czwartek, 12 stycznia 2017

Część 24.



ęłęóCzęść 24.

„Radzę sobie świetnie przecież wiesz,
tylko w snach powraca myśl, że tam na dnie,
został twój ślad, głęboko tam,
twoja muzyka we mnie gra…
Tam na dnie został twój ślad i moja łza,
bo świat się pomylił...”
Patrycja Markowska – „Świat się pomylił”


            Na twarzy poczuł powiew dość ciepłego, jak na tę porę roku wiatru. Wyjął z kieszeni telefon i już miał wybierać połączenie, jednak zawahał się. Jadąc taksówką byłby w domu zdecydowanie za szybko, a zanim spotka się z Patrizią chciał jeszcze wszystko przemyśleć. Wiedział, że układanie jakiegokolwiek scenariusza nie ma większego sensu, bo i tak potem wszystko potoczy się spontanicznie. Jednak potrzebował takiej chwili samotności. To wszystko, co wydarzyło się dzisiaj, wciąż było dla niego jak sen. Jego każde marzenie spełniło się, rozpierała go ogromna radość, miał chęć teraz tańczyć i krzyczeć na ulicy, a jednak wciąż nie potrafił w to do końca uwierzyć. Może dlatego, że na drodze do pełni szczęścia stały jeszcze dwie dość istotne przeszkody?
            Pierwszą z nich była Patrizia, chociaż właściwie powinna zrozumieć to jego nagłe wyjście z balu, ale znał ją dość dobrze i wiedział, że dopóki nie powie jej wprost o rozstaniu, gotowa będzie nawet puścić to w niepamięć, byle tylko z nim być.
            Drugą i na pewno bardziej istotną, była sprawa akceptacji go jako ojca przez Amy. Tego chyba bał się najbardziej, bo wiedział, że nie ma na to w tej chwili żadnego wpływu. Miał jednak nadzieję, że Babette jakoś to wszystko wytłumaczy dziewczynie, przedstawi w odpowiednim świetle, postara się złagodzić skutki tej wiadomości. Wierzył, że wszystko się w końcu ułoży, że wreszcie zazna szczęścia u boku ukochanej kobiety, z którą spędzi resztę życia.
            Jednak było jeszcze coś, co napawało go niepokojem; czas. Pozostał mu jeszcze tylko tydzień w Berlinie, dokładnie siódmego stycznia zaczynała się trasa koncertowa jego zespołu, w którą musiał wyruszyć z chłopakami. I dużo to było i mało, bo jeśli Amy wszystko zrozumie i zaakceptuje go jako ojca, te kilka dni w zupełności wystarczy, ale jeśli nie...?
            Wiedział, że z takim obciążeniem, pozostawiając Babette zdaną tylko na siebie, trudno mu będzie wyjeżdżać. Są oczywiście telefony, ale to nie jest to samo co fizyczna bliskość. Wiedział, że swoim szczęściem będzie mógł się w pełni cieszyć dopiero wówczas, kiedy wszystko się dobrze poukłada.
~

            Siedziała z podkulonymi nogami na kanapie w salonie. Pomimo dodatniej temperatury na zewnątrz, nie ogrzewany od dwóch dni dom znacznie się wyziębił, ale nie miała siły, ani głowy, żeby włączyć piec. Nawet ukochany kominek Billa straszył teraz ciemnym popiołem w palenisku. Może dokładał teraz drewna w jego doskonałym pierwowzorze...? Dobrze pamiętała jak okropnie poczuła się, kiedy dzień przed Sylwestrem jej rozentuzjazmowany syn zauważył, że prawie identyczny jest u Amy w domu. Wtedy dopiero zrozumiała, dlaczego tak bardzo upierał się przy tym kształcie. To było niczym policzek, jaki wymierzył jej, kiedy tamtego wieczoru źle wyraziła się o matce tej dziewczyny.
            Znów sięgnęła po papierosa, choć jeszcze doskonale czuła w ustach smak poprzedniego. Mogła mieć tylu mężczyzn, może przy boku któregoś z nich byłaby kochana i szczęśliwa...? Dlaczego wybrała właśnie jego, czym ją urzekł, że pozwalała mu na to wszystko, że przez tyle lat była uległa, zgadzając się na to beznadziejne trwanie bez odwzajemnionego uczucia? Czekała, wciąż mając nadzieję, że kiedyś ją pokocha, ale nawet jeśli nie wróciłaby tamta kobieta, czy mogła w ogóle na to liczyć? Dopiero teraz zrozumiała, jak wielka jest jego miłość. Nie potrafiła przez te długie lata uszczknąć ani odrobiny z tego uczucia przeznaczonego tylko dla tamtej.
            Ona dawała mu tak wiele, on zarezerwował wszystko dla innej... Swoją obojętnością zabijał w niej prawdziwą kobiecość, sprawiał, że musiała walczyć o każdy jego uśmiech i niemal najdrobniejszy, czuły gest. Wówczas nie wiedziała, nie umiała sobie nawet wyobrazić jaki by był, gdyby kochał, w jaki sposób by wtedy na nią patrzył…
Przekonała się o tym dopiero pewnego, zimowego wieczoru, kiedy już spóźniona, przyszła na przyjęcie tamta kobieta. Wówczas zobaczyła co wyraża to cudowne spojrzenie czekoladowych oczu. Teraz była pewna, że oddałaby wiele dni z ich wspólnego życia, gdyby choć raz spojrzał na nią w ten sposób... Ten widok zabolał najbardziej, a jej serce rozpadło jej się na drobne kawałki i właściwie już wtedy straciła nadzieję. Była pewna, że od tego dnia wszystko zależało od tamtej i wystarczyło tylko jedno słowo, a gotów był klęczeć u jej stóp.
            Widocznie wczoraj nastąpiła ta chwila...
            Westchnęła ciężko, gasząc papierosa. Właściwie była już spokojna, już wypłakała swoje. Samotnie na balu wytrzymała tylko godzinę, nie chcąc publicznie okazywać swojej słabości, wolała wrócić do domu. Chociaż coś ściskało ją za gardło, a łzy same cisnęły się do oczu, na dobre rozkleiła się dopiero w taksówce. Na szczęście taktowny kierowca o nic nie pytał. W domu przywitał ją chłód i pustka, nawet nie miała sił, aby się rozebrać i wejść na górę. Zdruzgotana i nieszczęśliwa, znalazła swój azyl na kanapie w salonie, z całym kalejdoskopem ciężkich, przytłaczających myśli.
            Zniknąć, uciec gdzieś, zaszyć się tak, żeby nie wiedział co się z nią dzieje... Śmieszne... Czy on w ogóle by się o nią martwił? Samobójstwo... O tak... jak wróci zastanie ją martwą, będzie miał do końca życia wyrzuty sumienia. Świetna myśl, przecież bez niego już nie chce żyć, a skoro on nie chce żyć z nią, niech przynajmniej ten postępek zniszczy jego spokój. Na samą myśl o tym skrzywiła się. Banalne... Przecież tak naprawdę wcale nie chce umierać. Owszem, teraz umiera psychicznie z nieodwzajemnionej miłości, i to on ją zabija, ale śmierć fizyczna?
            A może zaraz wróci, przeprosi, powie, że się pomylił? Roześmiała się gorzko... Bzdura! Jeśli wróci to tylko po to, aby powiedzieć jej dosadnie, że to koniec. Dopiero wtedy tak naprawdę zabije ją tymi kilkoma słowami, czy powinna mu na to pozwolić?
Prawie nie spała, dręcząc się myślami typu: gdzie on jest i co robi? Chociaż tak naprawdę doskonale to wiedziała, jednak wciąż miała nadzieję. Czy powinna go przyjąć, jeśli tamta go odtrąci? Czyste mrzonki... Marzenia chorej z miłości kobiety... Oczywiście, że by właśnie tak zrobiła, ale to przecież było niemożliwe.
            W końcu nad ranem, ze zmęczenia i łez zmorzył ją sen, który trwał niespełna trzy godziny. Zerwała się nagle, z szybko bijącym sercem. Nie wiedziała, czy słyszała dźwięk otwieranych drzwi, czy to był tylko sen.
            A jednak to nie był on, nikt nie przyszedł. Wiedziała, że już nie zmruży oka. Wzięła prysznic, zmyła rozmazany makijaż. Potem ubrała się i umalowała na nowo. Zastanawiała się, jak długo będzie na niego czekać? Czy w ogóle kiedykolwiek zamierza wrócić do domu?
            Jej myśli podążały teraz tylko w jednym kierunku; w stronę nieuniknionego.
Niechże już przyjdzie z tą złą wiadomością, bo inaczej zadręczy się czekaniem. Tylko właściwie dlaczego ona ma na to czekać? Czy do cholery jest jakąś owieczką prowadzoną na rzeź? Nie... Przecież nikt jej nigdzie nie prowadzi. Ona idzie na nią sama, z własnej nieprzymuszonej woli! Czy tak być musi?
            Właśnie w jej głowie zaczęła kiełkować bardzo zaskakująca i trudna decyzja.
Nie minęła godzina, a już była pewna, że w tej ostatniej chwili ich wspólnego życia, zachowa klasę.

~

            Pogrążony w pełnych obawy myślach, stanął przed furtką swojego domu. Aż podniósł brwi ze zdziwienia, kiedy zobaczył na podjeździe samochód Patrizii. Gdzieś wyjeżdżała, czy dopiero się wybiera? Przecież w nocy piła, czy na tyle mało, żeby jeździć teraz samochodem? Zrobił kilka kroków naprzód, aby już po chwili znaleźć się przed drzwiami domu. Położył rękę na klamce, ale zawahał się.
            Jak to wszystko co ma jej do powiedzenia, ubrać w odpowiednie słowa? Każdy detal i szczegół, o jakim myślał przez całą drogę uleciał teraz z jego umysłu bezpowrotnie. W sumie to było do przewidzenia, bo w obliczu tego co za chwilę miało się wydarzyć, zawładnął jego ciałem najzwyklejszy, paraliżujący strach. Teraz czuł, że boi się wszystkiego; tego w jaki sposób to powie, jak ona to odbierze, a najważniejsze jak zareaguje? Znając ją, nie spodziewał się, że przyjmie to ze stoickim spokojem. Wiedząc, że ma przed sobą niezwykle trudne zadanie, nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł cicho, niemal na palcach. Kiedy zdjął kurtkę, zawładnął jego ciałem chłód. Nie wiedział, czy to z powodu zimna, czy bardziej z obawy. Wokół panowała przejmująca cisza, przez chwilę nawet zastanowił się, czy Patrizia jest w domu. Rozejrzał się, spoglądając na wieszak. Jej płaszcz wisiał, ale zastanowił go fakt, że nie ma nawet jednej pary jej butów. Spojrzał tuż obok drzwi, gdzie czasem zostawiała te, w których aktualnie wychodziła, ale zamiast jakiegokolwiek obuwia, stała tam zapakowana, dość duża torba na kółkach. Nie wierzył w to co widzi. Czyżby ta zwykle nic nie widząca kobieta, wreszcie dostrzegła i zrozumiała wszystko? Czy to możliwe, że tak po prostu się poddała? Zaraz, zaraz... A może najzwyczajniej ktoś przyjechał? Nie... To przecież jej torba, pamiętał, jak ją kupiła przed wyjazdem na Karaiby dwa lata temu... A jednak...
            Ze zdenerwowania poczuł suchość w ustach. To śmieszne... Miał trzydzieści cztery lata, a jeszcze nigdy nie powiedział żadnej kobiecie, że odchodzi. Te krótkie, przelotne flirty jakie dane mu było przeżywać po rozstaniu z Babette, samoistnie kończyły się po kilku nocach. Zresztą nigdy, żadnej niczego nie obiecywał i nie traktował tych przygód jak związku, więc jakiekolwiek słowa o odejściu były zbędne. Teraz było zupełnie inaczej, z Patrizią był kilkanaście lat, choć bez ślubu, żyli razem jak małżeństwo. Musi jej to powiedzieć, tylko jak ma to zrobić?
            Z każdym krokiem postawionym na błyszczącej posadzce, bał się coraz bardziej. Nienawidził ranić, a teraz będzie musiał. Kolejny krok i następny, w końcu stanął w progu salonu. Patrizia siedziała spokojnie w fotelu, paląc papierosa. Podniosła na niego swoje spojrzenie i jak gdyby nigdy nic, powiedziała:
            - A jednak jesteś… Już myślałam, że będę zmuszona zostawić ci list…
            Bez słowa usiadł na przeciwległej kanapie, sięgając po paczkę papierosów. Przez dłuższą chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy, zakłócając ten obraz śmiercionośnym dymem wypuszczanym z płuc.
            Obydwoje chcieli coś powiedzieć, ale nie potrafili się na to zdobyć. Słowa zastygały na ich wargach. W końcu Patrizia wstała i podchodząc do okna, powiedziała cicho;
            - Odchodzę Bill, zwracam ci wolność.
            Więc jednak… Czy to możliwe, że sama chce odejść? Zrozumiała, wyręczy go w tej trudnej roli, tylko właściwie co wpłynęło na jej decyzję? Czy tylko jego nagłe wyjście z balu? Choć tak naprawdę nic jej wówczas nie powiedział, musiała się domyślać dokąd poszedł. Tego się nie spodziewał, oczekiwał raczej jakiejś histerii i płaczu. Widział, że cierpi, ale była nad podziw dzielna i honorowa. Miał nadzieję, że ta rozmowa przebiegnie spokojnie i nie przerodzi się w dramat.
            - I co teraz zrobisz? – zapytał.
            Spojrzała na niego zdziwiona takim pytaniem. Miała jakąś wewnętrzną, nierealną i cichą nadzieję, że zechce, żeby została, skoro wrócił do domu, to może to spotkanie okazało się zupełnie czymś innym niż oczekiwał…? Tymczasem on, zadał jej najbardziej prozaiczne pytanie, którego się nie spodziewała. Była już niemal pewna, że jej decyzja jest mu na rękę. Nie odpowiedziała jednak.
            - Chcę wiedzieć tylko jedno, jeśli się okaże to prawdą, będę wiedziała, że postąpiłam słusznie...
            - Więc pytaj - powiedział spokojnie.
            - Czy... jeśli ja nie odeszłabym od ciebie, powiedziałbyś teraz, że to koniec, prawda...? - Nie mogła powstrzymać się od zadania mu tego pytania, chciała mieć całkowitą pewność, żeby niczego nie żałować. Z trwogą patrzyła mu w oczy, jakby chciała, i bała się potwierdzenia swoich słów.
            - Tak... - odparł krótko.
            Spuściła wzrok, a po policzkach popłynęły łzy. Tak bardzo chciała nie płakać, zachować tę odrobinę godności, ale nie potrafiła się powstrzymać. Właściwie spodziewała się takiego wyznania, ale ono tak bardzo bolało. Przecież wciąż szalenie go kochała. Czy kiedy odejdzie, będzie umiała wyzwolić swoje serce od tej miłości, czy czas, który przysłowiowo leczy rany pozwoli jej zapomnieć?
            - Wiem, że to banalnie zabrzmi, ale wiedziałaś, że to może kiedyś się stać… - powiedział po chwili Bill.
            Odwróciła się do okna, nie chciała żeby patrzył na jej rozpacz i łzy. Przygryzła wargę niemal do krwi. Oczywiście, że wiedziała! Przecież całe ich wspólne życie było jednym, wielkim oczekiwaniem na powrót Babette; on czekał z nadzieją, ona z obawą. Nienawidziła tej kobiety, za to, że ją kochał, za to, że jej pragnął i za nią tęsknił, a w końcu za to, że mu go odebrała, choć tak naprawdę nigdy nie należał do niej…
            - Przepraszam, wybacz mi… - Usłyszała znów jego głos i ciche kroki za plecami. Był coraz bliżej, ale ona nie odwracała się, nie chciała, żeby patrzył na jej ból. Ukradkiem wytarła mokre policzki.
            - No i dokąd pójdziesz? – zapytał.
            Wzruszyła ramionami. Co w ogóle może go to obchodzić? Udaje troskę, aby uśpić w sobie wyrzuty sumienia. Cyniczny drań… Tak naprawdę marzy tylko o tym, aby jak najszybciej zniknęła z jego życia. Miała ochotę odpowiedzieć mu, że zamieszka na ulicy, ale to byłoby nietaktem z jej strony, bo na ilość pieniędzy na swoim koncie, nigdy nie mogła narzekać. Przez te wszystkie lata nie musiała pracować, opływała w luksusie, stać ją było na wiele więcej, niż przeciętną kobietę. Bill zawsze był dla niej hojny i niczego jej nie żałował.
            - Przecież wiesz, że możesz tu zostać. To zarówno twój jak i mój dom. Najwyżej ja się wyprowadzę - powiedział, kiedy nie odpowiadała. Te słowa bardzo ją zaskoczyły, bo przed chwilą tak źle go oceniała.
            - Nie, nie zostanę tu... Na razie zamieszkam u rodziców - odparła. - Wzięłam tylko swoje osobiste rzeczy. Tu została ostatnia torba, reszta jest już w samochodzie.
            - Przecież możesz wziąć co zechcesz, dziś przelałem na twoje konto pewną kwotę, mam nadzieję, że to cię zabezpieczy finansowo na kilka lat, wystarczy też na mieszkanie – powiedział. Spojrzała na niego z odrobiną pogardy; „Chce kupić sobie święty spokój i zagłuszyć wyrzuty sumienia…”, pomyślała, ale on tylko chciał to wszystko zakończyć jak najlepiej, miał nadzieję, że przynajmniej materialnie będzie czuła się bezpieczna, jednak pomimo tego i tak miał ogromne poczucie winy.
            - Dziękuję, ale niczego już od ciebie nie chcę. Wpłacę je z powrotem na twoje konto.
            - Jesteś pewna? - zdziwił się.
            - Tak, wystarczy mi na razie to co mam, a jak znajdę pracę, zarobię...
            - No jak uważasz... Ale pamiętaj, gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, wystarczy jeden telefon...
            Skinęła tylko głową, jakby dla świętego spokoju, bo właśnie przysięgła sobie, że więcej go nie zobaczy. Wiedziała, że tylko całkowita izolacja może jej pomóc.
            - A co będzie z Maxem? - zapytał.
            No tak, w ferworze tego wszystkiego zupełnie nie pomyślała o synu. Fakt, był już prawie dorosły, ale ciągle się uczył i musiał przecież gdzieś mieszkać.
            - Nie wiem… - odpowiedziała.
            - Jeśli będzie chciał, może tu zostać, a jeśli nie, kupię mu mieszkanie, no chyba, że będzie wolał zamieszkać z tobą.
            - Wątpię... - zrezygnowanym tonem odparła Patrizia.
            - A czy ja mogę ciebie o coś zapytać? - Bill nadal nie mógł uwierzyć w jej decyzję.
            - Jasne...
            - Dlaczego tak bardzo chciałaś mnie uprzedzić? Jakaś kobieca ambicja?
- Żadna ambicja... - Zwróciła na niego swoje zapłakane oczy. - Zachowywałam się jak idiotka, próbując zatrzymać cię na siłę, wiedziałam, że i tak odejdziesz...
            - Kochałaś mnie...
            Ciągle na niego patrzyła, im dłużej, tym bardziej bolało.
            - Ja wciąż cię kocham Bill... Nawet nie wiesz jak bardzo... - mówiła coraz ciszej, pod wpływem emocji łamał jej się głos, a łzy już samoistnie spływały po policzkach. Serce pękało mu z żalu, kiedy na nią patrzył.
            Jaki ten amor jest okrutny… I chyba naprawdę musi być ślepy, jeśli wciąż strzela swoimi strzałami do nieodpowiednich ludzi. Ileż na świecie nieszczęść, przez nieodwzajemnioną miłość…
            Patrzyła na niego zachłannie, wiedziała, że to ostatnie chwile jakie z nim spędza. Ten cudowny obraz rozmywały wciąż napływające do oczu łzy. Dotknęła delikatnie jego twarzy, przesuwając opuszkami palców po ustach. Choć tak dawno jej nie całowały, wciąż pamiętała ich smak. Właśnie teraz znów zapragnęła go zasmakować, ten jeden, jedyny, ostatni raz...
            - Ostatnie życzenie skazanego... - Uśmiechnęła się gorzko, przez łzy. Zdziwił się, że w takiej chwili jeszcze potrafi żartować. Zrozumiał, czego od niego oczekuje. Nie potrafił, nie mógł, a może po prostu nie chciał jej odmówić...?
            Wolno zbliżała do niego swoją twarz, delektując się tą chwilą, chcąc zapamiętać ją na zawsze, choćby nawet samo jej wspomnienie miało rozerwać jej serce na strzępy. Kiedy ich wargi zetknęły się, jęknęła cicho. W pieszczocie jego ust był posmak raju, wiecznego szczęścia jakiego właśnie przez krótką chwilę znów zaznawała. Tak bardzo chciałaby zostać tam na zawsze, każdego dnia móc sięgać zaklętej w nim rozkoszy. Nie dla niej jednak następnym razem będzie przeznaczona ta słodka miękkość, nie dla niej ten subtelny dotyk i czułość. Teraz istniała tylko dla tej chwili, kiedy jeszcze mogła czerpać z tego źródła przyjemność, kiedy mogła być w swoim własnym niebie. Nie wiedziała, czy tak bardzo się starał z przyzwoitości, czy jednak nasycił ten pocałunek odrobiną uczucia, a może po prostu tylko jej się tak wydawało? Dawno nie całował z taką pasją, właściwie mogłaby powiedzieć, że nigdy. Kiedy z ogromną delikatnością zakończył pieszczotę, poczuła, że ze swojego zmysłowego raju, wolno spada w piekielną otchłań zgotowaną przez los.
            Uchyliła powieki, żeby na niego spojrzeć, zapamiętać na długo te oczy, owal twarzy, opadające na ramiona włosy. Tak bardzo to wszystko w nim kochała...
            - Pójdę już... - powiedziała ledwie dosłyszalnie, wymijając go wolnym krokiem i kierując się w stronę drzwi. W połowie drogi przystanęła, omiatając wzrokiem salon.
Kochała ten dom, razem go budowali, urządzali, wybierali meble... Pomimo wszystko, spędziła tu wiele wspaniałych chwil, a sypialnia na górze była świadkiem cudownych uniesień, kiedy to miała wrażenie, że udało jej się zagłuszyć w nim pamięć o tamtej... Te wszystkie wspomnienia jednak bardzo bolały i choćby z tego względu, nie chciała sama pozostać w tym domu. Wolała już raczej zacząć wszystko od początku, bez tego wszystkiego, co nieustannie kojarzyłoby jej się tylko z jedynym człowiekiem.
            Gdzieś głęboko w jej sercu, jak nieujarzmiony kataklizm ogromna rozpacz siała spustoszenie. Już nie chciała na nic patrzeć, bo z każdą minutą bolało coraz bardziej, więc odwróciła się i pospiesznie wyszła.
            Kiedy podążył za nią już zakładała płaszcz. Nachyliła się, aby wziąć torbę, i znów podniosła na niego swoje zapłakane oczy. Ten widok ścisnął go za serce. Nie kochał jej nigdy, ale przecież przeżyli ze sobą tyle lat, byłby ostatnim draniem gdyby powiedział, że jest mu całkowicie obojętna. Widział jak bardzo cierpi, lecz wiedział, że pocieszenie z jego ust byłoby teraz największym banałem.
            - Kocham cię i życzę ci szczęścia z nią, w końcu tyle lat się ze mną męczyłeś... - urwała nagle, bo żal zdławił jej głos, a grymas płaczu wykrzywił usta.
            - Nie mów tak, przecież wiesz, że to nieprawda! - Teraz już nie wytrzymał, mocno ją objął i przytulił. Poczuł na swoim policzku jej ciepłe łzy. - Nie potrafiłem cię pokochać, wybacz mi... Mogę jednak z całym przekonaniem zapewnić cię, że zawsze byłaś mi bliska... – powiedział, jakby na pocieszenie.
            Delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku, cofając w stronę drzwi. Kiedy już położyła rękę na klamce, po raz ostatni zwróciła ku niemu smutne oczy:
            - Nim wyjdę, coś jeszcze ci powiem... - odezwała się cicho. - Nie żałuję niczego, nawet swojej decyzji, bo i tak byś odszedł, ale... - westchnęła ciężko - ...ale największy ból sprawia mi myśl, że na mnie nigdy nie spojrzałeś tak, jak patrzyłeś na nią...
            To powiedziawszy nacisnęła klamkę, posyłając mu ostatnie, pełne miłości spojrzenie, być może właśnie takie, jakim on nigdy nie umiał jej obdarować. Zrobił kilka kroków naprzód, zupełnie nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Tak bardzo zaskoczyło go to, co powiedziała. Chciał wziąć od niej torbę, pomóc ją zanieść do samochodu, ale nie pozwoliła.
            - Nie, nie rób tego... Od dzisiaj jestem samodzielną kobietą i nie powinnam liczyć na żadnego mężczyznę... - powiedziała stanowczo, a po chwili dodała; - Żegnaj Bill...
            Stał osłupiały, a z jego ust wydobyło się tylko krótkie:
            - Żegnaj...
            Drzwi zamknęły się tak cicho, tak cicho jak z jego życia odeszła Patrizia.


11 komentarzy:

  1. Co tak krótko? Ja sie pytam kiedy będzie rozmowa z Amy? Mam nadzieję że dotrwać do następnego tygodnia ☺ chce jak najszybciej kolejny odcinek xd
    Pozdrawiam serdecznie attentionth.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wyszło, nie mogłam Wam zaserwować tylu emocji na raz ;) Czasem trzeba krócej, może będziecie czekać z większą niecierpliwością. Buziak ;*

      Usuń
  2. Ale szkoda Patrizii :( może to dziwne ale się popłakałam... wiadomo, ze kibicuje prawdziwej miłości Billa i Babette ale Patrizia nie jest niczemu winna, ze kocha bez wzajemności :(.
    Rozdział faktycznie krótki ale bardzo dużo w nim emocji. Nie wiem czy bym wytrzymała jakby doszły tu jeszcze emocje związane z uświadomieniem Amy... także może dobrze, ze krótko.
    Nie mam dzisiaj jakoś weny na dobry komentarz bo jutro powinnam oddać prace a promotorka mi ja odesłała o 22 i 2h ją poprawiałam... także jestem trochę zmęczona xD
    No ale rozdział bardzo mi się podobał szczególnie ze względu na emocje i czekam na następny. :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby taka babska solidarność? xD
      Masz rację, za dużo emocji na raz to niezdrowo, a co do Amy ciekawa jestem bardzo co pamiętasz, czy też kojarzysz. Napisz mi na F na prywatnej, zobaczymy - to tak odnosząc się do twojego drugiego komentarza.
      Widziałam zdjęcie, widziałam, pochwal się, kiedy zdasz i zostaniesz panią inżynier. Buziaczki ;*

      Usuń
  3. No a jednak sie myliłam do Patrizi jednak ma trochę godności :) No ale co jak co to trochę jej szkoda ale napewno znajdzie kogoś kto ja pokocha :) Co tak krótko ja sie pytam?! :( ja tu czekałam na rozmowę Amy z Babbete a tu dalej trzeba czekać.. pisz szybciutko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrizia po prostu została już tak upokorzona, że poddała się. Wolała zachować resztki godności, bo doskonale wiedziała, że już nic z tego nie będzie.
      No czasem czytelnik musi zostać zaskoczony, ale to na co czekasz, już w następnej części, obiecuję. Pozdrawiam ;*

      Usuń
  4. Patrizia zaskoczyła i to pozytywnie. Próbowała na sam koniec zachować się z klasą, a w jej sytuacji...No cóż, kiedy się kogoś ogromnie kocha, to ciężko racjonalnie myśleć.
    A Bill... Pewnie wyrzuty sumienia będą dawały o sobie znać, w końcu Pati poświęciła mu całą siebie, ale nie miał innego wyboru, by zaznać szczęścia. Teraz jeszcze dojdzie do tego wszystkiego sprawa z Amy... Jak zareaguje, czy zaakceptuje Billa, jako swojego ojca i czy wybaczy matce, że ta nie powiedziała jej prawdy? Nie wydaje mi się, żeby zareagowała ze spokojem, w końcu jest nastolatką.
    Przekonamy się pewnie niedługo, co i jak. :D
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrizia nie miała wyboru, będąc upokorzoną tyle razy, ten ostatni raz był chyba dla mniej najboleśniejszy i wolała oszczędzić sobie kolejnego.
      Amy... To wciąż jest przed nami, wciąż dla czytelników wielką niewiadomą. Jak dziewczyna zareaguje? Bill jej się spodobał, ale czy jest w stanie szybko zaakceptować go w roli ojca? Czy wybaczy matce lata milczenia? To wszystko niebawem.
      Ściskam i całuję ;*

      Usuń
  5. Noo, muszę przyznać, że w życiu nie pomyślałabym, że reakcja Patrizii będzie tak wyglądać. Byłam pewna, że będzie coś knuć (wymyśli jakąś chorobę, może ciąże jakimś cudem?), a tu taka niespodzianka. Dobrze, że zachowała się z godnością. A Bill, jak to Bill, honorowy. Miło z jego strony, no ale chyba żadna kobieta tak upokorzona całą tą sytuacją, nie wzięłaby od niego pieniędzy.
    Dobrze, że chociaż jedno mają już za sobą;) Mam tylko nadzieję, że skoro z Patrizią poszło szybko i dość łatwo, to nie oznacza to, że rozmowa z Amy będzie o wieeele trudniejsza

    K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak jeszcze czasem potrafię zaskoczyć czytelnika, to chyba dobrze ;) Patrizia miała coś w głowie, aby odciągnąć Billa od Babette, ale rozmyśliła się doskonale wiedząc, że nic nie wskóra, że tej miłości nikt i nic nie jest w stanie zniszczyć, skoro przetrwała taki kawał czasu.
      Zapraszam na kolejny odcinek ;*

      Usuń
  6. Tak mnie teraz olśniło coś... chyba mi się przypomniało jak zareaguje Amy po rozmowie xD ale nie wiem czy mi się to tylko przyśniło czy tak serio było xD także czekam jeszcze bardziej niecierpliwie żeby się przekonać czy już potrzebny mi psychiatra czy jeszcze nie xDDD

    OdpowiedzUsuń