max?
            To było oczywiste, że musi mu o tym co dziś się wydarzyło i czego się dowiedziała opowiedzieć, poza tym nie chciała mieć przed nim żadnych tajemnic, ani udawać, że nic nie wie. Przecież prędzej czy później to wszystko na pewno by się wydało.
            Taksówka zatrzymała się przed klubem. Amy zapłaciła i wysiadła. Uprzedziła Maxa smsem, że się nieco spóźni, jednak chłopak i tak czekał na zewnątrz i kiedy tylko ją spostrzegł, natychmiast do niej podszedł.
            - Kochanie, co się stało? - zapytał z pewną obawą.
            - No i po co tu stałeś? Zmarzłeś zupełnie - popatrzyła z troską na jego rozpiętą kurtkę i różowe od mrozu policzki.
            - To nic, zaraz się rozgrzeję - uśmiechnął się, obejmując dziewczynę i prowadząc do wnętrza - No mów wreszcie, co się stało?
            Amy westchnęła, zdejmując okrycie.
            - Musimy gdzieś usiąść, na spokojnie ci wszystko opowiem. Tylko w jakimś ustronnym miejscu, żebyśmy byli choć przez chwilę sami.
            Chłopak skinął głową, zabierając od niej kurtkę, którą odniósł do szatni.
            - Pójdziemy na piętro, zapytam Chrisa, czy nie ma wolnego miejsca gdzieś w spokojniejszej części klubu - powiedział i biorąc ją za rękę, poprowadził w kierunku schodów.
            Kolega z obsługi znalazł im stolik w osobnej sali, zamawianej czasem na prywatne przyjęcia. Max przyniósł dwa lekkie drinki i ze zniecierpliwieniem zwrócił się do Amy.
            - No mów, co takiego cię zatrzymało?
            Amy objęła dłońmi szklankę i westchnęła głośno. To, co miała powiedzieć Maxowi było bardzo ważne, a jednocześnie nie wiedziała w jaki sposób ma mu to wszystko przekazać, przecież to dotyczyło ich i ich rodzin. Miała przed sobą niełatwe zadanie.
            - Coś się stało... - zaczęła, niepewnie patrząc mu w oczy. - To znaczy o czymś się właśnie dowiedziałam... - Chłopak niecierpliwie poruszył się na swoim miejscu i patrzył na nią wyczekująco. - Tylko nie wiem jak ci o tym powiedzieć...
            Max ścisnął lekko jej dłoń, jakby chcąc dodać w ten sposób odwagi.
            - Mów wprost, przecież obiecaliśmy sobie całkowitą szczerość.
            - Wiem... - westchnęła Amy - Ale to dotyczy nas i naszych rodzin...
            Chłopak popatrzył na nią ze zdziwieniem.
            - No, ale co konkretnie? - zapytał.
            - Pamiętasz jak kiedyś ci mówiłam, że moja matka wróciła tu dla jakiegoś mężczyzny?
            - No pamiętam i co?
            - Tym mężczyzną jest Bill, właśnie dzisiaj się o tym dowiedziałam - odparła Amy, niepewnie zerkając na Maxa. - To on jest tą jej wielką miłością sprzed lat...
            Chłopak przez chwilę milczał, bacznie się jej przyglądając i jakby analizując to co usłyszał w swoich myślach.
            - Wiedziałem... - jęknął. - Czułem, że chodzi o jakąś kobietę...
            - Coś się stało w domu? - zapytała cicho Amy, jakby czując się wszystkiemu winna.
            - Wiesz, między nimi nigdy nie było jakiejś wielkiej miłości, to znaczy ze strony Billa, bo moja matka na pewno bardzo go kocha, a on jest z nią raczej z przyzwyczajenia, ale ostatnio jest strasznie... Oni się kłócą, albo prawie wcale ze sobą nie rozmawiają, żyją obok siebie, choć tak naprawdę nigdy nie byli razem, ale między nimi była taka specyficzna więź, żyli dobrze i zgodnie, wspierali się. To co się dzieje od kilku tygodni to jakiś koszmar, wszystko się posypało…
            - Tak mi przykro... Wiem, że to na pewno przez moją mamę... - Amy spuściła wzrok.
            - Nie mów tak, my przecież nie znamy całej prawdy...
            - Ja znam - powiedziała pewnym głosem. - Prawda jest taka, że gdybyśmy nie wróciły do Niemiec, to twoi rodzice nadal byliby szczęśliwi.
            - Szczęśliwi? Co ty mówisz?! - żachnął się Max. - Oni nigdy nie byli szczęśliwi; Bill, bo nigdy nie kochał mojej matki, a moja matka dlatego, że za bardzo kochała bez wzajemności. Kiedyś już jej powiedziałem, że powinni się rozstać, to wszystko nie ma sensu. Wydarła się tylko na mnie, ale ja mam rację, a ona całe życie karmi się złudzeniami, żyje nadzieją, że on ją pokocha. A jak widać, to było niemożliwe.
            Max podniósł dłoń Amy i delikatnie pocałował. Dziewczyna jednak wciąż była smutna i przybita.
            - Ja myślę, że nie powinniśmy się tak tym przejmować, oni są dorośli, niech układają życie po swojemu, a poza tym, gdybyście nie przyjechały do Niemiec nigdy byśmy się nie poznali - uśmiechnął się czule, patrząc jej w oczy. Tym stwierdzeniem wywołał uśmiech również na jej twarzy. - Nie mam racji? - dodał.
            - W tym wypadku masz, ale ja i tak czuję się okropnie... - westchnęła.
            - Ale właściwie jak dowiedziałaś się, że twoją matkę łączy coś z Billem?
            - Właściwie przypadkiem, szukałam bluzki w szafce, gdzie ona trzyma swoje pudełko z pamiątkami. Kiedyś chciała mi je i tak pokazać, więc kiedy je znów zobaczyłam, coś mnie podkusiło żeby zajrzeć i wtedy zobaczyłam te zdjęcia. Były bardzo stare, to wszystko zdarzyło się jeszcze przed moim urodzeniem, jeszcze za czasów Tokio Hotel, potem mama przyszła i wszystko mi opowiedziała...
            Amy przekazała Maxowi historię Babette i Billa. Chłopak słuchał z zainteresowaniem, jego matka musiała znać przeszłość swojego faceta, a jednak jemu nigdy nic nie powiedziała. Teraz pomyślał, jak bardzo to wszystko musiało być dla niej trudne.  
            - Wiesz, ja myślę, że oni się ciągle kochają i nie powinnaś mieć za złe swojej matce tego, że wróciła. Już wiem dlaczego Bill nie umiał pokochać mojej matki, po prostu on ciągle kochał twoją...
            - To jest straszny zbieg okoliczności... - powiedziała Amy.
            - No jest, to fakt...
            - Że też akurat nas musiało to spotkać - jęknęła dziewczyna.
            - Bill jest głupi, kocham go jak ojca, ale dla mnie jest skończonym idiotą - powiedział stanowczo Max, a Amy spojrzała na niego ze zdziwieniem.
            - No nie patrz tak na mnie, wiem co mówię. Powinien odejść od mojej matki, może ona wtedy znalazłaby sobie kogoś kto ją pokocha, a tak to tkwi w tym beznadziejnym związku i tylko cierpi.
            - Ale jeśli go naprawdę bardzo kocha, to jakby się rozstali też by cierpiała - odparła Amy.
            - Pocierpiałaby, aż w końcu by się z tym pogodziła, może poznałaby i pokochała kogoś innego? A tak to cierpią wszyscy; Bill i twoja matka, bo nie mogą być ze sobą, a moja, bo on jej nie kocha, proste! - skwitował Max.
            - Tylko proszę cię, nie mów nic swojej mamie, jeszcze mnie znienawidzi - powiedziała z obawą Amy. - Ja powiedziałam, że Bill jest twoim menagerem i opiekunem, ale moja mama nie skojarzyła, że jest też twoim ojczymem. Chyba myśli, że jest opiekunem tylko ze strony zespołu. W sumie żałuję, bo niepotrzebnie w ogóle powiedziałam, że go znam, chyba byłoby lepiej gdyby nie wiedziała... Teraz może czuje się z tym nienajlepiej... Sama nie wiem... - rozważała dziewczyna.
            - Wiesz co? Dajmy sobie z tym spokój i nie psujmy sobie wieczoru tym wszystkim, w końcu są dorośli i niech sobie to wszystko sami poukładają. A pytałaś chociaż o sylwestra?
            - Nie, nie pytałam, ale mam nadzieję, że mama się zgodzi - uśmiechnęła się Amy.
            - Bo wiesz... Wyjechalibyśmy na drugi dzień po twoich urodzinach, a wrócilibyśmy po nowym roku, to jest w sumie cztery dni. Pensjonat już zarezerwowany, tylko trzeba potwierdzić przed świętami, więc nie mamy za dużo czasu.
            - Dobrze, obiecuję, że jutro zapytam i ci powiem.
            - Więc teraz chodźmy już na dół, bo pewnie wszyscy na nas czekają - powiedział Max, biorąc Amy za rękę.

~

            Święta, czas spokoju i przebaczenia. Nawet ludziom niewierzącym udzielała się atmosfera dobroci i miłości. Babette stała w swoim kuchennym oknie z filiżanką kawy w ręku. Sączyła wolno zbawienny napar, nigdzie się nie spieszyła i z lekkim uśmiechem na twarzy obserwowała zabieganych przechodniów. Ostatnie chwile na dokupienie gwiazdkowych prezentów, produktów potrzebnych do przyrządzenia świątecznych potraw. Ona była w tym roku wolna od przygotowywania świąt. Jedyną rzeczą o którą musiała się zatroszczyć, były gwiazdkowe prezenty dla jej rodziców i dla Amy.
            W tym okresie już od wielu lat miała zawsze najwięcej wydatków. Tuż po świętach były urodziny Amy, a zaraz po nich Sylwester. Jednak w tym roku nie kupi na Sylwestra nowej sukni, a najwyżej szampana, którego wypije samotnie przed telewizorem. Chociaż jeden wydatek odpadał.
            Zamyśliła się teraz, przypominając sobie poprzednie lata, pobyt w Stanach, pierwsze, a zarazem ostatnie święta z Billem, potem pamiętnego Sylwestra...
            Poczuła, jak od tyłu obejmują ją ciepłe ręce córki:
            - Dziękuję, że się zgodziłaś - powiedziała Amy, przytulając się do mamy.
            - A miałam jakieś wyjście? - roześmiała się Babette. - Chociaż i tak będę umierała ze strachu zanim wrócisz.
            - Oj mamo, przecież będę miała telefon, poza tym jedziemy całą paczką.
            - Wiem, wiem... Jesteś rozsądna, będziesz na siebie uważać, ale i tak będę myślała.
            - O której idziemy do babci? - zapytała po chwili Amy, zmieniając temat.
            - O siedemnastej, już pomału możesz się szykować - odparła Babette, ale dziewczyna odsuwając się od niej nie wycofała się do swojego pokoju, tylko stanęła obok i zatrzymując spojrzenie tuż za oknem zamyśliła się.
            - Pierwsze święta bez taty... – powiedziała po chwili.
            Babette zastygła w bezruchu. Znowu wróciło to potworne poczucie winy, że Amy wciąż nic nie wie. Zdawała sobie teraz sprawę z tego, że jeśli nawet przyjmie tę wiadomość dobrze, zaakceptuje rzeczywistość, to pewnie i tak będzie zawsze kochała Martina. Był dla niej wspaniałym ojcem, kochającym i wyrozumiałym, zawsze traktował ją jak swoje dziecko. Może właśnie też i dlatego bardzo bała się reakcji Amy na wiadomość, że jej biologicznym ojcem jest Bill, choć wiedziała, że wciąż milcząc robi źle. Strach jednak był silniejszy, dlatego tak odwlekała rozmowę z nią o tym. Wciąż czekała na dogodny moment, ale czy taki kiedykolwiek nastąpi? Oby wówczas nie było za późno…
            Teraz obie stały w milczeniu przy kuchennym oknie, patrząc gdzieś w przestrzeń, pochłonięte własnymi myślami, aż przerwał ten letarg nagły dzwonek do drzwi. Popatrzyły na siebie w pełni zdziwione, zastanawiając się kto i z jakiego powodu w przedświątecznie popołudnie dobija się do ich drzwi, przecież nikogo się nie spodziewały.
            - Otworzę – zaoferowała się dziewczyna.
            Babette nadal stała w kuchni skupiając teraz swoją uwagę na odgłosach dochodzących z przedpokoju, kiedy Amy wróciła do kuchni trzymając w dłoni niewielki pakunek. – Mamo, kurier przyniósł coś dla ciebie – powiedziała, stając tuż obok niej.
            - Dla mnie? – zdziwiła się kobieta, tym bardziej, że nie spodziewała się żadnej przesyłki, bo niczego nie zamawiała. Córka podała jej niewielkie, złote pudełeczko przewiązane czerwoną wstążką z napisem: „Oscar”. Kiedy to przeczytała, aż otworzyła usta ze zdziwienia, ponieważ doskonale znała to logo. Tak właśnie nazywał się ekskluzywny sklep z bardzo drogą biżuterią w centrum Berlina.
            Amy patrzyła na nią z zaciekawieniem, kiedy otwierała elegancki pakunek, a gdy wyjęła jego zawartość, obydwie westchnęły z wrażenia.
            Babette właśnie trzymała w ręku misternie wykonany z dwóch kolorów złota wisiorek w kształcie dziwnego węzła. Gdzieniegdzie wysadzany był maleńkimi diamencikami. Na pierwszy rzut oka widać było, że to bardzo kunsztowne dzieło wspaniałego jubilera; bardzo precyzyjnie wykonana biżuteria, niezbyt wielkich rozmiarów, jednak na tyle duża, żeby dobrze było widać to arcydzieło na pięknej, kobiecej szyi.
            - Ale cudo… - wyszeptała zachwycona Amy – Chyba się domyślam od kogo to… - dodała po chwili, patrząc na Babette, która nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, wpatrując się zaszklonymi oczami w spoczywający na jej dłoni klejnot. Ona też się tego domyślała, bo któżby inny mógł dziś zrobić jej taki prezent?
            Amy wiąż trzymała w ręku zdawać by się mogło puste już pudełeczko zapatrzona w misterną ozdobę, ale kiedy ponownie w nie zerknęła spostrzegła, że jeszcze coś spoczywa na jego dnie.
            - Jakiś bilecik jest w środku – powiedziała do matki, sięgając po złoty kartonik.
            - Przeczytaj… - wydusiła z siebie wzruszona Babette.
            Dziewczyna od razu odczytała znajdujące się na nim, odręcznie napisane słowa;
            - „Przepraszam, że nie mogę ofiarować Ci go osobiście, ale już wczoraj musiałem wyjechać. Jest to pewien symbol, wierzę, że dzięki jego mocy kolejne święta spędzimy razem. Bill”.
            Babette drżącą dłonią sięgnęła po bilecik, który podała jej córka. Obydwie nie potrafiły ukryć poruszenia, jakie malowało się na ich twarzach, jednak odczucia kobiet na zewnątrz tak podobne, w ich wnętrzach były zupełnie inne. Amy patrzyła na klejnot zachwycona jego powierzchownym pięknem, Babette, przeczuwając głębię symboliki przedmiotu z trudem opanowywała łzy. I choć nie miała pojęcia o jego znaczeniu, to podświadomie czuła, że w istocie tego podarunku zamknął wszystko, o czym chciał jej powiedzieć; co czuł, czego pragnął i o czym marzył.
            - Boże… Przecież to musiało kosztować majątek… - westchnęła Babette, skupiając się przez chwilę na materialnej wartości prezentu.
            - I pewnie kosztowało – przytaknęła jej córka.
            - Ciekawe… Co może oznaczać?
            - Ja już go chyba gdzieś widziałam, oczywiście nie w takim wykonaniu, ale chodzi o kształt… – powiedziała dziewczyna, zapinając łańcuszek z wisiorkiem na szyi mamy. –  Ja zaraz poszukam w internecie, bo inaczej umrę z ciekawości, ty zresztą też. – zaśmiała się, celując palcem w skonsternowaną kobietę.
            Wciąż głęboko wzruszona, nie mogła dojść do siebie i delikatnie gładziła palcami wisiorek na szyi przeglądając się w lustrze, podczas gdy Amy siedząc przy laptopie, poszukiwała owego kształtu na różnych stronach z talizmanami.
            - Mamo jest! Mam! Znalazłam! Chodź szybko! – krzyknęła w końcu Amy i na te słowa kobieta niemal podbiegła do monitora z radośnie bijącym sercem.
            - ęłęóMistyczny węzeł przedstawiony na rysunku to chiński symbol wiecznej miłości, który nie posiada początku ani końca. Mówi się o nim, że „połyka własny ogon”, więc gdy podarujesz go swojemu ukochanemu lub ukochanej, nigdy cię nie opuści. Reprezentuje długie wspólne życie, bez rozstań, złamanych serc i cierpienia – Głośno, dobitnie, na jednym wdechu Amy przeczytała cały tekst i spojrzała na mamę, która stała bez ruchu milcząca, oszołomiona tym co usłyszała.
            Nie mieli zbyt wielu okazji do spotkań, widzieli się zaledwie trzy razy, ale niemal każdym gestem zapewniał ją o tym, że wciąż nie jest mu obojętna, mimo tylu lat, tak bardzo bolesnych, ale teraz przepełnił czarę radosnej nadziei tym oto, gwiazdkowym prezentem. Odetchnęła głośno i delikatnie pogładziła cudo zawieszone na szyi. To był najpiękniejszy talizman jaki kiedykolwiek dostała. Nawet Martin, choć był bardzo romantyczny i kochał ją, nigdy nie sprawił jej zawierającego w sobie tyle cudownej symboliki, prezentu.
            - On naprawdę musi cię kochać mamo… - odezwała się po dłuższej chwili Amy.
            Babette uśmiechnęła się lekko, wciąż wypełniona po brzegi rozczuleniem, melancholią i miłością. Nie ukrywała, że sprawia jej to ogromną radość, jednak martwiła ją druga strona medalu.
            Tą drugą stroną była Patrizia, ale dzisiaj postanowiła o tym nie myśleć, nie chciała smutkiem zastąpić tego cudownego uczucia euforii. Upojona nią pławiła się w świadomości, że jakaś cząstka jego wciąż należy do niej mimo, że teraz jest tak bardzo daleko. Wiedziała, że dziś ani na moment myśl o nim nie przestanie jej towarzyszyć, że wciąż będzie z nią.
            - No dobrze, zbieramy się, bo w końcu babcia zacznie się denerwować - ponagliła córkę. Jakieś pół godziny temu powinny były wyjść.
            Kiedy już będąc przy drzwiach zakładały wierzchnie okrycia, w torebce Babette rozdzwoniła się komórka. Podświadome przeczucie wskazywało tylko jedną osobę, jaka mogła dziś do niej telefonować, wszak przecież kiedy odwoził ją do domu obiecał jej osobiście złożone życzenia. Zawahała się jednak, spojrzawszy na córkę. Mimo wszystko jakoś niezręcznie się poczuła w tej chwili. Może niepotrzebnie tak szczerze jej o wszystkim opowiedziała?
            - No odbierz! - powiedziała dziewczyna zniecierpliwionym tonem i szelmowsko się uśmiechnęła. - Może ktoś chce ci złożyć życzenia?
            Wyciągnęła telefon z torebki zerkając na wyświetlacz. Nie myliła się. Kiedy zobaczyła jego imię zawładnął nią ten dobrze znany, paraliżujący gorąc. Pospiesznie nacisnęła zieloną słuchawkę, jakby w obawie że w końcu dźwięk melodyjki przestanie rozbrzmiewać.
            - Słucham - odebrała spokojnym głosem.
            - Dzień dobry… Wesołych świąt, spełnienia marzeń, zdrowia, ale nade wszystko miłości... - usłyszała jego głos.
            - Dziękuję... - odpowiedziała, przysiadając na szafce. Poczuła, że miękną jej uda, a ciało ogarnia nagła słabość. Amy dyskretnie wycofała się do pokoju. - Ja też życzę ci wesołych świąt, rodzinnego ciepła...
            - Babette, nie chcę żadnego rodzinnego ciepła - przerwał jej wpół zdania. - Jedyne ciepło jakiego pragnę to takie, które kiedyś dostawałem od ciebie...
            - Nie mów tak, proszę - Teraz ona mu przerwała.
            - Dlaczego? Chcę mówić to co czuję, te święta są dla mnie udręką, jak żadne inne, bo jesteś tu, a ja nie mogę ich spędzić z tobą. – Jego słowa objęły przyjemnym ciepłem jej ciało i serce, były czystą radością i spełnieniem wszystkich, dotychczasowych marzeń, ale musiała choć delikatnie go za nie zganić.
            - Bill, proszę… Nie zaczynaj znowu, nie jesteś sam - odparła spokojnie, sama nie wiedziała właściwie po co go znów dystansuje, przecież właśnie dziś obiecała sobie zepchnąć myśli o tej kobiecie na jak najdalsze tory. Ale teraz mimo to, wolała nie poruszać tego tematu. Odbierając telefon miała nadzieję, że to będą tylko życzenia, ale każda z nim rozmowa schodziła w końcu na ten sam temat.
            - To tylko teoria Babette… Nawet nie wiesz jak bardzo samotny się czuję, teraz bardziej niż wtedy, kiedy cię tutaj nie było… - mówił jakimś dziwnym tonem, jego głos był zdławiony i wyraźnie wyczuwała w nim wzruszenie. - Czy prezent ode mnie już do ciebie dotarł? - zapytał na koniec.
            - Tak, dotarł i bardzo ci dziękuję, ale ja nie wiem, czy powinnam go przyjąć… To musiało kosztować majątek.
            - Materialna wartość jest tak mało istotna… Liczy się jego znaczenie, to prezent dla ciebie, chciałem, żeby był wyjątkowy i proszę, żebyś go przyjęła. Jeśli... - zawahał się, jakby w obawie przed jej reakcją na to co powie. - Jeśli będziesz go nosić, będę wiedział, że wciąż jestem dla ciebie ważny... – Chyba w tej chwili odebrał jej mowę, nie potrafiła przez chwilę wydobyć z siebie słowa, aż zaniepokoił się. – Babette, jesteś tam?
            - Tak… - wydusiła w końcu. - Jesteś, zawsze byłeś, ale...
            - Więc przyjmij go i noś, to nie jest zwykła ozdoba, to symbol. Był zrobiony na zamówienie specjalnie dla ciebie - Znów nie dał jej dokończyć zdania, jakby w obawie, że wróci do tematu jego życiowej partnerki. - Do zobaczenia, wesołych świąt - dodał.
            - Wesołych świąt... - odpowiedziała, opuszczając ręce, bo w słuchawce właśnie zabrzmiał sygnał oznajmujący rozłączenie rozmowy.
            Przez chwilę siedziała na szafce, nie mogąc się pozbierać. Jeszcze nigdy nie odebrała świątecznych życzeń od kogoś, kto właściwie nie pozwolił ich złożyć sobie. Dziwna to była rozmowa, taka inna niż zwykle. Był zdecydowany, stanowczy, jednocześnie jakiś przygaszony, chyba naprawdę był nieszczęśliwy i samotny, chociaż spędzał święta z rodziną.
            W duchu więc życzyła mu szczęścia, na przekór temu co mówiła przed chwilą, bo teraz już dobrze wiedziała, że dla niego szczęście znaczyło obietnicę jej samej.
            - Już? - Amy wyjrzała z pokoju.
            Babette tylko pokiwała głową, wciąż oszołomiona jego słowami i tym gestem. W przeciągu kilku chwil tak wiele mogło się zmienić i skoro nie była pewna własnej stanowczości, uczciwości względem tamtej kobiety, jak miała być pewna jego? 
            Nieuchronnie wszystkie wypowiedziane słowa burzyły mur jaki starała się nieudolnie budować, chociaż to była jedynie jakaś forma zasłony, usprawiedliwienia się przed samą sobą, że nie chce nikogo skrzywdzić. Przecież gdzieś w głębi duszy pragnęła go jak nikogo, marzyła o chwili bliskości, czy choćby rozmowie i zaprzeczała samej sobie, usilnie trzymając go na dystans, ale mimo wszystko, nie chciała być przyczyną nieszczęścia tamtej kobiety, choć nie miała pojęcia, że zawsze stała między nimi, dzieliła ich nawet wówczas, kiedy jeszcze jej tu nie było. Jednak problem stanowiło to, że o ile ona potrafiła zachować rozsądek, niczego nie prowokując, to doskonale wiedziała jak bardzo nieobliczalny w tej kwestii może być Bill. Kiedyś z nikim się nie liczył i miała pewność, że ta cecha wciąż w nim jest, choć może bardziej stłumiona. Dlatego teraz tak bardzo się bała… Ona i tamta kobieta, a gdzieś po środku on, gotów pójść za nią w każdej, kolejnej chwili życia… Czyste szaleństwo.
            - Coś się stało? – Jakby z oddali usłyszała troskliwy głos Amy.
            - W zasadzie nic takiego, złożył mi tylko życzenia, ale...
            - Ale co?
            - Ja chyba nie pójdę na to przyjęcie do Kaulitzów - westchnęła Babette.
            - Dlaczego? - zadziwiła się dziewczyna.
            - Po prostu się boję...

~


            Bill niepostrzeżenie wymknął się do kuchni, gdzie Lucienne wydawała ostatnie dyspozycje.
            - Na którą zaprosiłaś wszystkich?
            Dziewczyna westchnęła przewracając ostentacyjnie oczami, bo już ją dzisiaj o to pytał kolejny raz, może w nieco innej formie, ale jednak.
            - Na osiemnastą - odpowiedziała zwięźle i konsekwentnie, wiedziała, że wdawanie się z nim w jakąkolwiek dyskusję będzie błędem, jednak mimo, iż ona starała się nie rozwijać tego tematu, nie mogła w tej kwestii liczyć na niego.
            - Jesteś pewna, że Babette powiedziałaś tę samą godzinę?
            Spojrzała tylko na niego z wyrzutem, wydymając usta i znów przewracając oczami. Chciała mu tym samym dać do zrozumienia, że jest dziś wyjątkowo namolny i trudny, jednak on nic nie robił sobie z jej min.
            - Jestem pewna - odparła stanowczo, bo jego zniecierpliwienie już nie było zabawne, a zaczęło ją wręcz irytować. - Jest dopiero piętnaście po, idź do salonu. Obiecała, że będzie to będzie.
            Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę i już bała się, że znów zacznie ją zadręczać jakimiś pytaniami, ale posłusznie odszedł.
            Przy suto zastawionym stole było tylko jedno puste miejsce, w które wpatrywał się z tęsknotą. Tak bardzo chciał ją zobaczyć, przez te dwa dni spędzone u rodziców nie myślał o niczym innym. Żył tylko nadzieją na ten dzień, a chwilami popadał w jakąś szczególną melancholię. Matka zauważyła, że jest jakiś inny, zupełnie nieobecny i wykorzystując chwilę, kiedy byli sami zapytała wprost co jest tego przyczyną. Nie wahał się ani chwili z odpowiedzią, która zawierała tylko dwa słowa; „Ona wróciła”. Wtedy kobieta popatrzyła na niego z troską. Nie był zdziwiony, kiedy usłyszał w odpowiedzi; „Odzyskaj ją, chcę żebyś był w końcu szczęśliwy”. Wyrzuty sumienia nękały ją wiele lat. Zarzucała sobie, że przez jej głupią nadopiekuńczość i wtrącanie się w jego sprawy, syn omal nie stoczył się. Lubiła Patrizię, wiedziała, jak wiele jej zawdzięcza, że w pewien sposób uratowała go, ale wiedziała też, że Bill nigdy nie był tak naprawdę szczęśliwy i to właściwie za jej przyczyną. Choć kiedyś tak bardzo go skrzywdziła, rozumiała go jak nikt inny. Wiedziała, że tylko przy tej, którą naprawdę kocha może zaznać pełni szczęścia, a ona przecież zawsze chciała dla niego jak najlepiej...
            Bill beznamiętnie wodził wzrokiem po twarzach gości, ale nawet nie wsłuchiwał się w ich rozmowy, na samą myśl, że mogłaby nie przyjść dostawał dziwnych dreszczy. W tej chwili po prostu niczego bardziej nie pragnął. Znów nerwowo spojrzał na zegarek, co zauważyła siedząca obok Patrizia. Bardzo się bała tego, co może się tutaj wydarzyć i jak zachowa się Bill. Najbardziej bała się upokorzenia, choć i tak już czuła się wystarczająco upokorzona, ale póki co, to pozostawało zamknięte jedynie w czterech ścianach ich domu. Teraz bała się, że wszystko zostanie upublicznione, znała go, wiedziała, że nie dba o konwenanse, mówi co myśli, bez owijania w bawełnę i nawet jej otwarta prośba o jakąś lojalność mogłaby nie być uwzględniona, dlatego nie odzywała się ani słowem na ten temat i miała szczerą nadzieję, że ta kobieta jednak nie przyjdzie. Obserwowała jego nerwowe zachowanie i ukradkowe zerknięcia na zegarek. Zdawał się być w ogóle nie zainteresowany rozmową, nic nie jadł, tylko wolno sączył wino, wbijając w krwisty płyn swoje spojrzenie, kiedy stawiał kieliszek na stole obracając czasem jego nóżkę między palcami. Ona dobrze wiedziała, że jego myśli są daleko, przy tej kobiecie, której nienawidziła z całych sił, która wróciła i tak po prostu odebrała jej wszystko.
            Babette spóźniała się już czterdzieści minut, miał wrażenie, że nie potrafi dłużej znieść tego napięcia. A co, jeśli nie przyjdzie? A może coś się stało...? Czuł, że za chwilę oszaleje z niepewności, postanowił coś z tym zrobić.

~

            Od godziny siedziała wyszykowana. Na jej szyi mienił się drogocenny klejnot, który od czasu do czasu delikatnie dotykała. Właściwie już powinna tam być, a jednak wciąż nie wzywała taksówki.
            Amy, przed wyjściem na umówione, świąteczne spotkanie z przyjaciółmi namawiała ją, żeby jednak poszła, lecz Babette wciąż miała wątpliwości. Może, gdyby nie przedwczorajszy telefon z życzeniami od Billa, nawet do głowy by jej nie przyszło się zawahać, ale od tamtej chwili miała pewne obawy. Oczywiście jego słowa były czymś, o czym marzyła przez te wszystkie lata będąc daleko, i utwierdzały ją w przekonaniu, że wciąż jest mu tak bardzo bliska, ale jednocześnie bała się, że Bill zrobi coś głupiego, stawiając ją w niezręcznej sytuacji. W dodatku miała stanąć twarzą w twarz z Patrizią i to już nie będzie przypadkowe spotkanie, będą siedzieć przy jednym stole, może nawet na wprost, na dodatek to ona będzie z Billem, jako jego partnerka, będąc wciąż jego kobietą. Zazdrościła jej tego, że dzieli z nim życie, że była przy nim przez te wszystkie lata, choć teraz wcale nie zazdrościła jej życiowego położenia. Wiedziała, że jej nie kocha, przecież powiedział o tym w ich pierwszej rozmowie. Zastanowiła się, czy mając tego świadomość ona sama tak kurczowo trzymałaby się takiego związku, czy nie odeszłaby zachowując resztki honoru… Może ta kobieta nie była wcale tego świadoma? Może wciąż wierzyła, że jego dawna miłość to tylko przeszłość?
            Babette wiedziała, że za dużo o tym wszystkim myśli… Wcześniej jakoś nie przejmowała się za bardzo, jednak czym było bliżej tej chwili, ogarniał ją coraz większy strach. Kiedy wstawała i sięgała po telefon, aby wezwać taksówkę, znów dopadały ją wątpliwości, usadzając z powrotem na kanapie. W końcu rozważając po raz kolejny swoje wyjście z domu, telefon zadzwonił jej w dłoni.
            - Lucienne... - westchnęła, czytając napis na wyświetlaczu. - I co ja mam teraz zrobić? - Po chwili namysłu odebrała; - Tak?
            - No co się z tobą dzieje? Dlaczego cię jeszcze nie ma?
            - Właściwie jestem gotowa...
            - No to szybko, zabieraj się i przyjeżdżaj, bo on już odchodzi od zmysłów! - mówiła szybko Lucienne.
            - To znaczy...? - zapytała Babette z przestrachem. Chyba intuicja jej nie myliła…
            - Męczył mnie, żebym do ciebie zadzwoniła. Babette, on na ciebie czeka, to widać.
            - Boże... Lucienne... Ja się tak cholernie boję...
            - Ale właściwie czego?
            - Nie wiem… Jego, siebie... On jest z Patrizią? – zapytała patrząc z przestrachem, jak jej kolana lekko drżą.
            - Tak, przyszli razem.
            - No właśnie...
            - Przestań się stresować, on na pewno nie zrobi niczego głupiego, za dużo znajomych jest, raczej będzie czekał na inną okazję, aby się do ciebie zbliżyć, on po prostu cholernie tęskni. Przyjeżdżaj szybko, wszyscy czekamy – Lucienne starała się uspokoić ją i nakłonić do jak najszybszego przyjazdu.
            - No dobrze, zaraz zamówię taksówkę - odpowiedziała po chwili namysłu.
            Była wystraszona i spięta, najchętniej wzięłaby coś na uspokojenie, ale tam będzie piła alkohol, a nie chciała mieszać tych specyfików, to nie służyłoby niczemu dobremu. Pojedzie, stawi czoła rzeczywistości w pełni jej świadoma. Przecież nie ma nic do stracenia, a do zyskania tak wiele…



14 komentarzy:

  1. Jezu, ja nie wytrzymam! No po prostu nie wytrzymam tego napięcia! Jak czytałam to opowiadanie od początku to trochę mi przeszkadzało to, że odcinki są takie długie i długo mi schodzi to czytanie, a teraz sama się sobie dziwię, że coś takiego w ogóle mogłam pomyśleć. Strasznie się wkręciłam w to opowiadanie. Powiem więcej, czytałam mnóstwo takich historii o TH, w roli głównej z Billem jak i z Tomem, jako wielka ich fanka spędzałam całe popołudnia i noce na czytaniu. Niektóre były lepsze, inne gorsze. Bardziej lub mniej realne, ale żadne mną tak nie wstrząsnęło jak to. Czekałam i czekałam na nowy odcinek, jak go ujrzałam, to od razu go pochłonęłam! No i tradycyjnie znowu się wkurzyłam na tę nieogarniętą Babette. Jakbym mogła to chciałabym ją złapać za ramiona, potrząsnąć z całej siły i wykrzyczeć głośno: "DZIEWCZYNO, CO TY WYPRAWIASZ?!". Szlag mnie trafia, że straciła tyle czasu i zamiast zapomnieć o całym świecie, cieszyć się tą miłością to ona będzie się zastanawiać co myśli jakaś Patrizia, której zresztą Bill nawet nie kocha. Z całym szacunkiem, ale nie była taka szlachetna w stosunku do Martina, kiedy go oszukiwała i gździła się z Billem w Marsylii. No fakt, że to trochę nieładnie rozbijać małżeństwo, no ale okoliczności są dosyć nietypowe. Chociaż z drugiej strony ja sobie mogę pisać swoje zdanie, mogę się denerwować na fikcyjną bohaterkę, łatwo mi mówić co ma robić i jak się zachowywać, bo sama nigdy w takiej sytuacji nie byłam i nie będę, także tylko mogę się wymądrzać. ;D Ale to wszystko świadczy tylko i wyłącznie o tym jak to opowiadanie na mnie działa. Nawet widać to po głupich komentarzach. Czytając inne blogi z opowiadaniami albo nie komentowałam wcale, bo mi się nie chciało i nie czułam takiej potrzeby albo pisałam coś w stylu: "Super odcinek, czekam na kolejny!", a tutaj po prostu nie potrafię obojętnie przeczytać i wyłączyć. Przeczytałam Twoją odpowiedź pod moim poprzednim komentarzem, że mam się nie napalać, że jak wtedy nie było happy endu to teraz będzie. Trochę się załamałam i normalnie to bym sobie odpuściła, bo takie melodramaty są dla mnie bardzo traumatyczne, ale nie mogę. Będę czytać do samego końca. I jeśli ta historia nie skończy się dobrze, to obiecuję wszem i wobec, że sama napiszę szczęśliwe zakończenie. Ewentualnie jak mi nie wyjdzie (bardzo mega prawdopodobne) to będę się starała ze wszystkich sił przekupić autorkę, żeby napisała jakieś alternatywne zakończenie. Dziękuję za ten odcinek i oczekuję następnego, pozdrawiam. :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjdzie czas i na Babette, że w końcu życie weźmie ją mocno za ramiona i potrząśnie nią, jakby w Twoim imieniu ;) Może dlatego, że jest kobietą, to wie, jakim ciosem będzie dla partnerki Billa (bo piszesz, że żona, a ona żoną nie jest, nie mają ślubu) to, kiedy najzwyczajniej w świecie mu go odbierze, tak bardzo nie chciałaby w tym wszystkim ofiar, ale to raczej jest nieuniknione.
      Ja chyba źle się wyraziłam w odpowiedzi pod poprzednią częścią, mówiąc, że nie znaczy, że jeśli pierwsza część nie skończyła się szczęśliwie, ta druga także właśnie tak się nie skończy, bo powinnam powiedzieć, że ta druga skończy się tak samo. Konkretnie (bo chyba coś zagmatwałam) RTR wcale nie musi skończyć się źle i dramatycznie, więc głowa do góry i… jesteś niesamowita, uwielbiam Cię za te długie i wnikliwe komentarze, dziękuję, całusy ;*

      Usuń
  2. K. O. C. H. A. M.
    Tyle mam do powiedzenia. A tak szczerze to nie mam się czego czepiać.... No może tyle że nadal nie są razem , ale wiem że muszę czekać ☺☺
    Pozdrawiam Attentionth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, trzeba poczekać jeszcze trochę, muszę jeszcze po drodze do siebie załatwić kilka ważnych rzeczy, ale wierzę, że wszystko Ci się spodoba. Dzięki! Buziaki ;*

      Usuń
  3. No to Babette będzie miała wejście smoka... czy tego chce czy nie xD. Ehh... ona mnie tak wkurza... tak jak w MI wkurzał mnie Bill tak teraz ona. Niech się wreszcie ogarnie... co ją obchodzi Patrizia. Mnie obchodzi, no ale ją? xD Jeszcze ciągle dusi w sobie prawdę o Amy... grrr... głupia xD
    I tak mnie wkurza, że nie pamiętam co będzie dalej po kolei... :/ Juz bym chciała następny rozdział. :P
    I na koniec jeszcze raz dziękuję za dedykacje, odcinek bardzo mi się podobał, a szczególnie moment z prezentem i z wyznaniem Billa, i ten mały fragment, w którym Simone kazała Billowi odzyskać Babette :D.
    Dziękuję, ślę buziaki i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze trochę kochana i zacznie wkurzać Cię Amy, hahahaha, na każdego musi przyjść odpowiednia pora. Co będzie dalej, to będzie, ale przyznaj, lepiej się czyta nie pamiętając dalszych losów, prawda? Jest ciekawiej. A dedykacja się należała za te wszystkie lata, całuję Cię mocno i dziękuję! :*

      Usuń
  4. Suuuuper rozdział :) Czekam na jej wejdzie hahah to dopiero będzie wejście smoka. Rozdział jak zawsze bardzo mi się podobał :) Trzymam za nich kciuki. Pozdrawiam Caroline

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, przyjedzie z lekkim opóźnieniem, ale prócz dwóch osób to jakoś nikt szczególnie się tym nie zainteresuje. Dziękuję, buziaki ;*

      Usuń
  5. Obawy Babette są zupełnie naturalne, ale mogła pomyśleć wcześniej, zanim obiecała, że przyjdzie. Jej postawa jest mi bliska, tyle ze nie da sie sprawić, by wszyscy byli szczęśliwi... Nie może ciągle myśleć o Patrizii, w koncu powinna pomyśleć o sobie i pozwolić sobie na odrobinę szczęścia.
    Uwielbiam Billa. Jest dorosłym mężczyzną, a gdy czeka na pojawienie się Babette, to zamienia się w małego chlopca. Podenerwowanie przeplata sie z podekscytowaniem, jak u małego dziecka, które spodziewa się prezentu, nagrody. Jeszcze ten naszyjnik... To musiała byc wzruszająca niespodzianka. Babette jest szczęściarą :D
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! Buziaki kochana! ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ona tak bardzo chce tam pójść, mimo tych obaw i strachu, waha się, ale nawet gdyby Lucienne nie zadzwoniła, to i tak spóźniona by poszła. W końcu myśli o Patrizii zostaną zepchnięte na bok i będę liczyć się tylko te o Billu, a co do niespodzianki, będzie miała niebawem jeszcze piękniejszą. Dziękuję, ściskam i całuje ;*

      Usuń
  6. Teraz zaczyna się mój ulubiony okres w RTR, gdzie niepewność i początkowe trzymanie się na dystans zaczyna zanikać. Lubię tą dziecinność Billa, to, jak się niecierpliwi i nawet to, jakie podejście ma Babette. Rozumiem ją, może nawet lepiej, niż zdaję sobie z tego sprawę. Jednak długo nie można opierać się sercu, które wiedząc, że miłość jest mu przychylna zrobi wszystko, by bezwarunkowo oddać się w jej ręce... I ten symbol, wisiorek. Ach, żeby tacy faceci jeszcze istnieli...
    Miałam skomentować wcześniej, ale zaś oczywiście wszystko robię na ostatnią chwilę. Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, dobrze wiesz, że w kolejnej części mężczyzna nieco sobie pofolguje, ale czy nie miał ku temu podstaw? Ktoś bardzo go zdenerwował i dobrze, bo gdyby nie on, może nie powiedziałby tego wszystkiego. My wiemy, inni dowiedzą się przy 16 części. A ja wierzę, że tacy faceci istnieją, są naprawdę unikatami i z pewnością jest ich garstka, ale wierzę, że istnieją i mają niesamowitą wrażliwość.
      Dziękuję, buziaki ;*

      Usuń
  7. Jak zawsze cudnie. Nie mogę tylko do końca zrozumieć reakcji Maxa na wiadomość, że to Babette jest kobietą, którą Bill kochał całe swoje życie. Z jednej strony ma rację, bo oboje się męczą w tym związku. Ale z drugiej, to w końcu jego matka, która praktycznie całe dorosłe życie spędziła kochając Billa. A teraz nagle pojawia się ktoś kto rozbija, może nie idealny, ale w miarę funkcjonujący związek, a Max jeszcze mówi, że to ok i jego matka może w końcu będzie szczęśliwa. Zamysł rozumiem, ale raczej nie spodziewałam się, że wyjdzie to akurat od jej syna.
    Poza tym znów przerywasz w momencie, za który mam ochotę Cię udusić ;-)
    Pozdrawiam, Ola :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopak doskonale widzi, że ze strony Billa nigdy nie było uczucia, nie jest już pięciolatkiem, i choć bardzo go szanuje, to doskonale zdaje sobie sprawę, że matka nie jest z nim szczęśliwa i, że kiedy się rozstaną, zapewne przestanie być tak sfrustrowana, być może z czasem ułoży sobie życie na nowo. No, a poza tym, może także zareagowałby inaczej, gdyby Babette nie była matką jego dziewczyny, może powiedziałby coś zupełnie innego, ale jest młody, zakochany i stoi murem za swoją panną, więc tym bardziej chciał ją uspokoić, żeby przestała się przejmować.
      Nie duś, bo nowej części nie będzie;) Już myślałam, że nie odwiedzisz mnie pod tą częścią, byłaby to ogromna strata.
      Dziękuję, pozdrawiam i ślę całusy ;*

      Usuń