Rozdział XL
„Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt
prawdziwy…
Tego jest tak wiele, że czas nie
może wszystkiego wymazać.
Gdybyś płakał, otarłabym każdą z
Twoich łez,
Gdybyś krzyczał, walczyłabym z
każdym z twoich lęków…
I przez te wszystkie lata trzymałam
Cię za dłoń,
bo Ty wciąż masz całą mnie…”
Trzy
lata później...
- Amy, chodź do mamusi! - zawołała
Babette, wychodząc przed dom. Ciemnowłosa dziewczynka, zajęta właśnie
nabieraniem piasku do wiaderka, wstała i podbiegła do mamy. Kobieta wzięła ją
na ręce.
- Zobacz kochanie, kogo nam tatuś
przywiózł - powiedziała z radością w głosie, wskazując ręką na samochód, który
właśnie zatrzymał się na podjeździe. - Ciocia z wujkiem przyjechali.
Z auta właśnie wysiadła Julia i
machając do nich, krzyknęła radośnie, wyciągając ręce;
- Moje kochane skarby!
Nie widziały się ponad trzy lata.
Wymieniały maile, telefonowały, rozmawiały poprzez internetową kamerkę, ale to
przecież nie było to samo co prawdziwe spotkanie. Od dnia w którym wyjechała z
Niemiec nie miała możliwości tam wrócić nawet na chwilę, najpierw
uniemożliwiała to ciąża, potem opieka nad najdroższym maleństwem, którego nie
chciała męczyć tak długą podróżą samolotem. Nawet jej rodzice zmuszeni byli tu
przylecieć, aby wreszcie zobaczyć wnuczkę. A dopiero teraz wreszcie odwiedziła
ją najdroższa przyjaciółka i była okazja uściskać się serdecznie.
- Boże, jaka ona jest śliczna... Na żywo jeszcze
piękniejsza – zapiała z zachwytu Julia nad malutką Amy i spojrzała
porozumiewawczo na przyjaciółkę, po czym dodała niemal szeptem: – Ma jego
oczy...
Babette uśmiechnęła się delikatnie.
Wiedziała to od pierwszego dnia, kiedy pielęgniarka podała jej maleńkie
zawiniątko.
- Pójdziesz do mnie? - Julia wyciągnęła
zachęcająco ręce w kierunku dziecka. Dziewczynka zawahała się, ale odwzajemniła
gest i już po chwili przytulała się do nowo poznanej cioci.
- Witaj kochana! – radośnie krzyknął
Sven – Ty jak zawsze piękna! No, no, muszę przyznać, że macierzyństwo ci służy,
odmłodniałaś jeszcze.
Babette uścisnęła przyjaciela i
roześmiała się;
- Dobra, dobra, stary bajerancie, już
ja wiem swoje. Cieszę się, że nareszcie przyjechaliście.
- No wiesz, odkąd moja żona
odziedziczyła stanowisko po Martinie, zrobiła się straszną pracoholiczką.
- Już nie przesadzaj! – zgromiła go
Julia.
- A to jest ten wasz skarb! –
uśmiechnął się Sven, wskazując na małą.
- Tak, to Amy – przedstawiła ją
Babette, po czym zwróciła się do dziewczynki; – Amy, przywitaj się z wujkiem.
Dziecko wyciągnęło w jego kierunku
rączkę, którą Sven ucałował. Wszyscy roześmiali się.
- Jaka słodka!
- To ja zaniosę bagaże do waszego
pokoju – odezwał się Martin.
- A ja może podam coś do jedzenia? –
zaproponowała Babette. – Gdzie siadamy? Tu w ogrodzie, czy w salonie?
- Daj spokój, na razie nie jesteśmy
głodni, w samolocie bardzo dobrze nas nakarmili – zatrzymała ją Julia – Może
tylko napilibyśmy się kawy?
- Oj tak, bardzo proszę – podchwycił
Sven. – Pójdziesz do wujka? – zwrócił się do małej, która pokręciła przecząco
główką.
- No widzisz – spojrzała na niego
wymownie Julia. – Nie chce do takiego nieznośnego wujka jak ty.
Nagle mała wyprężyła się, pokazując paluszkiem
w stronę piaskownicy.
- Ciem tam.
- To idź kochanie – powiedziała ciepło
Julia, stawiając małą na trawie. – Sven, przypilnuj ją, ja pójdę pomóc Babette
w kuchni – zwróciła się do męża.
- Jasne – uśmiechnął się mężczyzna. W
oddali, usłyszeli głos Martina.
- Już jestem. - Właśnie przeniósł do
pokoju wszystkie bagaże i zmierzał ku nim. - Zaraz pokażę wam dom!
- Spokojnie stary, bez pośpiechu,
mamy dwa tygodnie, jeszcze zdążysz się nim pochwalić – zaśmiał się Sven.
- Wiesz, chwalił to ja się będę jak
już będziemy mieli swój – odparł wesoło Martin. – Chciałem wam pokazać gdzie co
jest, ale faktycznie mamy czas.
- A do kuchni trafię? – roześmiała
się Julia.
- No jasne, kuchnia jest zaraz na
prawo – pokierował ją Martin.
Ruszyła w stronę wejścia do domu, a
kiedy już była wewnątrz, rozejrzała się. Faktycznie, kuchnia była tuż po prawej
stronie, gdzie Babette właśnie włączała ekspres. Kiedy zobaczyła przyjaciółkę,
uśmiechnęła się promiennie. Julia podeszła do niej i przytuliła się.
- Moja kochana, tak za tobą tęskniłam
– wyznała.
- A żebyś ty wiedziała jak ja… – Babette
odwzajemniła uścisk, patrząc jej z czułością w oczy. – Nawet nie wiesz jak
bardzo mi tego brakowało… Jednak pisanie, telefonowanie, a nawet rozmowy przez
kamerkę, to zupełnie co innego, tak bardzo się cieszę, że jesteś… - Pogładziła
przyjaciółkę po policzku. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak było mi trudno na
początku, nawet nie miałam się komu zwierzyć, żadnych znajomych, nikogo –
powiedziała cicho, wpatrując się w nią ze łzami w oczach. – Zresztą o tym, o
czym wtedy chciałam pogadać, mogłam tylko z tobą…
- Moje biedactwo. Wyobrażam sobie co
musiałaś czuć, a i ja nie miałam dla ciebie za wiele czasu. U was dzień, u nas
noc, ja ciągle zapracowana. Wiesz, zanim się wciągnęłam trochę minęło, w końcu
to poważne stanowisko, ale udało się - szczebiotała Julia.
Babette starała się słuchać o czym
mówi, ale przez to spotkanie myślami była daleko za oceanem. Nie było dnia,
żeby nie zatapiała się w ciężkich jak ołów wspomnieniach, dzięki którym umiała
tu trwać, a które jednocześnie ciągnęły ją gdzieś na dno rozpaczy. Pielęgnowała
je głęboko w sercu, jednak starała się, żeby nie nawiedzały ją aż tak
intensywnie. Gdyby mocno rozpamiętywała wszystko, zawładnęłyby nią bez reszty,
a przecież nie mogła oszaleć, miała dla kogo żyć… Teraz, wraz z przyjazdem
przyjaciółki znów wspomnienia wróciły jak żywe ze zdwojoną siłą. Zazwyczaj nie
rozmawiały o nim, kiedy kontaktowały się od chwili jej wyjazdu, ale czasem już
nie dawała rady i pytała o niego, nie chciała tak do końca wierzyć plotkarskim
portalom w internecie, wiedziała, że zasłyszane od przyjaciółki informacje będą
prawdziwe i rzetelne. Jednak nigdy nie oczekiwała potwierdzenia plotek ze sfery
kontaktów damsko-męskich, ale dziś przełamała się. Nagle utkwiła w Julii swój przenikliwy
wzrok;
- Czy on kogoś ma? - zapytała cicho.
- Przecież nigdy nie chciałaś
wiedzieć…
- Ale teraz chcę.
- Ty ciągle go kochasz... - westchnęła
kobieta. - To niesamowite, że nadal tak bardzo.
Babette odwróciła wzrok, drżącą
dłonią wstawiając pod wylewkę ekspresu kolejną filiżankę.
- Nie potrafię przestać o nim myśleć,
nie umiem... Miałam nadzieję, że kiedy wyjadę łatwiej zapomnę, nie będę go
widziała, nie będę czytać żadnych informacji, ale to były tylko moje pobożne
życzenia. Z początku faktycznie nie śledziłam niczego, nie czytałam o nim, nie
szukałam wiadomości w internecie, nic… Po jakimś czasie paliła mnie tęsknota i
moje małe pudełko ze wspomnieniami przestało mi wystarczać, zaczęłam sięgać po
zdjęcia na różnych portalach, oczywiście tylko wtedy, gdy Martin był w pracy,
potem czyściłam historię, bo nie chciałam, żeby mu było przykro… Nigdy nie przestanę
go kochać, rozumiesz? Nigdy… - powiedziała łamiącym się głosem. Była bliska
płaczu, a tak bardzo nie chciała się poddać łzom.
- No co tam z tą kawą? - usłyszały
głos Martina, który właśnie wszedł do domu. - Może wam pomóc?
- Już idziemy - odpowiedziała Babette
nieco zmieszana, chwytając tacę z filiżankami. Zdobyła się przy tym na
wymuszony uśmiech, lecz nie zdołała ukryć oczu pełnych łez, co on niestety
zauważył. Już wiedział, jaki był temat ich rozmowy.
Bał się tej wizyty, na samą myśl o
przyjeździe Julii dostawał dreszczy, chociaż bardzo ją lubił. Jednak doskonale
wiedział, kto będzie głównym tematem ich rozmów. Chociaż telefonowały i
mailowały do siebie, jednak to nie było to samo co prawdziwe spotkanie w cztery
oczy. „Czy ona nigdy nie przestanie go
kochać?”, zapytał w myślach sam siebie, przecież doskonale wiedział, że to
nie on jest w posiadaniu jej serca. On przegrał o nie walkę ponad cztery lata
temu…
Wyszli do ogrodu. Martin rozstawił na
stole filiżanki z kawą i paterę z ciastem. Wszyscy usiedli. Rozmawiali wesoło,
dzieląc się przeżyciami i zdarzeniami z ostatnich trzech lat. Uspokoiła się
nieco zagłuszając tymi najświeższymi wspomnieniami te starsze. Przyglądał jej się
ukradkiem. Niby była wesoła, rozmawiała, ale w jej zachowaniu dało się wyczuć to
dziwne napięcie. Pewnie chciałaby już wreszcie zostać sam na sam z Julią, aby
móc spokojnie porozmawiać. I nawet wiedząc kto będzie tematem, uległ jak zawsze
jej pragnieniu.
- Chodź Sven, pokażę ci moje cacko -
zwrócił się w końcu do przyjaciela Martin. Niech już ma tę rozmowę za sobą,
niech dowie się wszystkiego czego chce. On doskonale znał jego wybryki, w końcu
miał jeszcze w tamtym kraju swoich dobrych znajomych. Wiedział, że to, czego
się dowie, nie spodoba jej się… Pijackie burdy, łóżkowe skandale, bywało, że
narkotyki. Nie wiedział co sprzeda jej Julia, ale po cichu liczył na to, że
wyjawi jej te najgorsze tajemnice.
- A co ty takiego masz? - zaciekawił
się Sven.
- Swoją Hondą Goldwing chce się
pochwalić - roześmiała się Babette. - Stateczny pan redaktor zamienia się
wieczorem w szalonego motocyklistę.
- A no tak, zapomniałem o twojej
nowej pasji.
- Naprawdę aż tak cię to wciągnęło? -
zapytała z niedowierzaniem Julia.
- Oj bardzo - przytaknął Martin.
Niecierpliwie wyczekiwała, kiedy
mężczyźni oddalą się na bezpieczną odległość, aby ponowić pytanie. Kiedy już to
zrobiła, spojrzała na Julię, wyczekując odpowiedzi.
- Z tego co wiem, na stałe nie ma
nikogo - odparła zdawkowo przyjaciółka, a widząc pytający wzrok Babette, dodała
- No wiesz, co jakiś czas brukowce donoszą o jego przygodach, niektóre są
niekiedy nawet poparte zdjęciami, ale to wszystko jest raczej przelotne. Wiesz,
mam nawet niekiedy wrażenie, że szuka zapomnienia w innych ramionach…
Nie wiedziała po co znów to robi, po
co pyta na nowo kalecząc się każdą o nim informacją. Była masochistką, która
potrzebuje kolejnej dawki bólu, dla zaspokojenia chorego nałogu.
- Widujesz go czasem?
- Tak, przeważnie na jakichś
imprezach, ale wtedy zawsze jest sam. Nie raz przyglądał mi się, miałam nawet
wrażenie, że chce podejść, ale od tamtej rozmowy nigdy tego nie zrobił. - Julia
patrzyła na nią badawczo. Tak często rozmawiały przez telefon, lecz ona nigdy
nie zadawała jej takich pytań. O tamtym zdarzeniu powiedziała jej sama, bo
uważała, że ma prawo wiedzieć i być może zdecydować, czy i jakie może przekazać
mu informacje.
Mijał właśnie tydzień od jej wyjazdu,
mieli spotkanie z następczynią Babette w sprawie kolejnego programu i właśnie
wtedy Bill zapukał do jej drzwi. Rozżalony, wzburzony wyrzucił z siebie w kilku
słowach pretensje, że list jaki mu pozostawiła może sobie wsadzić w wiadome
miejsce, bo jak to możliwe, że kochając tak bardzo, po prostu wyjechała
zostawiając go? Wręcz żądał umożliwienia kontaktu z nią, podania adresu,
telefonu, czy choćby maila, bo dziewczyna zatarła po sobie każdy możliwy ślad,
blokując wszystko. Spławiła go wówczas słowami, że ona nie życzyłaby sobie
tego, bo gdyby chciała zachować tę znajomość, niewątpliwie sama pozostawiłaby
mu na siebie namiary, poza tym wyjechała z Martinem, więc niepokojenie jej
byłoby tym bardziej niewskazane. Długo pamiętała wyraz jego oczu, ten
przeszywający ból z jakim na nią spojrzał, a potem bez słowa wycofał się w
stronę drzwi. Nie opowiedziała tego Babette z zegarmistrzowską dokładnością,
nie wspomniała nawet o tym spojrzeniu i oczach pełnych łez, może dlatego
dziewczyna uznała, że postąpiła słusznie.
- Dlaczego tak rzadko o niego
pytałaś, kiedy rozmawiałyśmy telefonicznie? - spytała ją wprost. Babette
wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, może się bałam...? -
odparła cicho.
- W sumie ja też nie zapytałam o
wiele rzeczy... - westchnęła Julia, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. -
Wyjeżdżając, przecież już wiedziałaś, że jesteś w ciąży, dlaczego mi nie
powiedziałaś?
Miała do niej o to odrobinę żalu,
choć w pewnym sensie rozumiała ją. Możliwe było to, że chciała uniknąć
„dobrych” rad, że nie powinna uciekać właśnie teraz, że on powinien się
dowiedzieć. Tylko jak ona miała oznajmić niespełna osiemnastoletniemu
chłopakowi, że zostanie ojcem? W dodatku wtedy, kiedy dopiero co wykrzyczała mu
w twarz, że go nie kocha. To nie była decyzja żadnego z nich, po prostu stało
się. Kiedy Bill był w trasie przyjeżdżał rzadko, a ona myślała, że ma wszystko
pod kontrolą i odstawiła tabletki, aby zaserwować swojemu organizmowi odrobinę
odpoczynku. Niestety, jak się potem okazało cały jej biologiczny cykl oszalał.
Tamtego dnia zabrzmiało to dla niej
jak wyrok. Miała jeszcze świeżo w pamięci chwilę rozstania. Załamana i nie
umiejąca poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością, nękana dodatkowo złym
samopoczuciem, postanowiła wreszcie wybrać się do lekarza, który postawił
diagnozę o tym, że podłoże jej okropnego samopoczucia z pewnością nie tkwi w
chorobie i skierował ją dalej. Słowa; „Gratuluję, to dwunasty tydzień, jest
pani w ciąży”, spadły na nią jak walące się mury podczas silnego trzęsienia
ziemi, a uśmiech ginekologa wydawał jej się drwiący i szyderczy, zupełnie jakby
mówił; „Jesteś nieodpowiedzialną idiotką”. Szła ulicą, płacząc. Wtedy była to dla
niej tragedia. Dziecko? To niemożliwe! Dlaczego właśnie teraz? Wyrzucała sobie
swoją lekkomyślność, jaką popełniła odstawiając tabletki. Potem nadeszła chwila
euforii; przecież to będzie dziecko Billa, jeśli kiedykolwiek chciała mieć
dziecko, to właśnie z nim, z ukochanym mężczyzną, z jedyną miłością swojego
życia...
Od tej chwili, przynajmniej raz
dziennie podejmowała decyzję, czy w ogóle powinien się dowiedzieć i co by było
dla niego lepsze. Nie było to łatwe, stało się jak się stało. I chociaż niekiedy
bardzo tego żałowała, teraz już było za późno. Jakoś poukładała sobie życie tu,
w Waszyngtonie. Być może nie była w pełni szczęśliwa, ale była spokojna i
przekonana, że postąpiła słusznie.
-
Bo zatrzymywałabyś mnie, przekonując, że powinnam mu powiedzieć - odparła
przyjaciółce. Sięgnęła po leżącą na stole paczkę Marlboro, jaką pozostawił
Martin. Zapaliła. Nadal robiła to sporadycznie, w chwilach zdenerwowania i
stresu. Teraz może nie było w niej tych uczuć, jednak ta rozmowa wyzwalała
ogromne napięcie.
Nastała chwila milczenia. Każda na
swój sposób zastanawiała się teraz, jak potoczyłoby się wszystko, gdyby
wiedział...
- A nie uważasz, że to jest wobec
niego bardzo nie w porządku?
- Wiem, że to nie jest w porządku,
ale jak ja miałam mu to powiedzieć, Julia...? - oparła z wyrzutem. - Myślisz,
że o tym nie myślałam? Nie było dnia, abym nie rozważała tej opcji, ale
wszystko było przeciw. Nie chciałam marnować mu życia, miał karierę, plany i
marzenia, a ja miałabym mu to wszystko zniszczyć wiadomością o ciąży? Może by
się ucieszył, może byłoby pięknie, ale na początku… Nie przeżyłabym, gdyby po
jakimś czasie wykrzyczał mi w twarz, że przez moją nieodpowiedzialność coś w
życiu stracił, że przez dziecko musiał z czegoś zrezygnować. Poza tym ta jego matka…
Nie, tego było zdecydowanie za wiele, aby mógł się dowiedzieć.
- A gdyby przyjechał na lotnisko i
cię zatrzymał?
- Ale nie zatrzymał…
- Trudna sytuacja… Pomyśl jak się
poczuje, kiedy dowie się kiedyś, że jest ojcem?
- A niby jak się ma dowiedzieć? Od
kogo? - zapytała Babette.
- No nie wiem, przecież nie mówię, że
teraz, ale nie wiadomo co będzie za kilka lat... - drążyła Julia, patrząc na
małą, ciemnowłosą dziewczynkę, która teraz beztrosko bawiła się w piaskownicy.
- Nie wiem, to wszystko jest takie
skomplikowane...
Zamilkły, rozważając ewentualne
konsekwencje tego, co się stało.
- Kiedyś jej powiesz? - zapytała po
chwili Julia, wciąż patrząc na małą.
- Nie wiem co będzie kiedyś, ale
wątpię. Nie ma takiej potrzeby. Ma kochającego ojca, to jej wystarczy. Taką
wiadomością, mogłabym ją tylko zranić i popsuć jej relacje z Martinem. On
naprawdę ją kocha, traktuje ją jak własne dziecko, to dziwne, że po tym co mu
zrobiłam ma w sobie tyle miłości.
- Podziwiam go, nie wiem czy bym tak
potrafiła... - westchnęła Julia.
- Ja też... - uśmiechnęła się Babette
- Najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę nie żądał niczego w
zamian. Do łóżka poszliśmy dopiero, kiedy Amy skończyła cztery miesiące. Wiele
mu zawdzięczam...
Julia słuchała w milczeniu. Tak
często uważała go za zwykłego pantoflarza, szczególnie w chwilach, kiedy
pozwalał sobą pomiatać. Nie pochwalała nigdy jego uległości wobec przyjaciółki,
ale teraz zrozumiała, jak wielka musiała być jego miłość.
- O ciąży powiedziałam mu dopiero po
miesiącu pobytu w Stanach... - ciągnęła Babette. - Bałam się, że nie będzie
potrafił z tym żyć. Nie powiem, że nie był zaskoczony; był i to bardzo. Po
chwili zastanowienia powiedział tylko: „Nie martw się kochanie, wychowamy je na
dobrego człowieka...”. Wtedy właśnie postanowiłam, że choćby nie wiem co się
stało, to nie zostawię go nigdy...
- Nie miałaś przez te trzy lata
chwili zwątpienia? - zapytała Julia.
- Ciągle je mam... I zawsze wtedy,
kiedy wracają wspomnienia... - odparła cicho, a w jej oczach znów pojawiły się
łzy. - Martina bardzo szanuję, uważam, że jestem mu winna wierność i uczciwość,
ale nie kocham go...
- Więc nigdy mu tego nie powiesz...
Babette pokręciła głową.
- Nigdy... To wyznanie jest
przeznaczone tylko dla jednego mężczyzny, ale on też już tego nie usłyszy... -
westchnęła ciężko. Kątem oka spostrzegła jak ku nim zmierza już Martin ze
Svenem. Uśmiechnęła się ciepło.
- Muszę przyznać, że niezła maszyna -
przyznał z podziwem mężczyzna. - Nie boisz się, kiedy on jedzie poszaleć na tym
sprzęcie? - zapytał.
- Jasne, że się boję, ale cóż mogę
poradzić, kiedy to jego pasja?
Martin podszedł do ukochanej, objął
ją czule i cmoknął w policzek.
- Mam kilka fajnych zdjęć ze zlotów
motocyklowych, zaraz wam pokażę - ożywił się, chcąc natychmiast je przynieść,
lecz Babette powstrzymała go.
- Zaczekaj, ja przyniosę, a przy
okazji nasze albumy, dajcie mi chwilkę - uśmiechnęła się, zwracając do gości,
po czym ruszyła w stronę domu.
Wizyta Julii i ta rozmowa sprawiły,
że wszystkie wspomnienia wróciły jak żywe, malując się jaskrawo pod powiekami i
zaciskając pętlę na jej szyi. W pośpiechu pokonała schody na piętro, ale
zamiast do pokoju po albumy, swoje kroki skierowała do sypialni i otworzywszy
szufladę w małej, nocnej szafce, wyjęła z niej niewielkie czerwone pudełeczko.
Delikatnie przesunęła po nim opuszkami palców. Poczuła nieodpartą, nagłą
potrzebę, aby znów zajrzeć do środka, nie robiła tego od dobrych kilku
miesięcy, ale dzisiejszy dzień i ten swoisty powrót do przeszłości, jakby tego
od niej zażądał. Ze szkatułki z biżuterią, wyjęła mały, srebrny kluczyk i
otworzyła je.
Było dla niej jak świętość, droższe
od złotych kosztowności, które spoczywały w szkatułce i poza jej córką, od
wszystkiego co miała. To tu ukrywała przed światem najważniejsze relikty swej
przeszłości, najcenniejsze pamiątki.
Wzrokiem przebiegła po skarbach w nim
ukrytych; kilka zasuszonych kwiatów, parę bibelotów bez żadnej, materialnej
wartości, niewiele zdjęć. Drżącą dłonią sięgnęła po jedno z nich, wyciągając je
z wielkim namaszczeniem. Z jej spojrzenia można było teraz wyczytać ogrom
uczucia jakie wciąż nosiła w sercu, zupełnie jakby całą miłość świata zebrała w
nim obdarowując nią tylko tego jednego, czarnowłosego chłopca ze zdjęcia. Delikatnie
przesunęła dłonią po błyszczącej powierzchni, po czym czule obrysowała owal
twarzy młodego mężczyzny, uśmiechającego się z fotografii.
Powietrze zadrgało. Pod opuszkami
palców poczuła nasycone tęsknotą i bezmiarem uczucia jego drobinki. W tej
magicznej chwili, wróciło wspomnienie dotyku jego miękkiej skóry, pokrytej
srebrzystymi kropelkami potu, po miłosnym uniesieniu, kiedy opadał na jej rozgrzane
ogniem namiętności ciało, ciepła warg, jakie oddawał w każdym pocałunku… Patrzył
na nią w tak wyjątkowy sposób, a głębia jego brązowego spojrzenia wydawała się
wówczas zmysłowym oceanem dawanej rozkoszy.
Przymknęła oczy wizualizując pod
powiekami jego piękną twarz, tak wyraźnie, jakby widziała go żywego kilka minut
temu. Z trudem powstrzymała szloch, jaki teraz chciał wyrwać się z jej piersi.
Uchyliła powieki i z rozrzewnieniem
popatrzyła przed siebie, a po chwili wyszła na balkon, skąd rozpościerał się
piękny widok na zatokę Chesapeake. Niewielki wiatr sprawił, że gładka
powierzchnia wody, zamieniła się w taflę łamliwego szkła. Kolor nieba znów
przywołał bolesne, lecz piękne wspomnienia. Miało ono dzisiaj niemal taki sam
lazur, jak niebo Prowansji tamtych, pamiętnych dni, najcudowniejszych i
jedynych w jej życiu.
Pamiętała każdą, piękną chwilę, każdy
dotyk i pieszczotę. Powróciły wspomnienia, niezapomnianego wieczoru w Marsylii,
kiedy drogę do sypialni, oświetlił dla niej, jak dla zbłąkanego wędrowca,
pomarańczowym światłem świec; potem ich fizyczna miłość stała się teatrem
zmysłów, gdzie główną rolę grał dotyk. Przed oczami stanęła jej jego piękna,
radosna twarz, kiedy powiedziała mu wreszcie długo skrywane, najcudowniejsze
słowa; magiczne „kocham cię”, klucz do szczęścia dwojga zakochanych w sobie...
Już nigdy nie zobaczy takiej euforii szczęścia i tylu kwiatów, rozsypanych
rankiem na jej łóżku. To jeden z nich, spoczywał teraz zasuszony na dnie
czerwonej szkatułki, pełnej skarbów wspomnień.
Letni wiatr rozwiał jej wciąż długie
włosy, a po policzkach dziewczyny popłynęły ciepłe łzy. Nie potrafiła już ich
powstrzymać.
- Tak bardzo za tobą tęsknię... -
wyszeptała, znów spoglądając na zdjęcie - I nie zapomnę... Nigdy.
Przymknęła oczy, aby ponownie wrócić
pamięcią do tamtych chwil, które chociaż łamały jej serce, były czymś cudownym,
niesamowitym, czymś najpiękniejszym, co mogło spotkać ją w życiu.
Oddalona o tysiące kilometrów, wciąż
była cała jego, choć ciałem tu, serce zostawiła daleko za oceanem. Może już
nigdy go nie odzyska, a może kiedyś po nie wróci...? Tego wiedzieć nie mogła,
lecz jednego była teraz pewna. Z sercem, czy bez serca, nigdy nie przestanie go
kochać, a on, nigdy nie umrze w jej pamięci.
Jej miłość, jej nieśmiertelny...
„Zwykłeś mnie urzekać
swym niesamowitym blaskiem,
ale teraz jestem związana przez
życie, które pozostawiłeś.
Twoja twarz nawiedza niegdyś moje
najprzyjemniejsze sny…”
Evanescence –
„My Immortal”
KONIEC
Słowo od autorki.
Pomysł
na to opowiadanie zrodził się ponad dziesięć lat temu i można powiedzieć, że
najpierw w mojej głowie powstała scena z przedostatniej części, czyli scena na
lotnisku. W tej scenie nie zmieniłam niczego, mieli się rozstać na zawsze, właśnie
takie miało być zakończenie, bez zamiaru kontynuacji, nie miało powstać o nich
już ani jedno słowo.
Jednak
po namowach grupy moich ówczesnych czytelniczek zgodziłam się dopisać ciąg
dalszy, dać szansę moim bohaterom, jeśli tylko będą umieli ją wykorzystać, na
schwytanie szczęścia. I tak oto dopisały się dalsze losy Babette i Billa.
Zapraszając
na sequel, którego części zaczną ukazywać się niebawem, pragnę jednocześnie
wystosować gorącą prośbę… jeśli dobrnęliście do końca, a jeśli czytacie te
słowa mniemam, że tak, zostawcie po sobie ślad w postaci choćby krótkiego
komentarza, nie chodzi mi o pisanie epopei, po prostu wystarczy w kilku słowach
wyrazić swoje odczucia.
Dziękuję,
że byliście ze mną i nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was niebawem na…
powrót do wspomnień.