czwartek, 1 września 2016

Część 5.



Część 5.
ę„Stało się, mój drogi stało się,
a przysięgałam Bogu, że na wieki Cię mam.
Rozbił się ogród, rozbił się dzban,
nasze mieszkanie ze szklanych ścian,
Po prostu stało się, wiatr porwał imię twe...”
Bajm – „Stało się”


            Obudził się grubo po dziesiątej i zastanowił nad tym, czy przypadkiem nie był z kimś wcześniej umówiony. Wczorajszego wieczoru nawet tego nie sprawdził, jak też nie pomyślał o włączeniu budzika. Sięgnął leniwie po telefon i zerknął w terminarz. Na szczęście w wytwórni miał być dopiero o piętnastej. Poleżał drzemiąc jeszcze kilkanaście minut, ale głód i wdzierający się w jego zmysł węchu zapach, nie pozwolił na dłuższe leniuchowanie. Wstał i najpierw na dłuższą chwilę zamknął się w łazience, po wyjściu z której skierował swoje kroki do kuchni, gdzie krzątała się w dobrym humorze, Patrizia. Bez słowa napełnił filiżankę kawą z ekspresu i stawiając ją na ladzie barku, usiadł na wysokim krześle. Kątem oka zobaczyła go i odwróciła się z uśmiechem.
            - Cześć kochanie - Cmoknęła go w policzek, przechylając się przez ladę.  
            Zastanowił się teraz, skąd w niej tyle radości? Patrząc na jej roześmianą twarz, nie można było zobaczyć śladu po przykrości jakiej w nocy od niego doznała. Zachowywała się, jakby zupełnie nic się nie stało, albo jakby wczorajszy wieczór należał do najpiękniejszych w jej życiu.
            - Na co masz ochotę? - zapytała, pokazując mu wybór śniadaniowych smakołyków, jakie dla niego przygotowała.
            - Mogą być tosty z szynką - odparł bez większego entuzjazmu.
            Sam był na siebie zły, że nie potrafi być dla niej miły, okazać odrobiny ciepła. Ona puściła w niepamięć wczorajszą, nocną porażkę, gdy tymczasem on, nawet uśmiechem nie potrafił podziękować jej za to własnoręcznie przygotowane śniadanie. Ale taka właśnie była jego natura, choćby chciał, udawanie nie było nigdy jego mocną stroną.
            Jadł w milczeniu, nawet nie próbując podnieść na nią wzroku. Podeszła do niego i obejmując delikatnie od tyłu, przylgnęła do jego pleców, lekko opierając brodę o ramię.
            - Jesteś ostatnio taki przemęczony, ciągle tylko pracujesz, może w sobotę poszlibyśmy do klubu? - zapytała ostrożnie, jakby bojąc się jego reakcji. Nie odpowiadał. - Tak dawno nigdzie nie byliśmy... Może zarezerwuję stolik w „Capri”?
            - Jeśli chcesz, możemy pójść - odparł beznamiętnie.
            - Zadzwonię do Schmidt'ów i Kohnert'ów, może też się wybiorą?
            - Zadzwoń.
            - A może Lucienne z Tomem też by poszli?
            - Wątpię, widziałem się z Tomem wczoraj, mają w sobotę jakichś gości - powiedział Bill, wkładając do ust ostatni kęs śniadania.
            - A jakich gości? - zapytała.
            - Nie wiem, podobno zaprosili jakąś kobietę, która będzie współpracować z Lucienne i kogoś tam jeszcze.
            - Szkoda... - westchnęła Patrizia. - Tom zawsze potrafi rozruszać towarzystwo, ale może ci goście nie będą siedzieli zbyt długo?
            Bill nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami, wstał i wyszedł z kuchni. Patrizia powiodła za nim rozżalonym wzrokiem.
            Czasem była sama na siebie zła za tą potulność, uległość, za to znoszenie jego humorów. Ale z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że właśnie dlatego z nią jest, i również nadzieję, że być może po latach troski i poświęcenia, odwzajemni w końcu jej uczucie. Nigdy nie mamił jej kłamstwem, nie mówił słów bez pokrycia, żadnych wyznań, może poza wyrażaniem swoich pragnień, kiedy chciał uprawiać z nią seks, ale nigdy nie powiedział, że chce się z nią kochać, tego słowa po prostu nie było w jego słowniku. On mówił tylko: „Chodźmy do łóżka”. Zawsze miała świadomość, że jest z nią tylko z przyjaźni, przywiązania i wdzięczności, ale uparcie wierzyła, że kiedyś usłyszy wreszcie to magiczne „kocham”. Przecież zdarza się tak, że miłość rodzi się z przyzwyczajenia, wzajemnej troski i oddania kochającej osoby, tylko gdzie to się zdarza…? W filmach? W książkach? Mimo to marzyła o takiej chwili i zazdrościła tamtej, która zapewne słyszała to słowo z jego ust nie raz, której zdjęcie, jak święta relikwia niezmiennie od tylu lat tkwiło w szufladzie jego szafki. Tyle razy z nienawiścią patrzyła w twarz tamtej kobiecie z fotografii, tyle łez z jej powodu popłynęło po policzkach. Cóż z tego, że fizycznie jej tu nie było, jeśli duchem wciąż boleśnie ich dzieliła?
            Kiedyś, w wielkiej tajemnicy opowiedziała jej o tym wszystkim Lucienne, która wprawdzie nie znała jej osobiście, ale wiedziała o wszystkim od Toma. Wielka miłość, bolesne rozstanie, jej nagły wyjazd, cierpienie Billa... Miała to wszystko niemal wyryte w pamięci, znała każdy szczegół tej historii. Wkrótce po tym go poznała i chociaż wtedy był wrakiem człowieka - pokochała, uratowała od niechybnej zagłady. Swoją ogromną troską i oddaniem, wzbudziła w nim zaufanie. Pozwolił jej się sobą zająć, dzięki niej porzucił nadzieję odzyskania swojej miłości, a wkrótce potem sam zaopiekował się nią i dzieckiem. Wszystko jakoś zaczęło się układać, była szczęśliwa, chociaż nigdy nie otrzymała za to najwyższej nagrody - jego miłości, jednak wciąż miała nadzieję, bo wraz z upływającym czasem był coraz bardziej jej oddany, zarówno w dzień, jak i w nocy. Był to bardzo powolny proces, ale czuła, że w końcu spełni się jej marzenie.
            Teraz jednak, od niespełna dwóch tygodni miała wrażenie, że znów się oddala, jest nieobecny, błądzi myślami gdzieś daleko. Starała się kolejny raz do niego zbliżyć, tymi samymi metodami co zwykle; dobrocią, uległością, całkowitym oddaniem, tylko, że tym razem to niestety już nie skutkowało. Nie roztapiało jego serca jak zwykle, nie niosło za sobą żadnej reakcji. Wszystko z jakiegoś powodu się waliło, a ona nie miała pojęcia dlaczego…
            Zaczynała wątpić, czy on kiedykolwiek będzie w stanie ją pokochać. A jednak wciąż walczyła o niego, bo tak naprawdę, choć fizycznie był przy niej, to nigdy nie miała go całego, nigdy do niej w pełni nie należał. Jednak była silna, wiedziała, że dla niego i jego miłości jest w stanie znieść wszystko i niczego się nie bała.
            Niczego, prócz jednego...
            Przez te wszystkie lata dreszczem strachu okrywała ją myśl o pewnym dniu, być może odległym, a może mającym nastąpić już wkrótce, choć marzyła o tym, aby nie nadszedł nigdy. Dzień w którym okaże się, że kobieta z fotografii wróciła… Wiedziała, że w tym dniu może stracić wszystko, a tym wszystkim nie były pieniądze, jakie dzięki niemu miała, piękny samochód, ani ten dom, w którym od tylu lat mieszkali.
            Dla niej tym wszystkim był on...

~

            Starała się wyglądać pięknie, tak, żeby wzbudzić w oczach innych mężczyzn pożądanie. Pragnęła, aby patrzyli na nią z zazdrością, podziwem, rozbierali ją wzrokiem, tak, żeby to widział i być może wreszcie docenił, zauważył ją jako piękną kobietę, swoją kobietę. Wiedziała, że w tej opiętej spódnicy, z dużymi rozcięciami po bokach wygląda kusząco. Nie lubiła typowej mini, zawsze uważała, że zbyt wiele odsłania, nie pozwalając wykazać się męskiej wyobraźni. Mężczyźni owszem, są wzrokowcami, ale nie przepadają też za tym, jeśli mają od razu wszystko w zasięgu wzroku. Lepiej zmysłowo założyć nogę na nogę, odsłaniając ponętnie udo, niż już na wejściu pokazać wszystko.
            Właśnie takie wnioski ze wszystkich imprez wyciągnęła Patrizia i zawsze się starała korzystać ze swoich spostrzeżeń, choć zdawałoby się, że ona od zawsze uwodziła tylko jednego mężczyznę. Tak więc do seksownej spódnicy dobrała odpowiednią bluzkę, oczywiście zapiętą na tyle małych guziczków, ile było trzeba. W sam raz, aby każdy mógł zauważyć wyeksponowane w tym dekolcie dwie kobiece wypukłości, z których była bardzo dumna, bo były niemal idealne. Jeszcze tylko kilka ozdób, długie kolczyki i oczywiście wysokie obcasy, bo co jak co, ale takie buty na zgrabnych nogach kobiet, mężczyźni zawsze lubili najbardziej.
            Ostatni rzut oka na swoje odbicie w lustrze i pewna swojego czaru, stanęła przy wejściu do salonu.
            - Możemy iść kochanie - uśmiechnęła się do Billa, który przerzucając pilotem kolejny kanał w telewizorze, nie zaszczycił ją nawet jednym spojrzeniem.
            - Już - powiedział, podnosząc się niechętnie z kanapy i mimowolnie spoglądając na nią.
            Jego obojętny wzrok, niemal ją zranił. Nawet nie zauważył, ile włożyła starań w swój wygląd. Za to ona, znów była wpatrzona w niego jak w jakieś bóstwo, czcząc go już samym spojrzeniem. Choć on dla odmiany, nie włożył w swój wygląd nawet odrobiny wysiłku, to i tak wyglądał świetnie. Czarne spodnie, zwykła, czarna koszula i te półdługie, czarne włosy, opadające na męskie, silne ramiona sprawiły, że po jej ciele przepłynął przyjemny, ciepły dreszcz podniecenia.
            Zarzucił pospiesznie na siebie kurtkę i podał jej płaszcz, po czym otworzył drzwi.
            - A gdzie taksówka? - zdziwiła się, widząc na podjeździe jego samochód.
            - Jedziemy moim, nie będę pił - powiedział sucho.
            Była trochę zawiedziona. Nie lubiła kiedy się upijał, ale niewielka ilość alkoholu zawsze sprawiała, że robił się bardziej rozmowny, otwarty i chętny na seks. Dzisiaj właśnie miała nadzieję, że po wspaniałej zabawie w klubie, być może wreszcie uda jej się rozpalić jego zmysły w sypialni. Teraz, swoim zamiarem, skutecznie zgasił jej nadzieję. Czuła, że jedzie z nią tylko dla świętego spokoju, ot tak po prostu, od niechcenia. Ostatnio na kompletnie nic nie reagował choćby odrobiną entuzjazmu, bez cienia sprzeciwu przytakiwał jej, zgadzał się na niemal każdy pomysł, prawie zawsze dodając to znienawidzone przez nią „jak chcesz”, zupełnie jakby nagle wszystko mu zobojętniało, łącznie z życiem.
            Bez słowa wsiadła, zamykając za sobą drzwi auta. Jeśli cały wieczór zachowa się tak obojętnie, a ona kolejny raz będzie starała się mu przypodobać i go rozweselić, znów stanie się pośmiewiskiem wśród znajomych, zresztą nie pierwszy raz. Kiedyś było jej wszystko jedno co myślą inni, ale od pewnego czasu, każde takie upokorzenie bardzo ją przytłaczało, przeżywała wszystko o wiele mocniej, a może po prostu zaczynało już brakować jej sił…?
 Zawsze w takich sytuacjach ratunkiem był Tom, bo on jak nikt inny potrafił wprowadzić brata w dobry nastrój i dlatego bardzo żałowała, że nie będzie go z nimi tej nocy. A może jednak to spotkanie w ich domu już się skończyło? Prawdę powiedziawszy, było już dość późno, więc może państwo Kaulitz pożegnali gości i będą mogli wybrać się z nimi do tego klubu? Mogłaby zatelefonować teraz do Lucienne, ale Billowi z pewnością taka natarczywość nie spodobałaby się, więc musiała wymyślić całkiem inny fortel. I nawet dość szybko coś sensownego przyszło jej do głowy…
            - Jeśli jedziemy samochodem, to podjedźmy na sekundę do Toma. Wzięłabym od Lucienne prospekty, bo Ann mnie prosiła i może udałoby mi się ich wyciągnąć? - poprosiła w końcu i uśmiechnęła się ciepło.
            - Jak chcesz – Znów usłyszała tę krótką, pełną chłodu odpowiedź.
            Na wszystko bez entuzjazmu się zgadzał, w niczym się nie sprzeciwiał, w dodatku mówił to z taką apatią i niemal mrożącą obojętnością w głosie. Gdyby choć raz powiedział „nie”, albo podniósł głos, krzyknął, lub choćby zaklął. Męczyła ją ta jego obojętność, totalny brak zainteresowania, wręcz jawna indolencja. Czasem miała wrażenie, że stał się marionetką, sterowaną lalką, a nie żywym człowiekiem. Oddychał, chodził, ale zachowywał się tak, jakby już dawno uszło z niego życie, jakby w miejsce jego mózgu, ktoś wszczepił mózg robota, kompletnie bez uczuć.
            Ale Patrizia nie miała pojęcia, że w tym na pozór nieczułym człowieku, różnorakich innych uczuć jest aż nadto…
            Zatrzymał się pod domem Toma i Lucienne. Wszystkie światła w salonie były rozpalone, co wskazywało na to, że jeszcze nie pozbyli się gości. Patrizia westchnęła, bo taka perspektywa wcale jej nie ucieszyła. Postanowiła jednak zaryzykować i sprawdzić, w dodatku miała wziąć od Lucienne prospekty, które wprawdzie były tylko pretekstem, ale i tak powinna je w końcu odebrać.
            - Idziesz ze mną? - zapytała wysiadając.
            - A po co? Przecież widać, że jeszcze mają gości - odparł Bill krótko, rozciągając się na siedzeniu. - Weź szybko te prospekty i jedziemy – dodał apatycznie.
            Wyglądało na to, że ktoś z gości nie domknął furtki wchodząc, bądź wychodząc; weszła więc i po chwili nacisnęła mały przycisk dzwonka przy drzwiach. Zaraz też otworzyła jej gosposia.
            - Cześć Martha - zwróciła się do niej z uśmiechem i nie czekając, aż zapowie gościa państwu, skierowała swe kroki wprost do holu, a zaraz potem ku rozświetlonym, szeroko otwartym, dwuskrzydłowym drzwiom salonu.
            - Dobry wieczór! – Głośno i radośnie powitała siedzących wewnątrz gości, stając u wejścia. Faktycznie, przy owalnym, zastawionym stole siedziało kilka osób. Wszyscy zwrócili głowy w jej stronę.
            - Patrizia? - Usłyszała zdziwiony i nieco zakłopotany głos Lucienne. Spojrzała na gospodynię i szczebiotliwym tonem wypowiedziała jedynie część zamierzonego zdania:
            - Przepraszam, ja tylko na chwileczkę, chcia... - Nagle jej głos zamarł w pół zdania, a widoczny jeszcze przed chwilą uśmiech, błyskawicznie znikł jej z twarzy. W jednej chwili pobladła, jakby miała upaść w miejscu w którym stała, a zaraz potem oblała się pąsowym rumieńcem. Świat zawirował przed oczami, a ciałem zawładnęła fala gorąca. Obraz jaki zobaczyła, sprawił, że chciała w tej chwili zniknąć, zapaść się pod ziemię, albo najlepiej cofnąć czas chociaż o te kilka minut i nigdy się tu nie pojawić. Gdyby tylko wiedziała…
            Obok Toma, przy stole siedziała ona, kobieta z fotografii, ta, której wspomnienie tyle lat spędzało jej sen z powiek, przez którą tyle wycierpiała i wypłakała tyle łez. Teraz właśnie ta sama kobieta patrzyła na nią zza stołu z delikatnym, niepewnym uśmiechem i lekkim zdziwieniem, jakby wzrokiem pytała, kim ta dziewczyna jest i co tu robi? Nie znała jej, to było pewne, jednak Patrizia znała ją doskonale, tę twarz poznałaby nawet w ciemnościach, w wielkim tłumie, wśród tysiąca innych kobiet. Tyle lat bała się tego dnia, tej chwili, jednak podświadomie wierzyła, miała nadzieję, że one nigdy nie nadejdą. Teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliła…
            - Coś się stało? - Usłyszała troskliwy głos stojącej tuż obok Lucienne, jaki wyrwał ją na chwilę z więzienia pełnych obaw myśli.
            - Nie, nic... Jedziemy do tego klubu, więc myśleliśmy, że was wyciągniemy, ale to nic, skoro już tu jestem, to wezmę prospekty dla Ann - Zdołała z siebie wydusić, siląc się na wymuszony uśmiech. Starała się nie patrzeć w tamtą stronę, lecz nie mogła się powstrzymać i jej wzrok wciąż uciekał w kierunku tamtej kobiety.
            Była piękna, choć już nie taka młoda. Czarne pukle długich, falowanych włosów, opadały na ramiona. Mimo swojego dojrzałego już wieku, miała gładką i lekko śniadą cerę, której koloryt podkreślała biała, wieczorowa bluzka ze złoceniami, a ona teraz mogła tylko mieć do siebie żal, że tu przyszła. Wiedziała, że ten obraz zostanie w niej niczym cierń i nie zdoła wyrzucić go z pamięci. Od tej chwili będzie towarzyszył jej już zawsze, w dzień i w nocy… Tak bardzo tego żałowała, wolałaby raczej żyć w nieświadomości, bo świadomość, że ona tu jest, tak blisko niego bolała tak samo, jak jej widok...
            - Wejdź na chwilę - zaproponowała Lucienne, bardziej z grzeczności niż chęci.
            - No wchodź Patrizia, a gdzie masz Billa? - zapytał nagle, siedzący przy stole Mark.
            W tym momencie Babette, która zdawała się już nie zwracać uwagi na przybyłą pochłonięta rozmową z Tomem, błyskawicznie zwróciła oczy w kierunku Patrizii. Teraz, już świadome swoich położeń obydwie kobiety, zmierzyły się przenikliwym spojrzeniem, co nie umknęło uwadze wtajemniczonych w tę relację tu obecnych. Było pewne, że prędzej czy później spotkają się, ale nikt nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko i w takich niezręcznych okolicznościach.
            A więc to była jego kobieta... Wiele razy Babette zastanawiała się jak ona wygląda, czy jest młoda, czy choć trochę podobna do niej, czy może zupełnie inna?
            No tak, mogła się tego spodziewać, była młodsza, piękna, miała idealną figurę, zgrabne nogi i była zupełnie niepodobna do niej. Żal i tęsknota za utraconą miłością, zmroziły jej serce. Cały czas wmawiała sobie, że nie wraca tutaj z żadną nadzieją. Teraz zrozumiała, że okłamała samą siebie. Kochała go równie mocno jak przed laty i choć wciąż się oszukiwała, że nie, to skrycie marzyła, że go odzyska. Patrząc na tę piękną kobietę upewniła się, że po prostu nie ma szans. Przecież to ona była z nim przez te wszystkie lata, na dobre i na złe. Zanim zdecydowała o powrocie, powinna była się nad tym wszystkim dobrze zastanowić, o wszystko wypytać Julię i pozbyć złudzeń, kiedy jeszcze miała na to czas. Teraz już było za późno.
            - Bill czeka w samochodzie, jedziemy do klubu, mamy dzisiaj takie tylko nasze, małe święto - powiedziała dobitnie Patrizia, odzyskując nagle rezon. Skłamała, nie było żadnego święta, nigdy nie obchodzili żadnych rocznic. On po prostu tego nie chciał. Kiedy na pierwszy rok znajomości kupiła mu prezent przyjął go, ale powiedział, żeby nigdy więcej tego nie robiła, i tak już zostało. Nie świętował z nią żadnej rocznicy, w ogóle nie przywiązywał do tego wagi, nie obchodziło go to. Jedyną datę, jaką pamiętał to dzień, w którym stracił swoją miłość i każdego roku, właśnie tego dnia samotnie odwiedzał taras widokowy na lotnisku. 
            Tom spojrzał na nią ze zdziwieniem i uśmiechnął się pod nosem ironicznie. Doskonale wiedział, że blefuje, wiedział, że chciała pokazać kto tu jest górą i udało jej się to, bo po minie Babette zorientował się, jak bardzo ją to wszystko zabolało.
            - Proszę - powiedziała Lucienne, która właśnie przyniosła prospekty. Patrizia jeszcze raz przebiegła triumfalnym wzrokiem po wszystkich.
            - Dobranoc - pożegnała się, wycofując w kierunku drzwi wyjściowych. Dopiero teraz emocje zaczęły panować nad nią na dobre, już nie musiała udawać.
            - Skąd ta kobieta się wzięła i co u was w ogóle robi? Ona wróciła?! Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ona wróciła? Lucienne… – Pełnym wyrzutu, chaotycznym szeptem, łamiącym się głosem zwróciła się do dziewczyny, będąc już przy drzwiach.  Gospodyni domu westchnęła tylko, nie była przygotowana na tę rozmowę, ani tym bardziej na takie nagłe wtargnięcie Patrizii. Sytuacja była rzeczywiście niezręczna.
            - Nie zdążyłam, po prostu to wszystko stało się tak nagle, ja ją poznałam półtora tygodnia temu, współpracuję z nią, a my nie widziałyśmy się w tym czasie. - Starała się jakoś wytłumaczyć to wszystko Lucienne.
            - Mogłaś zadzwonić, przecież mogłyśmy się jakoś spotkać... - Patrizia była bliska płaczu, roztrzęsiona, miała żal i nie potrafiła go ukryć. Jeśli w wejściu do salonu trzymała jeszcze fason, teraz zaczynała rozklejać się na dobre.
            - Boże... I co ja teraz mam zrobić? Lucienne... - wyszeptała ze łzami w oczach. Ogarnęła ją panika, czuła, że świat zaczął walić się jej na głowę.
            - Nie wiem, Patrizia, ja po prostu nie wiem... Nie myśl, że jestem przeciwko tobie, ale nie potrafię ci pomóc i nie trzymam żadnej strony, poza tym chyba obie nie mamy żadnego wpływu na to, co się wydarzy, wszystko będzie zależało od niego, wiesz, jak bardzo ją kochał. Jeśli masz siłę, musisz po prostu o niego walczyć... - Lucienne bezradnie rozłożyła ręce.
            Chociaż nigdy nie były przyjaciółkami, lubiła Patrizię. Widziała, jak bardzo zdruzgotała ją świadomość powrotu Babette. Teraz była zwyczajnie załamana.
 Jak ma wyjść taka rozdygotana, wsiąść do samochodu i cokolwiek z siebie wydusić…?
            - Muszę wziąć się w garść, przecież on tam czeka, nie może się dowiedzieć... - mówiła w panice. Uniosła oczy patrząc na Lucienne pytająco. Ta westchnęła tylko, nic nie mówiąc. Wiedziała, że Tom nie poinformował go o tym, że Babette dziś u nich będzie i chyba popełnił błąd. Teraz z pewnością dowie się o tym od Patrizii, która mimo tego, co przed chwilą powiedziała, raczej nie będzie tego taić, gotowa mu zrobić jeszcze dziś jakąś scenę. Jedno było pewne… Najwyraźniej ani słowem nie wspomniał jej o tym, że jego dawna miłość znów jest w Berlinie. Zdziwił ją jedynie fakt, że jeszcze nie poznała tego po jego zachowaniu. Przecież Bill nigdy nie był mistrzem kamuflażu. Jeśli go coś trapiło, wszystko od razu można było wyczytać z jego zachowania, jak z otwartej księgi, a zmartwienia i troski zawsze malowały się na jego twarzy.
            Patrizia wyciągnęła z torebki chusteczkę. Spojrzała do lustra i przystawiła ją do kącików oczu, aby wchłonęła łzy nie rozmazując makijażu.
            - Cześć... - powiedziała smutno wychodząc. Tuż za drzwiami przystanęła, wdychając głęboko chłodne, jesienne powietrze, próbując się jakoś uspokoić. Wszystko tam wewnątrz trwało nie więcej jak dziesięć minut, więc nic się nie stanie, jeśli Bill jeszcze te kilka na nią poczeka. Bała się, tak bardzo się bała… Co ma teraz zrobić? Jak postąpić? Czy powiedzieć mu o tym wprost, czy udawać, że nic się nie stało i po prostu działać, najlepiej jak potrafi…? Ale jak zniszczyć jego chłód, który pogłębia się z każdym dniem...?
            „Półtora tygodnia...”, pomyślała, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Dopiero teraz zaczynała wszystko rozumieć i każdy szczegół docierał do niej wyraziście, raniąc boleśnie, przeszywając cienkim ostrzem z kolejnym wspomnieniem jego obojętności i jawnej apatii. Nigdy nie płonął w ich związku żar obopólnej miłości, wiedziała, że jest z nią z przyzwyczajenia i wdzięczności, nigdy też nie było idealnie, ale kompletnie nie pojmowała tego wszystkiego co działo się ostatnio i nie mogła znaleźć na to motywu, zastanawiała się co zrobiła źle. Dokładnie tyle czasu Bill był dla niej obcy, dziwny i nieobecny. Dziś już miała pewność co było tego przyczyną.
            Wciąż nie wiedziała jak ma się zachować i czy powiedzieć mu jaki widok zastała u Kaulitzów. Szybkim krokiem podeszła do samochodu i wsiadła.
            - Coś się stało? - spytał, widząc jej niewyraźną minę.
            - Nic, jedźmy - odpowiedziała zdławionym głosem.
            Bill nie miał ochoty wnikać co jest przyczyną pogorszenia jej humoru, skoro sama nie chciała mu powiedzieć. Może po prostu w jakiś sposób spięła się z jego bratową? Z tymi kobietami przecież nigdy nic nie było wiadomo. Jeśli tak, to pewnie za chwilę jej przejdzie. Ruszył o nic więcej nie pytając.
            Patrizia siedziała z odwróconą w kierunku bocznej szyby głową, nie potrafiąc zapanować nad swoimi emocjami. Łzy samoistnie zaczęły spływać jej po policzkach, z trudem tłumiła wyrywający się z gardła szloch. Tak bardzo nie chciała ujawnić przed nim swojej słabości, już i tak wystarczająco na każdym kroku to okazywała. Nie miała już nawet ochoty jechać do żadnego klubu, teraz raczej wolałaby wrócić do domu, albo gdzieś uciec i wypłakać się, wyrzucić z siebie swój żal i ból. Wraz z mijającymi minutami zaczął narastać w niej gniew.
            A więc wiedział, doskonale wiedział, że ona wróciła i nie odezwał się nawet słowem... Zastanowiła się teraz, czy może już się gdzieś spotkali, czy jego wiedza opierała się tylko na wiadomościach od kogoś?
            Mimo wszystko jednak Billa odrobinę dziwiło, że zawsze mająca tyle do powiedzenia Patrizia, tak długo nie odzywa się, więc zagadnął do niej.
            - A ty co tak cicho siedzisz? Zawsze masz tyle do powiedzenia, a teraz milczysz? Lucienne cię wkurzyła? - roześmiał się, podejrzewając to od samego początku.
            Wiedziała, że jej milczenie jedynie wzbudzi w nim podejrzenia i będzie musiała w końcu się odezwać. Nie była w stanie poskromić łez, schować gdzieś głęboko w sercu swojego żalu, ani kłamać co tak bardzo ją dotknęło. Nie wytrzymała, zwróciła ku niemu swoją zapłakaną twarz i dławionym łzami głosem, wykrztusiła:
            - Dlaczego...?
            Skupiony na prowadzeniu auta, zerknął na nią przez chwilę, znów patrząc na drogę. Nie ukrywał swojego zdziwienia, bo kompletnie nie miał pojęcia o co jej chodzi.
            - Co?
            - Dlaczego mi nie powiedziałeś do cholery, że ona wróciła?! - krzyknęła mu prosto w twarz zalana łzami, kiedy ponownie na nią spojrzał.
            Poczuł uścisk w gardle i przeszywający, zimny dreszcz. Przez moment wydało mu się nawet, że nie ma czucia w dłoniach, więc mocniej zacisnął je na kierownicy.  
Zszokowany tym co właśnie wykrzyczała Patrizia, zahamował nagle na środku jezdni, po czym zjechał na pobocze. Dłuższą chwilę milczał przymknąwszy oczy, po czym spojrzał przed siebie, śledząc wzrokiem mijające ich samochody.
            - Skąd wiesz? Lucienne ci powiedziała? - zapytał cicho, spokojnie.
            - Nikt mi nie powiedział! Widziałam ją, rozumiesz?! Ona tam jest, u Toma w domu, siedzi przy stole z twoim bratem, z Lucienne, Markiem, Cecilią i jeszcze kimś! -  krzyczała Patrizia, zanosząc się głośnym płaczem. - To dlatego byłeś taki nieobecny, taki obcy... To przez nią, ty ciągle ją kochasz! Boże, co ja takiego zrobiłam? Dlaczego mnie to spotyka...?
            Ukryła twarz w dłoniach szlochając, a jej ciałem wstrząsały spazmy. Bill siedział nieruchomo z dłońmi wspartymi na kierownicy, ani drgnął sparaliżowany słowami, jakie wykrzyczała mu Patrizia. Pętla nerwów zaciśnięta na jego szyi nawet na moment nie rozluźniła się, nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa i miał wrażenie, że brakuje mu powietrza. Nawet nie potrafiłby teraz jej pocieszyć, więc nie próbował. Sam miał mętlik, był kompletnie zdezorientowany po tym co usłyszał, więc milczał pochłonięty kłębiącymi się w jego głowie myślami.
            A więc to taki numer wyciął mu własny brat… Babette siedziała sobie teraz jak gdyby nigdy nic na przyjęciu w jego domu, a on nawet nie raczył go o tym powiadomić. Z każdą kolejną myślą wzbierała w nim złość, aż w końcu ogarnęła go nieopisana wściekłość.   
            Dlaczego Tom mu o tym nie wspomniał nawet słowem? Przecież i tak by tam nie poszedł, nie chciałby się z nią spotkać pierwszy raz po tylu latach w takich okolicznościach, ale do cholery miał prawo wiedzieć!
            Nagle Patrizia wysiadła z samochodu i zaczęła biec. Na pustej ulicy, słychać było tylko oddalający się odgłos stukotu jej obcasów.

8 komentarzy:

  1. Mi jest tak szkoda Patrizii. Ona jest taka wrażliwa i jakaś w ogóle mi bliska. Zazwyczaj jest tak, że w opowiadaniach ta trzecia osoba jest nielubiana przez czytelników i wszyscy chcą aby zniknęła. Ale w MI i RTR jest inaczej (przynajmniej dla mnie xD). Martin był naprawdę świetnym facetem i było mi go ogromnie szkoda i tak samo szkoda mi Patrizii. Niczym na to nie zasłużyła. No ale w życiu często jest tak, że rzuca nam kłody pod nogi bez przyczyny. :(
    Coś tak refleksyjnie się zrobiło. Ale nie będę pisać więcej bo to, że kocham to opowiadanie i Twój sposób pisania mam nadzieje, ze wiesz, a treści wolę zbyt mocno nie komentować bo jeszcze coś mi się wymsknie, a tego byśmy nie chciały. :P
    Buziaki :*
    Dziękuję za jeden z moich ulubionych rozdziałów. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze jest ktoś pokrzywdzony w takim układzie... Trudno gdybać co by było, gdyby Babette nie uciekła, być może nie ułożyłoby im się i nie byłoby tyle ofiar tej miłości, jednak stało się tak, a nie inaczej, on nie chciał być sam, związał się z Patrizią, mimo, że nie tracił nadziei na powrót Babette.
      Dziękuję kochana, do następnego ;*

      Usuń
  2. Ja na miejscu Billa wrocilabym tam i poszła pogadać z Tomem. Albo z nią jak już tam jest.
    A poza tym chce już kolejny rozdział i to jak najszybciej 😁😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już w kolejnym odcinku przekonasz się, co zrobi Bill, ale to nie jest dla niego łatwe, poczuł się oszukany przez własnego brata.
      Dziękuję, buziaki ;*

      Usuń
  3. Co teraz zrobi Bill? Czy w samotności przetrawi to, że Tom zataił przed nim, że Babette jest blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki? Czy może pobiegnie szukać Patrizii? Albo wpadnie do domu bliźniaka, by zobaczyć ukochaną? Będę się zastanawiać aż do następnego rozdziału. :D
    Położenie Pat, jak niegdyś Martina, jest okropne. Dziewczyna tak się stara, oddałaby serce Billowi, a ten nie zaszczyci jej ani jednym ciepłym słowem. Może gdyby nie była tak potulna i umiała się postawić, to zyskałaby więcej uwagi i szacunku ze strony Kaulitza... Kto wie.
    Czekam na dalszy rozwój wydarzeń!
    Buziaki, kochana! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill jest impulsywnym człowiekiem, więc z pewnością nie przemilczy tego, a co zrobi dowiesz się już w kolejnej części.
      W takich miłosnych układach zazwyczaj ktoś cierpi, może gdyby Bill był sam, byłoby łatwiej, ale jest tylko człowiekiem, który nie lubi samotności, no i związując się z Pati, miał nadzieję, że wreszcie zabije w sobie tę beznadziejną miłość, co nie udało mu się.
      Dziękuję kochana, do następnej części ;*

      Usuń
  4. Twoje historie zmotywowały mnie do stworzenia czegoś swojego :)
    Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwoj wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo miłe uczucie, zainspirować kogoś do pisania. Mam nadzieję, że uda się stworzyć coś wciągającego!
      Zapraszam na dalsze części i dziękuję ;*

      Usuń