Rozdział
XXXVII
„Jak
mogłam tak powiedzieć mu?
Gdyby tylko teraz wiedział jak jest mi źle...
Jak mogłam nie zatrzymać słów?
I pozwolić tak po prostu by - odejść mógł.”
Gdyby tylko teraz wiedział jak jest mi źle...
Jak mogłam nie zatrzymać słów?
I pozwolić tak po prostu by - odejść mógł.”
Bajm – „Krótka historia”
Długo siedziała w pracy, nigdzie jej
się nie spieszyło. Kiedy wróci do domu, znów weźmie coś na uspokojenie, aby sen
mógł bez problemów przyjść, kiedy już położy się do łóżka. Nie spodziewała się
jednak, że za progiem mieszkania będzie na nią czekać niespodzianka.
Już włożywszy klucz do zamka,
zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie mogła go przekręcić. Nagle drzwi
ustąpiły samoistnie, aż wzdrygnęła się ze strachu.
- Witaj kochanie!
W przedpokoju stał uśmiechnięty Bill.
- Przyjechałeś? - zadała bezsensowne
pytanie. Przecież tu był, znów tak blisko, na wyciągnięcie ręki… Jej głos był
dziwny, zdławiony. Nie umiała już się cieszyć z tego, że jest.
Objął ją i przytulił mocno, tak
bardzo stęskniony. Zacisnęła powieki. Będzie musiała mu to dzisiaj powiedzieć,
powinna to zrobić jak najszybciej, czekanie na odpowiedni moment jeszcze
bardziej wszystko utrudni. Tylko jak ma to zrobić...?
- Przyjechałem do ciebie. Chciałem
zadzwonić w sobotę po koncercie, ale byłem taki padnięty, położyłem się na
chwilę i zasnąłem w ciuchach... - Słuchała go z nikłym uśmiechem na twarzy,
zdejmując buty. Jak zwykle mówił szybko, gestykulując. Uwielbiała, gdy tak
spontanicznie coś opowiadał. - Wyobrażasz sobie? Nawet prysznica nie wziąłem,
dopiero rano! Co ja gadam, jakie rano, po południu już było… - roześmiał się,
kontynuując swój monolog - A kiedy znowu chciałem zadzwonić, wpadł David i
zawołał do siebie, a potem gadał chyba ze dwie godziny, potem próba i tak jakoś
zleciało...
Czuła, że się tłumaczy. Głupie
gadanie. Jak można nie znaleźć chwili na telefon? Wystarczyłoby tylko kilka
minut, kilka pieprzonych minut! Ale teraz właściwie już było jej to obojętne.
Nie odzywała się.
- Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał
po chwili.
- A co mam mówić? Słucham -
powiedziała cicho. Przyjrzał jej się uważnie, z wymalowanym na twarzy smutkiem.
- Źle wyglądasz, byłaś u lekarza? -
zapytał z nieudawaną troską w głosie.
- Nie byłam, czuję się już dobrze -
skłamała, bo czuła się fatalnie. Nie była pewna, czy jest to tylko choroba
duszy, czy też i ciała. Podszedł i delikatnie dotknął jej policzka.
- Wolałbym, żebyś jednak się
przebadała - powiedział czule. Uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, przebadam się - odparła dla
świętego spokoju.
- Chodź - pociągnął ją za rękę -
Zrobiłem kolację, czeka w salonie.
Nie ucieszyła się nawet, nie
potrafiła. Jej myśli zdominowała teraz tylko jedna. Jeśli naprawdę ma to
zrobić, musi to nastąpić dzisiaj i nie powinna okazać mu odrobiny uczucia. Musi
być zimna, oschła i trzeba będzie mu jakoś to powiedzieć. Tylko jak? Jakim
podeprzeć się argumentem? Może wypomni mu wszystkie jego wyskoki, to, że ją
zaniedbuje? Nie, to głupie... Przecież wszystko mu wybaczyła. A zaniedbanie? On
nie może być z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ma swoje życie,
koncerty, zawsze to rozumiała. Prawdy mu nie powie za nic w świecie. To jego
matka, nie będzie jej oczerniać. W dodatku nie wiadomo jak mógłby zareagować. Chyba
nie będzie miała innego wyjścia; powie po
prostu, że stało się coś bardzo ważnego, czego nie może mu wyjawić. Na pewno
będzie się dopytywał co to. Nie powie, nie może. W ostateczności powie, że
przestała go kochać. To będzie podłe kłamstwo. Trudno. Przecież cel uświęca
środki…
- Babette, przecież ty mnie w ogóle
nie słuchasz - usłyszała nagle głos Billa, dochodzący jakby zza światów. On
cały czas jej coś opowiadał, a ona nieobecna duchem, nawet nie wiedziała o czym
jest ta opowieść.
- Co...? Ależ słucham, tylko
zamyśliłam się, przepraszam – odparła. - Miałam ciężki dzień w pracy, sam
widzisz jak późno wracam. – skłamała. Siedziała tam tyle czasu, aby nie
zwariować samej w domu…
Przysunął się do niej.
- Tęskniłem... – wyszeptał – Bardzo,
bardzo, bardzo… - Przymknęła oczy, opierając głowę o kanapę. Właściwie powinna
już zacząć… Jeśli ją dotknie, pocałuje, nie zdoła tego z siebie wyrzucić.
Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, poczuła wilgoć jego ust na swoich wargach, dotyk
dłoni na ramionach, które zaczęły zsuwać z nich bluzkę. Chciała to przerwać,
ale nawet nie potrafiła się poruszyć.
Wiedziała, że nie powinna mu ulec,
ale... przecież to będzie ich ostatni raz. Nie mogła sobie tego odmówić, choć
wiedziała, że później będzie jej jeszcze ciężej. Całowała więc zaborczo te
usta, kosztując ich smaku tak, aby móc zapamiętać go na zawsze. Były namiętne i
gorące. Ostatnie pocałunki, ostatni dotyk, ostatnia droga do rozkoszy, którą
przemierzały do celu teraz ich dłonie, spragnione pieszczoty. Być może już nigdy
nie przejdą jej razem, nie dotrą do kresu tej cudownej wędrówki… Właściwie nie
powinna wkładać w to zbliżenie starania, powinna być raczej bierna, aby zatrzeć
w jego pamięci wszystkie poprzednie akty, te najpiękniejsze ostatnim i najgorszym,
ale nie potrafiła… Miłość w jej sercu dyktowała jej zupełnie inny scenariusz. Ta
miłość sprawiała, że pragnęła go jeszcze i jeszcze, każdego dnia więcej, jak
narkoman, który potrzebuje wciąż większej dawki, aby czuł się dobrze. I
obwiniała go w myślach o to wszystko, że tak bardzo uzależnił ją od siebie.
Uwielbiała te zachłanne muśnięcia, jakie teraz układał na jej ustach, na skórze
szyi i dekoltu, czule pieszcząc.
Oderwali się na chwilę od siebie,
żeby spojrzeć w oczy. On miał w swoich wielkie pożądanie i namiętność, ona -
ogromny smutek rychłego rozstania. Po jej policzku spłynęła łza.
- Kochanie, co się dzieje? - zapytał
czule.
- Cii… Nic - potrząsnęła głową,
wracając do przerwanej czynności. Wolno, bez pośpiechu zaczęła rozpinać mu
guziki u koszuli, po czym jednym ruchem dłoni zsunęła ją z jego torsu,
pochylając się i całując każdy, najmniejszy jego fragment. Po chwili cała
garderoba, jaka jeszcze niedawno okrywała ich ciała, leżała na podłodze obok
kanapy.
Była coraz bardziej zaborcza w swoich
poczynaniach. Pokłonem rzęs uwalniała kolejne łzy, które zraszały niemal każdą
pieszczotę.
Przecież ostatni raz go tak dotyka,
już nigdy nie zazna z nim tej rozkoszy i wątpiła, że kiedykolwiek zazna jej z
kimś innym. Zawsze była bardzo namiętna, ale teraz wyjątkowa. Bill nie
spodziewał się, że przejmie aż taką inicjatywę. Przy kolacji zdawała się
błądzić myślami gdzieś daleko, mówiła, że jest zmęczona, a teraz pieściła go z
taką pasją. Zanurzył w jej włosach dłonie, delikatnie masując skórę głowy.
- O tak... - wyszeptał z ledwością,
kiedy muskała ustami najwrażliwszą część jego ciała. Nie musiał nią kierować,
ani sugerować jej niczego, zawsze robiła to idealnie, a teraz tak, jak nigdy
dotąd.
Tak bardzo chciał już być w niej, ale
zanim to nastąpi, pragnął odwzajemnić jej wszystkie pieszczoty. Nie chciał
tylko brać, chciał być autorem jej uniesienia, chciał dawać. Pociągnął ją
delikatnie na siebie i odwrócił na plecy. Teraz on wodził językiem po jej
rozgrzanej skórze. Każdy jego dotyk wyzwalał kolejne łzy i niemal parzył.
Zniewalał rozkoszą i bólem nieuniknionej chwili rozstania. Już nigdy nie
poczuje dotyku tych ust, ale nie zapomni go nigdy. Ta czułość pozostanie
głęboko, gdzieś na dnie jej serca. Nieśmiertelna chwila ucieczki we wspomnienia
przeżywanej tylko z nim ekstazy, takiej, jakiej przedtem nie doświadczyła…
Był taki delikatny i czuły, jak
zawsze. Dawał jej swoimi ustami kolejną rozkosz spełnienia, pod wpływem której,
jej napięte ciało zadrgało jak struna. Chciała krzyczeć, że go kocha, że w jej
sercu na zawsze pozostanie nieśmiertelny i nagle brutalny przebłysk
świadomości; przecież nie może wyzbyć się największego argumentu! Nie może...
Chciałaby
teraz zatrzymać tę chwilę, móc zasnąć w jego ramionach, zapaść w śpiączkę i już
nigdy się z niej nie obudzić. Nie czuć goryczy i bólu, jaki niedługo zada
obydwojgu. Chwile z nim
były najpiękniejszymi, jakie mogła przeżyć i wiedziała teraz, że tak właśnie
chciała spędzić całe życie, z nim u swojego boku. I mogłaby teraz nawet skoczyć
w przepaść, byle tylko z nim... Byleby tylko mogła trzymać go za rękę, mieć tuż
obok, wtedy i umieranie nie byłoby straszne...
Tymczasem mogła tylko zatopić tę
chwilę w swoich wspomnieniach, jak źdźbło w kropli żywicy, która po tysiącu
latach zamieni się w bursztyn, tak jej wspomnienia już po kilku dniach staną
się dla niej swego rodzaju diamentem, drogocennym skarbem, jaki zabierze ze
sobą w dalsze, szare i bezsensowne życie bez niego.
Ostatni raz wypełniał ją upragnionym
ciepłem, poruszając się delikatnie. Patrzyła na jego cudną twarz, starając się
wyrzeźbić w pamięci jej owal z każdym najdrobniejszym szczegółem; małym
pieprzykiem na brodzie, czekoladą oczu, niedoskonałością nierównych zębów, małą
blizną na czole. Wszystko to chciała zabrać w swój daleki świat wspomnień, w to
niechciane życie, jawiące się teraz w jej myślach jak jakiś koszmar...
Z tym wszystkim dla niej był piękny i
idealny, szczególnie teraz, kiedy bliski spełnienia, z drobnymi kropelkami potu
na skroni pochłaniał ją swoim zamglonym spojrzeniem. Łzy rozmyły jej ten
najcudowniejszy obraz.
Ich oddechy łączyły się w jeden,
stawały się coraz płytsze i szybsze. Ostatnia cudowna, słodka chwila w jej
życiu miała właśnie nadejść, potem już będzie tylko gorycz i łzy, ból i
cierpienie, nicość dnia.
I nadeszła... Ulecieli na skrzydłach
rozkoszy wprost do swojego raju, lekko jak białe obłoki, albo łabędzi puch,
spełniali się w długim, ekstatycznym drżeniu ciał. Niezwykła to była dla niej
chwila i choć tak bardzo ulotna, to wiedziała, że w jej sercu pozostanie na
zawsze.
- Kocham cię... - wyszeptał.
Chyba po raz pierwszy od chwili,
kiedy mu to wyjawiła, nie odwzajemniła w takiej chwili wyznania, zamykając mu
usta pocałunkiem. I chociaż po stokroć krzyczało to jej serce, usta milczały.
Wtulił się w nią jak dziecko, gładząc ją delikatnie po głowie.
- Byłaś dzisiaj taka cudowna, ale
jednocześnie jakaś daleka… - zaszeptał po chwili. Nie odezwała się z trudem
powstrzymując łzy. Toczyła walkę ze swoimi myślami, wierząc w końcu samej
sobie, że to nie jest dobry moment. Tak od razu mu tego nie powie, nie zdoła
beznamiętnie z siebie tego wyrzucić. Na dodatek teraz, w takiej chwili…
- Babette, masz jakieś kłopoty? -
zapytał po chwili unosząc się na łokciu, badawczo jej się przyglądając.
- Nie mam żadnych kłopotów - odparła
zdawkowo, odwracając głowę. - Jestem zmęczona i chce mi się już spać.
- Na pewno? - Nie dawał za wygraną.
- Na pewno - odparła, przywołując
resztką sił uśmiech na swojej twarzy. - Jestem po prostu wykończona.
- To idziemy do sypialni, ja też
jestem zmęczony - podchwycił ochoczo, cmokając ją w policzek.
- Idź, ja jeszcze wezmę prysznic. –
rzuciła oddalając się w stronę łazienki.
Długo leżała z otwartymi oczami, znów
nie mogąc zasnąć. Mimo, że ukradkiem wzięła kolejną tabletkę na uspokojenie, to
sen nie chciał przyjść. Nie potrafiła dziś tego zakończyć, nie po takim
uniesieniu… Nawet nie wiedziała do końca jak mu to wszystko powie. Wprawdzie
obmyśliła już plan, odnalazła argument, jakim się mocno podeprze, ale wciąż nie
potrafiła nawet sobie tego wyobrazić…
Może uda jej się rano?
Po chwili słyszała już miarowy oddech
Billa. Zasnął po raz ostatni u jej boku, niczego nieświadomy… W głowie kołatało
jej się setki myśli. Co się stanie, kiedy jego już nie będzie? Jak sama poradzi
sobie z okrutną rzeczywistością? Czy będzie umiała obojętnie przejść obok
witryny z prasą, widząc na okładce jego twarz?
Na żadne z tych pytań nie potrafiła
sobie odpowiedzieć, wiedziała tylko jedno; to będzie niezmiernie trudne.
W końcu zmorzył ją sen, jednak nie
był on spokojny. Śnił jej się Bill, cały we krwi, krzyczący, że go zabiła.
Zerwała się zlana potem i cała rozdygotana. Była piąta dwadzieścia, rano.
Leżała, nie mogąc już zasnąć,
przyglądała się spokojnie śpiącemu chłopakowi.
- Dlaczego nie mogło nam się udać
Bill...? - wyszeptała, dotykając delikatnie opuszką palca jego ust. - Tak
bardzo cię kocham...
~
Nie zdołała jednak porozmawiać z nim rano.
On spał, a ona nie mogła go przecież obudzić tylko po to, aby mu powiedzieć, że
odchodzi. Cały dzień układała to w myślach. Obiecała sobie, że już nie będzie
zwlekać tak jak wczoraj. Kiedy tylko wróci do domu, od razu z nim porozmawia.
Oby tylko jej plan nie posypał się, jak w przypadku Martina…
Jednak kiedy wróciła z pracy, zamiast
Billa zastała tylko kartkę z informacją: „Robimy imprezkę w apartamencie.
Przyjedź kochanie. Czekam. Bill".
- Nawet nie pofatygował się, aby
zadzwonić… Ani mi się śni - powiedziała beznamiętnie, gniotąc ją w rękach.
Ogarnęło ją jakieś dziwne zobojętnienie. Położywszy się na kanapie w salonie,
włączyła telewizor. Jednak żaden program nie mógł przykuć jej uwagi. Myślami
była zupełnie gdzie indziej. Wraz z każdą przemijającą minutą, narastało w niej
napięcie i niepewność. Nie wierzyła w swoją siłę, bała się, że nie podoła.
Możliwe, że to znów odwlecze się o kolejny dzień, choć wolałaby, żeby to stało
się dzisiaj. W perspektywie miała następną nieprzespaną noc, bo co za różnica
kiedy mu powie? Dzisiaj, czy jutro... I tak nie zmruży oka, z każdego z obydwu
powodów.
Była już tak zdenerwowana, że nie
mogła opanować drżenia rąk, kiedy unosiła do ust szklankę z wodą. Znów wzięła
tabletkę na uspokojenie.
Około dwudziestej pierwszej
zadzwonił.
- No gdzie ty się podziewasz? -
zapytał z wyrzutem.
- Bill, ja nie przyjadę - odparła
krótko.
- Jak to nie przyjedziesz? Nie
wygłupiaj się!
- Nie przyjadę, po prostu nie chcę. –
Nie tłumaczyła się, powinna być zdecydowana i oschła, i taka właśnie była.
- Proszę cię przyjedź, my już jutro
znów wyjeżdżamy - obstawał przy swoim.
- To jedźcie, ja nie przyjadę.
Powodzenia.
Rozłączyła się nie czekając na to, co
jej odpowie.
Właśnie w tej chwili utwierdziła się
w przekonaniu, że jest to słuszna decyzja. I tak właśnie wyglądała ta jego
miłość, o której tak ją ciągle zapewniał. Przyjechał tylko na dwa dni, a
ofiarował jej jeden wieczór, aby kolejnego móc ostro poimprezować.
Nie upłynęła godzina, kiedy drzwi od
jej mieszkania otworzyły się z impetem, a do salonu wpadł Bill.
- Babette, co ty wyprawiasz? -
zapytał z pretensją w głosie. - Dlaczego nie przyjechałaś?
Wstała z kanapy i spojrzała na niego.
Znów pił, a jego zamglone oczy i sposób artykułowania słów wskazywały na to, że
wcale niemało.
- Jesteś pijany - powiedziała
stanowczo. Właściwie powinno być jej to już obojętne, ale wciąż bolało ją jego
zachowanie. Przecież tak niedawno zapewniał ją, że będzie się kontrolował.
- Daj spokój, kochanie, to tylko
kilka piw - Próbował ją objąć, ale odsunęła się. Nadszedł właściwy moment i
pora aby ostatecznie uderzyć…
- Ostatnio mówiłeś, że nie będziesz
się więcej upijał. Właściwie już nie jest to dla mnie istotne, stwierdzam
jedynie fakt.
- Nie jestem przecież pijany i nawet
się do nikogo nie przytuliłem - próbował obrócić wszystko w żart, jakby nie
słyszał drugiego zdania, jakie wypowiedziała.
- To jest nieistotne, ja mam po
prostu tego wszystkiego dość - powiedziała, starając się zachować spokój. -
Wszystkie twoje obietnice nie mają pokrycia.
Patrzył na nią z wyrzutem, odrobinę
zdezorientowany. Czuła, jak cała drży i coraz bardziej się boi, że sobie nie
poradzi. Znalazła teraz świetny pretekst. Wiedziała, że lepszego momentu nie
będzie… „Teraz, albo nigdy”,
pomyślała. Nabrała w płuca powietrza, po czym powiedziała na pozór opanowanym
tonem; - Odchodzę, Bill. To koniec...
- Nawet nie żartuj w ten sposób -
roześmiał się, ale jakiś dziwny niepokój wkradł się do jego serca.
- Ja nie żartuję Bill, odchodzę -
powtórzyła, patrząc mu w oczy. Nie wierzył, że mówi poważnie, ale jej zimne
słowa skutecznie zgasiły uśmiech, jaki do tej pory zdobił jego usta. Mówiła to
w taki sposób, że krew zastygała w jego żyłach, ale przecież nie mogła mówić
tego poważnie, zaraz porozmawiają, przeprosi ją i znów wszystko będzie dobrze…
- Babette, proszę cię, przestań, mnie
to naprawdę nie śmieszy… - Wyciągnął do niej ręce, poważniejąc na dobre. –
Jeśli chcesz, to ja już nie wrócę na tę imprezę, zostanę z tobą.
Znów odsunęła się pospiesznie
unikając objęcia jego ramion, stając w drzwiach tarasu. Widziała w jego oczach
strach, wahanie i niepewność.
- Daj spokój Bill, jak chcesz, to
możesz sobie wracać, iść dokąd chcesz, nie obchodzi mnie to – powiedziała, na
pozór obojętnym tonem. – Już nic mnie nie obchodzi...
- Ale co ja takiego strasznego
zrobiłem? – zapytał z żalem. – Chcieliśmy się tylko pobawić, przed kolejnymi,
ciężkimi dniami.
- Więc się baw już beze mnie, całe
twoje życie to jedna, wielka zabawa. Wszystko robisz nie tak, wszystko
pieprzysz. A ja mam już tego wszystkiego serdecznie dość.
- Chodzi ci o te kilka piw? To ma być
powód? – zdenerwował się – Wiesz co? Zachowujesz się jak jakaś stara żona –
dodał z wyrzutem starając się jakoś odeprzeć jej atak. Jeśli to miał być powód,
to delikatnie mówiąc przesadziła.
- Bo ja jestem stara – wycedziła
przez zęby, wymownie patrząc mu w oczy. Dopiero teraz dotarło do niego, że
popełnił gafę i użył nieodpowiednich słów.
- Przepraszam… – jęknął. – Nie
chciałem tego powiedzieć.
Kolejny raz bezskutecznie próbował ją
objąć.
- To już jest nie ważne, nie chodzi
mi już tylko o twoją obietnicę, której nie potrafiłeś dotrzymać, zresztą to
wszystko już nie ma najmniejszego znaczenia – odparła stanowczo.
- Przecież nic wielkiego się nie
stało, robiłem gorsze rzeczy, a jednak mi wybaczałaś.
- No właśnie, pewnie myślałeś, że
będzie tak zawsze, co? Masz pecha tym razem, znudziło mi się – roześmiała się
odrobinę drwiąco, oczywiście udawanie, ale przecież on nie mógł tego wiedzieć.
- Nie, ale przecież to nie może być
powód do rozstania, ja nawet nie traktuję poważnie twoich słów, Babette… Proszę
cię, przecież mnie kochasz, a jeśli się kogoś naprawdę kocha, to trzeba dać mu
szansę.
Widząc jej nieustępliwość, próbował
jakoś załagodzić sytuację i postarać się ją skruszyć. Zawsze czuł kiedy miękła,
teraz zdawała się być zimna jak głaz. Tymczasem ona nie była pewna swojej siły.
Tak bardzo się bała, że nie podoła swojemu zamiarowi. Wystarczyło, że spojrzała
na niego, a już chciała zaniechać wszystkiego. Wiedziała jednak, że nie może.
Czuła, że jeżeli ta rozmowa zacznie się przeciągać, nie zdoła jej dobrze
rozegrać. Jeśli będzie musiała, użyje najgorszych argumentów. Teraz wydawało
się to niemal konieczne i chciała to mieć już za sobą.
- Właśnie... – Podeszła do niego. - Jeśli się kogoś naprawdę kocha...
Nastała chwila milczenia, napięcie
rosło, atmosfera gęstniała. Ta chwila choć krótka, zdawała się być dla
obydwojga wiecznością.
- Co...? – wydusił z siebie,
niedowierzając temu, co właśnie usłyszał. Uciekała wzrokiem, nie chciała
patrzeć mu w oczy. Bała się, że wyczyta z jej spojrzenia całą prawdę, a raczej
kłamstwo, jakim zamierzała właśnie zatruć go jak jadem. Serce łomotało się w
piersi, jakby chciało wykrzyczeć swój ból. - Babette, o czym ty mówisz?
Ciągle na nią patrzył, uporczywie
świdrował swoim spojrzeniem, a ona nie mogła, nie chciała, nie potrafiła... Ale
musi to z siebie wyrzucić, inaczej on nie ustąpi. Zrani go, ale nie ma innego
wyjścia. Zrobi to dla jego dobra, dla niego, dla jego matki... Wmawiała sobie to
wszystko, chociaż tak naprawdę nie wierzyła w to i nie chciała tego. Bała się
jego reakcji, bolało ją jego cierpienie i swoje własne… „Boże, daj mi siłę...”, pomyślała, odwracając się do niego. Teraz
spojrzała mu w oczy zbierając w sobie całą siłę, grała zimną sukę, o ile
jeszcze potrafiła grać, bo miłość do niego zupełnie ją zmieniła.
- Nie kocham cię, Bill - powiedziała
cicho, ale stanowczo. Zamarł na chwilę w bezruchu, nieme spojrzenie utkwił w
jej tęczówkach, jakby chciał wyczytać w nich potwierdzenie, że to jakaś jej
głupia gra, kłamstwo…
- Co ty mówisz...? To nieprawda,
chcesz się na mnie odegrać, tak? - powiedział chaotycznie. Nie wierzył w to,
pomyślał, że chce się zemścić na nim za jego wyskoki, że może jedynie go
straszy, chcąc dać mu nauczkę. Przecież to było do cholery niemożliwe, że
przestała go kochać!
- Nie wierzę ci! - Chwycił ją za rękę
i przyciągnął do siebie. Chciał pocałować, przytulić choćby siłą, ale wyrwała
mu się.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła. -
Oszalałeś?
Miał w oczach obłęd. Poprzez jej
zachowanie dopiero teraz zaczynało docierać do niego to, co usłyszał. Była taka
daleka, jeszcze nigdy, nawet kiedy robił najgorsze świństwa, nie zachowywała
się tak okropnie…
- A ty? A co ty wyprawiasz? To jakaś
pieprzona gra, tak? To niemożliwe! Nie mogłaś przestać mnie kochać! Babette
błagam, powiedz, że to jest jakiś zły sen! – wykrzyczał, miotając się jak
zwierzę zamknięte w klatce. Wpadł w panikę i ona doskonale to widziała, jeszcze
nigdy nie zachowywał się tak, ale też nigdy nie postawiła tak sprawy, nie
pozwalając się nawet dotknąć. On wiedział, że coś naprawdę jest nie tak. Jeśli
chciała to naprawdę zakończyć, nie mogła temu ulec, choć pękało jej serce…
Złapała głęboki oddech. Wiedziała, że
najgorsze przed nią. Zacisnęła dłoń na parapecie okna i brnęła dalej w to bagno
kłamstwa.
- Ja nie powiedziałam, że przestałam
cię kochać - odparła sucho. Spojrzał na nią z nieopisanym żalem, ale też i
nadzieją w oczach. - Ja po prostu nigdy tak naprawdę cię nie kochałam. -
dodała.
Zamarł i pobladł, wyglądał tak jakby
w jednej chwili uleciało z niego życie. Widziała, to bardzo dokładnie i
przestraszyła się. Dla niego nadal to wszystko co mówiła, było jakąś abstrakcją
i nie wierzył w to, ale strach sparaliżował go od stóp po końce włosów.
- Ale przecież wczoraj… Wczoraj
kochaliśmy się tak… Niby o czym to miało świadczyć? Chcesz mi powiedzieć, że to
nic dla ciebie nie znaczyło, że to był zwykły seks? Że tak było zawsze…? -
zapytał ze łzami w oczach, po czym dodał; - Nie… Nie wierzę ci…
- Wczoraj? To było na pożegnanie, żebyś o mnie nie
zapomniał – odpowiedziała.
Patrzył na nią tymi cudownymi oczami,
ale takiego spojrzenia jeszcze nie widziała, pełnego bólu, żalu i obłędu,
zupełnie zdezorientowanego. Starała się, żeby jej słowa brzmiały cynicznie,
chciała być cyniczna do granic możliwości, cynizmem niczym solą sypać świeże
rany, jakie właśnie mu zadawała tak, żeby bolało i, żeby uwierzył w to co mówi.
- Proszę cię, powiedz, że żartujesz…
- żebrał błagalnym tonem. Głos mu się łamał, a w oczach błyszczały łzy. -
Dlaczego mi to robisz…?
- Bo mi cię żal, za długo cię
oszukiwałam, w końcu mam jeszcze trochę sumienia - roześmiała się sztucznie i wyszła
na taras, zostawiając go w mieszkaniu. Zacisnęła powieki, dziwiąc się, że tak
długo to znosi. Nie mogła teraz się poddać, ani tym bardziej rozpłakać. „Niech on już idzie... Niech w to uwierzy i
idzie już stąd...”, myślała desperacko.
Tymczasem zrozpaczony Bill stał
niemal na środku salonu, nadal nie wierząc w to co usłyszał. „Tyle pięknych chwil, Marsylia, koncerty... To
niemożliwe... To nie może być prawda...”, myślał, „To jakiś zły sen, ja zaraz się obudzę...”. Nie chciał wierzyć, że
można tak udawać miłość, bo właściwie po co być z kimś, kogo się nie kocha?
Wyszedł za nią na taras.
- Kłamiesz, nie wierzę w ani jedno
twoje słowo - powiedział do niej ze złością. Nabrała powietrza i odwróciła się
do niego. Znów musiała stawić mu czoła, lecz teraz nie potrafiła spojrzeć mu w
oczy.
- Nie kłamię, właściwie dopiero teraz
mówię prawdę.
- Skoro mnie nie kochasz, to dlaczego
byłaś ze mną tyle czasu, znosiłaś upokorzenia, wybaczałaś, Babette to
niemożliwe, coś musiało się stać, powiedz mi tylko co, razem pokonamy
trudności… - powiedział z nutką nadziei. Jego głos był pełen żalu i
niepewności.
Wiele dałaby za to, żeby stało się
tak jak mówił. Gdyby tylko udało im się wspólnie pokonać te trudności… Tak
bardzo chciałaby powiedzieć mu całą prawdę, ale na Boga, przecież nie mogła
tego zrobić! Postanowiła zadać ostateczny cios.
- Jasne, że się stało - roześmiała
się, była dobrą aktorką i wierzyła, że udało jej się to zrobić wiarygodnie. -
Po prostu znudziło mi się to udawanie i ty też mi się znudziłeś - dodała.
Przelotnie spojrzała mu w oczy, były
wpatrzone w nią, malował się w nich ogromny żal. Stał osłupiały. Chociaż czuła
taki sam ból, zadawała kolejne ciosy, raniąc jak nigdy nikogo, raniąc osobę,
którą pokochała najmocniej w całym swoim życiu…
- Byłeś zabawką Bill, chciałam się
sprawdzić, zobaczyć czy uda mi się skręcić mega gwiazdę, no i udało się.
Patrzył na nią z niedowierzaniem,
lekko, bezwiednie kręcąc głową. Właściwie powinien już stąd wyjść, przecież
wszystko mu wyjaśniła, choć prędzej spodziewałby się śmierci, niż takiej
okrutnej prawdy. Jednak wciąż w to wszystko nie wierzył tak do końca, ona nie
była sobą, zachowywała się dziwnie, zupełnie tak, jakby coś ją opętało. W
rozpaczy przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl;
- A Martin? Dlaczego jego zostawiłaś?
Przecież zrobiłaś to dla mnie...
Zdziwiło ją jego pytanie, nie była na
nie przygotowana, ale ku swojemu zdziwieniu odpowiedziała dość szybko.
- Przeceniasz się, Martina też już
miałam dość, ty mi tylko pomogłeś się od niego uwolnić.
Czuł, jak coś ściska go za gardło. To
wszystko o czym mówiła nie pasowało do całej tej życiowej układanki, nie
współgrało z wydarzeniami, które miały miejsce, kłóciło się z jej wcześniejszym
zachowaniem, zapewnieniami o miłości. Może coś się stało, może to wszystko
przemyśli i za kilka dni zatelefonuje, chcąc wrócić? Nie mogła go nigdy nie
kochać, nie mogła do jasnej cholery! Ale kto wie...? Może naprawdę była taką
świetną aktorką? Wolał już o nic nie pytać, bo z każdym jej słowem było coraz
gorzej, coraz bardziej bolało. Ale jeśli naprawdę to tylko jakiś jej wybryk,
jeśli zmieni zdanie, a teraz tak beztrosko zadaje mu ból…?
Podszedł bliżej i chwycił ją za
dłonie. Chciała się wyrwać, ale nie pozwolił.
- Ja nadal nie wierzę, słyszysz? -
mówił z wyrzutem. - Nie wierzę, że możesz być aż tak podła, aż tak cyniczna...
Odejdę, dam ci już spokój, ale jeszcze raz spójrz mi w oczy... - Zadrżała.
Czuła, że to może być najgorsza próba jej prawdomówności, ale nie miała wyjścia
i zrobiła to. - A teraz powiedz, że mnie nie kochasz... Jeśli to zrobisz, dam
ci spokój, którego chcesz.
Wiedziała, że tonie w lodowatym
oceanie cierpienia, a ciepło jego dłoni było dla niej jak tratwa ratunkowa.
Wystarczyło tylko mocno uchwycić, aby nie pójść na dno, a potem długo cieszyć
się miłością i szczęściem. Nie zrobiła tego jednak. Skłamała, patrząc mu w
oczy.
- Nie kocham cię.
Przez chwilę trwali, wpatrując się w
siebie w milczeniu. Jego oczy, te oczy... Można było teraz z nich wyczytać
wszystkie uczucia jakie zawładnęły jego sercem i duszą. Żal, ból, gorycz
porzucenia… Te iskry radości, które ją kiedyś urzekły, zostały teraz zgaszone
jej własnymi słowami. Była pewna, że ten widok na zawsze pozostanie w jej
pamięci, a w sercu pozostawi ogromną bliznę, szczególnie teraz, kiedy na nowo
zabłyszczały w nich łzy. Nie słyszała nic, prócz jego głośnego oddechu. Nie
wytrzymała naporu tego spojrzenia pełnego bólu, spuściła wzrok.
Poczuła, jak wolno rozluźnia uścisk
swoich dłoni, delikatnych i smukłych. Tak bardzo lubiła ten dotyk, czasem
zaborczy, czasem delikatny jak muśnięcie wiatru. Teraz wszystko to stawało się
przeszłością, bolesnym wspomnieniem. Ostatni raz przesunął nimi po jej skórze.
Zrobił to z niezwykłą delikatnością i namaszczeniem, jakby jej ręce były
świętością. W końcu bezwładnie wysunęły się z jego dłoni, tych, które przecież
mogły być jej ratunkiem. Teraz drżały z rozpaczy. Cofnął się kilka kroków do
tyłu, potykając o próg drzwi na taras. Znów ich spojrzenia się spotkały. Głębia
żalu w jego oczach wypalała ten widok na zawsze w jej pamięci. Na skórze rąk,
czuła jeszcze delikatny dotyk jego dłoni. Wystarczyło tylko jedno jej słowo,
które samo cisnęło się na usta, tylko jedno jedyne, które byłoby zaprzeczeniem
wszystkich dotychczasowych kłamstw, a wszystko byłoby jak dawniej. Wystarczyło
kilka sekund, aby zatrzymać tę karuzelę kłamstwa, którą sama rozkręciła…
Ale nie zatrzymała jej.
Widziała, jak łzy napływają mu do
oczu. Ona jeszcze trzymała się, ale czy można powiedzieć, że dzielnie...?
Te wszystkie emocje sprawiły, że znów
zrobiło jej się słabo. Przymknęła oczy, chciała, żeby już poszedł, żeby już nie
musiała patrzeć na jego cierpienie. To było dla niej najboleśniejszym doznaniem
w tym wszystkim. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo go
zraniła. Jedno jego spojrzenie rozwiało wszystkie wątpliwości. Była pewna jego
miłości, jak nigdy niczego na świecie.
I właśnie wtedy bez słowa odwrócił
się i cicho wyszedł.
Przez chwilę stała nieruchomo wsparta
o barierkę tarasu. Łzy samoistnie zaczęły wypływać spod jej powiek. To koniec,
stało się to czego chciała, tylko czy naprawdę...?
Usłyszała dochodzący z dołu odgłos
zatrzaskiwanych drzwi w samochodzie. Podążyła spojrzeniem za tym autem, kiedy
ruszyło. Bezwładnie osunęła się na posadzkę tarasu. Miała wrażenie, że ból
rozdziera jej serce na strzępy.
- Kocham cię Bill... Tak bardzo
kocham... - wyszeptała przez łzy.
Nieee nie nie :( dlaczego? Biedny Bill, co musi teraz czuć. Jego wielka miłość legła w gruzach. Przecież on się załamie. Mam nadzieję,ze Tom odkryje prawdę i Simone gorzko pożałuje.
OdpowiedzUsuńTak trudno mi teraz odnosić się do komentarzy, aby nie zdradzić dalszego ciągu. Sytuacja stała się bardzo trudna dla obojga. Mam nadzieję, że dalszy Ciąg nie zawiedzie Cię. Pozdrawiam :*
UsuńTak mi było szkoda tego Billa, śmierci jego duszy, jego cierpienia... Babette zabiła go wtedy, odebrała marzenia i wepchnęła w ramiona samego diabła. Myślała, że robi dobrze, ale czy jednak...? Zdaje mi się, że jest jakiś sens w tym, a jednocześnie wcale go nie ma. To samoistne skazywanie się na życie w potępieniu i wiecznym powracaniu do wspomnień, bo - patrząc na to realnie - rodzice nigdy nie powinni wpieprzać się w związki swoich dzieci. (Napisałabym coś jeszcze, ale wyjdę na spamerkę i mi przyłożysz xD).
OdpowiedzUsuńKońcówka jest piękna, pełna emocji mimo, że dramatyczna. Uwielbiam, kocham, lubię, wielbię! Buzi kochana <3
Wydawało się, że dla obojga tak będzie lepiej, bo ten związek nie ma przyszłości, i tak po prawdzie nikt nie wie jakby było, gdyby ten etap zakończył się zupełnie inaczej, życie mogłoby dopisać zupełnie inny scenariusz.
UsuńBuziaki ;*
Ostatni raz czytam MI na leżąco... mam łzy wszędzie... nawet na szyi... :/
OdpowiedzUsuńTak jak mnie strasznie ten dzieciak wkurzał, tak teraz mi go strasznie szkoda. Ona mogła go przecież zniszczyć... mógł się stoczyć, zaćpać lub coś w tym stylu. Ehhh... ale ona tez biedna... musiała tak udawać... a przecież tak go kocha... przeklęta Simone...
A on w końcu uwierzył? Ehhh... okropne... może gdyby był straszy to dalej by w to brnal. Ale gdyby był starszy nigdy by do tego tez nie doszło. Paskudna sytuacja i jedyne wyjście. Chce juz RTR... bo to mnie boli... bardzo... :< i bolało niestety będzie... :<
Mówiłam, że będę płakać... i widzisz... płacze ciągle jak głupia pisząc ten nieskładny komentarz.
Dziękuję za te emocje.
Buziaki :*
Ja Ty teraz płaczesz to co będzie na końcu? Aż się boję... Tak, mógł bardzo źle skończyć i pewnie tak by się stało, gdyby nie... Bez spoilerowania xD Gdyby był starszy, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
UsuńDo zobaczenia pod kolejną częścią :*
Gdyby nie P.? Może faktycznie było coś o tym wspomniane ale tego juz nie pamiętam. Ciesz się. :P
UsuńTak, ale nie tylko, główną rolę odegrała nadzieja.
UsuńJejku tak długo czekałam do końca, myślałam ze sie jednak rozmyśli ale nie. Długo trwało zanim doszłam.do końca, a tu tyle sie działo. Co cos fajnego to jakiś ludz po chleb przyszedł... Ja się pytam jak tu czytać w takich warunkach? 😉
OdpowiedzUsuńNo powiem ci -a raczej napisze, że szkoda ze to się juz kończy. Ale wiem że jest druga część- zgadza się?
Chce juz kolejny rozdział!!!
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel
Haha czytasz w pracy, to nic dziwnego kochana ;D
UsuńDokładnie, będzie kontynuacja, więc jeszcze nie pożegnamy się z naszymi bohaterami.
Pozdrawiam cieplutko :*
Tak bardzo mi ich żal. Nie wiem, kogo bardziej...Nie chcę wiedzieć, ile sił musiało kosztować Babette kłamanie Kaulitzowi prosto w oczy, działanie wbrew sercu, które krzyczało, że kocha... Nie wyobrażam sobie, jak bardzo Bill poczuł się oszukany i wykorzystany, skoro uwierzył w te rozdzierające serce słowa... Tylko czy to był słuszny wybór? Na pewno ogromnie bolesny...
OdpowiedzUsuńTen rozdział przepełniony był wielkim smutkiem, zresztą nic dziwnego, rozstania nie są przyjemne. Z każdym zdaniem emocje stawały się bardziej intensywne i przysłowiowy piasek wkradł się pod moje powieki... Dziękuję. Muszę przyznać, że nie często mi się to zdarza.
Buziaki! :*
Ona myślała, że to najlepsze wyjście, aby uratować go, nie wierzyła, że ten związek ma przyszłość, bała się, że jeśli tego nie zakończy, prędzej czy później on ulegnie wpływowi matki, albo czując, że uczucie wypaliło się, sam to zakończy. Tego bała się najbardziej, czy postąpiła słusznie? Trudno powiedzieć.
UsuńDziękuję ;*
Nie nie nie... ja chyba snie. Po przeczytaniu tego rozdziału jestem cała zalana łzami. Doskonale wiem jak czuje się osoba która mówi, ze kogoś nie kocha a jest inaczej. Wtedy myśli się,ze to najlepsze rozwiązanie ale tak nie jest. Później żałuję się słów które się powiedziało. Liczę na to, że sie pogodza. Bo miłość zawsze wygrywa. Czekam na rozdział Caroline
OdpowiedzUsuńNie płacz, bo jeszcze nie pora na łzy. Ona z pewnością żałowała tych słów, jednak wierzyła, że mimo, że to bolesne, to jednak najlepsze rozwiązanie przede wszystkim dla niego, dla jego przyszłości i relacji z matką.
UsuńDziękuję i do zobaczenia pod kolejną częścią niebawem ;*