Część 25. „Na bezdrożach niepewności”
Kochał
się z nią pół nocy, kosztując słodkiego smaku jej ust, dotykając jedwabistej
skóry. Wszystkie jego najśmielsze marzenia i fantazje o niej, właśnie się
spełniały, tak jak spełniał się on. Była jego, całym swoim ciałem i duszą,
trzymał ją w ramionach, powtarzając jej imię, i wciąż je szeptał, kiedy
zbudziło go ogromne podniecenie. Toteż z trudem uchylił powieki, wracając tym
samym do rzeczywistości.
-
Ranyyyy.... - zawył boleśnie, kładąc się na brzuchu i wtulając twarz w
poduszkę, kurczowo chwycił ją dłońmi. Zamiast zapomnienia, dostał sen,
wprawdzie piękny i niezwykle realistyczny, ale wręcz nieprawdopodobny do
spełnienia. Pewnie wszystkiemu winne były te wczorajsze pocałunki z Aimee i
zaczątki pieszczot. To ona na nowo zbudziła w nim mężczyznę, który tak bardzo
potrzebował fizycznej bliskości kobiety, ale teraz już wiedział - tą kobietą nie
może być jakakolwiek. Może ten sen mógłby się spełnić, gdyby tylko o to się
postarał?
Dopiero
teraz zdał sobie sprawę z przychylności Karen, przed którą tak bardzo się
wzbraniał w imię przyzwoitości. A może by tak spróbować chwytać swoje
szczęście, choćby po to, aby nie żałować potem, że nie zrobiło się nic? Tak,
Tom kazał trzymać się z daleka nawet od takich myśli, ale łatwo mówić to komuś,
kto właśnie zaznawał szczęścia w miłości, kto pławił się w rozkoszy i
odwzajemnieniu... Mówił, że nawet może grozić mu niebezpieczeństwo ze strony
Franza. Wszystko to było bardzo prawdopodobne, ale może on wolał tę odrobinę
szczęścia w śmiertelnym zagrożeniu, niż powolne umieranie z cierpienia w
świętym spokoju?
I
tak oto narodziła się w nim chęć walki o swoją miłość, która jednak nie miała
być ani ostra, ani brutalna. Najpierw delikatnie i subtelnie zdobędzie
całkowitą przychylność Karen. A może już ją miał, ale chwile spędzone z Aimee
zniszczyły to, co posiadał?
Będzie
się starał, odbuduje na nowo zaufanie, zapuka do jej serca, stając u jego bram
z naręczem swojej miłości.
***
Kiedy
wczorajszej nocy Aimee zapytała cicho, czy śpi, Karen ani drgnęła. Nie miała
ochoty wysłuchiwać wynurzeń, jak to świetnie poszło jej z Billem. A może wcale
tak wspaniale nie było, skoro wróciła na noc? Nieważne, nie chciała z nią o tym
wszystkim rozmawiać, toteż sprytnie udała głęboki sen. Wiedziała, że jeszcze
zdąży się o wszystkim dowiedzieć. I nie myliła się, bo już z samego rana Aimee
zachowywała się tak, jakby szukała okazji, aby móc wszystko zrelacjonować. Jak
na nieszczęście, wciąż obecny Franz był ku temu ogromną przeszkodą, bo przy nim
nie miała najmniejszego zamiaru opowiadać o swoich podbojach.
Przy wspólnym
śniadaniu, które jedli w apartamencie, zapytała:
-
Co dziś macie zamiar robić?
Karen
spojrzała na nią z niemałym zdziwieniem.
-
Czemu pytasz? Chcesz nam towarzyszyć?
-
Nie, nie - uśmiechnęła się tajemniczo. - Ja mam już swoje plany na dziś, tak
tylko pytam.
-
Pogoda nie jest zbyt ciekawa - wtrącił Franz, spoglądając w okno. - Niby
ciepło, ale pochmurnie. Może pojedziemy do centrum? - zapytał Karen.
-
W sumie możemy - zgodziła się bez większego entuzjazmu.
-
Kupię ci coś ładnego - dodał mąż, a ona uśmiechnęła się blado. Było jej
wszystko jedno, nie potrzebowała żadnych prezentów. Była smutna i przybita, a
radość życia w tej chwili wróciłoby jej właściwie tylko jedno; gdyby Aimee i
Franz wreszcie stąd zniknęli... Miała wszystkiego dość, a za sobą nieprzespaną
noc. A może po prostu lepiej by było stąd wyjechać? Po co ma się dręczyć
widokiem flirtującej z Billem Aimee?
-
Jadę jutro do Berlina - zaczął Franz, co niemal natychmiast wyrwało Karen z
zamyślenia.
-
Co?
-
Kochanie, tylko na jeden dzień. - Mąż czule pogładził jej dłoń, po czym niemal
natychmiast zwrócił się do blondynki. - A ty do kiedy tu jesteś?
-
Myślę, że do jutra, może do soboty? Zresztą zobaczę, bo chciałabym zostać
możliwie jak najdłużej, jeśli nie macie nic przeciwko. - Uśmiechnęła się
przymilnie Aimee.
-
Oczywiście, że nie. Prawda, skarbie? - Franz spojrzał na żonę, która mruknęła
tylko:
-
Jasne - Ale po chwili dodała: - I tak całe dnie jej nie ma, więc tym bardziej
mi nie przeszkadza. - Wstała nagle od stołu, czując w gardle dławiący uścisk.
Wspomnienia zwaliły się na nią w jednej chwili i sama nie wiedziała dlaczego;
spacery po plaży, przejażdżka skuterem, wizyty w domu dziecka - wszystkie
najpiękniej spędzone z nim chwile, a na koniec ta ostatnia, koncert i
niespodziewana dedykacja.
Może
łudziła się, że nie jest to tylko przyjaźń, ale czy tamten wieczór właśnie o
tym nie świadczył?
Zbyt
się łudziła. Bill szukał miłości, czystej, szczerej, prawdziwej... Nie
ulokowałby swoich uczuć w osobie takiej jak ona.
***
Budując
swój misterny plan, postanowił, że więcej nie umówi się z Aimee. Na szczęście
nie wyznaczyli wczoraj konkretnej godziny, więc miał nadzieję, że z łatwością
uniknie spotkania.
Tuż po śniadaniu
zawitał do jego apartamentu brat. Bill właśnie siedział, analizując zasadność
sterty dokumentów zakupu, aby wkrótce przekazać to wszystko księgowemu.
-
Może jakieś piwko? - zaproponował przybyły.
-
Czemu nie. - Roześmiał się czarnowłosy.
-
Widzę, że humor dopisuje, chyba wczoraj randka się udała?
-
A owszem, było sympatycznie - odparł, podając bratu wysoką szklankę pełną piwa
z grubą warstwą piany. - Chodźmy na taras - zaproponował, zbierając ze stołu
swoje papiery.
Zasiedli
przy wiklinowym stoliku na takich samych fotelach.
-
Nie będzie ci przeszkadzało, że przejrzę te dokumenty? Za dwie godziny
przyjedzie księgowy i muszę mu wszystko oddać z adnotacją o mojej akceptacji.
-
Jasne, pracuj sobie spokojnie, ja mam czas do popołudnia, bo Anita jest w
sklepie.
-
Nie dostała wolnego na cześć przyjazdu ukochanego? - Zaśmiał się Bill.
-
Nie mogła, jedna z dziewczyn się rozchorowała.
-
No i dzięki temu możesz spędzić trochę czasu z bratem.
-
Dlatego przyszedłem, bo ostatnio nie mamy zbyt wielu okazji do rozmowy. Nawet
nie wiesz, jak bardzo mi tego brakuje - westchnął Tom.
-
No cóż, już przywykłem do faktu, że nasze drogi coraz bardziej się rozchodzą.
-
Gdyby nie twoja choroba...
-
Nie zaczynaj! - uciął Bill. Nie chciał, aby Tom znów do tego wszystkiego
wracał. Wspomnienia zbyt bolały i nie miał ochoty dokładać ich teraz do tego,
co właśnie przeżywał.
-
Przepraszam... - bąknął chłopak i zamilkł. Przez dłuższą chwilę panowała cisza,
ale czasem to właśnie im wystarczyło. Przecież znów byli obok siebie.
-
Niezła ta lufa, z którą się spotykasz - odezwał się w końcu Tom.
-
A ty przypadkiem nie zapomniałeś o swojej Anitce? - zapytał kąśliwie Bill,
nawet nie podnosząc na brata wzroku znad rozłożonych na stoliku papierów.
-
To, że wciąż mam dobrą pamięć, nie znaczy, że oślepłem - wyszczerzył zęby
atakowany, a bliźniak tylko pokręcił głową.
-
Tak naprawdę, to się z nią nie spotykam - mruknął.
-
To jakaś koleżanka Karen, nie?
-
Niestety.
-
Ale w czym widzisz problem? Jest taka seksowna, może przy niej będziesz mógł
zapomnieć?
Dopiero
teraz Bill uniósł głowę i spojrzał na Toma.
-
Problem jest w tym, że ja tak naprawdę nie chcę tego zapomnienia.
-
Przecież wiesz, że to bez sensu - Zmarszczył w złości brwi. - Nawet jeśli coś z
tego by wyszło, nie zapominaj, z kim masz do czynienia.
-
Wiem, i co z tego?
-
No żesz kurwa mać! - zaklął Tom. - Chcesz, żebym się nerwowo wykończył, jak
stąd wyjadę? Jak się ten jej stary dowie, to człowieku, już nie żyjesz!
-
Przestań, idioto! Za dużo się naoglądałeś kryminałów!
-
Ale tak się dzieje! - Wstał i gestykulując nerwowo, sięgnął do kieszeni po
papierosy.
-
Nie zamierzam odpuścić - powiedział Bill, ze stoickim spokojem wracając do
swojej pracy. Chwila ciszy oznaczała, że Tom właśnie odpala papierosa, inaczej
na pewno by tego nie przemilczał. I tak też było, bo już po kilku sekundach
wybuchnął:
-
Ale co ty właściwie chcesz zrobić?! Do jasnej cholery! Bill! To gangster!
-
Ciszej z łaski swojej - zgromił go czarnowłosy. - Nie zapominaj, że mieszkają
pod nami.
-
Co ty kombinujesz? - Tom znów usiadł na samym brzegu fotela, próbując
sprowokować Billa, aby na niego spojrzał.
-
Jeśli ona wyjedzie, a ja nic nie zrobię, do końca życia będę tego żałował -
odpowiedział cicho pytany, patrząc mu w oczy. - Zorientuję się tylko, czy jest
jakaś szansa.
-
Kurwa mać! - zaklął przerażony brat. - Umrę ze strachu, Bill, jak stąd wyjadę -
jęknął.
***
Dwie
godziny spędzone sam na sam z „Vanity Fair” na tarasie restauracji, wydawały
się być stracone. Żałowała, że nie pojechała do centrum z Karen i Franzem, ale
miała nadzieję spotkać Billa, a właściwie liczyła na to, że zobaczy ją ze
swojego tarasu i do niej zejdzie. Przecież od godziny siedział tam ze swoim
bratem, widziała ich. W końcu, zrezygnowana, wstała, kierując się ku wejściu do
hotelu. Zamierzała wcielić w życie swój plan, o ile w ogóle będzie to dzisiaj
możliwe. W każdym razie należało się jakoś przygotować. Jeśli nie dziś, to może
jutro? Wszystko wymagało sprytu i wiele zależało od okoliczności. Chyba że Bill
sam wreszcie zacznie działać i nie będzie musiała robić niczego w związku z tym.
Na to jednak nie mogła liczyć i tylko czekać, nie miała na tyle czasu. Jeśli on
nie zdobędzie się na choćby gest w tym kierunku, trzeba atakować już,
natychmiast!
Kiedy
weszła do wewnątrz, zatrzymała się przy recepcji, ostentacyjnie przeszukując
torebkę.
-
Cholera! - zaklęła, udając zdenerwowanie.
-
Czy coś się stało? - zapytała uprzejmie Anette.
-
Mieszkam u państwa Hoffmann... - zaczęła przymilnie Aimee.
-
No tak, wiem. - Uśmiechnęła się recepcjonistka.
-
Oni pojechali do miasteczka i nie wrócą prędko, a ja zostawiłam swoją kartę w
apartamencie. - Ze smutną miną spojrzała na dziewczynę, a po chwili wygłosiła
swoją niemal błagalną prośbę: - Czy nie mogłaby mi pani użyczyć jakiejś
zapasowej? Inaczej jestem zmuszona koczować tu do wieczora.
Anette
popatrzyła na nią, przez chwilę nie odpowiadając.
-
Bardzo proszę, zwrócę, jak tylko dostanę się do apartamentu, od razu oddam -
ponowiła prośbę blondynka.
-
No dobrze, ale proszę nikomu nie mówić - zgodziła się recepcjonistka, wchodząc
na zaplecze. Krok w krok za nią podążyła Aimee, zatrzymując się jednak w
drzwiach i bacznie obserwując każdy ruch dziewczyny. Na przeciwległej ścianie
wisiała zamykana, spora skrzynka z małymi kieszonkami, na których były
naniesione numery poszczególnych pokoi. Kiedy dziewczyna ją otworzyła,
blondynka błyskawicznie zakodowała w pamięci, w którym miejscu znajduje się
przegródka z numerem pokoju Billa. Anette wyjęła zapasową kartę do apartamentu
Hoffmannów i odwróciła się w jej stronę. Zdziwiona widokiem gościa stojącego
tuż za progiem, zwróciła uwagę:
-
Ale tu nie wolno wchodzić, nie widzi pani napisu na drzwiach? - Wskazała palcem
tabliczkę z wyraźnie napisanymi słowami: „Tylko dla personelu”.
Oczywiście,
że widziała, ale wiedziała też, po co tu wchodzi.
-
Och, przepraszam - udała głupią, szczerząc się w nienaturalnym uśmiechu. - Nie
zauważyłam.
Dziewczyna
podała jej kartę.
-
Proszę, ale nie chciałabym, aby szef się o tym dowiedział. Nie wolno nam robić
takich rzeczy, zawsze musimy jego o to zapytać.
-
Na pewno nic nie powiem. - Uśmiechnęła się Aimee. - Jestem podwójnie
zobowiązana - Puściła dziewczynie oczko, choć ta nie miała pojęcia, o co
chodzi. Jej wzrok sięgał gdzieś za nią, jakby w głąb hallu, i przez chwilę
blondynka miała wrażenie, że recepcjonistka patrzy tam z przestrachem. Właśnie
miała się odwrócić i poszukać przedmiotu jej lęku, kiedy usłyszała:
-
A dzięki czemu to podwójne zobowiązanie?
Teraz
Aimee odwróciła się natychmiast i uwodzicielskim głosem prawie wyszeptała:
-
Cześć... Tak tu sobie rozmawiamy, bo pani Anette zamówiła mi śniadanie do
pokoju, jest bardzo miła.
Porozumiewawczo
spojrzała na zdumioną dziewczynę, która przecież żadnego śniadania dla niej nie
wysyłała.
Stojący
obok Tom promiennie się do niej uśmiechnął, a Bill ze zdziwieniem uniósł brew:
-
To raczej normalne w moim w hotelu.
-
Jeżeli tak, to pozazdrościć - Blondynka ostentacyjnie odgarnęła za ucho
opadający kosmyk włosów. - Miałeś się odezwać... - wymruczała.
-
Byłem zajęty , poza tym nie umawialiśmy się konkretnie - odparł z przekorą
Bill, uśmiechając się. Nie miał najmniejszej ochoty na jej towarzystwo, ale nie
chciał być przecież niegrzeczny.
-
Skoro już cię tu spotkaliśmy, może wybierzesz się z nami? - wtrącił się Tom i w
tej samej chwili poczuł na sobie przeszywające spojrzenie brata, który
wycedził:
-
Tom, nie wyrywaj się. Idziemy w końcu tylko na piwo, więc nie wiem, czy Aimee
będzie miała ochotę.
-
Czemu nie? Z tobą na wszystko mam dzisiaj ochotę... - Zamrugała uwodzicielsko,
a Tom uśmiechnął się tylko pod nosem. Nie był pewien, czy dobrze robi, usilnie
próbując wepchnąć brata w ręce tej kobiety, ale perspektywa jego ewentualnego
związku z Karen mroziła mu krew w żyłach. Nie wiedział, jak to zrobi, ale za
wszelką cenę musi wybić mu to z głowy. Wprawdzie przy piwie miał jeszcze podjąć
z nim ten temat, ale towarzystwo pięknej Aimee mogło być o wiele bardziej
przydatne i skuteczne w tej kwestii. Jest w końcu spragniony kobiecego ciała,
więc może jednak się skusi?
-
W takim razie idziemy - Bill wskazał ręką wyjście. Nie był zadowolony z takiego
obrotu sprawy, jednak nie okazywał niechęci. No cóż, jakoś będzie musiał
przeżyć te kilka godzin, ale obiecał sobie, że, po pierwsze: zabije Toma przy
najbliższej okazji, a po drugie: tego wieczoru na pewno nie spędzi z nią.
Aimee
ujęła go pod rękę, a Tom tylko spojrzał porozumiewawczo, ale widząc obietnicę
niechybnej śmierci w jego oczach, natychmiast odwrócił wzrok. Ledwie wyszli
przed budynek, a dziewczyna przystanęła.
-
Muszę na chwilkę się wrócić, bo o czymś zapomniałam, ale zaraz będę z powrotem
- zaszczebiotała i truchtając na swoich wysokich szpilkach w głąb budynku,
podbiegła do lady w recepcji.
-
Nie będzie mi już potrzebna - wyszczerzyła rząd białych zębów w szerokim
uśmiechu i podała zdezorientowanej Anette dopiero co wyżebraną kartę, po czym
wybiegła znów na zewnątrz. Recepcjonistka
tylko pokręciła głową i mruknęła pod nosem:
-
Wariatka.
***
-
Musiałeś mi to zrobić?! - zapytał z pretensją Bill, kiedy tylko Aimee wbiegła z
powrotem do budynku.
-
No co? Fajna laska - Uśmiechnął się Tom, ale na wszelki wypadek odsunął na
pewną odległość.
-
Chyba rozmawialiśmy na ten temat, nie?
Tym
razem Tom podszedł bliżej i patrząc mu w oczy, powiedział z żalem:
-
Nie rozumiesz, że martwię się o ciebie? Z tą laską byłoby o wiele bezpieczniej,
a z tamtą...
-
Cześć, chłopaki, a co wy tak tu stoicie przed wejściem? - Usłyszeli wesoły głos
Nadii, która właśnie zmierzała do pracy na swoją popołudniową zmianę.
-
Cześć, czekamy - odezwał się Bill, zadowolony, że dziewczyna przerwała wywód
Toma.
-
Na kogo? - zapytała Nadia, ale już wiedziała, bo od strony wejścia zmierzała ku
nim szybkimi krokami Aimee.
-
Jestem - uśmiechnęła się przymilnie do Billa.
„Słodka idiotka”, pomyślała z
politowaniem Nadia. Nienawidziła jej chyba jeszcze mocniej niż Karen, bo, jak
jej się zdawało, ta była o wiele większym zagrożeniem. Wprawdzie już nie
liczyła na nic z jego strony. Miała wrażenie, że od chwili pocałunku i oferty
złożonej z siebie samej, minęły całe wieki, a on wciąż milczał. Zupełnie
straciła nadzieję, kiedy zadedykował Karen jedną ze swoich najpiękniejszych
piosenek. Doskonale wiedziała, do kogo kieruje te słowa, jak też widziała, co
potem mogło się stać, gdyby w porę nie przeszkodził im Tom. Już wcześniej
widziała, jak na nią patrzył, w ten sposób chyba nawet nie patrzył na Ann...
W
tych oczach było coś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego spojrzeniu, jakiś
nieopisany błysk, radość życia, ale przede wszystkim widziała w nich ogromną
czułość i uczucie. Wiele by dała, gdyby choć raz spojrzał na nią właśnie tak,
za jego miłość zaprzedałaby duszę diabłu. Właściwie to nawet nie za miłość, a
choćby za to, by mogła z nim być... Wierzyła, że z czasem mógłby pokochać i ją.
Byle tylko mogła jakoś pozbyć się tych rywalek.
Zza
szyby hotelowego okna w recepcji odprowadziła ich wzrokiem.
Gdyby
móc choć na chwilę znaleźć się w ciele Aimee... Ostatnio Bill poświęcał jej
bardzo dużo czasu, odkąd tu przyjechała właściwie ciągle widywała ich razem.
Zastanawiała się, co on właściwie może myśleć i czuć? Z jednej strony Karen -
na której musiało mu zależeć, bo nie sposób było tego nie zauważyć, a z drugiej
jej piękna przyjaciółka, która najwyraźniej na niego leciała. Czy możliwe było
to, że między nimi nic się nie wydarzyło? Znała Billa, wiedziała, że jest
lojalny i szlachetny, ale w tej sytuacji... Aimee była najprawdopodobniej
wolna, albo przynajmniej niezamężna, bo kto wie, w jakim mogła tkwić związku,
jednak on wcale nie musiał o tym wiedzieć. Nic nie stało na przeszkodzie, aby
mogli iść ze sobą do łóżka. Nic, prócz jego miłości, a to była ogromna
przeszkoda, ale Nadia nie mogła o tym wiedzieć.
***
-
Pokażesz mi, jak mieszkasz? - zagadnęła Aimee, kiedy wracali do hotelu.
Tom
po godzinie zmył się do sklepu, w którym pracowała Anita, pozostawiając ich
samych, co Bill - wykorzystując moment nieuwagi dziewczyny - skwitował tylko
cichym mruknięciem: „Wiedziałem, że tak będzie...”.
Wzdrygnął
się na jej słowa. Przecież obiecał sobie, że nie spędzi z nią tego wieczoru. „I co teraz, panie Kaulitz?”, zadał
sobie w myślach pytanie.
-
Jeśli chcesz, zapraszam, ale za jakąś godzinkę będę musiał jechać do mojego
prawnika - wymigał się sprytnie. Miał nadzieję, że tym stwierdzeniem spławi ją
na dobre.
-
A długo ci tam zejdzie? - zapytała z uśmiechem.
-
Nie mam pojęcia, ale możemy się umówić, że jeśli wrócę wcześniej, to do ciebie
zadzwonię, hm? - Puścił jej oczko.
-
Jasne - uśmiechnęła się promiennie.
Miał
wrażenie, że rybka połknęła przynętę, i nawet był z siebie dumny.
Kiedy
weszli do hotelu, Bill podszedł do lady recepcji, a w ślad za nim Aimee. W
duchu prosił los, żeby tylko nie przyszło jej do głowy wziąć go pod rękę lub
gorzej – za rękę. Aby utrudnić jej realizację takiego pomysłu, wciąż obracał w
dłoniach swój telefon. Udało się.
-
Co tam słychać Nadia? - Uśmiechnął się. - Masz dla mnie jakieś wiadomości, coś
się działo? - zapytał.
Dziewczyna
popatrzyła na szefa z poważną miną, po czym podała mu kilka kopert, jakie dziś
przyniósł dla niego listonosz. - Tyle z wiadomości. Miałeś nadzieję na inne? –
zapytała z przekąsem, ironicznie się uśmiechając. Nieco zdziwiła go jej
postawa, ale rozumiał. Może po prostu nie chciała już udawać, że wszystko jest
w porządku? Czas uciekał, a on nie umiał jej powiedzieć wprost, że nic z tego
nie będzie, że po prostu nie potrafi jej pokochać, bo miejsce w jego sercu
zajmuje ktoś inny. Obiecał sobie, ze wkrótce to załatwi, był jej to po prostu
winien. Bez słowa zabrał korespondencję i skierował swoje kroki w kierunku
windy. Obok niego posłusznie truchtała Aimee.
***
Nowa
sukienka i buty nie ukoiły jej bólu ani nie rozweseliły. Franz widział, jak
bardzo jest smutna i przygaszona, i jak za wszelką cenę stara się to ukryć.
Przyglądał jej się, kiedy w zamyśleniu oglądała rzeczy, jakie chciał jej kupić.
Niby okazywała radość, ale tylko chwilowo i pod wyraźnym obstrzałem jego
wzroku. Kiedy tylko udawał, że odwraca od niej swoją uwagę, natychmiast
popadała w apatię. Bał się swoich przypuszczeń, czuł paniczny lęk przed domniemaniami. A jeśli przyczyną jej smutku
jest ten cholerny gnój? Był taki młody i przystojny, Franz wiedział, jak bardzo
przyciągał kobiety, jednocześnie nie zadowalając się kimkolwiek. Przyjeżdżając
tu niejednokrotnie, widział te tłumy byłych fanek przewalające się przez
hotel, tyle pięknych kobiet, które on traktował z powściągliwością i chłodem.
Tamten mógł mieć je wszystkie, gdy on sam, często spotykając się z odmową żony,
musiał płacić za seks zwykłym dziwkom.
Przyszedł
czas na chwilę refleksji, gdy pożałował swojego głupiego postępku. Jeśli ona
cokolwiek poczuła do Billa, była to tylko i wyłącznie jego wina, jednak teraz
już nic nie mógł zrobić, a tylko mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Na dodatek
sam ją tu przywiózł, a mogli jechać gdziekolwiek indziej. Co on miał w głowie,
prosząc tego młodzika o opiekę nad Karen? Czasem nie pojmował sam siebie.
Wrócili
do hotelu późnym popołudniem.
-
Jesteś kochanie, głodna? - zapytał Franz.
-
Nie, ale napiłabym się soku - uśmiechnęła się blado. - Chyba wezmę tabletkę, strasznie
rozbolała mnie głowa.
-
Ale sok się skończył - mruknął Franz, zaglądając do lodówki.
-
To zejdę na dół i kupię sobie.
-
Ja ci kupię - wyrwał się Hoffmann.
-
Nie, przejdę się, tabletkę połknę po drodze, a świeże powietrze dobrze mi zrobi
- pocałowała go w policzek.
-
Przecież dopiero co wróciliśmy - pokręcił głową mąż.
-
Skąd, kochanie? Z miasteczka pełnego spalin? - Spojrzała na niego z
politowaniem.
-
Ale ja za godzinę wyjeżdżam.
-
Niedługo wrócę, na pewno zanim wyjedziesz - odparła, wkładając do kieszonki
kilka euro, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Sok
właściwie był tylko pretekstem. Chciała pokręcić się trochę po okolicy z
nadzieją, że gdzieś ich spotka. Nie potrafiła pozbyć się dręczących kombinacji,
gdzie mogą teraz być Aimee i Bill? Nie widziała, jakie to plany miała na dziś
jej przyjaciółka, ponieważ rankiem Franz skutecznie uniemożliwił im rozmowę w
cztery oczy, a potem wyjechali na te całe zakupy. Miała wrażenie, że dni od
przyjazdu Aimee wloką się w nieskończoność jak bezdroża prowadzące donikąd, a
ona zmierza nimi bez żadnego celu.
Nie
wiedziała, co przyniesie kolejny dzień, i chwilami miała już tego wszystkiego
dość, była tak bliska zwątpienia, że już miała ochotę poprosić Franza, aby ją
stąd zabrał. Widok szczęśliwej i beztroskiej Aimee, jej szczebiotanie, jaki to
Bill jest wspaniały - to wszystko tak bardzo bolało. Gdyby jej tu nie było,
przynajmniej nie musiałaby tego wszystkiego wysłuchiwać i na to patrzeć.
Zamiast
soku kupiła małą wodę. Wiedziała, że wyjdzie na idiotkę, kiedy wróci do pokoju,
ponieważ wody w lodówce było kilka butelek. Nie dbała jednak o to, pochłonięta
zupełnie innymi myślami, przechadzała się wolno po alejkach małego, hotelowego
parku. Przez chwilę przykuło jej uwagę duże, stare, niemal doszczętnie suche
drzewo, zielone listki były tylko na jednym konarze. Nawet zastanowiła się,
czemu Bill po prostu go jeszcze nie wyciął, ale dość szybko o tym zapomniała.
Kiedy
wychodziła z hotelu, Nadia była zajęta jakimś gościem, ale teraz stała sama za
ladą recepcji, przeglądając jakieś pismo. Miała nadzieję, że od niej dowie się,
czy Aimee już wróciła. Nie chciała pytać wprost, postanowiła więc zrobić to
sposobem.
-
Jak mija dzień? - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Chyba względny spokój,
prawda?
Nadia
odwzajemniła uśmiech:
-
A tak, jak widać, nawet poczytać sobie mogę. A co u ciebie? Odkąd przyjechała
twoja przyjaciółka, prawie cię nie widuję.
-
Nadzorowałam remont w domu dziecka, a teraz przyjechał mój mąż - odparła Karen,
dodając: - A Aimee, ona wprawdzie przyjechała do mnie, ale jest jak kotka;
chadza własnymi drogami, zresztą dzisiaj też od rana jej nie ma w hotelu.
-
Jak to: nie ma? - Nadia uśmiechnęła się tajemniczo.
-
No, nie ma - Wzruszyła ramionami Karen. - Nie mam pojęcia, gdzie ona się
podziewa.
-
Kochana... - Nadia z politowaniem pokiwała głową. - Już dawno jest w hotelu -
Uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym dodała: - Z Billem, w jego apartamencie.