niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział XXVI



Rozdział XXVI


„Oddałbym Tobie wszystko
pozwalając nawet odejść,
a gdy w końcu to do mnie dotarło
wiem, że jest już po wszystkim…
Nie mam już nic, by to stracić.
Kochając Cię kolejny raz
wiem, że wszystko już skończone,
 już po wszystkim…”
Red – „Already over”

           
            Przez to całe, cholerne napięcie nie pospał tyle, ile by chciał. Gdy się obudził nadal czuł zmęczenie, jednak mimo szczerych chęci już nie udało mu się nawet zmrużyć oka. Nie chciał leżeć i rozmyślać, więc wstał. Popatrzył na brata, który wciąż spał w najlepsze w ubraniu i z rozmazanym makijażem. Wyglądał koszmarnie, może dlatego teraz Tomowi przemknęło przez myśl, że fajnie by było zrobić mu zdjęcie i jakoś to wykorzystać. A gdyby tak jakiś mały szantażyk…? Uśmiechnął się sam do siebie.
            - Śpij, śpij póki możesz, bo twoje przebudzenie będzie bolesne… - mruknął pod nosem wyciągając czyste bokserki, po czym wziął długi, relaksujący prysznic.
Będąc jeszcze w łazience poczuł głód, pomyślał więc, że pójdzie na dół coś zjeść, a po drodze zajrzy do Babette. Na pewno źle się czuje i może jej czegoś potrzeba? Po cichu się ubrał, chociaż Billa po alkoholu raczej nic nie było w stanie zbudzić. Wyszedł z pokoju i poszedł najpierw do niej. Kiedy zapukał, a odpowiedziała mu cisza, delikatnie nacisnął klamkę i zajrzał uchylając drzwi. Ona też jeszcze spała, więc cicho wycofał się zamykając je z powrotem. Ruszył w kierunku windy, aby zjechać do restauracji i zjeść jakieś porządne śniadanie, bo czuł, że żołądek coraz bardziej przyrasta mu do kręgosłupa.
            Wracając napatoczył się na Davida, który nie miał wesołej miny.
            - Masz, czytaj! - powiedział ostrym tonem, wręczając mu dzisiejszą gazetę. - Mówiłem wam, żebyście uważali, te cholerne hieny są wszędzie!
            Tom popatrzył na niego nieco zdezorientowany, bo nie bardzo wiedział co ma na myśli, mówiąc w liczbie mnogiej. Czyżby ktoś wczoraj widział go, jak holuje do pokoju pijaną Babette, czy bardziej chodziło o doszczętnie zalanego Billa? Rozwinął pismo, przekartkował, a kiedy jego wzrok zatrzymał się na tym, co zapewne miał na myśli David, roześmiał się w głos.  
Na czwartej stronie było niezbyt ostre, ale za to dość duże zdjęcie Billa całującego Dagmar, a pod spodem widniał dość spory podpis: "Czyżby Bill Kaulitz znalazł swoją miłość?". Nie do wiary, co też zawsze musiały spekulować te cholerne gnidy…
            - No i co cię tak bawi? - zapytał zdenerwowany David.
            - A to! – Uderzył wierzchem dłoni w gazetę, którą trzymał w drugiej ręce. - No i bardzo dobrze! Będzie miał idiota nauczkę - stwierdził rozbawiony chłopak puszczając menagerowi oczko. - A ty czego się wściekasz? To nie jest taka zła reklama, co innego jakby przyłapali go z Babette.
            - Nerwy wszystkie z wami stracę - westchnął David i machnął ręką.
            - Ale za to ile na nas zarobisz, więc może to nie jest taki znaczący efekt uboczny? – wyszczerzył się. Mężczyzna pokręcił głową i zniknął za drzwiami swojego lokum.
            Tom wracał do pokoju z rozłożoną gazetą, dość mocno rozbawiony tą całą sytuacją. Był pewien, że Bill niczego nie pamięta i już zacierał ręce na samo wyobrażenie jego miny, gdy tylko zobaczy to przeurocze zdjęcie. Kiedy wszedł, ten właśnie przebudził się jęcząc i stękając.
           
- Co, boli główka? No, musi nieźle napieprzać, dwa rodzaje kaca, to pewnie i podwójnie boli, co? – zadrwił.
           
Bill spojrzał na niego mętnym wzrokiem, spod ledwie uchylonych powiek.
           
- Niby, że co? Co ty chrzanisz?
           
Tom zaśmiał się nic nie mówiąc. Miał ochotę go trochę potrzymać w niepewności. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, otworzył gazetę i patrząc na niego podśpiewywał pod nosem ironicznie się uśmiechając, co bardzo go irytowało, bo każdy najmniejszy dźwięk odczuwał jak walenie młotem. Na dodatek nie znał powodu tych niewątpliwych drwin brata.
           
- Odwal się i spieprzaj stąd! - powiedział w końcu Bill podniesionym głosem.
            - To także mój pokój. – odpowiedział ze stoickim spokojem.
            - Zapomniałeś już jak sam się narąbałeś?
           
- Owszem, pamiętam, ale mnie nikt nie przyłapał w takiej sytuacji - znów się zaśmiał cicho. Wściekły Bill łypnął na niego rozjuszonym wzrokiem, wciąż przewalając się na łóżku. Z wczorajszego wieczoru niewiele pamiętał i nie miał pojęcia o czym mówi bliźniak.
           
- Masz, pooglądaj sobie, nawet ładnie wyszedłeś na tym zdjęciu - sapnął ironicznie Tom, rzucając mu na łóżko gazetę.
           
Bill usiadł, wziął do rąk pismo, przekartkował i zamarł z wrażenia. Przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa, w końcu zaklął:
           
- O kurwa...
            - No i bardzo dobrze - dalej drwił Tom. - Przynajmniej fanki rozerwą ją na strzępy i będzie spokój.
            Bill milczał. Przestał w jakikolwiek sposób reagować na docinki, siedział z czołem wspartym na dłoniach. Palcami nerwowo targał włosy. W końcu wymamrotał:
            - Jak to się mogło stać...? – Nie wierzył w to co widzi. Co się działo tego nieszczęsnego wieczoru i co najlepszego narobił? Pamiętał tę krótką rozmowę z Babette, dość ryzykowną, urażony przyjazdem jej faceta powiedział za dużo… Słowa, które mogły wszystko zniszczyć, gdyby ona ujęła się dumą. Potem pił, dużo pił… Z żalu i z pewnością przez swoją własną głupotę. A przecież wystarczyło szczerze porozmawiać, spróbować jej zaufać… Przecież obiecała, że porozmawia z tamtym… Tymczasem on znów nawalił tak samo jak przedtem, chociaż obiecał dopiero co, że takie coś się więcej nie powtórzy. Uniósł zbolałe spojrzenie na Toma i nieśmiało zapytał: - A Babette...?
            - Co, Babette? Jeśli chcesz zapytać, czy to widziała, to tak! Owszem, widziała bardzo dokładnie, bo siedzieliśmy na kanapie akurat na wprost, miała cię jak na dłoni - znów ironicznie się uśmiechał.
            - O Boże... - jęknął Bill, tym razem wzywając boskie siły. Miał wrażenie, że to oznaczać może tylko jedno… Złowrogo brzmiące słowo „koniec”, zaprzepaszczone wszystkie szanse i pogrzebane nadzieje, marzenia, przez niego samego… Bo to właśnie nikt inny jak tylko on wykopał im wielki dół, a potem je tam wrzucił i przysypał swoim idiotycznym, niedojrzałym zachowaniem, przyklepując tym zdradliwym pocałunkiem, jak łopatą.
            - Idź się umyj, bo wyglądasz tragicznie...
            - Pieprzę to - rzucił Bill, opadając bezwładnie na poduszkę. Tom doskonale widział, że jest załamany, ale trudno, będzie musiał ponieść konsekwencje swoich czynów.
            - No to ty sobie tu pomyśl i poleż, a ja idę zobaczyć, jak ma się zdradzona, bo z rozpaczy ululała się wczoraj zupełnie tak samo jak ty - powiedział wychodząc z pokoju.
            Po kilku minutach już stał pod jej drzwiami, zapukał i tym razem usłyszał ciche „proszę”.  Babette też już nie spała, ale jej rozmazany makijaż zdradzał, że jeszcze w ogóle nie podniosła się z łóżka.
            - Cześć - uśmiechnęła się ciepło na jego widok.
            - Cześć - odpowiedział jej podobnym tonem, podchodząc do niej i przysiadając na brzegu posłania. - Jak samopoczucie?
            - Koszmarnie… - westchnęła, kładąc dłoń na czole. - Chyba umieram...
            - A myślisz, że tak łatwo umrzeć? Trzeba się jeszcze porządnie namęczyć – puścił jej oczko.
            - To mnie dobij, bo nie przeżyję dzisiejszego dnia jeśli tego nie zrobisz… - zaśmiała się z trudem.
            - Tak, tak… I co jeszcze? Mi dla odmiany życie miłe i nie chcę, żeby mnie własny brat zabił. – Babette posmutniała, choć od chwili przebudzenia nie tryskała dobrym humorem. Wraz z otwarciem oczu, wróciło wspomnienie tego, co zobaczyła wczorajszego wieczoru. Potem jakieś migawki, kiedy piła w bilardowej sali, kiedy Tom prowadził ją przez korytarz i tyle. Jednak najboleśniejszym co pamiętała był obraz Billa, łączącego usta w pocałunku z tą tancerką… Trochę uśmiechu wróciło na jej oblicze dzięki wizycie Toma, jednak kiedy znów jego słowa na myśl przywiodły jej wydarzenia sprzed kilku godzin, popadła w głęboką melancholię.
            - Tom, ja wszystko pamiętam... - powiedziała cicho. Patrzył na nią nic nie mówiąc, a ona kontynuowała. - Potem mam tylko przebłyski, jak rozmawialiśmy na podłodze w jakimś pomieszczeniu, jak prowadziłeś mnie do pokoju, ale to jak całował się z tą dziewczyną, pamiętam dokładnie… Wtedy byłam jeszcze lekko zakręcona, dopiero później się zalałam, jak wzięłam tę szklaneczkę czystej...
            - Piłaś czystą wódkę? - zdziwił się unosząc do góry lewą brew. Pokiwała tylko potakująco głową. – To dlatego tak momentalnie cię zwaliło z nóg. - Teraz już rozumiał, czemu z każdą chwilą stawała się coraz bardziej pijana, kiedy ją odnalazł stała przed nią pusta szklanka, pewnie tuż przedtem musiała ją wychylić do końca. Postanowił, że nie będzie jej dobijał i nie powie o zdjęciu w gazecie. Jeśli przeleży dziś cały dzień w łóżku, to może się nie dowie.
            - On też się zalał w trupa i nic nie pamięta... Nie wie jak to się stało, to ta dziewczyna go musiała pocałować - próbował usprawiedliwić brata, Tom. Zdawał sobie sprawę z tego, że w tym całym tłumaczeniu jest po prostu śmieszny, ale chciał jakoś ratować ten jego głupi tyłek.
            - Daj spokój... Tom - żachnęła się, siadając w łóżku. Naciągnęła pościel pod same pachy, bo przecież była w samej bieliźnie. Wciąż jednak nie miała pojęcia, że to on pomógł jej się rozebrać. - Jeśli nie panuje nad sobą po alkoholu, to kiedy tylko nadarzy się pierwsza lepsza okazja, zdradzi mnie, będąc pijanym. Właściwie to już to zrobił…
            - Nie zdradził cię, ręczę za niego!
            Babette spojrzała na niego szerzej otwartymi oczami.
            - Tom, pocałunek to zdrada.
            - Wiem, że zrobił źle, ale nie odwróci tego... stało się.
            - Właśnie, stało się - powiedziała cicho, łamiącym się głosem. Czuła, jak pod powieki napływają jej piekące łzy.
            - Ale on bardzo tego żałuje, nic nie pamięta... Załamał się, jak mu powiedziałem co się stało. - odparł Tom.
            - Tak, już to widzę… Wczoraj właściwie powiedział mi, że to koniec, chociaż nic nie zrobiłam, nie spałam z Martinem, rozumiesz? Nawet nie chciałam, żeby przyjechał, nie wiedziałam, że przyjedzie! A on wszystko przekreślił, ot tak! – Niemal wykrzyczała, zła i  rozżalona. Czuła, jak zbiera jej się na płacz, ale nie chciała właśnie teraz, w obecności Toma się rozpłakać, więc pospiesznie ucięła temat. - Dobra, nie mówmy już o tym, możesz mi podać szlafrok? Tylko się umyję i wracam do łóżka, ledwie żyję.
            Chłopak posłusznie podał jej to o co prosiła i odwrócił wzrok. „I tak wszystko widziałem”, pomyślał uśmiechając się pod nosem.
            Babette, zbyt przytłoczona osobistą porażką, nie zastanawiała się wcześniej jak znalazła się w łóżku, ale właśnie teraz przyszło jej to na myśl. Wiedziała, że na pewno pomógł jej Tom, to jeszcze trochę pamiętała, ale czy rozebrała się sama?
            - A jak ja właściwie znalazłam się w łóżku? - zapytała go. Zmieszał się. Czuł, że w końcu o to zapyta, musi powiedzieć jej prawdę, ale na pewno nie całą… Przecież nie powie, jej o nocnych z nią fantazjach, ani o tym, że przez jedną chwilę miał bardzo niegrzeczne zamiary… Przeszył go dreszcz, chociaż dziś już nie myślał o niej w ten sposób, to wszystko w nocy stało się zapewne pod wpływem alkoholu.
            - No... Ja cię położyłem - odparł, unikając kontaktu wzrokowego. Dostrzegła, że coś jest nie tak, przyszło jej nawet do głowy, że musiała nieźle narozrabiać. Zbliżyła się do niego i chwyciła go za podbródek, zmuszając do tego, aby na nią spojrzał.
            - Tom, narozrabiałam co? - popatrzyła mu w oczy sprawiając, że czuł się coraz bardziej zażenowany, a jego policzki nieco zaróżowiły się. Była pewna, że coś jest nie tak, ale jak to z niego wyciągnąć?
            - Tom... - próbowała dalej, - Proszę, powiedz mi, co zrobiłam? Czy ja przypadkiem nie wymiotowałam wczoraj? - Teraz rozbawiła go.
            - Nie! - roześmiał się - Nic się nie stało, naprawdę, po prostu cię przyprowadziłem i położyłem do łóżka.
            - A rozebrałam się sama? - zapytała w końcu wprost, z lekkim uśmieszkiem.
            - Nie, no... to znaczy... - Złapał potężną dawkę powietrza. - Ja ci pomogłem, bo nie byłaś w stanie.
            Patrzyła na niego przez chwilę i właśnie w tym momencie przypomniał jej się dziwny sen, jaki kiedyś miała, cudowny, erotyczny sen z tak zwanym finałem… Takie sny zdarzają się niezwykle rzadko, są spełnieniem ukrytych pragnień o fizycznej bliskości, zazwyczaj z ukochaną osobą i tak też było w tym przypadku, kochała się z Billem, cudownie, namiętnie, odczuwała każdą pieszczotę i każdy dotyk, a kiedy spełniła się patrząc mu w oczy okazało się, że autorem jej rozkoszy był właśnie Tom. Do dziś pamiętała, kiedy obudziła się targana rozkosznym dreszczem, ale na szczęście, to był tylko sen…
            Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.
            - Dziękuję ci, jesteś dobrym przyjacielem.
            Odetchnął z ulgą. Teraz dziękował Bogu, swojej intuicji, losowi i wszystkim siłom wyższym, że nie wykorzystał jej i tym samym swojej niemocy, i nie tknął w żaden nieprzyzwoity i zakazany mu sposób jej ciała. Jakby poczuł się teraz, gdyby cokolwiek zrobił, a ona by coś z tego zapamiętała? Mimo tylu panienek, jakie przewinęły się przez jego młode życie, miał w sobie jeszcze wiele przyzwoitości oraz… lojalności względem brata.
            - Pójdę już, a ty wypoczywaj, jutro kolejne występy. Może ci coś przynieść? - zapytał.
            - Królestwo za wodę mineralną - odparła błagalnym tonem. Małą butelkę, jaką miała na wyposażeniu pokoju wypiła nad ranem, kiedy obudził ją potworny kac.
            Idąc korytarzem, Tom zastanawiał się, czy cały dzień spędzi na takich wędrówkach między pokojami. Zjechał na dół, kupił wodę mineralną, a wracając postanowił zajrzeć do Billa. Zdziwił się, gdy zobaczył brata umytego i przebranego.
            - Po co to? - zapytał, wskazując głową na butelkę wody, którą Tom miał w ręku. - Już mi Gustav przyniósł.
            - To nie dla ciebie, przyszedłem tylko zobaczyć jak się czujesz.
            - A jak mam się czuć? Podle. - odpowiedział Bill spoglądając na to, co Tom wciąż trzymał w dłoni. Już wiedział dla kogo ją kupił… - Ja jej zaniosę - dodał, wyciągając ją bratu z ręki.
            - Jeśli będzie chciała z Tobą rozmawiać… - odpowiedział bliźniak, ale Bill już nawet tego nie słuchał i wyszedł na korytarz. „Znowu narobiłem głupstw, czy ja zawsze tak muszę sobie komplikować życie?”, myślał po drodze. Ostatnio żył jakby w ciągłym strachu, bał się, że ją straci, a jednak za każdym razem, wciąż i wciąż, popełniał te same błędy… I znów stojąc przed drzwiami jej pokoju czuł paraliżującą obawę, a kiedy składał dłoń do tego, aby zapukać widział, jak bardzo mu drżała.
            „A jeśli tym razem nie wybaczy mi...?”, pomyślał. To mogło się zdarzyć, przecież jeszcze nigdy, odkąd związała ich miłość, nie zrobił czegoś aż tak podłego… Zawahał się i postanowił nie pukać, jeśli drzwi są otwarte po prostu tam wejdzie, choćby miała po chwili go wyrzucić. Ale nie… On nie da się tak szybko wyrzucić, będzie ją błagał o wybaczenie do skutku, całe, długie godziny, jeśli będzie trzeba…
            Nacisnął klamkę i odetchnął. Było otwarte, więc wszedł cicho, chcąc zrobić to niemal bezszelestnie, ale nie udało mu się. Przeciąg wyrwał mu z dłoni klamkę i drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem.
            Szum wody w łazience oznaczał, że Babette najwidoczniej właśnie brała prysznic.
            - To ty, Tom? Zaczekaj, zaraz wychodzę! - odezwała się zza drzwi. No cóż, sprytnym, dyplomatycznym facetem to on nigdy nie był, ale skoro już tu jest, a ona myśli, że to Tom, więc poczeka…
            Mimo wszystko czuł się odrobinę niezręcznie, postawił ją przed faktem dokonanym, po prostu wszedł, nie pytając, czy może. Postawił wszystko na jedną kartę w obawie, że wiedząc kto przyszedł, nie chciałaby go nawet wpuścić. Usiadł w fotelu i czekał.
            - Mam nadzieję, że masz wodę, bo czuję się jak na jakiejś cholernej pustyni! - powiedziała wesoło, wychodząc z łazienki. Nie patrzyła nawet kto na nią czeka, zaaferowana wycieraniem mokrych włosów. Wówczas Bill odezwał się.
            - Mam, przyniosłem - Na dźwięk tego głosu spojrzała w jego stronę, zaskoczona i zdezorientowana. Doskonale wiedział, że nie spodziewała się go. Nie teraz, nie tutaj…
            - A co ty tu robisz? - zapytała chłodno, oschle, niemal z wyrzutem.
            - Wodę ci przyniosłem – Głupszej odpowiedzi już wymyślić nie mógł, jednak dopiero w tej chwili odczuł, jak bardzo to wszystko jest dla niego trudne. Podeszła i odebrała to, na co czekała.
            - To dziękuję - odpowiedziała odkręcając korek i nalewając do szklanki, nie zaszczycając go żadnym spojrzeniem. - Możesz już iść.
            Jej chłód zmroził go doszczętnie. Kompletnie nie wiedział co ma jej teraz powiedzieć, jak się tłumaczyć? Upaść na kolana? Błagać o przebaczenie? Wszelkie frazesy, jakie przychodziły mu teraz do głowy wydawały się zbyt banalne. Wstał i wpatrując się w nią smutnym spojrzeniem wciąż milczał, mając do siebie pretensje i żal, że nie potrafi wydusić z siebie niczego sensownego.
            Patrzyła na niego znad szklanki wody, którą piła, a kiedy ta stała się pusta, odjęła ją od ust i takim samym tonem jak wcześniej zapytała:
            - Coś jeszcze?
            - Porozmawiajmy… - mruknął wreszcie.
            - Chyba już nie mamy o czym, co? – Wyminęła go i usiadła na brzegu łóżka, stawiając na szafce butelkę i pustą szklankę.
- Wiem, jestem idiotą, ale kocham cię nad życie…
            Czuła się okropnie, bolała ją głowa, a ten tu z takimi banałami.
            - Kochasz mnie? Nad życie? – zaśmiała się szyderczo. – Och, doprawdy… Nie pieprz mi o miłości, zdradziłeś mnie Bill, zrobiłeś to na moich oczach... - powiedziała cicho i spokojnie, jednak wciąż chłodnym tonem, ale przecież w takiej sytuacji nie mógł spodziewać się gorącej lawy płynącej potokiem jej słów.
            - Nie zdradziłem cię! – żachnął się. Spojrzała na niego, znów tym swoim spojrzeniem Królowej Śniegu, które zamieniało w jednej chwili w sopel lodu.
            - Pocałunek to zdrada, chociaż… - zawahała się na moment. - Kilka godzin wcześniej, potwierdziłeś, że to nie ma sensu, więc chyba miałeś prawo...
            Zbliżył się do niej i chwycił ją za rękę, patrząc w oczy.
            - Wiesz, że tak nie myślałem... Nigdy tak nie myślałem, byłem zdenerwowany i zazdrosny o Martina...
            - Nie miałam wpływu na jego przyjazd, rozumiesz? Nie zapraszałam go. Nie pieprzyłam się z nim, jeśli to cię boli i pewnie dlatego wyjechał nazajutrz rano. – odparła z wyrzutem, wyszarpując dłoń z jego objęcia. Odwróciła wzrok, czuła nieprzyjemny uścisk w gardle, kiedy tylko pod jej powieki wracał obraz jego ust tonących w pocałunku z inną. Wiedziała, że coś takiego trudno jej będzie zapomnieć, jednak teraz on patrzył na nią w ten wyjątkowy sposób, jak na żadną inną, patrzył takim wzrokiem, że pękało jej serce. Przecież nie była na tyle silna, aby go odtrącić i nie wybaczyć mu…
            On doskonale to wyczuwał, dlatego teraz chwycił jej obie dłonie i unosząc do ust, ucałował ich wierzch.
            - Błagam, wybacz mi, nie zdradziłem cię... Ona wykorzystała mój stan. Byłem pijany, nic nie pamiętam, dopiero Tom mi powiedział co się stało...
            -  O czym ty do cholery mówisz, Bill? Mam drżeć za każdym razem, kiedy za dużo wypijesz, że stracisz kontrolę? Czym w ogóle dla ciebie jest miłość, co? Ty nie masz zahamowań człowieku.
            - Przecież wiesz, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło… To był pierwszy raz i będzie jedyny, najpierw chciałem, żebyś poczuła zazdrość, to samo co ja, kiedy jesteś z nim… A potem urwał mi się film... To ona mnie pocałowała, ja nie chciałem... - Roześmiała się.
            - Podobno niczego nie pamiętasz, bo byłeś pijany, więc skąd wiesz? Poza tym właśnie widziałam, jak bardzo się opierałeś... Nie nawet chcę tego słuchać! - Wyszarpnęła się z jego uścisku i usiadła na łóżku. – I proszę cię, wyjdź.
            Zimny dreszcz objął całe jego ciało. Była taka stanowcza… A co, jeśli nie zdoła jej przekonać, przebłagać…? Co jeśli nie wybaczy mu, jeśli swoim postępkiem sprawił, że jej miłość zaczęła umierać? Nie… Jeśli mocno i prawdziwie kocha, tak jak mu przyrzekała, nie przestanie, choćby zrobił coś najgorszego, ale czy na pewno…?
            Teraz znów tak cholernie się bał. Nie odpuści, nie pozwoli się wyrzucić, za nic w świecie. Kocha ją tak bardzo, bez niej życie straciłoby sens.
            - Nie wyjdę – Upadł na kolana tuż przy jej łóżku. – Nie wyjdę, bo za bardzo cię kocham, żeby odpuścić. Nie chciałem tego, błagam, wybacz mi… Daj mi szansę, nie można tego wszystkiego tak przekreślić…
            Był zdecydowany na wszystko, wiedział, że nie da się zbyć, musi mu przebaczyć. Kruszała, czuł to, po jej policzkach spłynęły łzy.
            - Pocałunek to zdrada... - powtórzyła cicho.
            - Wiem... Ale to naprawdę było nieświadome... Nigdy bym tego nie zrobił na trzeźwo, upiłem się ze złości, z żalu, myślałem, że mu to powiesz wreszcie... Proszę... Błagam! Wybacz mi, nie przeżyję, jeśli mi nie wybaczysz! - Najpierw szeptał, potem mówił głośniej, a na koniec krzyczał. Patrzył na nią błagalnie i klęczał przy łóżku. Znów objął jej dłonie. Tym razem nie cofnęła ich. Milczała, ale czuła, że zaraz ulegnie. Ze wszystkich jej dotychczasowych facetów, tylko on jeden miał tę moc. Martina zapewne za taki wybryk posłałaby do diabła. Jemu ulegała i tylko on na nią tak działał... Była świadoma, że jemu zdołałaby wybaczyć nawet zdradę. Jest taki młody, popełnia błędy, ale któż ich nie popełnia? Przecież ona sama wcale nie jest od niego lepsza i nie do końca jest z nim szczera, ale to wszystko się zmieni, jak tylko zerwie z Martinem. Nie będzie już miał powodu do zazdrości, wszystko się ułoży...
            Widząc jej wahanie, jeszcze bardziej zaczął naciskać:
            - Kocham cię, tylko ciebie… Proszę wybacz mi, daj mi szansę... Błagam… - żebrał, ocierając z jej oczu łzy.
            W końcu przytuliła go. Sam rozpłakał się jak dziecko, ale czy właśnie nim nie był?
            - Zawsze będę cię kochał... - wyszeptał czule. - Zawsze... I nigdy nie przestanę...
            Uśmiechnęła się sama do siebie. Te słowa tak miłe, brzmiały nad wyraz banalnie. Chciała w nie uwierzyć, ale nie umiała, chociaż powinna…

~


            W końcu Babette dodzwoniła się do Martina, tego samego dnia wieczorem, kiedy pogodziła się z Billem. Wyjaśnił jej, że miał pilny telefon i musiał wracać nagle, a nie chciał jej budzić i niepokoić. Niemożność dodzwonienia się do niego, wytłumaczył rozładowaną komórką. Trochę ją to wszystko zastanowiło, miał dziwny głos, plątał się w wyjaśnieniach, w dodatku niemożliwe było to, że do samego wieczoru nie naładował komórki. Jednak nie wnikała, nie drążyła i dała sobie spokój, bo jeśli nawet się czegoś domyślił i zaczął ją podejrzewać, stwierdziła, że będzie mu potem łatwiej zaakceptować rozstanie.
            Znowu wszystko było tak, jak przedtem. Kolejne koncerty, kolejne podróże z miejsca na miejsce.
            Promienieli szczęściem, nikt ich nie nękał i nie przeszkadzał im się kochać. Tylko biedna tancerka Dagmar, narobiła sobie niepotrzebnej nadziei, bo Bill nawet już na nią nie spojrzał. Nie zwęszywszy kolejnej sensacji, dziennikarze też dali sobie spokój.
            Na bankietach zachowywali się jak dobrzy przyjaciele, bawili razem z wszystkimi. Cieszyli się swoim towarzystwem w dzień i swoją bliskością w nocy, jednak nieuchronnie nadszedł koniec trasy, uwieńczony wspaniałym koncertem w Berlinie i wielkim przyjęciem, które miało być tuż po nim.
            Po raz ostatni wybierała się na nie z Martinem, przedtem solidnie omówiła to z Billem, niemal w każdym szczególe. Obiecała mu, że zaraz po zakończeniu trasy o wszystkim powie Martinowi i rozstanie się z nim. Cały plan na ten wieczór opracowali niemal perfekcyjnie. Zaufał jej i bez wielkiego sprzeciwu na wszystko się zgodził, już nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł z dumą powiedzieć, że jest jego i tylko jego kobietą.
            Wróciła do domu i rozpakowała się. Do próby przed koncertem miała jeszcze trzy godziny. Lodówka świeciła pustkami, więc zamówiła sobie obiad. Po kolejnej, niemal nieprzespanej nocy, zaserwowała sobie ożywczy prysznic i mocną kawę. Czuła wszechogarniające ją zmęczenie, ale nie miała czasu, aby się zdrzemnąć. Zanim zdążyłaby zasnąć, już trzeba byłoby wstawać.
            Październik dawał znać o sobie chłodem i deszczem, wiatr za oknem szalał zrywając bezwolne liście z drzew. Od dwóch tygodni było naprawdę zimno, a puste przez ten czas mieszkanie, było wychłodzone. Dopiero co włączone ogrzewanie, nie dawało jeszcze przyjemnego i upragnionego ciepła. Babette usiadła na kanapie, marząc o chwili odpoczynku. Przykryła się kocem, a gorąca filiżanka kawy grzała jej dłonie.
            Dziś zamknie kolejny, burzliwy rozdział w swoim życiu, a rozpocznie nowy, tylko z Billem. Taki właśnie oboje mieli plan… W połowie przyjęcia poprosi Martina, żeby odwiózł ją do domu, zaprosi go i wszystko – miała nadzieję – na spokojnie mu powie. Potem zadzwoni do Billa, oznajmi, że już po wszystkim, a wtedy on przyjedzie do niej, zostanie z nią, będzie tylko jej i tylko dla niej, a ona wreszcie jego i w końcu tylko dla niego…
            Ustalili cały scenariusz dzisiejszego wieczoru, zaplanowali wszystko w każdym calu. Babette trochę obawiała się reakcji Martina, ale miała nadzieję, że zachowa się jak prawdziwy dżentelmen, zresztą on zawsze taki był. Nie bała się też jakiegoś wybuchu furii z jego strony, ani tego, że będzie się na niej mścił. Jednak pomimo wszystko, była zdenerwowana. Obawiała się przyszłości z Billem. Jak to wszystko będzie wyglądało, kiedy nie będą musieli się aż tak bardzo ukrywać ze swoją miłością? Oczywiście, że nie ogłoszą tego wszem i wobec, na pewno jeszcze nie teraz, ale przynajmniej nie będzie tej trzeciej osoby, skończy się zazdrość Billa i jego ciągłe domysły.
            Spojrzała na zegarek, było już późno. „Jeszcze tylko kilka godzin i będę tylko twoja...”, pomyślała, biorąc do ręki okładkę płyty.

~


            - Za moich chłopaków! Za wszystkie udane koncerty! – David dumnie wzniósł toast przy stole. Wszyscy podnieśli kieliszki do góry. – Już niedługo cała Europa będzie nasza!
            Babette spojrzała na Billa i ruchem warg wygłosiła swój własny toast; „Za nas…”, po czym wychyliła kieliszek do dna. Chłopak nie zważał już na pozory, nie interesował go znienawidzony rywal, któremu lada moment za jego przyczyną miał zawalić się cały świat. Teraz już nieistotne było, czy czegokolwiek się domyśli, czy nie… Lekko zmrużył oczy i promiennie się do niej uśmiechnął. I jak przeczuwał, linię spojrzeń kochanków przeciął czujny wzrok Martina.
            Gdyby mieli choć cień podejrzeń od jakiego czasu mężczyzna zaczął kojarzyć fakty i układać je w jedną całość, niczym arcytrudne puzzle, gdyby choć dał coś po sobie poznać… Gdyby wiedzieli z jaką łatwością przyszło mu uknuć intrygę, którą miał zamiar tego wieczoru wcielić w życie, zupełnie nie mając pojęcia, jakie są ich plany… Gdyby wiedzieli… Jednak oni nie mieli o niczym pojęcia, resztką sił wciąż stwarzając pozory, lecz już nie kryjąc się z czułymi spojrzeniami, czy choćby uśmiechem.
            Kiedy Bill zerknął na niego, ich spojrzenia na krótką chwilę spotkały się, a chłopak tylko się uśmiechnął, po czym odwrócił wzrok. „Jeszcze trochę i ten ironiczny uśmieszek zniknie ci z gęby”, pomyślał Martin. Nie miał żadnej pewności, że coś ich łączy, wciąż nie potrafił w to uwierzyć, że ona i ten gnojek… ale wszystkie fakty świadczyły o tym, ta obojętność, ukradkowe spojrzenia i całe to szaleństwo z jej nocnym wymknięciem się z domu. Co do tego, że to był on nie miał żadnej wątpliwości, a teraz wymieniając porozumiewawcze uśmiechy, spojrzenia oboje jedynie to potwierdzali. Niewątpliwie działo się coś złego, a on chciał to zabić w zalążku. Nie wiedział jednak, że to nie jest już małe ziarenko, a to, co kiedyś nim było, dawno rozrosło się stając piękną, dojrzałą rośliną.
            - Chodź Babette, zatańczymy – wyciągnął do niej rękę Tom.
            - Jasne – zgodziła się ochoczo.
            - A może mnie byś chłopcze zapytał o zdanie? – odezwał się stanowczym tonem Martin. Podświadomie czuł, że robi z siebie idiotę, jednak resztki dumy nakazywały mu zachowywać się jak zwykle.
            - Nie jestem twoją niewolnicą – zripostowała jego uwagę dziewczyna, po czym nie oglądając się, ruszyła z Tomem na parkiet.
            - Ale mu dowaliłaś – roześmiał się chłopak.
- Jeszcze dwa miesiące temu imponowało mi to, ale teraz po prostu nie mogę tego słuchać.
            - Kobieta zmienną jest.
            - Nie chodzi o to.  Te jego maniery, ja wszystko rozumiem, ale czasem trzeba trochę luzu, zresztą dzisiaj... Sam rozumiesz...
            - Rozumiem, rozumiem, odliczacie minuty... Nawet nie wiesz jak się cieszę, bratowo – powiedział chłopak poważnym tonem.
            - Ja też – Babette uśmiechnęła się i przytuliła go mocno.
            Została im jeszcze godzina, wyznaczyli sobie czas, chcieli zapamiętać ten dzień, wszystkie chwile z dokładnością co do minuty, aby każdego, kolejnego miesiąca, a potem roku móc delektować się wspomnieniami wtedy, kiedy będą już należeć tylko do siebie.
            Szampańska zabawa trwała na całego, niektórzy po wypiciu kilku głębszych, dopiero co zaczęli się rozkręć, a niektórzy już porządnie się nakręcili. Babette wprawdzie przyszła ten ostatni raz z Martinem, ale unikała go jak tylko mogła. Zatańczyła z nim tylko jeden taniec, za to szalała z chłopakami, z kumplami z radia, plotkowała z koleżankami.
            Martin obserwował to wszystko. Nie wydawało mu się, aby Babette jakoś specjalnie poświęcała Billowi więcej czasu i to cieszyło go. Może naprawdę uroił sobie w głowie ten romans? Możliwe, że nawet przespała się z nim, ale teraz jakoś nieszczególnie interesuje ją jego osoba. Jednak pewne było to, że chłopak najwyraźniej na nią leci i być może nawet się w niej zakochał. Jakby nie było, musiał działać, wszak pewności co do charakteru ich zażyłości nie miał żadnej. Śledził tej nocy każdy jej i jego ruch, toteż dość szybko wychwycił, że Bill  siedząc przy barze, rzuca jej tęskne spojrzenia. Tylko na to czekał. Nadeszła pora, aby wcielić w życie swój plan.
            - Chodź stary, postawię ci dobrą wódkę, bo jest wyjątkowa okazja - Martin poklepał kumpla po ramieniu, zapraszając go do baru. Oczywiście celowo usiadł jak najbliżej domniemanego rywala.
            - O, a cóż to takiego się wydarzyło? – David nie krył zdziwienia, kiedy już siadał na wysokim stołku.
            Bill siedział dwa miejsca dalej, odwrócony bokiem i wpatrzony w swoją, tańczącą kobietę. Kiedy usłyszał Martina, chciał wstać i odejść, bo już sam ton jego głosu przyprawiał go o mdłości, ale postanowił zostać i podsłuchać, co też ten palant ma Davidowi do powiedzenia. „Jeszcze tylko godzina i nie będzie ci tak wesoło frajerze…”, myślał z satysfakcją.
            - Dwie duże whisky z lodem - zwrócił się w międzyczasie Martin do barmana. - Mam do obwieszczenia radosną nowinę.
            - No mówże, bo mnie ciekawość spala! - roześmiał się kumpel.
            Martin odchrząknął i wypalił doniosłym głosem, dbając o to, aby Bill doskonale wszystko usłyszał;
            - Oświadczyłem się dzisiaj mojej Babette, no i zostałem przyjęty! Ślub na Boże Narodzenie! – Uśmiechał się przy tym triumfalnie.
            - Naprawdę? - zapytał David z niedowierzaniem w głosie, mina odrobinę mu zrzedła, ale musiał zachować pozory. On, w przeciwieństwie do Martina o wszystkim wiedział, a widząc Billa tuż za jego plecami przez chwilę omiótł go wzrokiem. Widział, jak chłopak w jednej chwili zbladł, rzucając mu rozpaczliwie osłupiałe spojrzenie. David sam był zszokowany słowami Martina i wręcz nie dowierzał im, jednak Bill w tej chwili nie potrafił tego wszystkiego przeanalizować, ani poddać pod wątpliwość. W głowie dźwięczało mu tylko jedno zdanie: „ślub na Boże Narodzenie”…
            Kolejne słowa, zdania wymawiane przez mężczyzn, zaczęły już zlewać się w jakąś ciężką, literową masę i docierały do chłopaka, jako niezrozumiały bełkot. Powiódł spojrzeniem w jej stronę, tańczyła taka roześmiana, szczęśliwa… Dlaczego mu to zrobiła? Czy powinien teraz podejść do niej i wykrzyczeć w twarz, jaką jest okrutną i zimną suką? Boże jedyny… Przecież to niemożliwe, że przez cały ten czas po prostu się nim bawiła, ale ten jej facet… Nie mówiłby przyjacielowi o takich rzeczach, gdyby nie były prawdą!
            Żar płomieni zawodu lizał jego ciało, na przemian z lodowatymi ukłuciami odrzucenia, emocje rozszalały się w nim na dobre; totalna dezorientacja mieszała się z rozpaczą. Zsunął się z barowego stołka, a sala zawirowała mu przed oczami, zasnuwając je po chwili opadającą kurtyną ciemności. Czuł, że się dusi, zupełnie tak, jakby zaciskano na jego szyi gruby sznur. Z trudem wciągał w płuca powietrze, jednocześnie nie potrafiąc wypuścić z nich w odwrotności dwutlenku węgla. Świst w uszach nabierał coraz ostrzejszych tonów, teraz prócz tego uporczywego dźwięku nie słyszał już nic… Zrobił kilka kroków naprzód, mając wrażenie, że podłoga rozstępuje się przed nim, a z każdym kolejnym wpadał coraz głębiej w otchłań rozpaczy. Zamglonym łzami wzrokiem próbował odszukać wyjście, choć nie wiedział dokąd i po co idzie. W głowie głośnym echem odbijały się słowa Martina; „...oświadczyłem się dzisiaj mojej Babette...”.
            Biała ściana przed nim jakby wyrosła spod ziemi, był w holu, nie pamiętał, jakim cudem się tu znalazł, wcześniej przebytej drogi jego pamięć wcale nie zarejestrowała, ale za to znów słyszał te słowa, rozrywające mu serce; „...zostałem przyjęty...”. Przystanął na chwilę opierając się dłonią o ścianę, poczuł w żołądku niewyobrażalny ból i zrobiło mu się niedobrze. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje, szaleństwo zawładnęło całym jego jestestwem, a w jego pamięci powstawały luki, kiedy ocknął się zawieszony nad umywalką w łazience nawet nie wiedział w jaki sposób tu wszedł.
            Spojrzał w zrozpaczone, przerażone i zbolałe, odbicie swojej twarzy w lustrze. Fragmenty wspomnień przeskakiwały mu przed oczami, a zasłyszane słowa siekały je na drobne kawałki. Czyżby to właśnie życie zażądało za te cudowne chwile zapłaty? Tak bardzo kochał… Został oszukany i zdradzony, został sam… Wokół niego tańczyły jakieś cienie, powtarzając mu bezlitośnie słowa; „... oświadczyłem się... zostałem przyjęty... ślub...”.       
            Rozpaczliwie, nieporadnie czołgał się w swoim żalu, który coraz bardziej pochłaniał go jak bagno, wciągając na samo dno jego osobistej tragedii... Nie ma odwrotu... Jest ból i rozpacz, zdrada i kłamstwo, a w tym wszystkim on… Widzi jak grzęźnie, jak zapada się, jak tonie, taki bezradny i odrzucony. Nie było już wiary. Na jego zawsze błękitnym niebie miłości, teraz błyskawice rozrywały czarne chmury, a zieloną łąkę nadziei trawił żywy ogień. Zawalił się jego piękny świat marzeń i złudzeń o wspólnej przyszłości z kobietą, którą pokochał nad życie... Wszystko stracone!
            Pochłaniał go jego własny krzyk, pełen niemocy, objął rękami pulsujące skronie, zatopił palce we włosach wbijając paznokcie w skórę głowy. Może uciec… Uciec donikąd, gnać na oślep przed siebie, uśpić wszystkie zmysły, zapomnieć... Zabić w sobie to uczucie, zabić, tylko jak..? Żeby zabić w sobie tę miłość do niej, musiałby zabić siebie.
            Nie… Nie ucieknie przed tym beznadziejnym kochaniem… Ono zastawi na niego sidła, a kiedy potknie się i upadnie, wtedy zaciśnie mu na szyi pętlę i głosem potwora rozkaże; „Kochaj, musisz ją kochać! Ona pozbawiła cię rozsądku, pozbawi cię też życia...”.
            Znów bezwiednie ocknął się w toalecie, siedząc na zimnych kafelkach brudnej podłogi. Odór taniego zapachu z klozetowej muszli wwiercał się w jego nozdrza, kiedy podniósł się z jękiem niemocy i rozpaczy. Wszystko wróciło rozdzierając jego wnętrze bolesnym pulsowaniem, ogarnął go szał.
            - Nie!!! – krzyknął, uderzając pięścią w łazienkowe lustro, którego pęknięcia rozeszły się na wszystkie strony tworząc coś na kształt pająka. Ostre krawędzie poprzecinały mu naskórek, a krew natychmiast wypełniła świeże rany, lecz on nie poczuł nawet bólu.
Rozrywał go jedynie wszechobecny, pełen obłędu żal… Znów słyszał obce głosy w swojej głowie; „Jesteś idiotą Bill! Jesteś ostatnim głupkiem, że uwierzyłeś w jej czułe, kłamliwe słówka! Oszukała cię, zdradziła, zabawiła się tobą okrutnie!”. Miał wrażenie, że doszczętnie wariuje…
            Okręcił krwawiącą dłoń papierowym ręcznikiem i ruszył w stronę szatni, skąd wziął swoją kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Chłodny, jesienny wiatr smagał rozpaloną twarz. Ruszył przed siebie, bez celu. Po prostu chciał pójść gdziekolwiek i zostawić to wszystko za sobą.
            Mógł mieć tysiące, wybrał tę jedną. Serce pełne miłości dawał jej na dłoni, wzgardziła nim. Nie mógł powstrzymać łez, jakie wciąż napływały mu do oczu wraz z nawracającym wspomnieniem tych okrutnych, zasłyszanych słów. One doprowadzały go do obłędu…
            To miał być przecież wyjątkowy dzień, był pewien, że nigdy go nie zapomni... Ale teraz nie zapomni go z zupełnie innego powodu, jeśli tylko w ogóle zachowa pamięć i życie.


6 komentarzy:

  1. Opis rozpaczy Billa w moim odczuciu jest cudowny, świetnie ukazałaś tę scenę. Trochę mi go szkoda, że uwierzył w nowiny Martina. To jednak miła odmiana od odczucia irytacji wywoływanego jego nierozważnymi decyzjami ;d Oby tylko w przypływie żalu nie wymyślił czegoś głupiego.
    Wiedziałam, po prostu czułam, że Martin z czymś wyskoczy, nie lubię jego postaci, ale poprzez tę swoistą intrygę nabrała charakteru.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz szczerze mogę przyznać że Bill jest głupi. Ale Martin jest jeszcze głupszy. 😉
    Powala mnie to, że Bill tak szybko we wszystko wierzy. Przynajmniej w te bzdety.
    Ale tak to genialne opisy, genialna fabuła i w ogóle jesteś genialna 😊
    Podziwiam Twoje pomysły. Sama muszę się zabrać za pisanie bo mam niezłe zaległości 😉
    Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.

    OdpowiedzUsuń
  3. On jest serio głupi, że w to uwierzył. Chwilę wcześniej ona wzniosła z nim toast, a nie powiedziala by mu, ze wychodzi za mąż. No tak... ja nie wiem czy on jej nie zna czy jak... na pewno udawała cały czas ze ma dość Martina... Nie no... brak mi słów na tego głupka. I znów musze czekać. ; <
    A Martin to tez w sumie naiwny... biedny myślał, że to tylko zwykły romans :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś taka ogólna odpowiedź, ponieważ wszystkie zadziwiłyście się, czemu Bill tak łatwo w to uwierzył? Niestety zdarza się, nawet najrozsądniejszy człowiek czasem uwierzy w irracjonalne sytuacje, zupełnie nieprawdopodobne i bez potwierdzenia. Emocje potrafią zdziałać wiele, popełnia się błędy jakich się potem żałuje. Wszystko zależy od charakteru i wrażliwości człowieka, niestety... Nie każdy w takiej chwili myśli trzeźwo i jest rozsądny, czasem impuls może doprowadzić do tragedii i wiele w życiu zmienić, zepsuć.
    Dziękuję Wam, że jesteście ze mną i, że zawsze wyrażacie swoją opinię. Buziaki dziewczyny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba czeka mnie nadrabianie wszystkich odcinków, bo jakoś nie mogę przejść obojętnie obok tej historii. Cieszę się, że znalazłam opowiadanie, które na stałe zagości w moich pozycjach do czytania :) Jak trochę nadrobię, to wtedy postaram się odnieść bardziej szczegółowo do całości.
    Życzę weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, witam Cię serdecznie :*
      W takim razie czekam cierpliwie na Twoją opinię, kiedy już nadrobisz wszystko i pędzę wstawić koleją część.

      Usuń