Rozdział XXIV
„Nie
płaczę bo zabrakło mi łez…
Co jeszcze mam zrobić, by znów było tak jak przedtem?
Zatrzymam, lub wyrzucę ten film,
bo wszędzie Ty jesteś, jak bez ciebie mam żyć..?
Nie wiem…”
Co jeszcze mam zrobić, by znów było tak jak przedtem?
Zatrzymam, lub wyrzucę ten film,
bo wszędzie Ty jesteś, jak bez ciebie mam żyć..?
Nie wiem…”
Blue Cafe – „Wina”
Babette i Bill byli niemal
nierozłączni, czas spędzali na przygotowaniach i próbach, co drugi, czasem
trzeci wieczór przychodziła pora koncertu, w dzień wszyscy razem świetnie się
bawili. Noc była tylko dla nich, łączyła ich ciała i umacniała miłość, a kiedy
wstawał świt, on scałowywał promienie słońca z jej twarzy.
Oddawali się sobie każdej nocy,
zawsze wtedy, kiedy mieli na to ochotę i nigdy nie było im dość. Sycili się
sobą nie wiedząc co przyniesie czas, kiedy już ich wspólny wyjazd się skończy.
Dni biegły szybko, a kartki z kalendarza sfruwały jak zeschłe, jesienne liście
z drzew.
Tego wieczoru, znów w niewielkim
hotelowym pokoju w Bremen, dwoje najbliższych sobie ludzi spędzało wspólnie
kolejną noc. Oddawali się sobie tonąc w głębi namiętności, chłonąc i upijając
się nią. On patrzył na nią z miłością, a ona nie
szczędziła mu takiego samego spojrzenia. Wzajemna czułość stała
na piedestale, to nią wyrażali siebie i łączące ich
najpiękniejsze uczucie.
Doświadczali szczęścia w swoich
ramionach, pojmowali jak cudownie jest kochać i być kochanym... Należeć do
kogoś i czuć tę przynależność także z tej drugiej strony. Przy nim czuła to wszystko
ze zdwojoną siłą i musiała przyznać, że ich wspólne życie na tym wyjeździe było
niemal sielanką. Nie licząc tego niefortunnego incydentu ze zdjęciami, nic
złego już się nie przydarzyło. Bill wciąż nie miał jej dość, pod każdą
postacią… Nie umiał nasycić się jej widokiem, ani ciałem, czy obecnością. Ta
miłość sprawiała, że wciąż pragnął mocniej i bardziej, każdego dnia więcej jak
narkoman, który potrzebuje wciąż większej dawki, aby mógł czuć się dobrze.
Obwiniał ją o wszystko, co do niej czuł... To było jej winą, że tak bardzo
uzależniła go od siebie. Uwielbiał kiedy go całowała, a czyniła to teraz czule
pieszcząc jego wargi swoimi, a one chłonęły każde najlżejsze muśnięcie i dotyk.
Byli odziani jedynie w nagość i nie czuł ani grama wstydu, znów będąc lekko
pobudzonym. Bo czyż można czuć zawstydzenie przed ukochaną osobą? Powinna
wiedzieć, jak na niego działa, jak bardzo zawsze jej pragnie i pożąda.
Doskonale znali już mapę swych ciał i punkty
rozkoszy kolejno naznaczone na niej, co wykorzystywali bez opamiętania.
Zatracali się w namiętnych spojrzeniach i odpływali przy kolejnym spełnieniu.
Niekiedy dzikie krzyki ekstazy wypełniały pokój, czasem przeżywali to niemal w
zupełnej ciszy, a rozkoszna przyjemność malowała się tylko na ich twarzach. Po
spontanicznych miłosnych uniesieniach, przychodziła kolej na chwilę odpoczynku
w ramionach ukochanej osoby.
I właśnie teraz był ten czas. Głowa
Babette spoczęła na jego chłopięcym torsie, podczas, gdy ona sama całym ciałem
przylegała do jego boku. Jej noga oplatała jego uda, a palce dłoni zataczały
maleńkie kółka na podbrzuszu.
- Przestań, bo zaraz znowu będę
gotów... – zaśmiał się cicho.
Gładził ją po plecach i bawił się jej
włosami, zarzucając je sobie na twarz. Wdychał tę cudowną woń, tak pięknie nie
pachniała żadna kobieta, a tylko ona. Znów był z nią, ciesząc się tą chwilą.
Jakiż los jest czasem przewrotny i okrutny, zadaje ból i cierpienie, ale potem
wynagradza to pięknymi, pełnymi miłości chwilami, takimi jak ta teraz... Był
szczęśliwy, żył tymi wspólnymi dniami, ale często to czyste szczęście
zasłaniała mu ciemna kotara obaw; co będzie dalej...? Coraz częściej myślał o
tym, czy wreszcie będą tak naprawdę razem.
- Spędzamy tyle czasu ze sobą... Boję
się powrotu do codzienności... - powiedziała Babette, jakby czytając w jego
myślach.
- Ja też się boję - Usłyszała z jego
ust. - A najbardziej boję się tego, że
znowu wrócisz do niego.
- Nie wrócę.
Nastała chwila ciszy. Czy na pewno
dobrze usłyszał to, co powiedziała? Serce zabiło mu mocniej poprzez nadzieję,
jaką zrodziły w nim jej słowa. Uniósł się na łokciach. Swoim ruchem sprawił, że
dziewczyna też podniosła głowę patrząc mu w oczy.
- Czy możesz to powtórzyć? - zapytał
nieśmiało, cicho, jakby trochę niepewnie.
- Nie wrócę do niego - powiedziała
zdecydowanym tonem. Jego oczy zabłyszczały euforią z radości, znów poczuł ten
cudowny uścisk w sercu, zupełnie tak, jak tamtego pamiętnego dnia, kiedy
wyznała mu miłość. Tym razem nie krzyczał i nie wariował jak wtedy, teraz
szalało jego serce, a przyjemne ciepło rozgrzewało wnętrze. Przewrócił ją na
plecy i przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, omiatając spojrzeniem całą twarz.
Chciał nawet jeszcze raz prosić ją, aby to powtórzyła, ale powstrzymał się. Podziękował
jej tylko swoim wyznaniem;
- Kocham cię...
Stykali się czołami i czubkiem nosa,
patrząc sobie w oczy z bliska i uśmiechali się do siebie. Wśród wszystkich tych
chwil, jakie wspólnie spędzili przez ostatni czas, ta była wyjątkowa. Ich
oddechy łączyły się, a po chwili zrobiły to usta w zachłannym pocałunku.
Splecione dłonie coraz mocniej zaciskały się, westchnienia stały się coraz
głośniejsze, przez ciała przepływał elektryzujący dreszcz. Pragnęli właśnie
teraz, w tej chwili celebrować znaczenie i sens wypowiedzianych przez nią słów,
które były słodką obietnicą wspólnej przyszłości, kolejnych dni już razem, tylko
we dwoje… Znów poprzez te kilka słów sprawiła, że spłynęło na niego jasnym
światłem szczęście.
I właśnie teraz, kiedy pragnął
obsypać ją deszczem pocałunków, usłyszeli pukanie do zamkniętych drzwi i ktoś
nie czekając na uprzejme „proszę”, nacisnął klamkę.
Bill podniósł głowę patrząc na nią ze
zdziwieniem.
- Kto to może być? – szepnął. - Tom
by się odezwał, może to David? - rozważał patrząc na zdezorientowaną
dziewczynę, która słysząc jakieś głosy na korytarzu, przyłożyła palec do ust:
- Ciiii...
Usiedli, wpatrując się w, na
szczęście, zamknięte drzwi oraz wsłuchując w odgłosy dobiegające z korytarza.
- Nie ma jej, widziałem jak
wychodziła - Usłyszeli nagle głos Toma i spojrzeli po sobie z niewyraźnymi
minami.
- A nie wiesz dokąd poszła? - dobiegł
ich teraz inny, lecz także znajomy głos.
- Boże... To Martin... - wyszeptała
Babette, patrząc na Billa z przerażeniem i spostrzegła właśnie, jak bardzo
zmienił się jego wyraz twarzy.
- To mu otwórz, niech to wszystko
wreszcie się skończy - powiedział cicho, dość spokojnym tonem.
- Chcesz tutaj skandalu? - zapytała,
aby uspokoić go. - Chcesz jutro zobaczyć te nagłówki w gazecie?
Podeszła pod drzwi nasłuchując. Przez
tę wymianę zdań nie usłyszeli co powiedział Tom i dokąd go zaprowadził, bo to,
że gdzieś poszli, było pewne, świadczyła o tym choćby cisza za drzwiami.
- Ubieraj się, on pewnie wkrótce tu
wróci - zwróciła się do Billa, naciągając już spodnie.
Chłopak bez słowa wstał i zebrawszy
swoje rzeczy, zniknął za drzwiami łazienki. Wszystko gotowało się w nim, a od
całkowitej furii powstrzymywała go nadzieja, że teraz, kiedy już tu przyjechał,
to wszystko wreszcie się skończy. Znów ktoś delikatnie zapukał.
- To ja, Tom, otwórzcie - usłyszała
za drzwiami. Pospiesznie przekręciła klucz w zamku i wpuściła go, znów
zamykając drzwi.
- Gdzie on jest? - zapytała, dając
chłopakowi do zrozumienia, że wie kto przyjechał.
- Jest u Davida, powiedziałem mu, że
cię poszukam. David go przytrzyma, spokojnie - odpowiedział chłopak, zdyszanym
głosem.
- Dziękuję Tom, jestem ci wdzięczna -
objęła go w przyjacielskim geście.
- Nie ma sprawy, robię to też dla
niego - wskazał kiwnięciem głowy na Billa, który właśnie wyszedł z łazienki. -
Niech sobie biedak jeszcze pożyje - zwrócił się ze śmiechem do Babette, a już
po chwili do brata. - No lovelas, spadamy stąd, bo zaraz narzeczony nas
rozniesie na strzępy, chociaż mnie nie ma za co - puścił jej oczko, ale Babette
nawet nie uśmiechnęła się jak zwykle, kiedy dowcipkował.
Bill obrzucił go wściekłym
spojrzeniem i odpychając na bok, bez słowa wyszedł z pokoju.
- Dobra, lecę za nim, bo gotów cały
pokój zdemolować - znów roześmiał się chłopak.
Zamknęła za nimi drzwi i oparła się o
ścianę. Mętlik w głowie wytrącał ją z równowagi, była zdenerwowana zupełnie nie wiedząc co ma teraz zrobić. Iść do
Davida, czy poczekać tutaj?
„Czemu
przyjechał tak nagle? Przecież jeszcze wczoraj mówił, że nie będzie mógł się
wyrwać...?”, zastanawiała się, nerwowo krążąc po pokoju w swoim
niezdecydowaniu. I wtedy znów ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - odezwała się zdławionym
nerwami głosem. Do pokoju wszedł Martin z niewielką torbą w dłoni. Nie
spodziewała się go tak szybko, zanim zdążyła logicznie pomyśleć, on już tu był.
Spojrzała na niego udając zaskoczenie.
- Martin? Co ty tu robisz?
- Cześć kochanie - powitał ją cicho,
obrzucając pokój badawczym spojrzeniem. Podszedł do niej, kładąc torbę na
podłodze.
- Cześć - odpowiedziała, całując go w
policzek.
- Nie widzieliśmy się prawie trzy
tygodnie, a ty tak słabo mnie witasz? - uśmiechnął się i przytulił ją.
- Po prostu zaskoczyłeś mnie, mówiłeś
że nie możesz się teraz wyrwać. Czemu nie zadzwoniłeś, że będziesz? – Była zła.
Przyjechał tak nagle, nie uprzedzając jej o swoim przyjeździe, i miała
nieodparte wrażenie, że zrobił to celowo. Zupełnie jakby chciał ją przyłapać…
Może jej zachowanie było zbyt obcesowe, oschłe i zimne? Zapewne, jednak nie potrafiła inaczej.
Kochała innego.
Doskonale widział, że coś jest nie
tak, jednak za wszelką cenę nie pozwolił jej tego odczuć, nie robił wymówek,
nie pytał, tylko cierpliwie czekał na lepsze dni, o ile takie nadejdą…
- Jednak udało mi się poukładać
wszystko tak, żebym mógł przyjechać na dwa, może trzy dni… To źle, że chciałem
zrobić ci niespodziankę?
Zmroziło ją. Dwa, może trzy dni?
Chyba oszalał… Miałaby stracić tyle cennego czasu przeznaczonego tylko dla
Billa?
- No to ją zrobiłeś - odpowiedziała sucho
i wyswobodziła się z jego objęć.
Powinna być dla niego milsza, choćby na razie, dopóki nie przyjdzie
odpowiedni moment, aby mu o wszystkim powiedzieć, po powrocie. Powinna… ale nie
potrafiła. Irytował ją, doprowadzał do pasji… Ta jego skruszona mina, takiego
biednego i pokrzywdzonego chłoptasia, kiedy tymczasem powinien być twardy i
zdecydowany. A tymczasem siedemnastoletni chłopiec miał w sobie więcej
męskości, niż ten tu po trzydziestce.
- Byłaś gdzieś? - zapytał wpatrzony w
rozgrzebaną pościel na łóżku.
- Na spacerze. Będziesz mnie teraz
wypytywał co tu robię, z kim rozmawiam, z kim wychodzę i tym podobne? -
obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
Była zła, łzy same cisnęły jej się do
oczu. Po jasną cholerę tu przyjechał? Wszystko zepsuł, Bill znowu się wścieknie…
A może powinna powiedzieć mu już, teraz, od razu, i skończyć tę farsę? Już
zaczynała zbierać w sobie na to siły, jednak odpuściła. „Nie, jeszcze nie teraz, to nie jest dobry moment”, pomyślała.
Gdyby tylko potrafiła błyskawicznie podejmować decyzje…
Martin popatrzył na nią z żalem. Od
dawna wiedział, że coś jest nie tak, ale teraz przeszła samą siebie… Po takim
długim czasie rozłąki, miał nadzieję, że chociaż odrobinę ucieszy ją jego
przyjazd, tymczasem zgotowała mu zgoła odmienne powitanie. Ostatnio nie
zachowywała się jak kochająca kobieta, ale teraz zareagowała tak, jakby był
jakimś intruzem. Nie liczył co prawda na euforię radości z jej strony, ale
chociaż minimum ciepła. To chyba przepełniło czarę goryczy, nie mógł już tego dłużej znosić, chociaż do
tej pory zaciskał zęby, lecz już miał dość życia w tej niepewności. Nie
wytrzymał i zapytał wprost.
- Co się ostatnio z tobą dzieje?
Powiedz mi szczerze, masz kogoś?
Spojrzała na niego, jak rażona
piorunem. Że też teraz musiał o to
zapytać… Co ma mu powiedzieć? Jeśli powie, że tak, będzie chciał wiedzieć kto
to, a jeśli się przyzna, że to Bill, gotów zmontować tu jakaś awanturę, albo co
gorsza go pobić. To zdecydowanie nie był dobry moment…
Bez dłuższego namysłu odparła:
- Nie mam nikogo, co ci w ogóle
przyszło do głowy?
Czuł, że nie jest szczera, ale
odetchnął z ulgą. Przeczuwał, że ma jakiś romans, jednak… Jeśli nawet ma, to
ten ktoś najwidoczniej nie jest na tyle ważny, żeby od niego odeszła. Tylko kto
to mógłby być…? Powinien być bardziej czujny, obserwować ją. Ale czy będzie
miał na to wystarczająco dużo sił?
Postanowił przeczekać, dać jej czas,
żeby się przekonała, że nikt nigdy nie będzie jej tak kochał jak on.
- Od jakiegoś czasu zachowujesz się
inaczej, dziwnie, więc pomyślałem, że...
- Co
pomyślałeś?! - krzyknęła, przerywając mu. - Wiesz jak wygląda nasz związek?!
Kiedy boli mnie głowa, pytasz czy się z kimś nie spotkałam, kiedy jestem chora
twierdzisz, że mam romans! Po co tu przyjechałeś?! Szpiegować mnie?!
Była wściekła i właśnie wyładowała na
nim swoją złość, choć ledwie tylko wykrzyczała mu te oskarżycielskie słowa od
razu dotarło do niej, że przesadziła. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Zawsze
była impulsywna i mówiła o wszystkim wprost, ale teraz nie poznawał jej. Już
był pewien, że stał się dla niej w tej chwili przeszkodą, że przyjechał nie w
porę… W myślach wciąż zadawał sobie jedno pytanie; kim był ten szczęśliwiec,
którego teraz chętnie udusiłby gołymi rękoma? Dla niego było pewnie, że to ktoś z
ekipy… tylko kto?
- Przyjechałem, bo się stęskniłem za
tobą... - odpowiedział cicho.
Świadomość ogromu swojej miłości do
niej przytłaczała go… Zagubił gdzieś męski honor, gotów był znieść wszystko i wszystko
wybaczyć, byleby tylko zatrzymać ją przy sobie.
Teraz powinien był ją zrugać, że nie ma racji i co w ogóle sobie
wyobraża, zwracając się do niego takim tonem, lecz nie potrafił tego zrobić,
był zupełnie bezsilny, omotany i okręcony wokół jej małego palca.
Obrzuciła go lekko drwiącym
spojrzeniem. Pierwsze emocje opadły i zrobiło jej się go żal. Jakaż była
względem niego niesprawiedliwa… Przecież niesłusznie aż tak na niego
naskoczyła, on naprawdę ją kocha, na pewno tęsknił, gdy tymczasem ona...
- Przepraszam cię… Wiem, że ostatnio
jestem nie do życia... – przyznała przytulając się do niego. Czuła pod
powiekami piekące łzy. Chyba jeszcze nigdy nie była tak bardzo rozdarta
wewnętrznie jak teraz. Myśl, że kilka pokoi dalej jest Bill, który ma pewnie
najgorsze myśli i na pewno nie pominie jego przyjazdu milczeniem, paraliżowała
ją… Jeśli on zostanie na dwa, może trzy dni chłopak przez ten czas oszaleje, a
potem… zadręczy ją swoimi wyrzutami. Już wiedziała jak zachowuje się pod
wpływem zazdrości. Martin był mężczyzną, którego była pewna bardziej, niż samej
siebie, który ją kochał jak nigdy nikogo. W jej sercu i umyśle, zerwał się
wielki huragan, który może pozostawić po sobie jedynie chaos i ruinę…
Co ma robić, jak postąpić? Bill ją
kocha, tego była pewna, ale czy on byłby skłonny do takich poświęceń jak
Martin, skoro o najmniejszą rzecz robi jej wymówki? Ale to chłopca kochała, nie
mężczyznę i to z chłopcem chciała teraz być… Im więcej z nim spędzała czasu,
tym bardziej mężczyzna z którym była odchodził do jej uczuciowej przeszłości. Dlaczego
więc miałaby się poświęcać i z nim pozostać? W imię czego? Nie, to w ogóle nie
wchodziło w grę… Odejdzie od niego, ale nie tu i nie teraz. Powie mu prawdę po
powrocie.
- Nie szkodzi, przeczekamy... -
pogładził ją po włosach pieszcząc ustami jej skroń.
Czy można w ogóle marzyć o takim
mężczyźnie, który wszystko wybacza, nie chowa urazy i kocha całym sercem? Był
niemal ideałem, którego niestety już nie kochała...
- Właściwie powinniśmy zejść na
kolację, ale może masz ochotę wziąć prysznic? W końcu z Berlina jest kawał
drogi - zaproponowała. Miała nadzieję, że przystanie na jej propozycję, nie
chciała tak naprawdę teraz schodzić na dół, nie chciała spotkać Billa. Już
wyobrażała sobie jego spojrzenie, którym zmrozi ją od stóp po czubek głowy, już
nawet nie myśląc o tym, że mógłby zdradzić się jakimś nieopatrznym gestem.
Martin i tak już ją podejrzewał…
- W sumie masz rację, wezmę prysznic, jeśli te
pół godziny nie stanowi jakiejś różnicy.
Odetchnęła z ulgą. W tym czasie
przebrała się i poprawiła makijaż. Nerwowo spoglądała na zegarek mając
nadzieję, że Martin nie będzie się jakoś szczególnie spieszył, jednak ten jak
na złość był gotów w przeciągu dwudziestu minut. Przeciągnęła czas wyjścia do
czterdziestu, lecz i tak nie udało się uniknąć niechcianego spotkania. Kiedy
zobaczyła całą czwórkę łącznie z Davidem siedzącą właśnie w restauracji, ugięły
się pod nią nogi.
Siedzieli przy dużym, okrągłym stole,
gdzie oczywiście jeszcze były wolne miejsca.
- Zapraszamy do nas - uśmiechnął się
David. Co za wredny typ! Już mógł sobie odpuścić to zaproszenie. Była pewna, że
zrobił to celowo. Teraz wątpiła w jego przyjacielską uprzejmość, doskonale
wiedział, jak okropnie się poczuje. Tak naprawdę wiedzieli wszyscy oprócz
Martina, lecz najbardziej ta sytuacja była niezręczna dla niej i dla Billa.
Jednak i David był spięty, już nie zachowywał się tak jak dawniej, tak
zwyczajnie i spontanicznie. Z nią też od tamtego dnia już nie rozmawiał
normalnie, wyczuwała barierę nie do przekroczenia. W jego tonie głosu było coś
takiego… sama nie umiała tego określić, może nie była to pogarda, ale na pewno
jakiś rodzaj niechęci i żalu. Wiedziała, że im bardziej krąg osób wiedzących
się poszerzy, tym gorsze będą wzajemne relacje i już nic nie będzie takie samo jak
przedtem…
Martin miał jednak wciąż w głowie
swoje przypuszczenia, które nasunęły mu się po przeczytaniu tamtego artykułu.
Faktycznie, David zachowywał się trochę dziwnie, zresztą nie tylko on, Babette
też wyglądała na rozkojarzoną. Przesunął wzrok po całej reszcie zatrzymując
dłuższą chwilę na Billu. Ten grzebał widelcem w niedojedzonej potrawie,
rzucając od czasu do czasu na pozór obojętne spojrzenia. Nie znosił tego
chłopaka od pamiętnego dnia, kiedy zastał go u niej w domu, uważał za pewnego
siebie i zadufanego szczeniaka. Reszta jadła z apetytem, niby niczym się nie przejmując,
ale miał nieodparte wrażenie, że przy okazji bacznie się wszystkiemu
przyglądają. Atmosfera przy stoliku była dziwna, jakby napięta i niewątpliwie
coś wisiało w powietrzu.
Jednak tak naprawdę problemy tej
trójki i zamieszanego z racji swojej wiedzy w to wszystko Davida, niewiele
obchodziły pozostałych chłopaków. Jedynie Tom łowił spojrzeniem jakieś
szczegóły z racji brata.
Babette zamówiła sałatkę, na którą
nawet nie miała ochoty. W gardle z nerwów miała coś na kształt piłeczki
pingpongowej i nie mogła nic przełknąć. Piła za to kolejny kieliszek wina,
które całkiem nieźle jej wchodziło. Wypity alkohol sprawił, że w rezultacie
wszyscy - oprócz niej i Billa - rozmawiali swobodnie i nawet nie zwracali uwagi
na tę milczącą dwójkę. David też zupełnie się rozluźnił, coś opowiadał śmiejąc
się i gestykulując. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy się śmiał, żartował,
prócz nich…
Oni wyczekiwali tylko takiej chwili,
w której spojrzenia ciemnych oczu będą mogły bezkarnie przecinać średnicę
stołu, każdy moment nieuwagi Martina i Davida wykorzystywali bezkarnie się w
siebie wpatrując, jednak spojrzenie Billa nie wróżyło niczego dobrego… Był
perfidny w swojej zazdrości i ranieniu jej przeszywającym, pełnym wyrzutu
wzrokiem. Wykorzystał jedną z chwil, kiedy niemal wszyscy odwrócili od nich
swoją uwagę i mrużąc oczy poruszył ustami, wypowiadając bezgłośne żądanie; „powiedz
mu…”. Nie mogła udawać, że nic nie zrozumiała, bo ruch jego warg był tak
perfekcyjny, że zrozumiałaby teraz wszystko. W tej jednej chwili poczuła się
tak, jakby w jej ciało wraz z chłodnym, nieprzyjemnym powiewem wbijało się
setki lodowych odłamków, a zaraz potem objęła ją fala gorąca. Co on wyprawiał…?
Wszak w każdej chwili Martin mógł odwrócić się i wszystko dostrzec! Jej
bezradność sięgnęła apogeum, jedyne co mogła zrobić, to po prostu wstać i udać
się do pokoju, aby uniknąć jakiejś głupiej wpadki.
Obok niej siedział Martin, a na
wprost Bill z każdym prowokującym gestem wwiercał się w nią swoim spojrzeniem…
Wiedziała, że dłużej nie zniesie tego napięcia, jego chwilami błagalnego, a
czasem wściekłego wzroku i widoku tych ust, których teraz mimo stresu i
skołatanych nerwów tak bardzo pożądała... Gdyby nie ta nagła, niechciana wizyta
jej faceta, znów mogłaby zaznawać słodyczy w ukochanych ramionach, smakować go
i czerpać rozkosz z każdej kolejnej minuty wspólnej nocy. Pragnienie bolało
pulsując w jej wnętrzu i nic… kompletnie nic nie mogła zrobić. Do tej pory
wszystko było możliwe, mogli w każdej chwili wstać od stołu i wyjść. Teraz
nie...
Przymknęła oczy, nie chcąc dłużej
patrzeć i cierpieć, to było ponad jej siły. Czuła wzbierające pod powiekami łzy
niemocy, żalu, strachu…
Tylko Tom był w stanie dostrzec co
się dzieje pomiędzy tą dwójką, widział jak psychicznie jego brat się nad nią
znęca i jaką sprawia mu to przyjemność. Był zły, chciał go powstrzymać, ale nie
miał jak. Już nawet rozważał odciągnięcie go na stronę pod byle pretekstem, ale
obawiał się, że to stanie się podejrzane. Chcąc go jakoś mimo wszystko
powstrzymać, kopnął go pod stołem. Bill syknął rzucając mu wściekłe spojrzenie,
na co Tom tylko głupkowato się uśmiechnął.
Wypełnione po brzegi łzami oczy
Babette, już dłużej nie były w stanie ich zatrzymać pod powiekami. Po chwili
niekontrolowanie wypłynęły, skapując kilkoma kroplami na jej spodnie. Ukradkiem
otarła mokry policzek, jednak nie pozostało to niezauważone.
- Co się dzieje, kochanie? – zapytał
czule Martin.
Na dźwięk tych słów, Bill ironicznie
się uśmiechnął.
- Chodźmy, okropnie rozbolała mnie
głowa... - odpowiedziała cicho i wstała od stołu.
- Ja też już idę do pokoju - odezwał
się David. - A wy zostajecie? - zapytał chłopaków.
- Jeszcze chwilę, zaraz też będziemy szli - odparł
Tom, a kiedy odchodzący oddalili się już na bezpieczną odległość, zwrócił się
do brata: - Skurwysyn z ciebie, wiesz?
- O co ci chodzi? – zapytał Bill
ostrym tonem.
- Dlaczego się tak nad nią znęcasz?
Ja rozumiem, że jesteś wściekły, ale chyba go tu nie zapraszała, nie?
- Ja się znęcam?! Ja?! – wykrzyknął Bill.
– A co mnie obchodzi, że go nie zapraszała, za chwilę pójdzie z nim do łóżka, a
ja nic nie mogę zrobić!
- Skąd wiesz, że pójdzie? Jasnowidz
czy prorok jesteś, że z góry wiesz i od razu oceniasz? Aż tak jej nie ufasz, to
po cholerę z nią jesteś? – zirytował się Tom.
- A ty co tak jej bronisz?! – wydarł
się Bill, aż goście przy sąsiednich stołach odwrócili głowy.
- Bronię, bo widzę jak się beznadziejnie
zachowujesz!
- Cholera, przestańcie się tu kłócić! – Do akcji
wkroczył Georg. – Lepiej idźmy już do pokoju, bo zaraz jakaś afera będzie.
- A ty się wreszcie przestań
wpieprzać! – Bill nic sobie nie robiąc ze słów kolegi nie dawał za wygraną. Tom
wstał od stolika i rzucił tylko:
- Tobie to już całkiem odpierdala – Po
czym, wzburzony, wyszedł z restauracji.
~
Martin oczywiście wynajął sobie osobny
pokój, ale bardziej tak na wszelki wypadek. Z bagażem i ogromną nadzieją, że
pozwoli mu zostać, przyszedł wprost do niej. Jednak kiedy weszli do pokoju po
kolacji, dwoma pytaniami rozwiała jego złudzenia.
- Dlaczego zostawiłeś tu tę torbę?
Nie mogłeś jej zanieść do swojego pokoju?
- Nie mogę spać u ciebie? – zapytał
wprost.
- Tylko po co? Nie widzisz, jak się
okropnie czuję?
Nie chciała i nie zamierzała się z
nim więcej kochać i za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Nim rozpętało się to
piekło w restauracji miała plan skłamać, że po prostu ma okres, ale teraz mogła
z powodzeniem zasłonić się migreną. W końcu pod takim pretekstem wrócili do
pokoju.
Właściwie niczego innego się nie
spodziewał, nawet się nie łudził, że może liczyć na coś więcej, ale dziś chciał
chociaż się w nią wtulić, poczuć jej bliskość i ciepło. Już nie pamiętał jak
długo się z nim nie kochała… Przed wyjazdem to z pewnością był ponad tydzień, a
w domu nie było jej już prawie trzy. Ponadto dużo wcześniej miał to odczucie,
że robi to z obowiązku i jakby z przymusu, odwlekając tę konieczność jak
najdłużej. Stawała się mu tak bardzo obca…
- Nie chodzi mi o seks, chcę po
prostu być z tobą... – Podszedł do niej i przytulił ją. Nie broniła się, jedynym,
co poczuła w danym momencie była litość… Jeszcze trzy miesiące temu byłaby
najszczęśliwsza, będąc w jego ramionach, ale nie teraz, kiedy tak desperacko
pragnęła tych innych. Przez myśl przemknęła jej refleksja, jakby mógł
zareagować na rozstanie? Jak to będzie wyglądało, co mu wtedy powie...? Ale w
tej chwili wolała sobie tego nie wyobrażać.
- Dobrze – zgodziła się dla spokoju. –
To ja idę pod prysznic.
Zniknęła za drzwiami małej, hotelowej
łazienki, a Martin włączył telewizor i zaczął przerzucać kanał po kanale.
Właściwie sam nie wiedział po co to robi i tak nie był teraz w stanie nad
niczym się skupić, ani niczego obejrzeć. Po prostu zajmował czymś dłonie, a w
głowie miał tylko jedną myśl; czuł że ją traci i chciał znać powód, chciał
wiedzieć dlaczego…? Co on takiego zrobił, że przestała go kochać? Gdzie
popełnił błąd? Był coraz bardziej rozżalony, czuł, że nie będzie mógł zasnąć.
Gdyby potrafił jakoś temu zapobiec, gdyby mógł cofnąć czas, znaleźć się w tym
punkcie, w jakim zaczął ją tracić… I jeszcze musiałby wiedzieć co robić, aby
zmienić bieg wydarzeń… Jednak życie nie było takie proste i nie można było
cofnąć czasu.
Tymczasem Babette wyszła z łazienki,
była już przebrana w koszulkę, więc od razu położyła się do łóżka.
- Nie kładziesz się? – zapytała go. –
Ja muszę się wyspać, bo z rana jedziemy do Hannover’u, a potem od razu próby. –
dodała po chwili, jakby usprawiedliwiając się. Wskoczyła pospiesznie do łóżka i
nakryła kołdrą.
- Tak, już się kładę – odparł, a po
niedługiej chwili leżał obok niej, ostrożnie wsuwając się pod kołdrę. Przysunął
się bliżej i przytulił ją, nie protestowała. Może nie czuła obrzydzenia, to
byłoby zbyt wielkie słowo, ale paraliżowała ją ogromna niechęć. Jego bliskość,
dotyk wzbudzały w niej dreszcze, które nie były wynikiem podniecenia. Chciała
zasnąć jak najszybciej, chciała jak najszybciej przeżyć te dni, kiedy on tu
będzie… Tylko jak ma to zrobić? Z nim u swojego boku, w swoim łóżku… Z Billem,
który przez ten czas będzie tak piekielnie daleko…
Martin był podniecony. Czuła, jak
bardzo jej pragnie, jak lekko drży. Zacisnęła powieki. Tak wiele dała by za to,
żeby mógł w tej chwili być przy niej Bill… Aby jakoś umilić sobie tę chwilę
przejścia z jawy w sen, wyobraziła to sobie z ogromną determinacją. Teraz
dopiero poczuła to upojne mrowienie ciała, ten słodki powiew ciepła, jaki
otulał ją zawsze, kiedy tylko wspomniała ukochane dłonie… Na samą myśl o tym, zadrżała.
Nigdy nikogo nie pragnęła bardziej niż jego i z nikim nie przeżywała takiego
spełnienia jak z nim.
Była udręczona tą całą sytuacją, ale
miała to na swoje własne życzenie… Już dawno mogła od niego odejść, nie
ujawniając, że kocha innego. Zdawała sobie sprawę, że im dalej w to brnie, tym
trudniej będzie jej wszystko zakończyć niwelując tym samym niewątpliwie
czekające ją problemy. Czasem żałowała, że spotkała go na swojej drodze. O ile
wówczas życie byłoby łatwiejsze i bezproblemowe? Jednak wtedy żyłaby nie znając
tego żaru miłości, jaki teraz w niej płonął, nie doświadczyłaby takiej pełni
szczęścia, beztroskich chwil przepełnionych namiętnością i uniesieniem. Aby
zaznać spokoju, by w pełni cieszyć się tym wszystkim będzie musiała po powrocie
skończyć ten związek, choć tym samym zada ból…
Nie mogła zasnąć… Nie miała pojęcia,
że leżący za jej plecami Martin także jeszcze nie pogrążył się we śnie. Nie
spali obydwoje, długo leżąc z głowami przepełnionymi ciężkimi, trapiącymi ich
myślami. W końcu miarowy oddech zdradził, że Babette zasnęła. Na niego jednak wciąż
nie mógł spłynąć zbawienny sen. Po kolejnym przekręceniu się z boku na bok
stwierdził, że nic z tego nie będzie. Wstał i sięgając po paczkę papierosów podszedł do okna, które po cichu uchylił, aby
zapalić. Zaciągnął się trującym dymem, który wypełnił jego płuca przynosząc
chwilowe ukojenie. Przymknął na chwilę oczy, a wspomnienia zaczęły napływać do
jego myśli sprawiając dokuczliwy ból. Te wszystkie chwile w jego życiu, kiedy
był z nią taki szczęśliwy, kiedy razem śmiali się i patrzyli z jej tarasu w te same
gwiazdy, wracały teraz tak wyraziste i takie piękne...
Gdzie popełnił błąd..? Czy w ogóle
dało się go uniknąć? Co się stało, że przestała go kochać...? Czuł, że właśnie
tak się stało, że z każdym dniem oddalała się coraz bardziej, a on nie mógł
zrobić nic, aby ją zatrzymać....
Była piękna, pogodna noc, okrągły
księżyc uśmiechał się na niebie pełnym gwiazd. Spojrzał w dół. Ulica była prawie pusta, a po
przeciwnej jej stronie przechadzały się jakieś dwie postacie, paliły papierosy,
albo może i jakieś skręty? Jedną rozpoznał bez trudu. To na pewno był ten
gitarzysta, małolat, charakterystyczne dready opadały mu na ramiona wyłaniając
się spod czapki, raczej nie trudno było go nie rozpoznać. Pewnie wyszedł sobie
na spacer z jakąś panienką.
„Takiemu
to dobrze…”, uśmiechnął się sam do siebie, przenosząc wzrok na drugą
postać.
Szli wolno donikąd się nie spiesząc, a i
Martinowi także nie było nigdzie spieszno, dlatego też patrzył na nich
zazdroszcząc tej beztroski, jakiej on od dawna nie czuł. Im bardziej zbliżali
się do pobliskiej latarni, tym lepiej para była widoczna. Dopiero teraz ta
druga osoba wcale nie okazała się być dziewczyną; była wyższa od chłopaka z
dreadami i wcale nie miała dziewczęcej figury, na dodatek miał wrażenie, że
skądś tę osobę kojarzy… Miała na sobie czarną bluzę i kaptur zarzucony na
głowę. Drugi chłopak – bo teraz już był pewien, że jest to osobnik płci męskiej
– coś musiał opowiadać, świadczyła o tym charakterystyczna gestykulacja i ruchy
rąk. Martin wytężył wzrok przyglądając
mu się z uwagą i z każdą chwilą nabierał pewności, że już gdzieś na pewno go
widział, te ruchy, te porywcze gesty… Tak! To był z pewnością ten sam osobnik,
który tamtej nocy stał po drugiej stronie ulicy, przy której było mieszkanie
Babette i do którego wtedy wychodziła.
„Nie,
to niemożliwe...", wyszeptał cicho sam do siebie. Patrzył nieprzytomnie,
nie wierząc w to co widzi, nie chcąc w to wierzyć, pragnąc bronić się przed tym
każdą optymistyczną myślą, ale takich nie było… Z niemocy i ze złości zacisnął
dłonie w pięści, i nie odrywając wzroku od spacerowiczów sięgnął po spodnie. W
głowie miał mętlik.
„Kto to jest?", pytał sam siebie. Miał pewne
podejrzenia, a wszystkie scalały się w jedną, spójną całość… Czy to możliwe, że
to ten gnojek? Ten zadufany w sobie szczeniak?
Krew burzyła się w nim, serce waliło
mu w piersi boleśnie, jak nigdy dotąd. Pójdzie tam…Musi tam iść, po prostu musi
się przekonać czy ma rację, choćby to miało być najgorszym, najtrudniejszym
doświadczeniem w jego życiu…
Wyrzucił niedopałek przez okno, ubrał
się pospiesznie i wyszedł na korytarz. Tak bardzo chciał się mylić, lecz na
nieszczęście dla siebie miał świetną pamięć wzrokową. Jeśli wtedy pod domem był on, jeśli to w ogóle
był on… Co mogło ją z nim łączyć? Romans? Seks? Przecież to był czysty absurd,
to był do jasnej cholery jeszcze dzieciak!
Doszedł do windy,
wjeżdżała właśnie na górę i zatrzymała się na tym samym piętrze, tylko czy na
szczęście...? Rozsunęły się drzwi i w tej właśnie chwili stało się to, czego
tak bardzo się obawiał. Z windy wysiadł najpierw Tom, a tuż za nim Bill, w
czarnej bluzie i narzuconym na głowę kapturze. Mijając go, hardo spojrzał na
mężczyznę z właściwą sobie pewnością i nonszalancją, obdarowując go drwiącym,
wręcz pogardliwym uśmiechem.
Martin poczuł jak zimny dreszcz opływa
jego ciało, a lodowate ciarki toczą bój o każdą jego część, którą mogłyby
zawładnąć mocniej. Świat zawirował mu przed oczami, coś mocno zacisnęło się wokół
serca i nie mógł złapać tchu. Przez chwilę nawet pomyślał, że to już koniec, może
zaraz dostanie zawału i nie wyjdzie z tej windy. Z jakąż przyjemnością teraz
dopadłby do tego szczeniaka i własnymi rękami zdarł ten wzgardliwy uśmiech z
tej delikatnej buźki! Nie wierzył w to, wciąż nie wierzył, że ją i jego mogłoby
coś łączyć, przecież on do jasnej cholery nawet nie był w jej typie! Był wątły
i wyglądał jak dziewczyna! I chyba nawet nie można było określić go mianem
mężczyzny. Jakiś transwestyta, albo inny dziwoląg… Co tu się do cholery działo?
Był zdruzgotany, ogarnięty amokiem.
Nawet nie wiedział po co i gdzie ma teraz pójść, co ze sobą zrobić? Nacisnął
guzik na parter. Wyjdzie na zewnątrz, przejdzie się… Świeże powietrze na pewno
dobrze mu zrobi… Jednak zabrakło sił, żeby wyjść. Czuł, że robi mu się słabo.
Wysiadł z winy i nawet nie doszedł do kanapy na holu, tylko usiadł na schodach
nieopodal. Kłuło go serce, kręciło mu się w głowie i poczuł mdłości. Oddychał
ciężko, jednak nie wzywał pomocy. Było mu zupełnie obojętne co się z nim
stanie, może nawet dostać tego cholernego zawału i umrzeć, bo bez niej nie
chciał żyć, a z nią już nie mógł...
Ukrył twarz w dłoniach i po raz
pierwszy od niepamiętnych czasów rozpłakał się. W głowie dźwięczało mu tylko
jedno pytanie: dlaczego…?
Po dłuższej chwili podeszła do niego
kobieta z recepcji.
- Czy dobrze się pan czuje? Może w
czymś pomóc? – spytała. Popatrzył na nią tępym, nieprzytomnym wzrokiem.
Oczywiście, że czuł się beznadziejnie… Przecież właśnie świat zawalił mu się na
głowę do jasnej cholery, a ta baba głupio pyta… Czego ona chce?
Przez chwilę nie mógł wydobyć z
siebie słowa, zupełnie jakby nie docierało do niego to co ona mówi, w końcu jednak
odezwał się:
- Nie... Nie, dziękuję... Wszystko w
porządku...
Popatrzyła na niego niepewnie, ale
dała mu spokój, a tego teraz potrzebował najbardziej.
Godziny nocy mijały, a on nadal
siedział na schodach, od czasu do czasu ogarnięty zaniepokojonym wzrokiem
recepcjonistki. Nie miał ochoty wracać do łóżka, zresztą po co? I tak nie
zmrużyłby oka, załamany i roztrzęsiony. Przez te kilka godzin, przetoczyło się
przez jego głowę dziesiątki pomysłów. Czy w ogóle ma jej powiedzieć o swoich
przypuszczeniach? Czy może wyskoczyć tak, jakby był czegoś pewien, jakby to
wiedział? A może milczeć i czekać? Jak ma to rozegrać...? Nie był w stanie
niczego jej udowodnić, przecież nie przyłapał jej na zdradzie. A jeśli tamto
nocne spotkanie nie miało nic wspólnego z romansem, może to tylko jakieś
wspólne sprawy...? Ale jakie sprawy może mieć z tym gnojkiem? Z drugiej strony,
kiedy już trochę się uspokoił, znów wydawało mu się nieprawdopodobne, że coś ją
z nim łączy. A jeśli jednak tak…? Czuł się jak ostatni frajer, on który mógł
mieć niejedną piękną i wyjątkową kobietę. Tylko, że on nie chciał żadnej innej…
Chciał ją, swoją Babette.
Wiedział teraz tylko jedno; nie
pozwoli więcej się poniżać, odczeka i upewni się jak jest naprawdę.
Za oknami właśnie zaczynało jaśnieć.
Wstał i wsiadł do windy, która zawiozła go na górę. Kiedy wszedł do pokoju,
Babette jeszcze spała, wziął swoją torbę i kurtkę z wieszaka. To była
najkoszmarniejsza noc w jego życiu. Jeszcze raz na nią spojrzał i skierował się
do wyjścia. „Nic tu po mnie...”,
mruknął sam do siebie, zamykając drzwi.
Transwestyta albo inny dziwolag... xD rozwaliło mnie to xD
OdpowiedzUsuńNo cóż... Martin głupi nie jest to się pewnych rzeczy domyśla. Za to Bill zaczyna się zachowywać arogancko... te spojrzenia zarówno w restauracji jak i później kiedy wychodził z windy. No ale tAK w sumie to czego się spodziewać po 17-latku? On ma chyba gdzieś czy to się wyda przypadkiem czy to ona powie Martinowi... Z resztą same te słowa ze niech wejdzie i zobaczy to potwierdzają. Dzieciak jeden :P. Chociaż trochę mu się nie dziwię, ze jest niecierpliwy, ale nie musi się aż tak zachowywać :P. Dobra... juz kończę ten swój wywód. Czekam na następną cześć bo chyba wtedy się już wszystko wyjaśni? ;> buziaki :*
Tak, tak... Martin tak właśnie postrzega Billa, poza tym od pierwszych chwil, kiedy go zobaczył szczerze nie cierpi, z wiadomych przyczyn. Bill bywa bezwzględny, chociaż czasem potrafi zachować resztki zdrowego rozsądku, ale jest po trosze egoistą. On chciałby teraz, już, ale ma w tym trochę racji, dziewczyna za długo go zwodzi, nie potrafiąc załatwić tego do końca, a cierpią na tym wszyscy.
UsuńDziękuję :*
Ten niecierpliwy i niedojrzały Bill podsyca napięcie, wywiera tylko większą presję na Babette, a ona biedna i bez tego nie cierpi na niedobór wrażeń. :P Jego zachowanie przy stole było straszne, nic dziwnego, że Babette się rozpłakała... Za to postawa Toma wywarła na mnie dobre wrażenie. Martin... Skoro zaczął się domyślać, że to Bill jest "przyczyną wszelkiego zła" to czy odważy się zapytać o to ukochaną, czy też poczeka, aż sama powie mu tę gorzką prawdę? Wydaje mi się, że będzie czekał, ale może i tym razem zaskoczy? :)
OdpowiedzUsuńBuziaki! :*
Ale czyż nasza Babette nie ma tych wrażeń tylko i wyłącznie przez samą siebie? Powinna się wcześniej zdecydować, w tym związku to ona jest dorosła, jeśli się boi porzucenia, trudno, może i tak się stać, nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości, ale zbyt długa asekuracja, nikomu nie wychodzi na dobre.
UsuńDziękuję ;*
Och mówiłam, że nienawidzę Martina? Teraz to mówię, że chętnie bym go zabiła :D
OdpowiedzUsuńWyjdź.... Masz całkowitą rację. Nic tu po tobie!
A co do odcinka to konkret! Dosłownie :D Cieszę się, że ten głupi cap (Martin) się domyśla :D
JA bym na jej miejscu od razu mu odpowiedziała jak zapytał. No i oczywiście podejrzewam dlaczego przyjechał :D Nikt inny nie może przecież dotykać jego dziewczyny... ale... no właśnie. Chyba trochę za późno :D
To, że uwielbiam Twój blog to już wiesz. To, że jest genialny też wiesz. Więc nie mam Ci nic do powiedzenia czego nie wiesz :D
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.
Buźka :*
Mówiłaś, oczywiście, że mówiłaś o swoich "ciepłych" uczuciach względem Martina ;D
UsuńBardzo mnie to raduje, że uwielbiasz czytać moje opowiadanie i zawsze wyrażasz swoje opinie, to dla mnie bardzo motywujące. Dziękuję :*
Jak wczoraj zobaczyłam, że dodałaś rozdział, musiałam wyjść z imprezy. Zamknęłam się w łazience i czytałam, nie mogłam wytrzymać do dzisiaj :D Podoba mi się taki Bill. Niecierpliwy, zazdrosny, impulsywny, uwielbiam go. Martin nieźle mąci, nie mogę się doczekać aż dojdzie do starcia między Babette, Billem i Martinem.
OdpowiedzUsuńNaprawdę aż na imprezie musiałaś przeczytać część? Wspaniale to słyszeć, nie spodziewałam się, że to wzbudza jeszcze takie emocje!
UsuńBill jest także trochę egoistą, ale jeszcze nie raz się o tym przekonasz. On potrafi przesadzić z eksponowaniem emocji, jak nikt inny, porywczy i impulsywny...
Dziękuję za komentarz, każdy dla mnie wiele znaczy ;*