sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział XXIV



Rozdział XXIV



„Nie płaczę bo zabrakło mi łez…
Co jeszcze mam zrobić, by znów było tak jak przedtem?
Zatrzymam, lub wyrzucę ten film,
bo wszędzie Ty jesteś, jak bez ciebie mam żyć..?
Nie wiem…”

Blue Cafe – „Wina”


            Babette i Bill byli niemal nierozłączni, czas spędzali na przygotowaniach i próbach, co drugi, czasem trzeci wieczór przychodziła pora koncertu, w dzień wszyscy razem świetnie się bawili. Noc była tylko dla nich, łączyła ich ciała i umacniała miłość, a kiedy wstawał świt, on scałowywał promienie słońca z jej twarzy.                 
            Oddawali się sobie każdej nocy, zawsze wtedy, kiedy mieli na to ochotę i nigdy nie było im dość. Sycili się sobą nie wiedząc co przyniesie czas, kiedy już ich wspólny wyjazd się skończy. Dni biegły szybko, a kartki z kalendarza sfruwały jak zeschłe, jesienne liście z drzew.
            Tego wieczoru, znów w niewielkim hotelowym pokoju w Bremen, dwoje najbliższych sobie ludzi spędzało wspólnie kolejną noc. Oddawali się sobie tonąc w głębi namiętności, chłonąc i upijając się nią. On patrzył na nią z miłością, a ona nie szczędziła mu takiego samego spojrzenia. Wzajemna czułość stała na piedestale, to nią wyrażali siebie i łączące ich najpiękniejsze uczucie.
            Doświadczali szczęścia w swoich ramionach, pojmowali jak cudownie jest kochać i być kochanym... Należeć do kogoś i czuć tę przynależność także z tej drugiej strony. Przy nim czuła to wszystko ze zdwojoną siłą i musiała przyznać, że ich wspólne życie na tym wyjeździe było niemal sielanką. Nie licząc tego niefortunnego incydentu ze zdjęciami, nic złego już się nie przydarzyło. Bill wciąż nie miał jej dość, pod każdą postacią… Nie umiał nasycić się jej widokiem, ani ciałem, czy obecnością. Ta miłość sprawiała, że wciąż pragnął mocniej i bardziej, każdego dnia więcej jak narkoman, który potrzebuje wciąż większej dawki, aby mógł czuć się dobrze. Obwiniał ją o wszystko, co do niej czuł... To było jej winą, że tak bardzo uzależniła go od siebie. Uwielbiał kiedy go całowała, a czyniła to teraz czule pieszcząc jego wargi swoimi, a one chłonęły każde najlżejsze muśnięcie i dotyk. Byli odziani jedynie w nagość i nie czuł ani grama wstydu, znów będąc lekko pobudzonym. Bo czyż można czuć zawstydzenie przed ukochaną osobą? Powinna wiedzieć, jak na niego działa, jak bardzo zawsze jej pragnie i pożąda.
            Doskonale znali już mapę swych ciał i punkty rozkoszy kolejno naznaczone na niej, co wykorzystywali bez opamiętania. Zatracali się w namiętnych spojrzeniach i odpływali przy kolejnym spełnieniu. Niekiedy dzikie krzyki ekstazy wypełniały pokój, czasem przeżywali to niemal w zupełnej ciszy, a rozkoszna przyjemność malowała się tylko na ich twarzach. Po spontanicznych miłosnych uniesieniach, przychodziła kolej na chwilę odpoczynku w ramionach ukochanej osoby.
            I właśnie teraz był ten czas. Głowa Babette spoczęła na jego chłopięcym torsie, podczas, gdy ona sama całym ciałem przylegała do jego boku. Jej noga oplatała jego uda, a palce dłoni zataczały maleńkie kółka na podbrzuszu.
            - Przestań, bo zaraz znowu będę gotów... – zaśmiał się cicho.
            Gładził ją po plecach i bawił się jej włosami, zarzucając je sobie na twarz. Wdychał tę cudowną woń, tak pięknie nie pachniała żadna kobieta, a tylko ona. Znów był z nią, ciesząc się tą chwilą. Jakiż los jest czasem przewrotny i okrutny, zadaje ból i cierpienie, ale potem wynagradza to pięknymi, pełnymi miłości chwilami, takimi jak ta teraz... Był szczęśliwy, żył tymi wspólnymi dniami, ale często to czyste szczęście zasłaniała mu ciemna kotara obaw; co będzie dalej...? Coraz częściej myślał o tym, czy wreszcie będą tak naprawdę razem.
            - Spędzamy tyle czasu ze sobą... Boję się powrotu do codzienności... - powiedziała Babette, jakby czytając w jego myślach.
            - Ja też się boję - Usłyszała z jego ust. -  A najbardziej boję się tego, że znowu wrócisz do niego.
            - Nie wrócę.
            Nastała chwila ciszy. Czy na pewno dobrze usłyszał to, co powiedziała? Serce zabiło mu mocniej poprzez nadzieję, jaką zrodziły w nim jej słowa. Uniósł się na łokciach. Swoim ruchem sprawił, że dziewczyna też podniosła głowę patrząc mu w oczy.
            - Czy możesz to powtórzyć? - zapytał nieśmiało, cicho, jakby trochę niepewnie.
            - Nie wrócę do niego - powiedziała zdecydowanym tonem. Jego oczy zabłyszczały euforią z radości, znów poczuł ten cudowny uścisk w sercu, zupełnie tak, jak tamtego pamiętnego dnia, kiedy wyznała mu miłość. Tym razem nie krzyczał i nie wariował jak wtedy, teraz szalało jego serce, a przyjemne ciepło rozgrzewało wnętrze. Przewrócił ją na plecy i przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, omiatając spojrzeniem całą twarz. Chciał nawet jeszcze raz prosić ją, aby to powtórzyła, ale powstrzymał się. Podziękował jej tylko swoim wyznaniem;
            - Kocham cię...
            Stykali się czołami i czubkiem nosa, patrząc sobie w oczy z bliska i uśmiechali się do siebie. Wśród wszystkich tych chwil, jakie wspólnie spędzili przez ostatni czas, ta była wyjątkowa. Ich oddechy łączyły się, a po chwili zrobiły to usta w zachłannym pocałunku. Splecione dłonie coraz mocniej zaciskały się, westchnienia stały się coraz głośniejsze, przez ciała przepływał elektryzujący dreszcz. Pragnęli właśnie teraz, w tej chwili celebrować znaczenie i sens wypowiedzianych przez nią słów, które były słodką obietnicą wspólnej przyszłości, kolejnych dni już razem, tylko we dwoje… Znów poprzez te kilka słów sprawiła, że spłynęło na niego jasnym światłem szczęście.
            I właśnie teraz, kiedy pragnął obsypać ją deszczem pocałunków, usłyszeli pukanie do zamkniętych drzwi i ktoś nie czekając na uprzejme „proszę”, nacisnął klamkę.
            Bill podniósł głowę patrząc na nią ze zdziwieniem.
            - Kto to może być? – szepnął. - Tom by się odezwał, może to David? - rozważał patrząc na zdezorientowaną dziewczynę, która słysząc jakieś głosy na korytarzu, przyłożyła palec do ust:
            - Ciiii...
            Usiedli, wpatrując się w, na szczęście, zamknięte drzwi oraz wsłuchując w odgłosy dobiegające z korytarza.
            - Nie ma jej, widziałem jak wychodziła - Usłyszeli nagle głos Toma i spojrzeli po sobie z niewyraźnymi minami.
            - A nie wiesz dokąd poszła? - dobiegł ich teraz inny, lecz także znajomy głos.
            - Boże... To Martin... - wyszeptała Babette, patrząc na Billa z przerażeniem i spostrzegła właśnie, jak bardzo zmienił się jego wyraz twarzy.
            - To mu otwórz, niech to wszystko wreszcie się skończy - powiedział cicho, dość spokojnym tonem.
            - Chcesz tutaj skandalu? - zapytała, aby uspokoić go. - Chcesz jutro zobaczyć te nagłówki w gazecie?
            Podeszła pod drzwi nasłuchując. Przez tę wymianę zdań nie usłyszeli co powiedział Tom i dokąd go zaprowadził, bo to, że gdzieś poszli, było pewne, świadczyła o tym choćby cisza za drzwiami.
            - Ubieraj się, on pewnie wkrótce tu wróci - zwróciła się do Billa, naciągając już spodnie.
            Chłopak bez słowa wstał i zebrawszy swoje rzeczy, zniknął za drzwiami łazienki. Wszystko gotowało się w nim, a od całkowitej furii powstrzymywała go nadzieja, że teraz, kiedy już tu przyjechał, to wszystko wreszcie się skończy. Znów ktoś delikatnie zapukał.
            - To ja, Tom, otwórzcie - usłyszała za drzwiami. Pospiesznie przekręciła klucz w zamku i wpuściła go, znów zamykając drzwi.
            - Gdzie on jest? - zapytała, dając chłopakowi do zrozumienia, że wie kto przyjechał.
            - Jest u Davida, powiedziałem mu, że cię poszukam. David go przytrzyma, spokojnie - odpowiedział chłopak, zdyszanym głosem.
            - Dziękuję Tom, jestem ci wdzięczna - objęła go w przyjacielskim geście.
            - Nie ma sprawy, robię to też dla niego - wskazał kiwnięciem głowy na Billa, który właśnie wyszedł z łazienki. - Niech sobie biedak jeszcze pożyje - zwrócił się ze śmiechem do Babette, a już po chwili do brata. - No lovelas, spadamy stąd, bo zaraz narzeczony nas rozniesie na strzępy, chociaż mnie nie ma za co - puścił jej oczko, ale Babette nawet nie uśmiechnęła się jak zwykle, kiedy dowcipkował.
            Bill obrzucił go wściekłym spojrzeniem i odpychając na bok, bez słowa wyszedł z pokoju.
            - Dobra, lecę za nim, bo gotów cały pokój zdemolować - znów roześmiał się chłopak.
            Zamknęła za nimi drzwi i oparła się o ścianę. Mętlik w głowie wytrącał ją z równowagi, była zdenerwowana zupełnie nie wiedząc co ma teraz zrobić. Iść do Davida, czy poczekać tutaj?
            „Czemu przyjechał tak nagle? Przecież jeszcze wczoraj mówił, że nie będzie mógł się wyrwać...?”, zastanawiała się, nerwowo krążąc po pokoju w swoim niezdecydowaniu. I wtedy znów ktoś zapukał do drzwi.
            - Proszę - odezwała się zdławionym nerwami głosem. Do pokoju wszedł Martin z niewielką torbą w dłoni. Nie spodziewała się go tak szybko, zanim zdążyła logicznie pomyśleć, on już tu był. Spojrzała na niego udając zaskoczenie.
            - Martin? Co ty tu robisz?
            - Cześć kochanie - powitał ją cicho, obrzucając pokój badawczym spojrzeniem. Podszedł do niej, kładąc torbę na podłodze.  
            - Cześć - odpowiedziała, całując go w policzek.
            - Nie widzieliśmy się prawie trzy tygodnie, a ty tak słabo mnie witasz? - uśmiechnął się i przytulił ją.
            - Po prostu zaskoczyłeś mnie, mówiłeś że nie możesz się teraz wyrwać. Czemu nie zadzwoniłeś, że będziesz? – Była zła. Przyjechał tak nagle, nie uprzedzając jej o swoim przyjeździe, i miała nieodparte wrażenie, że zrobił to celowo. Zupełnie jakby chciał ją przyłapać… Może jej zachowanie było zbyt obcesowe, oschłe i zimne?  Zapewne, jednak nie potrafiła inaczej. Kochała innego. 
            Doskonale widział, że coś jest nie tak, jednak za wszelką cenę nie pozwolił jej tego odczuć, nie robił wymówek, nie pytał, tylko cierpliwie czekał na lepsze dni, o ile takie nadejdą…
            - Jednak udało mi się poukładać wszystko tak, żebym mógł przyjechać na dwa, może trzy dni… To źle, że chciałem zrobić ci niespodziankę?
            Zmroziło ją. Dwa, może trzy dni? Chyba oszalał… Miałaby stracić tyle cennego czasu przeznaczonego tylko dla Billa?
            - No to ją zrobiłeś - odpowiedziała sucho i wyswobodziła się z jego objęć.
            Powinna być dla niego milsza, choćby na razie, dopóki nie przyjdzie odpowiedni moment, aby mu o wszystkim powiedzieć, po powrocie. Powinna… ale nie potrafiła. Irytował ją, doprowadzał do pasji… Ta jego skruszona mina, takiego biednego i pokrzywdzonego chłoptasia, kiedy tymczasem powinien być twardy i zdecydowany. A tymczasem siedemnastoletni chłopiec miał w sobie więcej męskości, niż ten tu po trzydziestce.
            - Byłaś gdzieś? - zapytał wpatrzony w rozgrzebaną pościel na łóżku.
            - Na spacerze. Będziesz mnie teraz wypytywał co tu robię, z kim rozmawiam, z kim wychodzę i tym podobne? - obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
            Była zła, łzy same cisnęły jej się do oczu. Po jasną cholerę tu przyjechał? Wszystko zepsuł, Bill znowu się wścieknie… A może powinna powiedzieć mu już, teraz, od razu, i skończyć tę farsę? Już zaczynała zbierać w sobie na to siły, jednak odpuściła. „Nie, jeszcze nie teraz, to nie jest dobry moment”, pomyślała. Gdyby tylko potrafiła błyskawicznie podejmować decyzje…
            Martin popatrzył na nią z żalem. Od dawna wiedział, że coś jest nie tak, ale teraz przeszła samą siebie… Po takim długim czasie rozłąki, miał nadzieję, że chociaż odrobinę ucieszy ją jego przyjazd, tymczasem zgotowała mu zgoła odmienne powitanie. Ostatnio nie zachowywała się jak kochająca kobieta, ale teraz zareagowała tak, jakby był jakimś intruzem. Nie liczył co prawda na euforię radości z jej strony, ale chociaż minimum ciepła. To chyba przepełniło czarę goryczy,  nie mógł już tego dłużej znosić, chociaż do tej pory zaciskał zęby, lecz już miał dość życia w tej niepewności. Nie wytrzymał i zapytał wprost.
            - Co się ostatnio z tobą dzieje? Powiedz mi szczerze, masz kogoś?
            Spojrzała na niego, jak rażona piorunem. Że też  teraz musiał o to zapytać… Co ma mu powiedzieć? Jeśli powie, że tak, będzie chciał wiedzieć kto to, a jeśli się przyzna, że to Bill, gotów zmontować tu jakaś awanturę, albo co gorsza go pobić. To zdecydowanie nie był dobry moment…
            Bez dłuższego namysłu odparła:
            - Nie mam nikogo, co ci w ogóle przyszło do głowy?
            Czuł, że nie jest szczera, ale odetchnął z ulgą. Przeczuwał, że ma jakiś romans, jednak… Jeśli nawet ma, to ten ktoś najwidoczniej nie jest na tyle ważny, żeby od niego odeszła. Tylko kto to mógłby być…? Powinien być bardziej czujny, obserwować ją. Ale czy będzie miał na to wystarczająco dużo sił?
            Postanowił przeczekać, dać jej czas, żeby się przekonała, że nikt nigdy nie będzie jej tak kochał jak on.
            - Od jakiegoś czasu zachowujesz się inaczej, dziwnie, więc pomyślałem, że...
            - Co pomyślałeś?! - krzyknęła, przerywając mu. - Wiesz jak wygląda nasz związek?! Kiedy boli mnie głowa, pytasz czy się z kimś nie spotkałam, kiedy jestem chora twierdzisz, że mam romans! Po co tu przyjechałeś?! Szpiegować mnie?!
            Była wściekła i właśnie wyładowała na nim swoją złość, choć ledwie tylko wykrzyczała mu te oskarżycielskie słowa od razu dotarło do niej, że przesadziła. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Zawsze była impulsywna i mówiła o wszystkim wprost, ale teraz nie poznawał jej. Już był pewien, że stał się dla niej w tej chwili przeszkodą, że przyjechał nie w porę… W myślach wciąż zadawał sobie jedno pytanie; kim był ten szczęśliwiec, którego teraz chętnie udusiłby gołymi rękoma? Dla niego było pewnie, że to ktoś z ekipy… tylko kto?
            - Przyjechałem, bo się stęskniłem za tobą... - odpowiedział cicho.
            Świadomość ogromu swojej miłości do niej przytłaczała go… Zagubił gdzieś męski honor, gotów był znieść wszystko i wszystko wybaczyć, byleby tylko zatrzymać ją przy sobie.  Teraz powinien był ją zrugać, że nie ma racji i co w ogóle sobie wyobraża, zwracając się do niego takim tonem, lecz nie potrafił tego zrobić, był zupełnie bezsilny, omotany i okręcony wokół jej małego palca.
            Obrzuciła go lekko drwiącym spojrzeniem. Pierwsze emocje opadły i zrobiło jej się go żal. Jakaż była względem niego niesprawiedliwa… Przecież niesłusznie aż tak na niego naskoczyła, on naprawdę ją kocha, na pewno tęsknił, gdy tymczasem ona...
            - Przepraszam cię… Wiem, że ostatnio jestem nie do życia... – przyznała przytulając się do niego. Czuła pod powiekami piekące łzy. Chyba jeszcze nigdy nie była tak bardzo rozdarta wewnętrznie jak teraz. Myśl, że kilka pokoi dalej jest Bill, który ma pewnie najgorsze myśli i na pewno nie pominie jego przyjazdu milczeniem, paraliżowała ją… Jeśli on zostanie na dwa, może trzy dni chłopak przez ten czas oszaleje, a potem… zadręczy ją swoimi wyrzutami. Już wiedziała jak zachowuje się pod wpływem zazdrości. Martin był mężczyzną, którego była pewna bardziej, niż samej siebie, który ją kochał jak nigdy nikogo. W jej sercu i umyśle, zerwał się wielki huragan, który może pozostawić po sobie jedynie chaos i ruinę…
            Co ma robić, jak postąpić? Bill ją kocha, tego była pewna, ale czy on byłby skłonny do takich poświęceń jak Martin, skoro o najmniejszą rzecz robi jej wymówki? Ale to chłopca kochała, nie mężczyznę i to z chłopcem chciała teraz być… Im więcej z nim spędzała czasu, tym bardziej mężczyzna z którym była odchodził do jej uczuciowej przeszłości. Dlaczego więc miałaby się poświęcać i z nim pozostać? W imię czego? Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę… Odejdzie od niego, ale nie tu i nie teraz. Powie mu prawdę po powrocie.
            - Nie szkodzi, przeczekamy... - pogładził ją po włosach pieszcząc ustami jej skroń.  
            Czy można w ogóle marzyć o takim mężczyźnie, który wszystko wybacza, nie chowa urazy i kocha całym sercem? Był niemal ideałem, którego niestety już nie kochała...
            - Właściwie powinniśmy zejść na kolację, ale może masz ochotę wziąć prysznic? W końcu z Berlina jest kawał drogi - zaproponowała. Miała nadzieję, że przystanie na jej propozycję, nie chciała tak naprawdę teraz schodzić na dół, nie chciała spotkać Billa. Już wyobrażała sobie jego spojrzenie, którym zmrozi ją od stóp po czubek głowy, już nawet nie myśląc o tym, że mógłby zdradzić się jakimś nieopatrznym gestem. Martin i tak już ją podejrzewał…
             - W sumie masz rację, wezmę prysznic, jeśli te pół godziny nie stanowi jakiejś różnicy.
            Odetchnęła z ulgą. W tym czasie przebrała się i poprawiła makijaż. Nerwowo spoglądała na zegarek mając nadzieję, że Martin nie będzie się jakoś szczególnie spieszył, jednak ten jak na złość był gotów w przeciągu dwudziestu minut. Przeciągnęła czas wyjścia do czterdziestu, lecz i tak nie udało się uniknąć niechcianego spotkania. Kiedy zobaczyła całą czwórkę łącznie z Davidem siedzącą właśnie w restauracji, ugięły się pod nią nogi.
            Siedzieli przy dużym, okrągłym stole, gdzie oczywiście jeszcze były wolne miejsca.
            - Zapraszamy do nas - uśmiechnął się David. Co za wredny typ! Już mógł sobie odpuścić to zaproszenie. Była pewna, że zrobił to celowo. Teraz wątpiła w jego przyjacielską uprzejmość, doskonale wiedział, jak okropnie się poczuje. Tak naprawdę wiedzieli wszyscy oprócz Martina, lecz najbardziej ta sytuacja była niezręczna dla niej i dla Billa. Jednak i David był spięty, już nie zachowywał się tak jak dawniej, tak zwyczajnie i spontanicznie. Z nią też od tamtego dnia już nie rozmawiał normalnie, wyczuwała barierę nie do przekroczenia. W jego tonie głosu było coś takiego… sama nie umiała tego określić, może nie była to pogarda, ale na pewno jakiś rodzaj niechęci i żalu. Wiedziała, że im bardziej krąg osób wiedzących się poszerzy, tym gorsze będą wzajemne relacje i już nic nie będzie takie samo jak przedtem…
            Martin miał jednak wciąż w głowie swoje przypuszczenia, które nasunęły mu się po przeczytaniu tamtego artykułu. Faktycznie, David zachowywał się trochę dziwnie, zresztą nie tylko on, Babette też wyglądała na rozkojarzoną. Przesunął wzrok po całej reszcie zatrzymując dłuższą chwilę na Billu. Ten grzebał widelcem w niedojedzonej potrawie, rzucając od czasu do czasu na pozór obojętne spojrzenia. Nie znosił tego chłopaka od pamiętnego dnia, kiedy zastał go u niej w domu, uważał za pewnego siebie i zadufanego szczeniaka. Reszta jadła z apetytem, niby niczym się nie przejmując, ale miał nieodparte wrażenie, że przy okazji bacznie się wszystkiemu przyglądają. Atmosfera przy stoliku była dziwna, jakby napięta i niewątpliwie coś wisiało w powietrzu.
            Jednak tak naprawdę problemy tej trójki i zamieszanego z racji swojej wiedzy w to wszystko Davida, niewiele obchodziły pozostałych chłopaków. Jedynie Tom łowił spojrzeniem jakieś szczegóły z racji brata.
            Babette zamówiła sałatkę, na którą nawet nie miała ochoty. W gardle z nerwów miała coś na kształt piłeczki pingpongowej i nie mogła nic przełknąć. Piła za to kolejny kieliszek wina, które całkiem nieźle jej wchodziło. Wypity alkohol sprawił, że w rezultacie wszyscy - oprócz niej i Billa - rozmawiali swobodnie i nawet nie zwracali uwagi na tę milczącą dwójkę. David też zupełnie się rozluźnił, coś opowiadał śmiejąc się i gestykulując. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy się śmiał, żartował, prócz nich…
            Oni wyczekiwali tylko takiej chwili, w której spojrzenia ciemnych oczu będą mogły bezkarnie przecinać średnicę stołu, każdy moment nieuwagi Martina i Davida wykorzystywali bezkarnie się w siebie wpatrując, jednak spojrzenie Billa nie wróżyło niczego dobrego… Był perfidny w swojej zazdrości i ranieniu jej przeszywającym, pełnym wyrzutu wzrokiem. Wykorzystał jedną z chwil, kiedy niemal wszyscy odwrócili od nich swoją uwagę i mrużąc oczy poruszył ustami, wypowiadając bezgłośne żądanie; „powiedz mu…”. Nie mogła udawać, że nic nie zrozumiała, bo ruch jego warg był tak perfekcyjny, że zrozumiałaby teraz wszystko. W tej jednej chwili poczuła się tak, jakby w jej ciało wraz z chłodnym, nieprzyjemnym powiewem wbijało się setki lodowych odłamków, a zaraz potem objęła ją fala gorąca. Co on wyprawiał…? Wszak w każdej chwili Martin mógł odwrócić się i wszystko dostrzec! Jej bezradność sięgnęła apogeum, jedyne co mogła zrobić, to po prostu wstać i udać się do pokoju, aby uniknąć jakiejś głupiej wpadki.
            Obok niej siedział Martin, a na wprost Bill z każdym prowokującym gestem wwiercał się w nią swoim spojrzeniem… Wiedziała, że dłużej nie zniesie tego napięcia, jego chwilami błagalnego, a czasem wściekłego wzroku i widoku tych ust, których teraz mimo stresu i skołatanych nerwów tak bardzo pożądała... Gdyby nie ta nagła, niechciana wizyta jej faceta, znów mogłaby zaznawać słodyczy w ukochanych ramionach, smakować go i czerpać rozkosz z każdej kolejnej minuty wspólnej nocy. Pragnienie bolało pulsując w jej wnętrzu i nic… kompletnie nic nie mogła zrobić. Do tej pory wszystko było możliwe, mogli w każdej chwili wstać od stołu i wyjść. Teraz nie...
            Przymknęła oczy, nie chcąc dłużej patrzeć i cierpieć, to było ponad jej siły. Czuła wzbierające pod powiekami łzy niemocy, żalu, strachu…
            Tylko Tom był w stanie dostrzec co się dzieje pomiędzy tą dwójką, widział jak psychicznie jego brat się nad nią znęca i jaką sprawia mu to przyjemność. Był zły, chciał go powstrzymać, ale nie miał jak. Już nawet rozważał odciągnięcie go na stronę pod byle pretekstem, ale obawiał się, że to stanie się podejrzane. Chcąc go jakoś mimo wszystko powstrzymać, kopnął go pod stołem. Bill syknął rzucając mu wściekłe spojrzenie, na co Tom tylko głupkowato się uśmiechnął.
            Wypełnione po brzegi łzami oczy Babette, już dłużej nie były w stanie ich zatrzymać pod powiekami. Po chwili niekontrolowanie wypłynęły, skapując kilkoma kroplami na jej spodnie. Ukradkiem otarła mokry policzek, jednak nie pozostało to niezauważone.
            - Co się dzieje, kochanie? – zapytał czule Martin.
            Na dźwięk tych słów, Bill ironicznie się uśmiechnął.
            - Chodźmy, okropnie rozbolała mnie głowa... - odpowiedziała cicho i wstała od stołu.
            - Ja też już idę do pokoju - odezwał się David. - A wy zostajecie? - zapytał chłopaków.
- Jeszcze chwilę, zaraz też będziemy szli - odparł Tom, a kiedy odchodzący oddalili się już na bezpieczną odległość, zwrócił się do brata: - Skurwysyn z ciebie, wiesz?
            - O co ci chodzi? – zapytał Bill ostrym tonem.
            - Dlaczego się tak nad nią znęcasz? Ja rozumiem, że jesteś wściekły, ale chyba go tu nie zapraszała, nie?
            - Ja się znęcam?! Ja?! – wykrzyknął Bill. – A co mnie obchodzi, że go nie zapraszała, za chwilę pójdzie z nim do łóżka, a ja nic nie mogę zrobić!
            - Skąd wiesz, że pójdzie? Jasnowidz czy prorok jesteś, że z góry wiesz i od razu oceniasz? Aż tak jej nie ufasz, to po cholerę z nią jesteś? – zirytował się Tom.
            - A ty co tak jej bronisz?! – wydarł się Bill, aż goście przy sąsiednich stołach odwrócili głowy.
- Bronię, bo widzę jak się beznadziejnie zachowujesz!
- Cholera, przestańcie się tu kłócić! – Do akcji wkroczył Georg. – Lepiej idźmy już do pokoju, bo zaraz jakaś afera będzie.
            - A ty się wreszcie przestań wpieprzać! – Bill nic sobie nie robiąc ze słów kolegi nie dawał za wygraną. Tom wstał od stolika i rzucił tylko:
            - Tobie to już całkiem odpierdala – Po czym, wzburzony, wyszedł z restauracji.

~

            Martin oczywiście wynajął sobie osobny pokój, ale bardziej tak na wszelki wypadek. Z bagażem i ogromną nadzieją, że pozwoli mu zostać, przyszedł wprost do niej. Jednak kiedy weszli do pokoju po kolacji, dwoma pytaniami rozwiała jego złudzenia.
            - Dlaczego zostawiłeś tu tę torbę? Nie mogłeś jej zanieść do swojego pokoju?
            - Nie mogę spać u ciebie? – zapytał wprost.
            - Tylko po co? Nie widzisz, jak się okropnie czuję?
            Nie chciała i nie zamierzała się z nim więcej kochać i za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Nim rozpętało się to piekło w restauracji miała plan skłamać, że po prostu ma okres, ale teraz mogła z powodzeniem zasłonić się migreną. W końcu pod takim pretekstem wrócili do pokoju.
            Właściwie niczego innego się nie spodziewał, nawet się nie łudził, że może liczyć na coś więcej, ale dziś chciał chociaż się w nią wtulić, poczuć jej bliskość i ciepło. Już nie pamiętał jak długo się z nim nie kochała… Przed wyjazdem to z pewnością był ponad tydzień, a w domu nie było jej już prawie trzy. Ponadto dużo wcześniej miał to odczucie, że robi to z obowiązku i jakby z przymusu, odwlekając tę konieczność jak najdłużej. Stawała się mu tak bardzo obca…
            - Nie chodzi mi o seks, chcę po prostu być z tobą... – Podszedł do niej i przytulił ją. Nie broniła się, jedynym, co poczuła w danym momencie była litość… Jeszcze trzy miesiące temu byłaby najszczęśliwsza, będąc w jego ramionach, ale nie teraz, kiedy tak desperacko pragnęła tych innych. Przez myśl przemknęła jej refleksja, jakby mógł zareagować na rozstanie? Jak to będzie wyglądało, co mu wtedy powie...? Ale w tej chwili wolała sobie tego nie wyobrażać.
            - Dobrze – zgodziła się dla spokoju. – To ja idę pod prysznic.
            Zniknęła za drzwiami małej, hotelowej łazienki, a Martin włączył telewizor i zaczął przerzucać kanał po kanale. Właściwie sam nie wiedział po co to robi i tak nie był teraz w stanie nad niczym się skupić, ani niczego obejrzeć. Po prostu zajmował czymś dłonie, a w głowie miał tylko jedną myśl; czuł że ją traci i chciał znać powód, chciał wiedzieć dlaczego…? Co on takiego zrobił, że przestała go kochać? Gdzie popełnił błąd? Był coraz bardziej rozżalony, czuł, że nie będzie mógł zasnąć. Gdyby potrafił jakoś temu zapobiec, gdyby mógł cofnąć czas, znaleźć się w tym punkcie, w jakim zaczął ją tracić… I jeszcze musiałby wiedzieć co robić, aby zmienić bieg wydarzeń… Jednak życie nie było takie proste i nie można było cofnąć czasu.
            Tymczasem Babette wyszła z łazienki, była już przebrana w koszulkę, więc od razu położyła się do łóżka.
            - Nie kładziesz się? – zapytała go. – Ja muszę się wyspać, bo z rana jedziemy do Hannover’u, a potem od razu próby. – dodała po chwili, jakby usprawiedliwiając się. Wskoczyła pospiesznie do łóżka i nakryła kołdrą.
            - Tak, już się kładę – odparł, a po niedługiej chwili leżał obok niej, ostrożnie wsuwając się pod kołdrę. Przysunął się bliżej i przytulił ją, nie protestowała. Może nie czuła obrzydzenia, to byłoby zbyt wielkie słowo, ale paraliżowała ją ogromna niechęć. Jego bliskość, dotyk wzbudzały w niej dreszcze, które nie były wynikiem podniecenia. Chciała zasnąć jak najszybciej, chciała jak najszybciej przeżyć te dni, kiedy on tu będzie… Tylko jak ma to zrobić? Z nim u swojego boku, w swoim łóżku… Z Billem, który przez ten czas będzie tak piekielnie daleko…
            Martin był podniecony. Czuła, jak bardzo jej pragnie, jak lekko drży. Zacisnęła powieki. Tak wiele dała by za to, żeby mógł w tej chwili być przy niej Bill… Aby jakoś umilić sobie tę chwilę przejścia z jawy w sen, wyobraziła to sobie z ogromną determinacją. Teraz dopiero poczuła to upojne mrowienie ciała, ten słodki powiew ciepła, jaki otulał ją zawsze, kiedy tylko wspomniała ukochane dłonie… Na samą myśl o tym, zadrżała. Nigdy nikogo nie pragnęła bardziej niż jego i z nikim nie przeżywała takiego spełnienia jak z nim.
            Była udręczona tą całą sytuacją, ale miała to na swoje własne życzenie… Już dawno mogła od niego odejść, nie ujawniając, że kocha innego. Zdawała sobie sprawę, że im dalej w to brnie, tym trudniej będzie jej wszystko zakończyć niwelując tym samym niewątpliwie czekające ją problemy. Czasem żałowała, że spotkała go na swojej drodze. O ile wówczas życie byłoby łatwiejsze i bezproblemowe? Jednak wtedy żyłaby nie znając tego żaru miłości, jaki teraz w niej płonął, nie doświadczyłaby takiej pełni szczęścia, beztroskich chwil przepełnionych namiętnością i uniesieniem. Aby zaznać spokoju, by w pełni cieszyć się tym wszystkim będzie musiała po powrocie skończyć ten związek, choć tym samym zada ból…
            Nie mogła zasnąć… Nie miała pojęcia, że leżący za jej plecami Martin także jeszcze nie pogrążył się we śnie. Nie spali obydwoje, długo leżąc z głowami przepełnionymi ciężkimi, trapiącymi ich myślami. W końcu miarowy oddech zdradził, że Babette zasnęła. Na niego jednak wciąż nie mógł spłynąć zbawienny sen. Po kolejnym przekręceniu się z boku na bok stwierdził, że nic z tego nie będzie. Wstał i sięgając po paczkę papierosów  podszedł do okna, które po cichu uchylił, aby zapalić. Zaciągnął się trującym dymem, który wypełnił jego płuca przynosząc chwilowe ukojenie. Przymknął na chwilę oczy, a wspomnienia zaczęły napływać do jego myśli sprawiając dokuczliwy ból. Te wszystkie chwile w jego życiu, kiedy był z nią taki szczęśliwy, kiedy razem śmiali się i patrzyli z jej tarasu w te same gwiazdy, wracały teraz tak wyraziste i takie piękne...
            Gdzie popełnił błąd..? Czy w ogóle dało się go uniknąć? Co się stało, że przestała go kochać...? Czuł, że właśnie tak się stało, że z każdym dniem oddalała się coraz bardziej, a on nie mógł zrobić nic, aby ją zatrzymać....
            Była piękna, pogodna noc, okrągły księżyc uśmiechał się na niebie pełnym gwiazd.  Spojrzał w dół. Ulica była prawie pusta, a po przeciwnej jej stronie przechadzały się jakieś dwie postacie, paliły papierosy, albo może i jakieś skręty? Jedną rozpoznał bez trudu. To na pewno był ten gitarzysta, małolat, charakterystyczne dready opadały mu na ramiona wyłaniając się spod czapki, raczej nie trudno było go nie rozpoznać. Pewnie wyszedł sobie na spacer z jakąś panienką.
 „Takiemu to dobrze…”, uśmiechnął się sam do siebie, przenosząc wzrok na drugą postać.
 Szli wolno donikąd się nie spiesząc, a i Martinowi także nie było nigdzie spieszno, dlatego też patrzył na nich zazdroszcząc tej beztroski, jakiej on od dawna nie czuł. Im bardziej zbliżali się do pobliskiej latarni, tym lepiej para była widoczna. Dopiero teraz ta druga osoba wcale nie okazała się być dziewczyną; była wyższa od chłopaka z dreadami i wcale nie miała dziewczęcej figury, na dodatek miał wrażenie, że skądś tę osobę kojarzy… Miała na sobie czarną bluzę i kaptur zarzucony na głowę. Drugi chłopak – bo teraz już był pewien, że jest to osobnik płci męskiej – coś musiał opowiadać, świadczyła o tym charakterystyczna gestykulacja i ruchy rąk.  Martin wytężył wzrok przyglądając mu się z uwagą i z każdą chwilą nabierał pewności, że już gdzieś na pewno go widział, te ruchy, te porywcze gesty… Tak! To był z pewnością ten sam osobnik, który tamtej nocy stał po drugiej stronie ulicy, przy której było mieszkanie Babette i do którego wtedy wychodziła.
            „Nie, to niemożliwe...", wyszeptał cicho sam do siebie. Patrzył nieprzytomnie, nie wierząc w to co widzi, nie chcąc w to wierzyć, pragnąc bronić się przed tym każdą optymistyczną myślą, ale takich nie było… Z niemocy i ze złości zacisnął dłonie w pięści, i nie odrywając wzroku od spacerowiczów sięgnął po spodnie. W głowie miał mętlik.
„Kto to jest?", pytał sam siebie. Miał pewne podejrzenia, a wszystkie scalały się w jedną, spójną całość… Czy to możliwe, że to ten gnojek? Ten zadufany w sobie szczeniak?
            Krew burzyła się w nim, serce waliło mu w piersi boleśnie, jak nigdy dotąd. Pójdzie tam…Musi tam iść, po prostu musi się przekonać czy ma rację, choćby to miało być najgorszym, najtrudniejszym doświadczeniem w jego życiu…  
            Wyrzucił niedopałek przez okno, ubrał się pospiesznie i wyszedł na korytarz. Tak bardzo chciał się mylić, lecz na nieszczęście dla siebie miał świetną pamięć wzrokową.  Jeśli wtedy pod domem był on, jeśli to w ogóle był on… Co mogło ją z nim łączyć? Romans? Seks? Przecież to był czysty absurd, to był do jasnej cholery jeszcze dzieciak!
Doszedł do windy, wjeżdżała właśnie na górę i zatrzymała się na tym samym piętrze, tylko czy na szczęście...? Rozsunęły się drzwi i w tej właśnie chwili stało się to, czego tak bardzo się obawiał. Z windy wysiadł najpierw Tom, a tuż za nim Bill, w czarnej bluzie i narzuconym na głowę kapturze. Mijając go, hardo spojrzał na mężczyznę z właściwą sobie pewnością i nonszalancją, obdarowując go drwiącym, wręcz pogardliwym uśmiechem.
            Martin poczuł jak zimny dreszcz opływa jego ciało, a lodowate ciarki toczą bój o każdą jego część, którą mogłyby zawładnąć mocniej. Świat zawirował mu przed oczami, coś mocno zacisnęło się wokół serca i nie mógł złapać tchu. Przez chwilę nawet pomyślał, że to już koniec, może zaraz dostanie zawału i nie wyjdzie z tej windy. Z jakąż przyjemnością teraz dopadłby do tego szczeniaka i własnymi rękami zdarł ten wzgardliwy uśmiech z tej delikatnej buźki! Nie wierzył w to, wciąż nie wierzył, że ją i jego mogłoby coś łączyć, przecież on do jasnej cholery nawet nie był w jej typie! Był wątły i wyglądał jak dziewczyna! I chyba nawet nie można było określić go mianem mężczyzny. Jakiś transwestyta, albo inny dziwoląg… Co tu się do cholery działo?
            Był zdruzgotany, ogarnięty amokiem. Nawet nie wiedział po co i gdzie ma teraz pójść, co ze sobą zrobić? Nacisnął guzik na parter. Wyjdzie na zewnątrz, przejdzie się… Świeże powietrze na pewno dobrze mu zrobi… Jednak zabrakło sił, żeby wyjść. Czuł, że robi mu się słabo. Wysiadł z winy i nawet nie doszedł do kanapy na holu, tylko usiadł na schodach nieopodal. Kłuło go serce, kręciło mu się w głowie i poczuł mdłości. Oddychał ciężko, jednak nie wzywał pomocy. Było mu zupełnie obojętne co się z nim stanie, może nawet dostać tego cholernego zawału i umrzeć, bo bez niej nie chciał żyć, a z nią już nie mógł...    
            Ukrył twarz w dłoniach i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów rozpłakał się. W głowie dźwięczało mu tylko jedno pytanie: dlaczego…?
            Po dłuższej chwili podeszła do niego kobieta z recepcji.
            - Czy dobrze się pan czuje? Może w czymś pomóc? – spytała. Popatrzył na nią tępym, nieprzytomnym wzrokiem. Oczywiście, że czuł się beznadziejnie… Przecież właśnie świat zawalił mu się na głowę do jasnej cholery, a ta baba głupio pyta… Czego ona chce?
            Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa, zupełnie jakby nie docierało do niego to co ona mówi, w końcu jednak odezwał się:
            - Nie... Nie, dziękuję... Wszystko w porządku...
            Popatrzyła na niego niepewnie, ale dała mu spokój, a tego teraz potrzebował najbardziej.
            Godziny nocy mijały, a on nadal siedział na schodach, od czasu do czasu ogarnięty zaniepokojonym wzrokiem recepcjonistki. Nie miał ochoty wracać do łóżka, zresztą po co? I tak nie zmrużyłby oka, załamany i roztrzęsiony. Przez te kilka godzin, przetoczyło się przez jego głowę dziesiątki pomysłów. Czy w ogóle ma jej powiedzieć o swoich przypuszczeniach? Czy może wyskoczyć tak, jakby był czegoś pewien, jakby to wiedział? A może milczeć i czekać? Jak ma to rozegrać...? Nie był w stanie niczego jej udowodnić, przecież nie przyłapał jej na zdradzie. A jeśli tamto nocne spotkanie nie miało nic wspólnego z romansem, może to tylko jakieś wspólne sprawy...? Ale jakie sprawy może mieć z tym gnojkiem? Z drugiej strony, kiedy już trochę się uspokoił, znów wydawało mu się nieprawdopodobne, że coś ją z nim łączy. A jeśli jednak tak…? Czuł się jak ostatni frajer, on który mógł mieć niejedną piękną i wyjątkową kobietę. Tylko, że on nie chciał żadnej innej… Chciał ją, swoją Babette.
            Wiedział teraz tylko jedno; nie pozwoli więcej się poniżać, odczeka i upewni się jak jest naprawdę.
            Za oknami właśnie zaczynało jaśnieć. Wstał i wsiadł do windy, która zawiozła go na górę. Kiedy wszedł do pokoju, Babette jeszcze spała, wziął swoją torbę i kurtkę z wieszaka. To była najkoszmarniejsza noc w jego życiu. Jeszcze raz na nią spojrzał i skierował się do wyjścia. „Nic tu po mnie...”, mruknął sam do siebie, zamykając drzwi.

8 komentarzy:

  1. Transwestyta albo inny dziwolag... xD rozwaliło mnie to xD
    No cóż... Martin głupi nie jest to się pewnych rzeczy domyśla. Za to Bill zaczyna się zachowywać arogancko... te spojrzenia zarówno w restauracji jak i później kiedy wychodził z windy. No ale tAK w sumie to czego się spodziewać po 17-latku? On ma chyba gdzieś czy to się wyda przypadkiem czy to ona powie Martinowi... Z resztą same te słowa ze niech wejdzie i zobaczy to potwierdzają. Dzieciak jeden :P. Chociaż trochę mu się nie dziwię, ze jest niecierpliwy, ale nie musi się aż tak zachowywać :P. Dobra... juz kończę ten swój wywód. Czekam na następną cześć bo chyba wtedy się już wszystko wyjaśni? ;> buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak... Martin tak właśnie postrzega Billa, poza tym od pierwszych chwil, kiedy go zobaczył szczerze nie cierpi, z wiadomych przyczyn. Bill bywa bezwzględny, chociaż czasem potrafi zachować resztki zdrowego rozsądku, ale jest po trosze egoistą. On chciałby teraz, już, ale ma w tym trochę racji, dziewczyna za długo go zwodzi, nie potrafiąc załatwić tego do końca, a cierpią na tym wszyscy.
      Dziękuję :*

      Usuń
  2. Ten niecierpliwy i niedojrzały Bill podsyca napięcie, wywiera tylko większą presję na Babette, a ona biedna i bez tego nie cierpi na niedobór wrażeń. :P Jego zachowanie przy stole było straszne, nic dziwnego, że Babette się rozpłakała... Za to postawa Toma wywarła na mnie dobre wrażenie. Martin... Skoro zaczął się domyślać, że to Bill jest "przyczyną wszelkiego zła" to czy odważy się zapytać o to ukochaną, czy też poczeka, aż sama powie mu tę gorzką prawdę? Wydaje mi się, że będzie czekał, ale może i tym razem zaskoczy? :)
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czyż nasza Babette nie ma tych wrażeń tylko i wyłącznie przez samą siebie? Powinna się wcześniej zdecydować, w tym związku to ona jest dorosła, jeśli się boi porzucenia, trudno, może i tak się stać, nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości, ale zbyt długa asekuracja, nikomu nie wychodzi na dobre.
      Dziękuję ;*

      Usuń
  3. Och mówiłam, że nienawidzę Martina? Teraz to mówię, że chętnie bym go zabiła :D
    Wyjdź.... Masz całkowitą rację. Nic tu po tobie!
    A co do odcinka to konkret! Dosłownie :D Cieszę się, że ten głupi cap (Martin) się domyśla :D
    JA bym na jej miejscu od razu mu odpowiedziała jak zapytał. No i oczywiście podejrzewam dlaczego przyjechał :D Nikt inny nie może przecież dotykać jego dziewczyny... ale... no właśnie. Chyba trochę za późno :D

    To, że uwielbiam Twój blog to już wiesz. To, że jest genialny też wiesz. Więc nie mam Ci nic do powiedzenia czego nie wiesz :D

    Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.
    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłaś, oczywiście, że mówiłaś o swoich "ciepłych" uczuciach względem Martina ;D
      Bardzo mnie to raduje, że uwielbiasz czytać moje opowiadanie i zawsze wyrażasz swoje opinie, to dla mnie bardzo motywujące. Dziękuję :*

      Usuń
  4. Jak wczoraj zobaczyłam, że dodałaś rozdział, musiałam wyjść z imprezy. Zamknęłam się w łazience i czytałam, nie mogłam wytrzymać do dzisiaj :D Podoba mi się taki Bill. Niecierpliwy, zazdrosny, impulsywny, uwielbiam go. Martin nieźle mąci, nie mogę się doczekać aż dojdzie do starcia między Babette, Billem i Martinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę aż na imprezie musiałaś przeczytać część? Wspaniale to słyszeć, nie spodziewałam się, że to wzbudza jeszcze takie emocje!
      Bill jest także trochę egoistą, ale jeszcze nie raz się o tym przekonasz. On potrafi przesadzić z eksponowaniem emocji, jak nikt inny, porywczy i impulsywny...
      Dziękuję za komentarz, każdy dla mnie wiele znaczy ;*

      Usuń