Rozdział
XXVII
„Starałam
się zabić ból… Zabić ból…
Lecz to przyniosło go tylko więcej… Dużo więcej…
Leżę umierając.
Wylewam karmazynowy żal i zdradę.
Umieram, modląc się, krwawiąc i krzycząc…
Czy jestem zbyt zagubiona, by być ocalona?
Czy jestem zbyt zagubiona?”
Lecz to przyniosło go tylko więcej… Dużo więcej…
Leżę umierając.
Wylewam karmazynowy żal i zdradę.
Umieram, modląc się, krwawiąc i krzycząc…
Czy jestem zbyt zagubiona, by być ocalona?
Czy jestem zbyt zagubiona?”
Evanescence – „My
torniquet”
- Już prawie jedenasta… - powiedziała
Babette do Toma, zerkając na zegarek.
- Ano tak, rozumiem - uśmiechnął się
chłopak. - Ta godzina… Rany, ależ wy jesteście romantyczni - westchnął.
- Muszę powiedzieć Billowi, że już
wychodzimy.
- Jasne, tylko trzeba go znaleźć –
Tom rozejrzał się po sali.
- Przecież dopiero co siedział przy
barze.
- No siedział, ale już go gdzieś
wcięło. Chodź… Trzeba tego gamonia poszukać.
Wyostrzając wzrok ruszyli obchodząc
całą salę, jednak nigdzie nie znaleźli Billa, jakby rozpłynął się w powietrzu niczym
kamfora.
- Może poszedł do toalety, zaraz
pewnie wróci. – Chłopak chwycił ją za dłoń zachęcając, aby usiadła na kanapie.
– Zaczekajmy chwilę, jeśli wiedział, że o jedenastej masz wyjść, na pewno zaraz
tu będzie.
Mijały kolejne minuty, ale on nie
wracał. Babette na dobre zaczęła się niepokoić. Przecież wszystko ustalili, już
powinna stąd wyjść, ale nie wyjdzie bez powiadomienia go o tym. Omówili
wszystko w najdrobniejszych szczegółach, nie mogła tak po prostu zniknąć nic mu
nie mówiąc, miała dać znak, że już nadeszła ta chwila. Gdzie on do diabła jest?
- Pójdę go poszukać – Widząc jej
zdenerwowanie zaoferował się Tom. – A ty tu zostań.
Została i czekała. W każdej komórce
jej ciała gościł strach. Gdyby miała przy sobie telefon, z pewnością już dawno
spróbowałaby się z nim skontaktować, ale zostawiła go w szatni, skąd mogła
wiedzieć, że będzie jej tak bardzo potrzebny? Poczeka jeszcze trochę, może Tom
go odnajdzie.
Chodziła po sali, mijała roześmiane ludzkie twarze, a z każdą minutą jej serce ogarniał coraz większy żal. Billa wciąż nie było i nie wiedziała dlaczego zniknął, czemu nie wraca i co się z nim dzieje? Czyżby tak po prostu z niej zrezygnował, a może stchórzył?
Chodziła po sali, mijała roześmiane ludzkie twarze, a z każdą minutą jej serce ogarniał coraz większy żal. Billa wciąż nie było i nie wiedziała dlaczego zniknął, czemu nie wraca i co się z nim dzieje? Czyżby tak po prostu z niej zrezygnował, a może stchórzył?
- Nigdzie go nie ma. Przeszukałem
toalety, byłem wszędzie, gdzie się dało – poinformował ją zdyszany Tom. –
Próbowałem zadzwonić do niego, ale nie odbiera.
Słuchając jego słów poczuła, że robi
jej się słabo i zbladła.
- Muszę usiąść – powiedziała cicho.
Podeszli do baru mijając Davida, wówczas
mężczyzna zwrócił się do niej słowami;
- Babette, gratuluję, nawet nie wiesz
jak się cieszę! – po czym uścisnął ją serdecznie.
Była zdezorientowana, jej myśli
zaprzątnięte były zniknięciem Billa, a ten… O czym on do cholery mówi? Zupełnie
nie miała pojęcia o co mu chodzi. Czyżby jakoś dowiedział się o jej decyzji
zakończenia tej farsy z Martinem? Nie rozumiała go, przecież był przeciwnikiem
tego związku. Poczuła się teraz dziwnie… Ale jak będzie się czuła, kiedy on
dowie się, że nic z tego nie wyszło...? Postanowiła go zbyć.
- Ach, tak... Dziękuję... –
Obdarowała go wymuszonym uśmiechem i szybko odeszła. Tom, który szedł tuż za
nią, zapytał zdziwiony;
- A o co mu chodziło z tymi
gratulacjami?
- Nie mam bladego pojęcia. – Wzruszyła
ramionami siadając przy barze. – Może Bill mu powiedział o naszej decyzji?
- Nie... Nie sądzę, Bill by mu nie
powiedział o czymś takim, chyba, że coś podsłuchał.
- No, ja tym bardziej mu nic nie
mówiłam, w ogóle na ten temat rozmawiałam tylko z Julią. Może ona… Ale jak? –
zastanawiała się głośno.
- Chcesz coś do picia? – zapytał
chłopak, kiwnęła tylko głową. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, sącząc
drinka. Nie zastanawiała się dłużej nad tym, co miał na myśli David, pochłaniało
ją coś zupełnie innego. Czas upływał, a jego wciąż nie było. Tom co chwilę
próbował bezskutecznie dodzwonić się do niego i było widać, że zaczyna się
denerwować. Ale jeszcze obydwoje nie snuli najczarniejszych scenariuszy,
jeszcze dawali mu czas choć było już prawie wpół do dwunastej.
- Tom... – zwróciła się do chłopaka,
głosem pełnym żalu. – Naprawdę nic ci nie mówił, niczego niepokojącego nie
zauważyłeś...?
Niczego nie zauważył, nic w
zachowaniu Billa nie wskazywało na to, że coś może być nie tak i nie miał pojęcia
w co jego brat właśnie gra. Czemu tak nagle zniknął i dlaczego wyłączył komórkę?
Przecież tak bardzo chciał być z nią, tak czekał na tę chwilę, był taki
szczęśliwy... Czego się bał? Odpowiedzialności, związku, czy ciężaru miłości?
Dlaczego nagle zachował się jak zwykły tchórz?
- Nic mi nie mówił, zachowywał się
normalnie, był szczęśliwy… Nie wiem co mogło się stać... – odpowiedział cicho.
Nie widział, jak ma wytłumaczyć jego zachowanie. Sam zastanawiał się, co się z
nim dzieje, dlaczego uciekł i właściwie dokąd? A może coś się stało…? Wątpliwe
było to, że nagle zmienił zdanie, nie… To było nie możliwe, nie uciekałby, a
raczej powiedział jej wprost, że się rozmyślił. To było nie w jego stylu…
- Przecież mógł mi po prostu
powiedzieć... – przerwała jego rozmyślania Babette. Tom spojrzał na nią
wzrokiem pełnym obaw.
- Posłuchaj, nie wierzę, że się
rozmyślił, że zrezygnował, ja wiem jak bardzo cię kocha. Boję się, że coś się
stało.
- Ale co mogło się stać? Przecież
jeszcze niedawno tu był, kiedy tańczyliśmy, uśmiechał się do mnie… Myślisz, że
jest o ciebie zazdrosny?
- Skąd, coś ty – Pokręcił przecząco
głową, a wtedy jego spojrzenie zatrzymało się na siedzącym przy stole Martinie.
– A tamten nic nie namieszał? – Wskazał na niego głową. Babette odwróciła się
podążając wzrokiem w stronę, w którą gestem podążył Tom. Rozmawiał z Davidem i
z kilkoma znajomymi.
- Nie, nie sądzę... – skrzywiła się.
- Przecież oni nawet ze sobą nie zamienili słowa.
Tom w końcu zostawił ją i w
towarzystwie ochroniarza znów ruszył na poszukiwanie brata. Obiecał, że jak
tylko go odnajdzie da jej znak. Było już dawno po północy. Babette stała w
oknie hallu, wpatrzona w pustą ulicę, smutna i zgaszona. Nie wiedziała, co
mogło się stać, ale bała się, że stało się coś złego. Przecież nie wyszedłby
tak bez słowa, nie zostawiłby jej... Jeszcze dziś rano, tak pięknie sobie
wszystko poukładali, mieli tyle wspólnych marzeń i planów… Niczego nie zdołali
zrealizować, teraz nie było już nawet nadziei, wszystko zniknęło, rozsypało się
niczym domek z kart za jednym, małym podmuchem. Jaki był jego powód, co nim
było i dlaczego? Zadawała sobie dziesiątki pytań bez odpowiedzi...
Wpatrywała się w ekran telefonu
oczekując wiadomości od Toma, kilkadziesiąt razy wybierała na swojej komórce też
jego numer, bez skutku. Dlaczego nawet nie chciał z nią porozmawiać?
Kiedy Martin odwoził ją do domu była
spokojna, pożegnała się z nim grzecznie, nie zrealizowawszy zamierzonego planu.
Teraz nie miała nawet do tego głowy... Nie czas, nie pora, nie nastrój... Trzymała
się dzielnie, nie dając Martinowi poznać, ze coś jest nie tak. Dopiero
otwierając drzwi do mieszkania, zupełnie puściły jej nerwy uwalniając spod
powiek ciurkiem płynące łzy.
- Bill... Gdzie jesteś...? –
Zdławionym głosem zapytała pustkę.
~
To nie tak miało być, nie taki powrót
do domu wymarzyła sobie, nie w takich okolicznościach...
Świtało. Powinna być tu teraz z
Billem, a była sama. Zrozpaczona i ledwie żywa, po kolejnej nieprzespanej i
pełnej emocji nocy.
Telefon milczał jak zaklęty. Czekała
cierpliwie, może chociaż Tom zadzwoni, przecież obiecał... Może kiedy wrócą do
hotelu, Bill już tam będzie?
Dawno przestała płakać czując, że
wyczerpała limit łez, jednak wiedziała, że póki nie dowie się, że wszystko z
nim w porządku, nie uda jej się zmrużyć oka. Usiadła na parapecie kuchennego
okna. Jesienny deszcz padał od godziny, zalewając szybę strugami i rozmywając
obraz. Ulewa stawała się coraz większa, a szarość spowiła budzącą się nieśmiało
do życia ulicę. Przypomniała sobie ich pierwszą, wspólną niedzielę tuż po gali.
Przymknęła oczy, zatapiając się we wspomnieniach... Jak wspaniale było ją
spędzić w jego młodzieńczych ramionach, mieszkanie przesycone było zapachem ich
fizycznej miłości, wzniecając jednocześnie płomień tej prawdziwej, duchowej... Co
teraz działo się z nią w jego sercu...? Czy zgasła w nim równie szybko, jak się
narodziła?
Poczuła, jak na nowo rośnie w niej
żal i rozpacz. Gdzie on teraz jest? Gdzie jest ten, którego pokochała i któremu
zaufała? Zostawił ją bez słowa, po prostu zniknął… Dlaczego?
Ogromna niemoc
obezwładniała jej umysł i całe ciało, zacisnęła dłonie w pięści z całej siły.
Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy, jednak zamiast tego zatkała sobie usta
pięścią, przygryzając kłykcie do krwi. Z oczu obficie kapały łzy spływając po
skórze dłoni, wgryzając się solą w rany, rozmywając czerwony płyn zwany życiem.
Jednak to nie te fizyczne rany teraz bolały i krwawiły, to obolałe serce dawało
o sobie znać, stając się puste, wypompowane z krwi, odarte z miłości,
wypełniało się popiołem, spalone, było teraz jak zgliszcza…
To dla niego chciała wszystko porzucić,
całe swoje dotychczasowe życie zostawić za sobą, dla niego wyrzekła się
bezpieczeństwa, dla tej miłości tak wiele zaryzykowała, tylko dla niego... Więc,
gdzie on teraz do cholery jest? Przecież to było jego marzenie, a ona po prostu
chciała je spełnić i zrobiłaby dla niego wszystko, gdyby tylko tu był… Czy
naprawdę pragnął jej cierpienia, czy to wszystko było jedną, wielką pomyłką..?
Znów w akcie ostatecznej desperacji
sięgnęła po telefon, z ogromną nadzieją w pustym sercu, że może nie usłyszała
dźwięku dzwonka, czy choćby smsa… Cóż za idiotyczna myśl kazała rodzić się tej
nadziei, przecież cisza w mieszkaniu niemal świszczała jej w uszach, była nie
do zniesienia taka niezmącona niczym… Tylko ten deszcz miarowo stukający o
szyby, wdzierał się monotonią w jej umysł, a jego dźwięk drążył boleśnie niczym
kropla drąży kamień. Nie mogła przecież nie usłyszeć tego upragnionego dźwięku…
Nienawidziła tego telefonu, że nie
dzwonił… Nienawidziła siebie, że pozwoliła mu tak sobą zawładnąć, dała opętać niczym
szatanowi… Ogarnęła ją wściekłość podsycana bólem i żalem. Otworzyła szafkę,
wyciągając spomiędzy ubrań dobrze skrywane niewielkie, czerwone pudełko,
otworzyła wieczko sięgając po zdjęcie z wizerunkiem tego, który teraz był
jedyną przyczyną jej nieszczęścia.
- Kim ty jesteś?! Kim jesteś do
cholery!? - pytała, patrząc na jego twarz. - Dlaczego mi to robisz?!
Dlaczego?! - krzyknęła, rzucając telefonem o ścianę, a z drugiej dłoni
wypuściła na podłogę fotografię. Ból odrzucenia i rozpaczy władał całym jej
ciałem, nie rozumiała tego i nawet nie chciała rozumieć… Już nie wiedziała co
ma ze sobą zrobić, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Była zmęczona,
zrozpaczona, zziębnięta, głodna…
Wyszła na taras, a nieznośny chłód
połączony ze strachem doszczętnie sparaliżował jej ciało. Ulewny deszcz chłostał
twarz i poranione ręce kurczowo trzymające się barierki, a łzy łączyły z
zimnymi kroplami deszczu, aby spłynąć po niej, przenikając głęboko do serca
rozdartego rozpaczą. Umierała tam stojąc, chciała krzyczeć, żebrać o śmierć…
Nie miała pojęcia jak długo to
trwało, wróciła skostniała z zimna, zamknęła za sobą drzwi tarasu. Znów
zagryzła z niemocy palce, tworząc kolejne rany, uwalniając z nich nową krew.
- Boże! Dlaczego?! - krzyknęła,
osuwając się po ścianie. - Co ja takiego zrobiłam, że tak mnie doświadczasz?!
Wiedziała, że nie będzie to łatwa
miłość, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że będzie aż tak trudna i sprawi
tyle cierpienia.
Podniosła się, przyklejając krwawiące
ręce do szyby, gdzie z drugiej strony krople deszczu tworzyły pojedyncze
ścieżki. Niewyobrażalna rozpacz pochłaniała ją od wewnątrz, wypalała piętno na
sercu, znaczyła je jak swoje… Już nigdy nie pozbędzie się tego bólu, a jeśli
nawet zniknie, zostanie po nim głęboka blizna... Czuła, że rozpada się na małe
kawałki, że już za chwilę jej nie będzie, że zniknie w nicości tego dnia i
swojego cierpienia. Nie ma jego, nie będzie jej, zostanie pustka. Może ta
miłość była zbyt wielka, wypaliła ich, pochłonęła żywym ogniem, zostawiając za
sobą zgliszcza cierpienia, a może oni ją po prostu sobie wymyślili, może była
tylko marzeniem...? A może to był tylko sen, a ona właśnie się obudziła…?
Żeby choć zabić w sobie ten ból, który
bezlitośnie wyrywa jej po kawałku serce i duszę, który rozrywa ją od wewnątrz
na strzępy... Pochłonięta nim bez reszty słyszała przyspieszone bicie swego serca,
każde jego uderzenie pulsowało ze zdwojoną siłą w jej głowie.
Opadła bezsilnie na kanapę, zmęczona
żalem i rozpaczą, pochłaniała ją czarna otchłań dymiącego, wypalonego krateru z
którego tak niedawno buchał płomień miłości. Teraz z każdą godziną ten ogień
gasł, zamieniając się w chmurę popiołu smutku i goryczy porzucenia...
~
Mokry, zimny i deszczowy poranek nie
zapowiadał się lepiej niż noc. Bill nadal nie wrócił do hotelu, całą noc
ochrona szukała go po mieście, powiadomiona została nawet policja, jako, że był
osobą publiczną groziło mu większe niebezpieczeństwo, niż zwykłemu obywatelowi.
Wszyscy bardzo się o niego niepokoili i nikt nie był w stanie zmrużyć oka. Tom
chciał zadzwonić do Babette, ale stwierdził, że nie ma najmniejszego sensu, bo
przecież wcale nie ma dla niej dobrych wieści. Wciąż tkwiąc w samochodzie
jeździł z jednym ochroniarzy, bezskutecznie wypatrując jego postaci na ulicach,
ale to było jak szukanie igły w stogu siana. Nie mieli pojęcia, gdzie jest i co
tak naprawdę się stało, w końcu zrezygnowani wrócili do hotelu. Nikt w
międzyczasie do niego nie dzwonił, więc nie miał nawet nadziei, że w kwestii
powrotu jego brata cokolwiek się zmieniło. Kiedy tylko zrzucił kurtkę i buty, do
pokoju, gdzie czekali także Georg i Gustav wszedł David, który przed chwilą
właśnie znów telefonował na policję i pogotowie. Wszyscy spojrzeli na niego
wyczekująco.
- Jakieś wieści? – zapytał, chyba
najbardziej z nich wszystkich przerażony Tom.
- Na szczęście nic złego, nie było
wypadku, policja też nic nie wie.
Odetchnęli
poniekąd z ulgą, bo tak naprawdę te niby dobre wiadomości, mogły się okazać za
chwilę złymi. David popatrzył na nich, ale jego wzrok był jakby nieobecny,
jakiś dziwny.
- Wiecie co…?
– pogładził kciukiem podbródek marszcząc czoło. - Zupełnie o czymś zapomniałem,
a to coś może mieć wiele wspólnego z jego zniknięciem.
- Co? – zapytali niemal równocześnie.
- Tom… Między nim a Babette wszystko
w porządku?
Chłopak spojrzał na niego zdziwiony,
wzruszając ramionami odparł;
- Tak, wczoraj było wszystko w jak
najlepszym, a o co chodzi?
Menager pokręcił głową. Czyżby Martin
celowo uknuł tę intrygę? Bill przecież z pewnością słyszał ich rozmowę przy
barze, że też wcześniej zupełnie o tym nie pomyślał… To musiało być kłamstwo,
gdyby się rozstali nie byłby taki szczęśliwy i spokojny, a tuż po tym
incydencie po prostu zniknął… Jednak była też taka opcja, że Babette zmieniła
zdanie i po prostu jeszcze nie zdążyła mu o niczym powiedzieć i to co usłyszał
z ust Martina najwyraźniej zaskoczyło go i wyprowadziło z równowagi.
- Nie będę na razie nic mówił, jak
wróci to go spytacie... W sumie, nie jestem nawet pewien, czy to w ogóle prawda
i sam nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. W każdym razie jak się pojawi dajcie
mi znać – powiedział David wychodząc z pokoju.
Tom stał zupełnie osłupiały i nie
wydusił z siebie słowa, usilnie zastanawiając się o co może mu chodzić. Po
chwili namysłu jednak, wybiegł za nim na korytarz i krzyknął:
- David, zaczekaj!
Mężczyzna zatrzymał się.
- Co miałeś na myśli? O co chodzi? –
zapytał podchodząc.
- Nie chcę siać plotek, w dodatku nie
wiem, czy to prawda. Wróci, to sam go spytasz.
- Powiedz mi
do cholery! Może inaczej spojrzę na tę sytuację, bo za chwilę zwariuję, jak on
nie wróci. To coś poważnego?
- Nie będę nic mówił, to nie ma
sensu, może to tylko moje domysły, daj spokój.
Tom wiedział, że nic z niego nie
wydusi, jednak wiedział też, że gdyby to było coś poważnego powiedziałby mu o
tym. Wrócił więc zrezygnowany do pokoju. W tym trudnym oczekiwaniu minuty stawały
się wiecznością. Dręczyła go jedna, wielka niewiadoma; gdzie on jest i czemu
zniknął? Pokój tonął w oparach papierosowego dymu, a puste kubki po kawie
walały się wszędzie.
Było już dobrze po dziesiątej, kiedy
zziębnięty i przemoczony Bill wszedł do pokoju. Wyglądał strasznie, prawie
spłukany przez deszcz makijaż utworzył pokaźnych rozmiarów czarno-sine plamy
pod zapuchniętymi oczami.
- Bill, do jasnej cholery, gdzie
byłeś?! – wykrzyknął na jego widok Tom.
- Gdzie byłeś? Co się stało? – pytali
zraz wszyscy, jeden przez drugiego, jednak Bill nie był skory do odpowiedzi.
Posłał im tylko mętne spojrzenie i rzucił się na łóżko.
- Może mi łaskawie odpowiesz, co?! –
Tom nie krył zdenerwowania, po całej nocy w nerwach i strachu miał już
wszystkiego dość. – Jak mogłeś iść chuj wie gdzie, wyłączyć telefon i nie dać
znaku życia?! No powiedz coś, człowieku, mów! – Pochylił się nad nim, chwycił
za mokrą kurtkę i zaczął go szarpać.
- Daj spokój, Tom, nie widzisz co się
z nim dzieje? - próbował odciągnąć go Georg.
- Mam to w dupie! A ty się nie
wpieprzaj, w ogóle idźcie stąd! - Tom popchnął Georga. - Gadaj! Gdzieś ty był?!
- znowu darł się do Billa.
- Dobra, idziemy powiedzieć Davidowi,
że wrócił - Chłopaki kiwnęli na siebie, po czym wyszli, zostawiając bliźniaków.
- Daj mi spokój... - wymamrotał
ledwie dosłyszalnie Bill. Tom popatrzył w jego oczy, wzrok miał dziwny, mętny, jakby
obłąkany. W takim stanie nie widział go chyba jeszcze nigdy, choć wcześniej
różnie bywało. Jak przed chwilą gwałtownie chwycił go za kurtkę, tak teraz
równie gwałtownie, jakby z obrzydzeniem odepchnął go od siebie, skutkiem czego
chłopak opadł znów bezwładnie na łóżko.
- Kurwa! Ty się naćpałeś! - krzyknął
z przerażeniem, kładąc dłoń na czole. Był przerażony… Skąd miał prochy i co
brał? A jeśli dał sobie w żyłę nie wiadomo od kogo? – Rany boskie... Coś ty
najlepszego narobił...?
Patrzył na
leżącego bez życia brata i zadawał sobie w myśli pytanie co w ogóle mogło się
stać, że teraz widzi go w takim stanie?
- Tylko jarałem parę godzin temu... Daj
mi spokój... - jęknął Bill.
- Co się do jasnej cholery właściwie
stało, że wracasz w takim stanie? Powiedz mi kurwa, dlaczego tak nagle
zniknąłeś? Ona czekała, przecież mieliście jakiś plan!
Na te słowa Toma, Billowi pociemniały
oczy, zacisnął zęby i oskarżycielsko wystrzelił w jego stronę wskazujący palec,
prawie krzycząc;
- Ani słowa o niej!
- Ale przecież wy...
- Nie ma nas! Rozumiesz?! I ani słowa
na ten temat! - Znowu podniósł głos, wstając z łóżka. Zacisnął powieki tak,
jakby chciał powstrzymać łzy. Tom niczego nie rozumiał… Przecież do cholery nie
pokłócili się, więc co mogło się stać?
- Powiesz mi, co się stało? Bo ja nic
z tego nie rozumiem!
- Ale ja nie chcę o tym rozmawiać! -
rzucił zdejmując mokre ciuchy, poczym wskoczył do łóżka nakrywając się po uszy
kołdrą.
Nastała chwila milczenia. Tom krążył
po pokoju, zastanawiając się, jak ma wyciągnąć z brata przyczynę jego
zachowania. Wiedział, że w końcu mu powie, ale kiedy? Chciał to wiedzieć już,
teraz, chociażby po to, żeby zadzwonić do Babette. Właśnie! Przecież ona tam
pewnie umiera ze strachu, musi ją powiadomić, że ten skończony kretyn znalazł
się cały, ale czy zdrowy, to się pewnie wkrótce okaże.
Wyszedł na korytarz, bo nie chciał
dzwonić przy Billu, skoro już sama wzmianka o niej wywoływała u niego taką
reakcję. Po prostu powie jej, że wrócił, że jest i zapyta, czy przypadkiem
między nimi nie wydarzyło się coś złego, o czym nie wie. Wybrał numer, jednak
jej komórka nie odpowiadała. Przecież z pewnością czekałaby na jego telefon, no
chyba, że zasnęła, a komórka po prostu rozładowała się. Spróbował jeszcze kilka
razy i wpadł w panikę. A jeśli stało się coś złego...? Kiedy się rozstawali,
była w fatalnym stanie. Musi tam jechać, po prostu musi… Tylko gdzie ona
mieszka?
- David! Gdzie mieszka Babette? -
zawołał, otwierając z impetem drzwi do pokoju managera. Mężczyzna spojrzał na
niego zdziwiony.
- A po co ci to?
- Nie odbiera telefonu, chciałem
powiedzieć, że Bill wrócił, trochę się o nią martwię... - odparł Tom.
- No wiesz, nie wiem czy twoje
zmartwienie ma sens - David uśmiechnął się znacząco.
- Co masz na myśli? – Chłopak
popatrzył na niego badawczo. Pewne było, że ten gość coś wiedział i to coś
miało związek z całym tym zamieszaniem, jednak nie puszczał przysłowiowej pary
z gęby.
- Nie, nic... Jak chcesz to jedź, ale
żebyś się nie rozczarował. Mat wie, gdzie ona mieszka, niech cię zawiezie.
Tom już nie pytał o nic, bo wiedział,
że niczego się nie dowie i nawet nie próbował od niego nic wyciągać. Liczyła
się każda minuta, więc zanim upłynęło ich trzydzieści, stał u jej drzwi,
dobijając się natarczywie. W końcu, po długiej chwili otworzyła mu.
Wyglądała niemal tak samo fatalnie
jak Bill; miała podpuchnięte od płaczu oczy i kompletnie rozmazany makijaż, z
pięknej fryzury, jaką miała wczoraj nie zostało nic, a sukienka była potwornie
wymięta. Było pewne, że nie zmrużyła tej nocy oka.
- Dzięki Bogu jesteś... - powitał ją
z ulgą w głosie i nie czekając na zaproszenie, wszedł do mieszkania. - Dlaczego
nie odbierasz komórki?
- Rozwaliłam ją o ścianę… -
odpowiedziała cicho, patrząc mu wyczekująco w oczy. - Co z nim...? Znalazł się?
- Tak, wrócił nad ranem, ale coś się
stało, coś jest nie tak, tylko nie wiem co… - powiedział Tom z nadzieją, że od
niej dowie się czegoś konkretnego - Czy wy przypadkiem nie pokłóciliście się
wczoraj? Albo może jest coś, o czym nie wiem?
Babette spojrzała na niego nieco
przytomniej szeroko otwartymi oczami. Zamurowało ją. Co Tom miał na myśli? Co tam
w ogóle się stało?
- O czym ty mówisz Tom? Przecież
mieliśmy plan, idealny plan! Miałam wczoraj o wszystkim powiedzieć Martinowi,
jeszcze raz omawialiśmy wszystko na pół godziny przed jego zniknięciem, a ty
się pytasz czy przypadkiem się nie pokłóciliśmy? A nie wiesz czasem kiedy? –
odpowiedziała wzburzona. Znów oczy zaszły jej łzami, była kompletnie wytrącona
z równowagi po całej ciężkiej, nieprzespanej i przepłakanej nocy. Na dłoniach
miała niewielkie rany i zastygłe ślady krwi, co nie uszło uwadze chłopaka,
jednak nie chciał pytać teraz skąd się wzięły. Wzbudzała w nim litość, tylko
ona wiedziała, jaki tej nocy przeżyła koszmar, ale on doskonale zdawał sobie
sprawę z jej cierpienia.
- Ciii… Już spokojnie… - Objął ją i
przytulił. Był bezradny, bo nie miał pojęcia co takiego stało się, że Bill
zniknął tak niespodziewanie. A stało się coś na pewno i David miał jakieś małe
o tym pojęcie. - Nic z tego nie rozumiem... On nawet nie chciał o tobie
słyszeć, kiedy zapytałem go co się stało…
Na te słowa odskoczyła jak oparzona.
- Jak to nie chce o mnie słyszeć? -
zapytała przerażonym, łamiącym się głosem. - Tom, co się dzieje...? Przecież...
- rozpłakała się, nie kończąc.
- Ja nie wiem, ale nie płacz, to na
pewno jakieś nieporozumienie, może ktoś mu jakichś głupot nagadał...? - Znów ją
przytulił. Szlochała, a on nie potrafił jej uspokoić. – No coś musiało się
stać, przecież nie zniknąłby tak po prostu i nie zachowywał się tak dziwnie,
kiedy wrócił do hotelu. Najlepiej będzie, jak pojedziesz ze mną - powiedział w
końcu. - Trzeba to przecież wyjaśnić, on mi nie chciał nic powiedzieć…
- A myślisz, że mi coś powie, skoro
nawet nie chciał o mnie słyszeć? Tom… Ja nie mam pojęcia co ja mu złego
zrobiłam? Ale dobrze, pojadę - odparła przez łzy z całą stanowczością w głosie.
Choćby teraz miała się dowiedzieć o czymś najgorszym, chciała to wiedzieć od
niego, a nie snuć jakieś swoje głupie domysły. - Daj mi chwilę, doprowadzę się
do porządku, zaczekaj w salonie...
Tom posłusznie skinął głową, a ona
zniknęła za drzwiami łazienki. Po kilkunastu minutach, przebrana i z nowym
makijażem wyglądała już lepiej, jednak z jej zmęczonej twarzy, można było
wyczytać ból, niepewność i całe to piętno minionej, nieprzespanej nocy.
Kiedy znaleźli się już w aucie, ten
kawałek drogi przejechali w milczeniu. Zawsze mający sobie coś do powiedzenia
przyjaciele, teraz nie potrafili wydusić z siebie słowa. Każde z nich pogrążone
było w swoich własnych myślach, próbując znaleźć przyczynę nocnych wydarzeń,
ale żadnemu nic sensownego nie przychodziło do głowy. Tom miał ochotę najpierw
wstąpić z nią do pokoju Davida, bo przecież to właśnie on tak niedawno
pożegnał go z całą masą niedopowiedzeń,
ale odrzucił taki zamiar stając przed hotelowym pokojem Billa. Tuż przed
drzwiami Babette zatrzymała się na chwilę, łapiąc chłopaka za rękę.
- Tom... Boję się... - powiedziała
cicho, patrząc mu oczy swoim przerażonym wzrokiem.
- Wiem, ale ja sam nic z niego nie
wyciągnę, a jestem pewien, że przy tobie pęknie - odparł chłopak, otwierając
drzwi.
Bill leżał na łóżku tyłem do drzwi,
przykryty kołdrą, a mokre ubrania wciąż leżały na podłodze. Poruszył się, kiedy
weszli, więc widać było, że albo wcale nie spał, albo właśnie się przebudził.
- Bill… - powiedział łagodnym tonem
brat. - Przywiozłem Babette, myślę, że jesteś jej winien wyjaśnienie...
Na dźwięk jej imienia chłopak drgnął,
ale nie odwrócił się, zdławionym głosem jęknął tylko:
- Nie chcę jej widzieć...
Babette i Tom spojrzeli na siebie. W
jej oczach malował się strach, nie wiedziała co ma zrobić, była zdezorientowana.
Nadal niczego nie rozumiała, choć starała się przypomnieć sobie choćby jakiś
szczegół, który mógłby jakoś naprowadzić ją na powód jego zachowania. Przecież
nic nie zrobiła do cholery! Nie miał żadnego motywu, aby ją tak traktować! Co
ma teraz zrobić? Przecież nie będzie się przed nim korzyć, skoro on nawet nie
potrafi porozmawiać jak dorosły człowiek, nie umie, albo nie chce wyjawić
przyczyny swojego zachowania.
- To nie ma sensu, Tom – powiedziała,
kładąc dłoń na klamce. Już była gotowa wycofać się, miała naprawdę serdecznie
dość jego szczeniackiego zachowania. Ale Tom też miał już po kokardy tej całej
szopki i postanowił, że właśnie on doprowadzi do wyjaśnienia tego wszystkiego.
Mocno poirytowany chwycił Babette za rękę i podszedł do łóżka, ciągnąc ją za
sobą.
- Albo natychmiast wyjaśnisz
wszystko, albo nie ręczę za siebie! – krzyknął. - Ja mam już tego wszystkiego
serdecznie dość!
Bill leniwie odwrócił się i usiadł, rzucając
im wściekłe spojrzenie.
- Może niech ona ci wyjaśni! - Wskazał
ręką na wpatrzoną w niego, stojącą w milczeniu dziewczynę.
- Co ja mam do cholery wyjaśniać?!
Przecież to ty uciekłeś! – krzyknęła zdenerwowana jego zarzutem. O co on w
ogóle ją posądza? – Może wreszcie mi powiesz, co ja takiego zrobiłam, co?
Wstał i stanął na wprost niej, na
jego twarzy malowała się wściekłość. Wbił w nią przenikliwie, pociemniałe
spojrzenie i wycelował wskazującym palcem, jak w jakąś winowajczynię.
- Jak mogłaś mi to zrobić, co?! No
jak?! – krzyknął oskarżycielsko.
- A co ja do cholery zrobiłam?! –
odkrzyknęła mu prosto w twarz. Tom już nie ingerował, tylko z założonymi na
piersi rękoma przyglądał się temu z boku i nadal niczego nie rozumiał.
- Oszukałaś mnie… - Bill ściszył
głos, ale jego spojrzenie nie zmieniło się. – Cały czas mnie oszukiwałaś, tylko
jak długo, co? Zniszczyłaś mój świat, moje marzenia, po tym co usłyszałem nie
chciałem żyć, ale na szczęście opamiętałem się i stwierdziłem, że dla kogoś
takiego nie warto… - zaśmiał się z ironią. Jeszcze tylko brakowało, by nazwał
ją suką, dziwką, albo jeszcze lepiej. I nadal nic nie było jasne.
- Powiesz wreszcie do cholery co ja
takiego zrobiłam, czy będziesz mnie tak bezpodstawnie oskarżał?!
Uśmiechał się drwiąco i odwrócił,
sięgając po koszulkę, która wisiała na oparciu fotela.
- Nie udawaj… Długo tak pogrywałaś na
dwa fronty?
- Bill, do rzeczy! O co ci do cholery
chodzi? Nie wmówisz mi, że uciekłeś z powodu Martina, mieliśmy układ,
wiedziałeś, że z nim przyjdę. Gdybyś nie odwalił tej szopki, już byłoby po
wszystkim.
- A ślub? Przecież twój ukochany
oświadczył ci się i został przyjęty, nie wmawiaj więc mi teraz, że nie wiesz o
co chodzi! – wypalił w końcu ostatnie słowa wypowiadając już głośniej i z
większym naciskiem.
W tej chwili Babette i Tom wbijając w
niego swoje zdziwione spojrzenie wypowiedzieli niemal równocześnie, podobnym
tonem głosu:
- Co?! - Nie wytrzymali oboje i
zaśmiali się głośno. Co na tej imprezie się w ogóle działo? I kto naopowiadał
mu takich niestworzonych historii? Bill był dzieciakiem, ale nie miała pojęcia,
że był aż tak łatwowierny, naiwny, aby bez żadnej rozmowy z nią tak po prostu w
to uwierzyć.
- Bill, do jasnej cholery! Kto ci
takich bzdur naopowiadał?! - krzyknęła dziewczyna i chwytając go za
przedramiona, potrząsnęła nim. - I w dodatku tak po prostu w to uwierzyłeś?!
Uciekłeś, nie pytając o to mnie?
Tom śmiał się pod nosem nie wierząc w
głupotę własnego bliźniaka. Obejmując przedramieniem brzuch, oparł na nim
łokieć prawej ręki, aby zakryć dłonią usta, kręcił lekko z politowaniem głową,
ale już nic nie mówił, nie chcąc się wtrącać.
- Przecież on to mówił do Davida, do
swojego przyjaciela! Jak miałem uważać to za blef? Jak miałem w to nie
wierzyć?! – wykrzyczał Bill.
- Martin... - powiedziała cicho, jakby
zaczynając wszystko układać w jedną całość. Co on chciał przez to osiągnąć i
dlaczego powiedział to przy Billu, tak, żeby chłopak to usłyszał, bo pewne
było, że zrobił to celowo. Czyżby się domyślał? – Jak mogłeś w to uwierzyć? Jak
mogłeś uwierzyć jemu? Ja bym nie uwierzyła, gdybym nie usłyszała czegoś takiego
od ciebie... – odpowiedziała z wyrzutem. Miała do niego żal, że tak łatwo dał
się zmanipulować, a jeśli Martinowi przyszło to tak lekko, bez trudu, to na
usta cisnęło jej się tylko jeno pytanie; - Za kogo ty mnie masz Bill…? Czy ty w
ogóle mi ufasz..? Ja, zanim cokolwiek bym zrobiła, zapytałabym najpierw ciebie,
a ty we mnie zwątpiłeś...
Była zdruzgotana, to było
niewiarygodne… Wystarczyło jedno kłamstwo Martina, a wszystko rozsypałoby się
jak domek z kart. Oczy zaszczypały ją nagle, ale usilnie próbowała powstrzymać
łzy.
Czarnowłosy chłopak wpatrywał się w
nią osłupiały i zdezorientowany. Miała rację… Jak mógł tak bezmyślnie uwierzyć
w to, co mówił ten człowiek, próbujący podstępem i intrygą zatrzymać ją przy
sobie? Nie analizował, czy tamten coś wiedział, czy może się domyślał, przecież
to nie było teraz ważne. On ją zawiódł, a ten fakt właśnie został mu boleśnie
uświadomiony. Powinien wierzyć jej, mieli plan… Jakby mogła zrobić mu coś
takiego? Był taki głupi…
Tymczasem Babette w kilku krokach
wycofała się w stronę drzwi. Wiedział, że nie może pozwolić jej stąd wyjść,
dlatego też podążył za nią chwytając za rękę.
- Przepraszam, że zawiodłem, nie wiem
jak mogłem w to uwierzyć…? Ale kiedy to usłyszałem oszalałem z rozpaczy… Nie
wiesz co ja przeżyłem…
- To najpodlejsze kłamstwo jakie
słyszałam i największe świństwo jakie mi zrobił... - wyszeptała nie wytrzymując
napięcia. Pozwoliła, aby po jej policzkach spłynęły cicho łzy. Pokój ogarnęła
martwa cisza, którą po chwili zakłócił szelest jej płaszcza, kiedy Bill mocno
objął ją ramionami. Wtuliła się w niego wsłuchując w bicie serca.
- Nie płacz już proszę, bo zwariuję…
- jęknął żałośnie, scałowując z jej policzków słone łzy.
- Tak się bałam, że coś ci się stało,
że mnie zostawiłeś... To był jakiś koszmar...
Tom uśmiechnął się do siebie zadowolony. Teraz
już wiedział, że może ich zostawić i spokojnie wyjść. Marzył o tym, żeby w
końcu się wyspać we własnym łóżku, póki co w hotelowym.
- Jeszcze jeden taki numer i wyląduję
przez was w domu wariatów – skwitował, wychodząc z pokoju.
Zaśmiali się cicho, radośnie,
szczęśliwi jak nigdy dotąd. W chwili, kiedy za Tomem zamknęły się drzwi,
Babette coś sobie właśnie przypomniała.
- Teraz już wiem, co David miał na
myśli gratulując mi jeszcze tam, na imprezie… Wtedy szybko wyparłam to z myśli,
zbyt pochłonięta twoim zniknięciem, ale teraz rozumiem do czego pił… On chyba
pomyślał, że to prawda… Jak to się stało? – zakończyła swoje rozmyślania
pytaniem i spojrzała na Billa.
- Siedziałem przy barze odliczając
minuty, wtedy dosiadł się do Davida oznajmiając mu uroczyście, że oświadczył ci
się, został przyjęty i bierzecie ślub.
- Musiał się czegoś sam domyślić,
podejrzewam, że już wtedy, kiedy wyjechał w środku nocy… Nienawidzę go. –
syknęła. – Jadę do niego, porozmawiam z nim, wygarnę mu wszystko! I powiem to,
czego wciąż mu nie powiedziałam. – Oderwała się od Billa i już chciała
wychodzić, ale zatrzymał ją.
- Nie, zostań... Powiesz mu jutro,
dzisiaj cię nigdzie nie puszczę, jeden dzień nic nie zmieni... – szepnął
zdejmując jej płaszcz. Pod wpływem jego czułego spojrzenia ochłonęła i uśmiechnęła
się.
Zastanowiła się teraz jak szybko
jedna, zła chwila może zmienić życie w koszmar, w rezultacie czego pragnie się
tylko śmierci, a następująca po niej ta dobra sprawić, że na nowo chce się żyć…