Część
5.
„Stało się, mój drogi stało się,
a przysięgałam Bogu, że na wieki Cię mam.
Rozbił się ogród, rozbił się dzban,
nasze mieszkanie ze szklanych ścian,
a przysięgałam Bogu, że na wieki Cię mam.
Rozbił się ogród, rozbił się dzban,
nasze mieszkanie ze szklanych ścian,
Po
prostu stało się, wiatr porwał imię twe...”
Bajm – „Stało się”
Obudził
się grubo po dziesiątej i zastanowił nad tym, czy przypadkiem nie był z kimś
wcześniej umówiony. Wczorajszego wieczoru nawet tego nie sprawdził, jak też nie
pomyślał o włączeniu budzika. Sięgnął leniwie po telefon i zerknął w terminarz.
Na szczęście w wytwórni miał być dopiero o piętnastej. Poleżał drzemiąc jeszcze
kilkanaście minut, ale głód i wdzierający się w jego zmysł węchu zapach, nie
pozwolił na dłuższe leniuchowanie. Wstał i najpierw na dłuższą chwilę zamknął
się w łazience, po wyjściu z której skierował swoje kroki do kuchni, gdzie
krzątała się w dobrym humorze, Patrizia. Bez słowa napełnił filiżankę kawą z
ekspresu i stawiając ją na ladzie barku, usiadł na wysokim krześle. Kątem oka
zobaczyła go i odwróciła się z uśmiechem.
-
Cześć kochanie - Cmoknęła go w policzek, przechylając się przez ladę.
Zastanowił
się teraz, skąd w niej tyle radości? Patrząc na jej roześmianą twarz, nie można
było zobaczyć śladu po przykrości jakiej w nocy od niego doznała. Zachowywała
się, jakby zupełnie nic się nie stało, albo jakby wczorajszy wieczór należał do
najpiękniejszych w jej życiu.
-
Na co masz ochotę? - zapytała, pokazując mu wybór śniadaniowych smakołyków,
jakie dla niego przygotowała.
-
Mogą być tosty z szynką - odparł bez większego entuzjazmu.
Sam
był na siebie zły, że nie potrafi być dla niej miły, okazać odrobiny ciepła.
Ona puściła w niepamięć wczorajszą, nocną porażkę, gdy tymczasem on, nawet
uśmiechem nie potrafił podziękować jej za to własnoręcznie przygotowane
śniadanie. Ale taka właśnie była jego natura, choćby chciał, udawanie nie było
nigdy jego mocną stroną.
Jadł
w milczeniu, nawet nie próbując podnieść na nią wzroku. Podeszła do niego i
obejmując delikatnie od tyłu, przylgnęła do jego pleców, lekko opierając brodę
o ramię.
-
Jesteś ostatnio taki przemęczony, ciągle tylko pracujesz, może w sobotę
poszlibyśmy do klubu? - zapytała ostrożnie, jakby bojąc się jego reakcji. Nie
odpowiadał. - Tak dawno nigdzie nie byliśmy... Może zarezerwuję stolik w
„Capri”?
-
Jeśli chcesz, możemy pójść - odparł beznamiętnie.
-
Zadzwonię do Schmidt'ów i Kohnert'ów, może też się wybiorą?
-
Zadzwoń.
-
A może Lucienne z Tomem też by poszli?
-
Wątpię, widziałem się z Tomem wczoraj, mają w sobotę jakichś gości - powiedział
Bill, wkładając do ust ostatni kęs śniadania.
-
A jakich gości? - zapytała.
-
Nie wiem, podobno zaprosili jakąś kobietę, która będzie współpracować z
Lucienne i kogoś tam jeszcze.
-
Szkoda... - westchnęła Patrizia. - Tom zawsze potrafi rozruszać towarzystwo,
ale może ci goście nie będą siedzieli zbyt długo?
Bill
nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami, wstał i wyszedł z kuchni. Patrizia powiodła
za nim rozżalonym wzrokiem.
Czasem
była sama na siebie zła za tą potulność, uległość, za to znoszenie jego
humorów. Ale z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że właśnie dlatego z
nią jest, i również nadzieję, że być może po latach troski i poświęcenia,
odwzajemni w końcu jej uczucie. Nigdy nie mamił jej kłamstwem, nie mówił słów
bez pokrycia, żadnych wyznań, może poza wyrażaniem swoich pragnień, kiedy
chciał uprawiać z nią seks, ale nigdy nie powiedział, że chce się z nią kochać,
tego słowa po prostu nie było w jego słowniku. On mówił tylko: „Chodźmy do łóżka”. Zawsze miała
świadomość, że jest z nią tylko z przyjaźni, przywiązania i wdzięczności, ale
uparcie wierzyła, że kiedyś usłyszy wreszcie to magiczne „kocham”. Przecież
zdarza się tak, że miłość rodzi się z przyzwyczajenia, wzajemnej troski i
oddania kochającej osoby, tylko gdzie to się zdarza…? W filmach? W książkach?
Mimo to marzyła o takiej chwili i zazdrościła tamtej, która zapewne słyszała to
słowo z jego ust nie raz, której zdjęcie, jak święta relikwia niezmiennie od
tylu lat tkwiło w szufladzie jego szafki. Tyle razy z nienawiścią patrzyła w
twarz tamtej kobiecie z fotografii, tyle łez z jej powodu popłynęło po
policzkach. Cóż z tego, że fizycznie jej tu nie było, jeśli duchem wciąż
boleśnie ich dzieliła?
Kiedyś,
w wielkiej tajemnicy opowiedziała jej o tym wszystkim Lucienne, która wprawdzie
nie znała jej osobiście, ale wiedziała o wszystkim od Toma. Wielka miłość,
bolesne rozstanie, jej nagły wyjazd, cierpienie Billa... Miała to wszystko
niemal wyryte w pamięci, znała każdy szczegół tej historii. Wkrótce po tym go
poznała i chociaż wtedy był wrakiem człowieka - pokochała, uratowała od
niechybnej zagłady. Swoją ogromną troską i oddaniem, wzbudziła w nim zaufanie.
Pozwolił jej się sobą zająć, dzięki niej porzucił nadzieję odzyskania swojej
miłości, a wkrótce potem sam zaopiekował się nią i dzieckiem. Wszystko jakoś
zaczęło się układać, była szczęśliwa, chociaż nigdy nie otrzymała za to
najwyższej nagrody - jego miłości, jednak wciąż miała nadzieję, bo wraz z
upływającym czasem był coraz bardziej jej oddany, zarówno w dzień, jak i w
nocy. Był to bardzo powolny proces, ale czuła, że w końcu spełni się jej
marzenie.
Teraz
jednak, od niespełna dwóch tygodni miała wrażenie, że znów się oddala, jest
nieobecny, błądzi myślami gdzieś daleko. Starała się kolejny raz do niego
zbliżyć, tymi samymi metodami co zwykle; dobrocią, uległością, całkowitym
oddaniem, tylko, że tym razem to niestety już nie skutkowało. Nie roztapiało jego
serca jak zwykle, nie niosło za sobą żadnej reakcji. Wszystko z jakiegoś powodu
się waliło, a ona nie miała pojęcia dlaczego…
Zaczynała
wątpić, czy on kiedykolwiek będzie w stanie ją pokochać. A jednak wciąż
walczyła o niego, bo tak naprawdę, choć fizycznie był przy niej, to nigdy nie
miała go całego, nigdy do niej w pełni nie należał. Jednak była silna,
wiedziała, że dla niego i jego miłości jest w stanie znieść wszystko i niczego
się nie bała.
Niczego,
prócz jednego...
Przez
te wszystkie lata dreszczem strachu okrywała ją myśl o pewnym dniu, być może
odległym, a może mającym nastąpić już wkrótce, choć marzyła o tym, aby nie
nadszedł nigdy. Dzień w którym okaże się, że kobieta z fotografii wróciła…
Wiedziała, że w tym dniu może stracić wszystko, a tym wszystkim nie były
pieniądze, jakie dzięki niemu miała, piękny samochód, ani ten dom, w którym od
tylu lat mieszkali.
Dla
niej tym wszystkim był on...
~
Starała
się wyglądać pięknie, tak, żeby wzbudzić w oczach innych mężczyzn pożądanie.
Pragnęła, aby patrzyli na nią z zazdrością, podziwem, rozbierali ją wzrokiem,
tak, żeby to widział i być może wreszcie docenił, zauważył ją jako piękną
kobietę, swoją kobietę. Wiedziała, że w tej opiętej spódnicy, z dużymi
rozcięciami po bokach wygląda kusząco. Nie lubiła typowej mini, zawsze uważała,
że zbyt wiele odsłania, nie pozwalając wykazać się męskiej wyobraźni. Mężczyźni
owszem, są wzrokowcami, ale nie przepadają też za tym, jeśli mają od razu wszystko
w zasięgu wzroku. Lepiej zmysłowo założyć nogę na nogę, odsłaniając ponętnie
udo, niż już na wejściu pokazać wszystko.
Właśnie
takie wnioski ze wszystkich imprez wyciągnęła Patrizia i zawsze się starała
korzystać ze swoich spostrzeżeń, choć zdawałoby się, że ona od zawsze uwodziła
tylko jednego mężczyznę. Tak więc do seksownej spódnicy dobrała odpowiednią
bluzkę, oczywiście zapiętą na tyle małych guziczków, ile było trzeba. W sam
raz, aby każdy mógł zauważyć wyeksponowane w tym dekolcie dwie kobiece
wypukłości, z których była bardzo dumna, bo były niemal idealne. Jeszcze tylko
kilka ozdób, długie kolczyki i oczywiście wysokie obcasy, bo co jak co, ale
takie buty na zgrabnych nogach kobiet, mężczyźni zawsze lubili najbardziej.
Ostatni
rzut oka na swoje odbicie w lustrze i pewna swojego czaru, stanęła przy wejściu
do salonu.
-
Możemy iść kochanie - uśmiechnęła się do Billa, który przerzucając pilotem
kolejny kanał w telewizorze, nie zaszczycił ją nawet jednym spojrzeniem.
-
Już - powiedział, podnosząc się niechętnie z kanapy i mimowolnie spoglądając na
nią.
Jego
obojętny wzrok, niemal ją zranił. Nawet nie zauważył, ile włożyła starań w swój
wygląd. Za to ona, znów była wpatrzona w niego jak w jakieś bóstwo, czcząc go
już samym spojrzeniem. Choć on dla odmiany, nie włożył w swój wygląd nawet
odrobiny wysiłku, to i tak wyglądał świetnie. Czarne spodnie, zwykła, czarna
koszula i te półdługie, czarne włosy, opadające na męskie, silne ramiona sprawiły,
że po jej ciele przepłynął przyjemny, ciepły dreszcz podniecenia.
Zarzucił
pospiesznie na siebie kurtkę i podał jej płaszcz, po czym otworzył drzwi.
-
A gdzie taksówka? - zdziwiła się, widząc na podjeździe jego samochód.
-
Jedziemy moim, nie będę pił - powiedział sucho.
Była
trochę zawiedziona. Nie lubiła kiedy się upijał, ale niewielka ilość alkoholu
zawsze sprawiała, że robił się bardziej rozmowny, otwarty i chętny na seks.
Dzisiaj właśnie miała nadzieję, że po wspaniałej zabawie w klubie, być może
wreszcie uda jej się rozpalić jego zmysły w sypialni. Teraz, swoim zamiarem,
skutecznie zgasił jej nadzieję. Czuła, że jedzie z nią tylko dla świętego
spokoju, ot tak po prostu, od niechcenia. Ostatnio na kompletnie nic nie
reagował choćby odrobiną entuzjazmu, bez cienia sprzeciwu przytakiwał jej,
zgadzał się na niemal każdy pomysł, prawie zawsze dodając to znienawidzone
przez nią „jak chcesz”, zupełnie jakby nagle wszystko mu zobojętniało, łącznie
z życiem.
Bez
słowa wsiadła, zamykając za sobą drzwi auta. Jeśli cały wieczór zachowa się tak
obojętnie, a ona kolejny raz będzie starała się mu przypodobać i go rozweselić,
znów stanie się pośmiewiskiem wśród znajomych, zresztą nie pierwszy raz. Kiedyś
było jej wszystko jedno co myślą inni, ale od pewnego czasu, każde takie
upokorzenie bardzo ją przytłaczało, przeżywała wszystko o wiele mocniej, a może
po prostu zaczynało już brakować jej sił…?
Zawsze w
takich sytuacjach ratunkiem był Tom, bo on jak nikt inny potrafił wprowadzić
brata w dobry nastrój i dlatego bardzo żałowała, że nie będzie go z nimi tej
nocy. A może jednak to spotkanie w ich domu już się skończyło? Prawdę
powiedziawszy, było już dość późno, więc może państwo Kaulitz pożegnali gości i
będą mogli wybrać się z nimi do tego klubu? Mogłaby zatelefonować teraz do
Lucienne, ale Billowi z pewnością taka natarczywość nie spodobałaby się, więc
musiała wymyślić całkiem inny fortel. I nawet dość szybko coś sensownego
przyszło jej do głowy…
-
Jeśli jedziemy samochodem, to podjedźmy na sekundę do Toma. Wzięłabym od
Lucienne prospekty, bo Ann mnie prosiła i może udałoby mi się ich wyciągnąć? -
poprosiła w końcu i uśmiechnęła się ciepło.
-
Jak chcesz – Znów usłyszała tę krótką, pełną chłodu odpowiedź.
Na
wszystko bez entuzjazmu się zgadzał, w niczym się nie sprzeciwiał, w dodatku
mówił to z taką apatią i niemal mrożącą obojętnością w głosie. Gdyby choć raz
powiedział „nie”, albo podniósł głos, krzyknął, lub choćby zaklął. Męczyła ją
ta jego obojętność, totalny brak zainteresowania, wręcz jawna indolencja. Czasem
miała wrażenie, że stał się marionetką, sterowaną lalką, a nie żywym
człowiekiem. Oddychał, chodził, ale zachowywał się tak, jakby już dawno uszło z
niego życie, jakby w miejsce jego mózgu, ktoś wszczepił mózg robota, kompletnie
bez uczuć.
Ale
Patrizia nie miała pojęcia, że w tym na pozór nieczułym człowieku, różnorakich
innych uczuć jest aż nadto…
Zatrzymał
się pod domem Toma i Lucienne. Wszystkie światła w salonie były rozpalone, co
wskazywało na to, że jeszcze nie pozbyli się gości. Patrizia westchnęła, bo
taka perspektywa wcale jej nie ucieszyła. Postanowiła jednak zaryzykować i
sprawdzić, w dodatku miała wziąć od Lucienne prospekty, które wprawdzie były
tylko pretekstem, ale i tak powinna je w końcu odebrać.
-
Idziesz ze mną? - zapytała wysiadając.
-
A po co? Przecież widać, że jeszcze mają gości - odparł Bill krótko, rozciągając
się na siedzeniu. - Weź szybko te prospekty i jedziemy – dodał apatycznie.
Wyglądało
na to, że ktoś z gości nie domknął furtki wchodząc, bądź wychodząc; weszła więc
i po chwili nacisnęła mały przycisk dzwonka przy drzwiach. Zaraz też otworzyła
jej gosposia.
-
Cześć Martha - zwróciła się do niej z uśmiechem i nie czekając, aż zapowie
gościa państwu, skierowała swe kroki wprost do holu, a zaraz potem ku
rozświetlonym, szeroko otwartym, dwuskrzydłowym drzwiom salonu.
-
Dobry wieczór! – Głośno i radośnie powitała siedzących wewnątrz gości, stając u
wejścia. Faktycznie, przy owalnym, zastawionym stole siedziało kilka osób.
Wszyscy zwrócili głowy w jej stronę.
-
Patrizia? - Usłyszała zdziwiony i nieco zakłopotany głos Lucienne. Spojrzała na
gospodynię i szczebiotliwym tonem wypowiedziała jedynie część zamierzonego
zdania:
-
Przepraszam, ja tylko na chwileczkę, chcia... - Nagle jej głos zamarł w pół
zdania, a widoczny jeszcze przed chwilą uśmiech, błyskawicznie znikł jej z
twarzy. W jednej chwili pobladła, jakby miała upaść w miejscu w którym stała, a
zaraz potem oblała się pąsowym rumieńcem. Świat zawirował przed oczami, a
ciałem zawładnęła fala gorąca. Obraz jaki zobaczyła, sprawił, że chciała w tej
chwili zniknąć, zapaść się pod ziemię, albo najlepiej cofnąć czas chociaż o te
kilka minut i nigdy się tu nie pojawić. Gdyby tylko wiedziała…
Obok
Toma, przy stole siedziała ona, kobieta z fotografii, ta, której wspomnienie
tyle lat spędzało jej sen z powiek, przez którą tyle wycierpiała i wypłakała
tyle łez. Teraz właśnie ta sama kobieta patrzyła na nią zza stołu z delikatnym,
niepewnym uśmiechem i lekkim zdziwieniem, jakby wzrokiem pytała, kim ta
dziewczyna jest i co tu robi? Nie znała jej, to było pewne, jednak Patrizia
znała ją doskonale, tę twarz poznałaby nawet w ciemnościach, w wielkim tłumie,
wśród tysiąca innych kobiet. Tyle lat bała się tego dnia, tej chwili, jednak
podświadomie wierzyła, miała nadzieję, że one nigdy nie nadejdą. Teraz zdała
sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliła…
-
Coś się stało? - Usłyszała troskliwy głos stojącej tuż obok Lucienne, jaki
wyrwał ją na chwilę z więzienia pełnych obaw myśli.
-
Nie, nic... Jedziemy do tego klubu, więc myśleliśmy, że was wyciągniemy, ale to
nic, skoro już tu jestem, to wezmę prospekty dla Ann - Zdołała z siebie
wydusić, siląc się na wymuszony uśmiech. Starała się nie patrzeć w tamtą
stronę, lecz nie mogła się powstrzymać i jej wzrok wciąż uciekał w kierunku
tamtej kobiety.
Była
piękna, choć już nie taka młoda. Czarne pukle długich, falowanych włosów,
opadały na ramiona. Mimo swojego dojrzałego już wieku, miała gładką i lekko śniadą
cerę, której koloryt podkreślała biała, wieczorowa bluzka ze złoceniami, a ona
teraz mogła tylko mieć do siebie żal, że tu przyszła. Wiedziała, że ten obraz
zostanie w niej niczym cierń i nie zdoła wyrzucić go z pamięci. Od tej chwili
będzie towarzyszył jej już zawsze, w dzień i w nocy… Tak bardzo tego żałowała, wolałaby
raczej żyć w nieświadomości, bo świadomość, że ona tu jest, tak blisko niego
bolała tak samo, jak jej widok...
-
Wejdź na chwilę - zaproponowała Lucienne, bardziej z grzeczności niż chęci.
-
No wchodź Patrizia, a gdzie masz Billa? - zapytał nagle, siedzący przy stole
Mark.
W
tym momencie Babette, która zdawała się już nie zwracać uwagi na przybyłą
pochłonięta rozmową z Tomem, błyskawicznie zwróciła oczy w kierunku Patrizii.
Teraz, już świadome swoich położeń obydwie kobiety, zmierzyły się przenikliwym
spojrzeniem, co nie umknęło uwadze wtajemniczonych w tę relację tu obecnych.
Było pewne, że prędzej czy później spotkają się, ale nikt nie spodziewał się,
że nastąpi to tak szybko i w takich niezręcznych okolicznościach.
A
więc to była jego kobieta... Wiele razy Babette zastanawiała się jak ona
wygląda, czy jest młoda, czy choć trochę podobna do niej, czy może zupełnie
inna?
No
tak, mogła się tego spodziewać, była młodsza, piękna, miała idealną figurę,
zgrabne nogi i była zupełnie niepodobna do niej. Żal i tęsknota za utraconą
miłością, zmroziły jej serce. Cały czas wmawiała sobie, że nie wraca tutaj z
żadną nadzieją. Teraz zrozumiała, że okłamała samą siebie. Kochała go równie
mocno jak przed laty i choć wciąż się oszukiwała, że nie, to skrycie marzyła, że
go odzyska. Patrząc na tę piękną kobietę upewniła się, że po prostu nie ma
szans. Przecież to ona była z nim przez te wszystkie lata, na dobre i na złe.
Zanim zdecydowała o powrocie, powinna była się nad tym wszystkim dobrze zastanowić,
o wszystko wypytać Julię i pozbyć złudzeń, kiedy jeszcze miała na to czas.
Teraz już było za późno.
-
Bill czeka w samochodzie, jedziemy do klubu, mamy dzisiaj takie tylko nasze,
małe święto - powiedziała dobitnie Patrizia, odzyskując nagle rezon. Skłamała,
nie było żadnego święta, nigdy nie obchodzili żadnych rocznic. On po prostu
tego nie chciał. Kiedy na pierwszy rok znajomości kupiła mu prezent przyjął go,
ale powiedział, żeby nigdy więcej tego nie robiła, i tak już zostało. Nie świętował
z nią żadnej rocznicy, w ogóle nie przywiązywał do tego wagi, nie obchodziło go
to. Jedyną datę, jaką pamiętał to dzień, w którym stracił swoją miłość i
każdego roku, właśnie tego dnia samotnie odwiedzał taras widokowy na
lotnisku.
Tom
spojrzał na nią ze zdziwieniem i uśmiechnął się pod nosem ironicznie. Doskonale
wiedział, że blefuje, wiedział, że chciała pokazać kto tu jest górą i udało jej
się to, bo po minie Babette zorientował się, jak bardzo ją to wszystko
zabolało.
-
Proszę - powiedziała Lucienne, która właśnie przyniosła prospekty. Patrizia
jeszcze raz przebiegła triumfalnym wzrokiem po wszystkich.
-
Dobranoc - pożegnała się, wycofując w kierunku drzwi wyjściowych. Dopiero teraz
emocje zaczęły panować nad nią na dobre, już nie musiała udawać.
-
Skąd ta kobieta się wzięła i co u was w ogóle robi? Ona wróciła?! Dlaczego mi
nie powiedziałaś, że ona wróciła? Lucienne… – Pełnym wyrzutu, chaotycznym
szeptem, łamiącym się głosem zwróciła się do dziewczyny, będąc już przy drzwiach.
Gospodyni domu westchnęła tylko, nie
była przygotowana na tę rozmowę, ani tym bardziej na takie nagłe wtargnięcie
Patrizii. Sytuacja była rzeczywiście niezręczna.
-
Nie zdążyłam, po prostu to wszystko stało się tak nagle, ja ją poznałam półtora
tygodnia temu, współpracuję z nią, a my nie widziałyśmy się w tym czasie. - Starała
się jakoś wytłumaczyć to wszystko Lucienne.
-
Mogłaś zadzwonić, przecież mogłyśmy się jakoś spotkać... - Patrizia była bliska
płaczu, roztrzęsiona, miała żal i nie potrafiła go ukryć. Jeśli w wejściu do
salonu trzymała jeszcze fason, teraz zaczynała rozklejać się na dobre.
-
Boże... I co ja teraz mam zrobić? Lucienne... - wyszeptała ze łzami w oczach.
Ogarnęła ją panika, czuła, że świat zaczął walić się jej na głowę.
-
Nie wiem, Patrizia, ja po prostu nie wiem... Nie myśl, że jestem przeciwko
tobie, ale nie potrafię ci pomóc i nie trzymam żadnej strony, poza tym chyba
obie nie mamy żadnego wpływu na to, co się wydarzy, wszystko będzie zależało od
niego, wiesz, jak bardzo ją kochał. Jeśli masz siłę, musisz po prostu o niego
walczyć... - Lucienne bezradnie rozłożyła ręce.
Chociaż
nigdy nie były przyjaciółkami, lubiła Patrizię. Widziała, jak bardzo zdruzgotała
ją świadomość powrotu Babette. Teraz była zwyczajnie załamana.
Jak ma
wyjść taka rozdygotana, wsiąść do samochodu i cokolwiek z siebie wydusić…?
-
Muszę wziąć się w garść, przecież on tam czeka, nie może się dowiedzieć... -
mówiła w panice. Uniosła oczy patrząc na Lucienne pytająco. Ta westchnęła
tylko, nic nie mówiąc. Wiedziała, że Tom nie poinformował go o tym, że Babette
dziś u nich będzie i chyba popełnił błąd. Teraz z pewnością dowie się o tym od
Patrizii, która mimo tego, co przed chwilą powiedziała, raczej nie będzie tego
taić, gotowa mu zrobić jeszcze dziś jakąś scenę. Jedno było pewne… Najwyraźniej
ani słowem nie wspomniał jej o tym, że jego dawna miłość znów jest w Berlinie. Zdziwił
ją jedynie fakt, że jeszcze nie poznała tego po jego zachowaniu. Przecież Bill
nigdy nie był mistrzem kamuflażu. Jeśli go coś trapiło, wszystko od razu można
było wyczytać z jego zachowania, jak z otwartej księgi, a zmartwienia i troski
zawsze malowały się na jego twarzy.
Patrizia
wyciągnęła z torebki chusteczkę. Spojrzała do lustra i przystawiła ją do
kącików oczu, aby wchłonęła łzy nie rozmazując makijażu.
-
Cześć... - powiedziała smutno wychodząc. Tuż za drzwiami przystanęła, wdychając
głęboko chłodne, jesienne powietrze, próbując się jakoś uspokoić. Wszystko tam
wewnątrz trwało nie więcej jak dziesięć minut, więc nic się nie stanie, jeśli
Bill jeszcze te kilka na nią poczeka. Bała się, tak bardzo się bała… Co ma
teraz zrobić? Jak postąpić? Czy powiedzieć mu o tym wprost, czy udawać, że nic
się nie stało i po prostu działać, najlepiej jak potrafi…? Ale jak zniszczyć
jego chłód, który pogłębia się z każdym dniem...?
„Półtora tygodnia...”, pomyślała, czując
jak serce podchodzi jej do gardła. Dopiero teraz zaczynała wszystko rozumieć i
każdy szczegół docierał do niej wyraziście, raniąc boleśnie, przeszywając
cienkim ostrzem z kolejnym wspomnieniem jego obojętności i jawnej apatii. Nigdy
nie płonął w ich związku żar obopólnej miłości, wiedziała, że jest z nią z
przyzwyczajenia i wdzięczności, nigdy też nie było idealnie, ale kompletnie nie
pojmowała tego wszystkiego co działo się ostatnio i nie mogła znaleźć na to
motywu, zastanawiała się co zrobiła źle. Dokładnie tyle czasu Bill był dla niej
obcy, dziwny i nieobecny. Dziś już miała pewność co było tego przyczyną.
Wciąż
nie wiedziała jak ma się zachować i czy powiedzieć mu jaki widok zastała u
Kaulitzów. Szybkim krokiem podeszła do samochodu i wsiadła.
-
Coś się stało? - spytał, widząc jej niewyraźną minę.
-
Nic, jedźmy - odpowiedziała zdławionym głosem.
Bill
nie miał ochoty wnikać co jest przyczyną pogorszenia jej humoru, skoro sama nie
chciała mu powiedzieć. Może po prostu w jakiś sposób spięła się z jego bratową?
Z tymi kobietami przecież nigdy nic nie było wiadomo. Jeśli tak, to pewnie za
chwilę jej przejdzie. Ruszył o nic więcej nie pytając.
Patrizia
siedziała z odwróconą w kierunku bocznej szyby głową, nie potrafiąc zapanować
nad swoimi emocjami. Łzy samoistnie zaczęły spływać jej po policzkach, z trudem
tłumiła wyrywający się z gardła szloch. Tak bardzo nie chciała ujawnić przed
nim swojej słabości, już i tak wystarczająco na każdym kroku to okazywała. Nie
miała już nawet ochoty jechać do żadnego klubu, teraz raczej wolałaby wrócić do
domu, albo gdzieś uciec i wypłakać się, wyrzucić z siebie swój żal i ból. Wraz
z mijającymi minutami zaczął narastać w niej gniew.
A
więc wiedział, doskonale wiedział, że ona wróciła i nie odezwał się nawet
słowem... Zastanowiła się teraz, czy może już się gdzieś spotkali, czy jego
wiedza opierała się tylko na wiadomościach od kogoś?
Mimo
wszystko jednak Billa odrobinę dziwiło, że zawsze mająca tyle do powiedzenia
Patrizia, tak długo nie odzywa się, więc zagadnął do niej.
-
A ty co tak cicho siedzisz? Zawsze masz tyle do powiedzenia, a teraz milczysz?
Lucienne cię wkurzyła? - roześmiał się, podejrzewając to od samego początku.
Wiedziała,
że jej milczenie jedynie wzbudzi w nim podejrzenia i będzie musiała w końcu się
odezwać. Nie była w stanie poskromić łez, schować gdzieś głęboko w sercu
swojego żalu, ani kłamać co tak bardzo ją dotknęło. Nie wytrzymała, zwróciła ku
niemu swoją zapłakaną twarz i dławionym łzami głosem, wykrztusiła:
-
Dlaczego...?
Skupiony
na prowadzeniu auta, zerknął na nią przez chwilę, znów patrząc na drogę. Nie
ukrywał swojego zdziwienia, bo kompletnie nie miał pojęcia o co jej chodzi.
-
Co?
-
Dlaczego mi nie powiedziałeś do cholery, że ona wróciła?! - krzyknęła mu prosto
w twarz zalana łzami, kiedy ponownie na nią spojrzał.
Poczuł
uścisk w gardle i przeszywający, zimny dreszcz. Przez moment wydało mu się
nawet, że nie ma czucia w dłoniach, więc mocniej zacisnął je na
kierownicy.
Zszokowany tym co właśnie wykrzyczała Patrizia,
zahamował nagle na środku jezdni, po czym zjechał na pobocze. Dłuższą chwilę
milczał przymknąwszy oczy, po czym spojrzał przed siebie, śledząc wzrokiem
mijające ich samochody.
-
Skąd wiesz? Lucienne ci powiedziała? - zapytał cicho, spokojnie.
-
Nikt mi nie powiedział! Widziałam ją, rozumiesz?! Ona tam jest, u Toma w domu, siedzi
przy stole z twoim bratem, z Lucienne, Markiem, Cecilią i jeszcze kimś! - krzyczała Patrizia, zanosząc się głośnym
płaczem. - To dlatego byłeś taki nieobecny, taki obcy... To przez nią, ty
ciągle ją kochasz! Boże, co ja takiego zrobiłam? Dlaczego mnie to spotyka...?
Ukryła
twarz w dłoniach szlochając, a jej ciałem wstrząsały spazmy. Bill siedział
nieruchomo z dłońmi wspartymi na kierownicy, ani drgnął sparaliżowany słowami,
jakie wykrzyczała mu Patrizia. Pętla nerwów zaciśnięta na jego szyi nawet na
moment nie rozluźniła się, nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa i miał
wrażenie, że brakuje mu powietrza. Nawet nie potrafiłby teraz jej pocieszyć,
więc nie próbował. Sam miał mętlik, był kompletnie zdezorientowany po tym co
usłyszał, więc milczał pochłonięty kłębiącymi się w jego głowie myślami.
A
więc to taki numer wyciął mu własny brat… Babette siedziała sobie teraz jak
gdyby nigdy nic na przyjęciu w jego domu, a on nawet nie raczył go o tym
powiadomić. Z każdą kolejną myślą wzbierała w nim złość, aż w końcu ogarnęła go
nieopisana wściekłość.
Dlaczego
Tom mu o tym nie wspomniał nawet słowem? Przecież i tak by tam nie poszedł, nie
chciałby się z nią spotkać pierwszy raz po tylu latach w takich
okolicznościach, ale do cholery miał prawo wiedzieć!
Nagle
Patrizia wysiadła z samochodu i zaczęła biec. Na pustej ulicy, słychać było tylko
oddalający się odgłos stukotu jej obcasów.
Mi jest tak szkoda Patrizii. Ona jest taka wrażliwa i jakaś w ogóle mi bliska. Zazwyczaj jest tak, że w opowiadaniach ta trzecia osoba jest nielubiana przez czytelników i wszyscy chcą aby zniknęła. Ale w MI i RTR jest inaczej (przynajmniej dla mnie xD). Martin był naprawdę świetnym facetem i było mi go ogromnie szkoda i tak samo szkoda mi Patrizii. Niczym na to nie zasłużyła. No ale w życiu często jest tak, że rzuca nam kłody pod nogi bez przyczyny. :(
OdpowiedzUsuńCoś tak refleksyjnie się zrobiło. Ale nie będę pisać więcej bo to, że kocham to opowiadanie i Twój sposób pisania mam nadzieje, ze wiesz, a treści wolę zbyt mocno nie komentować bo jeszcze coś mi się wymsknie, a tego byśmy nie chciały. :P
Buziaki :*
Dziękuję za jeden z moich ulubionych rozdziałów. :*
Zawsze jest ktoś pokrzywdzony w takim układzie... Trudno gdybać co by było, gdyby Babette nie uciekła, być może nie ułożyłoby im się i nie byłoby tyle ofiar tej miłości, jednak stało się tak, a nie inaczej, on nie chciał być sam, związał się z Patrizią, mimo, że nie tracił nadziei na powrót Babette.
UsuńDziękuję kochana, do następnego ;*
Ja na miejscu Billa wrocilabym tam i poszła pogadać z Tomem. Albo z nią jak już tam jest.
OdpowiedzUsuńA poza tym chce już kolejny rozdział i to jak najszybciej 😁😁
Już w kolejnym odcinku przekonasz się, co zrobi Bill, ale to nie jest dla niego łatwe, poczuł się oszukany przez własnego brata.
UsuńDziękuję, buziaki ;*
Co teraz zrobi Bill? Czy w samotności przetrawi to, że Tom zataił przed nim, że Babette jest blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki? Czy może pobiegnie szukać Patrizii? Albo wpadnie do domu bliźniaka, by zobaczyć ukochaną? Będę się zastanawiać aż do następnego rozdziału. :D
OdpowiedzUsuńPołożenie Pat, jak niegdyś Martina, jest okropne. Dziewczyna tak się stara, oddałaby serce Billowi, a ten nie zaszczyci jej ani jednym ciepłym słowem. Może gdyby nie była tak potulna i umiała się postawić, to zyskałaby więcej uwagi i szacunku ze strony Kaulitza... Kto wie.
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń!
Buziaki, kochana! :*
Bill jest impulsywnym człowiekiem, więc z pewnością nie przemilczy tego, a co zrobi dowiesz się już w kolejnej części.
UsuńW takich miłosnych układach zazwyczaj ktoś cierpi, może gdyby Bill był sam, byłoby łatwiej, ale jest tylko człowiekiem, który nie lubi samotności, no i związując się z Pati, miał nadzieję, że wreszcie zabije w sobie tę beznadziejną miłość, co nie udało mu się.
Dziękuję kochana, do następnej części ;*
Twoje historie zmotywowały mnie do stworzenia czegoś swojego :)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na dalszy rozwoj wydarzeń :)
To bardzo miłe uczucie, zainspirować kogoś do pisania. Mam nadzieję, że uda się stworzyć coś wciągającego!
UsuńZapraszam na dalsze części i dziękuję ;*