środa, 14 września 2016

Część 7.



 Część 7.

„Powietrze się napełnia światłem do dna,
nawet nie wiesz, jak bardzo,
jak bardzo mi Cię brak…
Wspomnienia palą mnie, jak słońce,
wspomnienia jak lawa gorące,
uciekam przed nimi tak co noc…”
Bajm – „Jezioro szczęścia”


            W jej stronę szedł wolno, dość wysoki i szczupły mężczyzna. Przez moment zastanowiła kim on może być, bo na ojca Maxa kompletnie jej nie pasował. Przede wszystkim wydał jej się za młody, ale może po prostu zmylił ją jego styl ubioru i ta fryzura? Może miał więcej lat, a tylko tak młodo i świetnie wyglądał? Patrzyła na niego nieco zdezorientowana, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś, kiedyś widziała tę twarz, jednak teraz nawet nie starała sobie przypomnieć gdzie.
            Po chwili mężczyzna był tuż obok i właśnie wyciągał na powitanie rękę.
            - Cześć, jestem Bill, a ty pewnie Amy - Uśmiechnął się.
            - Tak, miło mi - Odwzajemniła gest, przyglądając mu się z zaciekawieniem, lecz gdy napotkała jego spojrzenie, znów odwróciła wzrok w kierunku kominka, nieco się pesząc.  
            Tymczasem on patrzył na nią przez dłuższą chwilę w milczeniu, wciąż nieustannie i badawczo, wręcz natarczywie ją lustrując. Pod naporem jego spojrzenia czuła się dziwnie i zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie miała pojęcia, dlaczego aż tak przykuła jego uwagę, czyżby powodem było jedynie to, że jest dziewczyną Maxa?
            W końcu się odezwał, ale to co powiedział, sprawiło, że na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. To pewnie dlatego tak uporczywie jej się przyglądał…
            - Wiedziałem, że mój Max ma dobry gust, ale nie spodziewałem się, że ma aż tak piękną dziewczynę.
            - Dziękuję - odpowiedziała skromnie Amy, próbując spojrzeć na komplementującego ją mężczyznę, lecz kiedy przekonała się, że ten wciąż nie spuszcza z niej wzroku, znów się zawstydziła.
            Dostrzegłszy speszenie dziewczyny, Bill uśmiechnął się i podchodząc do barku zrobił sobie drinka, po czym zmienił temat;
            - Widzę, że zauroczył cię mój kominek.
Amy odetchnęła z ulgą, kiedy zaczął mówić o czymś innym. Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Matka zawsze się śmiała, że z pewnością z wiekiem jej upodobania w tej kwestii się zmienią, ale teraz była jeszcze młoda i wstydliwa.
            - Tak, ja bardzo lubię takie stylowe - odpowiedziała.
            - Ten jest szczególny...
            Bill podszedł bliżej, trzymając w ręku szklaneczkę z trunkiem, a drugą dłonią delikatnie i z namaszczeniem przesunął po parapecie kominka. Z jego spojrzenia można było wyczytać jakiś nadzwyczajny rodzaj uwielbienia dla tego paleniska, zgrabnie wkomponowanego w ścianę salonu, choć zupełnie niepasującego do całej tej, nowoczesnej reszty.
            - Co w nim takiego szczególnego? - zdziwiła się Amy. - Przecież nie jest zabytkowy, u mnie w domu jest niemal identyczny - dodała z wymownym gestem.
            Sekundę, może dwie, po chwili, kiedy z ust dziewczyny padły te słowa, Bill natychmiast odwrócił w jej stronę głowę i znów przeszył ją swoim przenikliwym spojrzeniem. A więc jednak prawdopodobnie się nie mylił…
            Kiedy kilka minut temu tu wszedł i zobaczył ją, poczuł się jakby była jakąś zjawą, przybyszem z przeszłości. Ta twarz, ta sama figura, niemal identyczne włosy, choć może nieco jaśniejsze, naturalne... Była taka do niej podobna. Poczuł się tak, jakby po raz kolejny los z niego okrutnie zadrwił zabierając go w podróż do przeszłości. Mijały kolejne dni, kiedy próbował się pozbierać i znów zapomnieć, lecząc chore z miłości serce niekiedy alkoholem, a chwilami u boku Patrizii. Czasem wydawało mu się, że mimo wszystko potrafi odpłynąć w niepamięć, chociaż na chwilę znieczulić ból, a tymczasem w jego domu pojawiła się dziewczyna, niemal identyczna jak ona...
            Czemu znów życie tak okrutnie go doświadcza? A może on widzi po prostu to, co chce zobaczyć? Ale zaraz, chwileczkę, co ona właśnie powiedziała? Czy to możliwe, żeby ona...
            - Jestem! - krzyknął radośnie Max - Widzę, że zdążyliście się poznać. Chodźcie, chłopaki już są.
            Max pociągnął Amy za rękę i zniknęli z pola widzenia oszołomionego tym co przed chwilą usłyszał, zdezorientowanego Billa, który chcąc nie chcąc zaraz ruszył za nimi.
            Kiedy weszli do pomieszczenia w którym odbywały się próby, koledzy z zespołu, już stroili instrumenty. Chłopak posadził ją na honorowym miejscu, a sam chwycił za gitarę. Nie odrywała od niego spojrzenia, a kiedy już zaczął grać i śpiewać, przeszył ją dreszcz. Była szczęśliwa, że ten uroczy facet należy właśnie do niej. Nie mogła jednak usiedzieć na miejscu, jej radość życia i spontaniczność nie pozwoliły jej na to, tańczyła i podskakiwała przy kawałkach z mocniejszym bitem. Czasem przerywał wszystko Bill, bo  nie podobał mu się wokal Maxa, bądź miał jakieś zastrzeżenia do wykonania muzyki.  
            Amy z uwagą obserwowała to wszystko i widziała jego ogromne zaangażowanie. Nie dało się nie zauważyć, jak bardzo zależy mu na sukcesie chłopaków, dążył do perfekcji, chciał dla nich jak najlepiej. Kiedy tak mu się przyglądała, zaczęła nabierać pewności, że skądś go zna. Nie mogła tylko uzmysłowić sobie, gdzie widziała tę twarz? Max co prawda opowiadał jej o tym, że jego ojciec śpiewał w jakimś słynnym przed laty zespole, ale przecież wtedy była zupełnie mała, w dodatku na pewno ten zespół nie był popularny w Stanach. Może gdzieś, kiedyś zobaczyła go w internecie, albo w telewizji? To było najbardziej prawdopodobne.
            Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy na dłuższą chwilę, choć wyłapywała czasem badawcze spojrzenia mężczyzny, przestała się już jednak tym przejmować i peszyć. Dla niej teraz istniał tylko Max. Całą sobą czuła, że miłość na dobre zagościła w jej sercu.
            - Dobrze, na dzisiaj wystarczy! - zakomunikował Bill z uśmiechem.
            - Naprawdę było wspaniale - powiedziała Amy, podchodząc i przytulając się do Maxa, który właśnie zdjął gitarę.
            - Dzięki - Uśmiechnął się, całując ją w policzek.
            - Pierwsza kupię waszą płytę, gdy już się ukaże.
            - Ty skarbie ją dostaniesz - stanowczo odparł chłopak. - Z autografami.
            - Jasne, wstyd by było, gdyby dziewczyna wokalisty ją kupiła - dodał Bill wesoło.   
            Kiedy chłopcy zaczęli składać instrumenty, postanowił wykorzystać okazję, aby zamienić z nią kilka słów. To podobieństwo niezmiernie go nurtowało i za cel postawił sobie teraz, dowiedzieć się o niej czegokolwiek więcej.
            - Chodzisz z Maxem do szkoły? - zapytał po chwili, kiedy chłopak poszedł pomagać kolegom.
            - Tak i w szkole się poznaliśmy.
            - Dawno?
            - Nie, ja dopiero od tego roku chodzę do tej szkoły, wcześniej mieszkałam w Waszyngtonie - uśmiechnęła się Amy.
            Kolejny raz tego dnia Bill poczuł paraliżujący, gorący dreszcz. Ta myśl, która przez całą próbę nie dawała mu spokoju, stawała się coraz bardziej prawdopodobna, a zasłyszane od niej samej informacje zdawały się teraz to potwierdzać. Znów bacznie się jej przyjrzał. Tak, była podobna do Babette, im dłużej na nią patrzył, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że może to być jej córka. Gdyby tylko mógł jakoś poznać jej adres, wówczas miałby już całkowitą pewność, przecież Tom wspominał, że mieszka tam, gdzie dawniej.
            - To cześć chłopaki, do poniedziałku - zwrócił się do kumpli Max, kiedy już wychodzili.
            - Cześć - Pomachała im na pożegnanie Amy.
            - Gdybym nie pił, chętnie bym was odwiózł, ale może zamówię wam taksówkę? Gdzie mieszkasz? - odezwał się Bill, który za wszelką cenę chciał zrealizować swój zamiar.
            - Nie trzeba, przejdziemy się, prawda Amy? – odpowiedział za nią Max, szukając spojrzeniem aprobaty swojej dziewczyny.
            - Jasne - przytaknęła, nie spuszczając z chłopaka wzroku.
            Wyglądało na to, że tym razem jednak niczego więcej się nie dowie, a nie chciał naciskać, żeby nie wzbudzić w nich żadnych podejrzeń, choć dziś zapewne nawet nie zwróciliby na nic takiego uwagi. Zaabsorbowani sobą, ruszyli w stronę wyjściowych drzwi. Max zdjął kurtkę z wieszaka i przytrzymał, aby dziewczyna mogła swobodnie ją założyć. Sam zaraz sięgnął po swoją.
- Dobranoc - pożegnała Billa.
            - Cześć. Trzymaj się - odpowiedział trochę zawiedziony, że nie udało mu się w żaden sposób potwierdzić swoich przypuszczeń. Podszedł do okna i odprowadził spojrzeniem parę młodych ludzi do samej furtki, ale nie słyszał już ich rozmowy, jaką prowadzili w drodze.
            - A może gdzieś jeszcze pójdziemy? Nie jest aż tak bardzo późno. – zapytał dziewczynę Max.
            - Nie, nie dzisiaj. Obiecałam mamie, że wrócę o przyzwoitej porze. Innym razem, wtedy ją uprzedzę.
            - Szkoda… To może jednak zadzwonię po taksówkę? - zapytał Max z żalem w głosie.
            - Nie przesadzaj, pojadę autobusem, a ten kawałek do przystanku chętnie się przejdę. Nie muszę być w domu natychmiast, ale gdybyśmy gdzieś jeszcze poszli, pewnie potrwałoby to nieco dłużej niż godzinę i mama by się denerwowała - uśmiechnęła się.
            - Odwiozę cię choćby autobusem – zaśmiał się chłopak. - Wkurza cię jej nadopiekuńczość?
            - Trochę, ale w sumie wcale jej się nie dziwię…
            - Martwi się o ciebie – Dziewczyna skinęła głową.
            Szli wolno, objęci i przez jakiś czas nie mówili nic. Amy pierwsza przerwała milczenie.
            - Byliście naprawdę świetni. Myślę, że kiedy już ukaże się pierwszy singiel, z pewnością odniesiecie sukces.
            - Mam taką ogromną nadzieję... Promocja ruszy po nowym roku, jeśli się wszystko rozkręci i się spodobamy, spełni się moje marzenie. Wierzę, że Bill już się o to postara, chociaż ma na głowie swój zespół, ale kiedy nas wypromuje, będzie musiał poświęcić i nam więcej czasu.
            - A właśnie! - ożywiła się Amy. - Fajny ten twój ojciec, wygląda tak młodo, że kiedy wszedł do salonu, myślałam, że to jakiś twój brat. Zdziwiło mnie nawet, że mi nie powiedziałeś o rodzeństwie - roześmiała się.
            - Bill nie jest moim biologicznym ojcem, to facet mojej mamy, ale jest dla mnie jak ojciec. Tego prawdziwego nawet nie znam... – odparł Max.
            - Przepraszam, nie wiedziałam, przykro mi - zmieszała się.
            - Nic nie szkodzi, ja nie żałuję, że go nie znam, był prawdziwym draniem, zostawił moją matkę, kiedy była w ciąży, miała tylko osiemnaście lat. On wówczas zniknął i nigdy nawet nie próbował się z nią skontaktować. Kiedy poznała Billa, ja byłem jeszcze bardzo mały, i to właściwie on mnie wychowywał, chociaż nieczęsto bywał w domu, ale kiedy już był, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, zawsze traktował mnie jak syna. Był i jest dla mnie bardzo dobry, to on wpoił mi miłość do muzyki.
            - Fajny gość z niego, wygląda bardzo młodo, jakby miał dwadzieścia parę lat... - uśmiechnęła się dziewczyna.
            - Ma zdaje się trzydzieści cztery, albo trzydzieści trzy… Nawet nie wiem dokładnie, ale fakt, wygląda młodo, poza tym odkąd pamiętam, zawsze miał swój niepowtarzalny styl, to artysta, sama rozumiesz. Jest wspaniałym człowiekiem pod każdym względem i jest dla mnie wzorem - odparł Max.
            - A w jakim zespole on śpiewał? Zdaje się, że mówiłeś mi, ale zapomniałam.
            - Tokio Hotel, kojarzysz w ogóle taki zespół?  
            - No faktycznie… Coś kojarzę… Chyba mama ma jakieś ich płyty, kiedyś była dziennikarką muzyczną, w ogóle ma od groma różnych, starych płyt, tylko że ja ich nie słuchałam. Właściwie to od zawsze słucham tylko amerykańską muzykę. Czy oni w Stanach też byli popularni?
            - No niestety nie... Próbowali, ale nie wyszło. To trudny rynek, komu się uda zrobić tam karierę, może uważać, że naprawdę odniósł sukces. Oni mierzyli wysoko, ja nawet o tym nie marzę.
            - Dlaczego? Nie możesz się od razu tak nastawiać.
            - Na razie mam tylko dwa marzenia - uśmiechnął się tajemniczo Max. - I ta cała Ameryka wcale nie jest mi potrzebna do szczęścia.
            - A można wiedzieć jakie? - spytała nieśmiało Amy.
            Chłopak zatrzymał się, ściskając mocniej jej dłoń i poważniejąc, spojrzał dziewczynie w oczy.
            - Oczywiście, że można - odparł, nie spuszczając z niej wzroku. - Pierwsze; to być zawsze z tobą, a drugie; to odnieść sukces.
            Amy poczuła przyjemny dreszcz. Ona w tej chwili miała tylko jedno marzenie, ale nie śmiała mu o nim powiedzieć, chociaż on zrobił to otwarcie. Też chciała być z nim, choć dla niej słowo „zawsze” brzmiało wciąż zbyt poważnie, przecież oboje byli jeszcze tacy młodzi, a on marzył o karierze… Nie raz matka mówiła jej, że związek z chłopakiem, który jest popularny, który gra i śpiewa, nigdy nie będzie trwał wiecznie, może dlatego nie wzięła sobie tak do końca do serca, tego wszystkiego o czym powiedział Max. Uśmiechnęła się, delikatnie całując go w policzek. Objął ją, wciąż patrząc jej w oczy. Na niemal pustej ulicy tańczyły suche, jesienne liście, wprawione w ruch chłodnym, prawie zimowym już wiatrem, a oni stali tak w milczeniu pochłaniając się pożądliwym wzrokiem. Max delikatnie dotknął policzka Amy i opuszkiem palca przesunął po jej ustach, zatrzymując na chwilę w tym miejscu swoje spojrzenie, po czym zachłannie zatopił w nich swoje wargi. Obydwoje słyszeli własny, przyspieszony oddech, oddając się rozkoszy pocałunku. Po dłuższej chwili z niechęcią oderwali się od siebie, znów patrząc wzajemnie w oczy.
            - Zakochałem się w tobie Amy, kocham cię całym sercem i jestem tego pewien jak niczego na świecie... - wyszeptał chłopak. Miała wrażenie, że jest najszczęśliwszą osobą na ziemi, w swoim wnętrzu poczuła niemal wulkan euforii i stadko fruwających, małych stworków. Uśmiechnęła się lekko i przytuliła mocno do swojego chłopaka. Chociaż czuła dokładnie to samo, jednak nie odwzajemniła wyznania. Była pewna, że jeszcze za wcześnie, jeszcze nie teraz.
            Czyżby to była cecha dziedziczna...?

~

            Od pamiętnej soboty minęło kilka dni, a Tom wciąż nie mógł skontaktować się z bratem. Kiedy dzwonił, tamten najzwyczajniej odrzucał wszystkie połączenia. Wiedział, że po tym wszystkim Bill miał do niego ogromny żal. Od chwili rozmowy z nim, w jego aucie bardzo żałował, że nie zdobył się na to, aby powiedzieć mu o wszystkim szczerze i wprost. Mijało kolejne popołudnie, a on miotał się po domu, jak zamknięte w klatce zwierzę.
            - Jedź do niego, porozmawiajcie wreszcie, bo się zamęczysz - odezwała się w końcu Lucienne, podnosząc spojrzenie znad kolorowego pisma.
            - Po co? I tak mnie nie wpuści, zresztą nawet nie wiem czy jest w domu. Cholera, gdybym mógł przewidzieć, że to wszystko się wyda - powiedział Tom, stojąc z rękami wbitymi w kieszenie na środku salonu.
            - Prędzej czy później by się wydało, bo ktoś by się wygadał. Zawsze mówiłam, że kłamstwo ma krótkie nogi - stwierdziła filozoficznie Lucienne.
            - Ale ja go nie okłamałem! - żachnął się Tom - Tylko nie powiedziałem mu wszystkiego.
            - Wielka mi różnica...
            Blondynka wstała, odkładając pismo i podeszła do męża.
            - Dla niego, to było więcej niż kłamstwo, to była zdrada… I to zdrada najbliższej mu w tej chwili osoby, ukochanego brata. To nie było rozsądne Tom… Mówiłam…
            - Tak, wiem! Mówiłaś, żebym był z nim szczery, skoro już wie, że ona tu jest! – przerwał jej mąż wpół słowa.
            - Nie denerwuj się tak, ja tylko chciałam dobrze… Faktycznie z początku odradzałam ci, żebyś cokolwiek mu mówił, ale potem zmieniłam zdanie, przecież wiesz, jaki on jest cholernie zawzięty. Pamiętasz jak kiedyś się nie odzywał do ciebie miesiąc? Już nie pamiętam dokładnie o co poszło, ale chyba jakoś źle się o niej wyraziłeś, kojarzysz tę sytuację?
            - Pamiętam, wtedy strasznie się pokłóciliśmy. Najpierw poszło o Patrizię, źle ją potraktował, ja się wściekłem i nawrzucałem mu nie przebierając w słowach, potem zapytałem, kiedy wreszcie przestanie o tamtej myśleć, nazwałem ją podłą suką i kłamliwą dziwką. Nigdy nie zapomnę jego przeszywającego spojrzenia, myślałem, że mnie zabije… Tak samo, jak w tamtą sobotę, w aucie. Wpadł w jakiś szał, uwierz… Ja kilka lat nie widziałem go takim…
            - Współczuję Patrizii…
            - Ja też… Babette nie było tyle lat, skrzywdziła go zostawiając, uciekła od niego jak tchórz, na dodatek wyjechała z tamtym, a daję głowę, że wystarczy, aby kiwnęła palcem a on i tak za nią poleci…
            - Myślisz…?
            - Oczywiście, że tak… Jestem pewien, że choćby i teraz, zostawiłby wszystko bez żalu właśnie dla niej. Pamiętam jak dziś, kiedy chciał za nią do Stanów lecieć w ciemno, zupełnie nie wiedząc gdzie ma jej szukać, skądś się dowiedział tylko w jakim jest mieście… Trzeba było go pilnować dzień i noc, żeby nie zwiał, a ile się natłumaczyliśmy, że to zupełnie nie ma sensu, że gdyby chciała mieć z nim kontakt, sama by go znalazła… - Tom wciąż stał z dłońmi wbitymi w kieszenie i patrząc przed siebie, głęboko się zamyślił.
            - Nie na darmo Patrizia tak spanikowała… Boi się.
            - Sądzę, że ma czego… No, chyba, że Babette uważa to za rozdział zamknięty, ale coś mi się nie wydaje… Oboje wciąż coś do siebie czują, na pewno, ale Bill… - brat pokręcił lekko głową.
            Lucienne znów usiadła na kanapie.
            - Boże... Ależ on ją musiał kochać... W zasadzie wciąż kocha. - westchnęła.
            - No… Już wiem co zaraz powiesz - Roześmiał się mąż wracając z krainy wspomnień i siadając obok objął żonę.
            - Pewnie, bo ty mnie tak nie kochasz... - wydęła śliczne usta Lucienne.
            - Kocham cię, bardzo... - zamruczał, delikatnie wodząc czubkiem nosa po policzku żony.
            - Ale nie tak bardzo, nie myślałbyś o mnie tyle lat... – przekomarzała się dziewczyna.
            - Oj, myślałbym... Cały czas bym myślał... - szeptał, skubiąc ustami szyję ukochanej, stając się coraz bardziej zachłannym i spragnionym. Lucienne z uśmiechem na twarzy, osunęła się po oparciu kanapy do pozycji leżącej i ciągnąc za sobą męża, poddawała się jego słodkim pieszczotom. Zawsze najbardziej lubiła chwile, kiedy ze zwykłej rozmowy, przechodzili do miłosnych wyznań, szeptów, uniesień.
            - Kocham to ciało... - mamrotał Tom, rozpinając guziki u bluzki Lucienne. Na twarzy dziewczyny nieustannie gościł uwodzicielski uśmiech. Patrzyła na poczynania męża, nie broniąc się, gdy on wtulił się w nią, wdychając jej zapach i zaciągając się nim, jak jakimś szybko uzależniającym narkotykiem. Z podniecenia zakręciło mu się w głowie.
            - Tom... Gosposia jest w kuchni...
- To co... - szeptał, poprzez przerywany, ciężki i głośny oddech, podczas, gdy jego dłonie już gładziły aksamitną skórę małych piersi, drażniąc okrągłe brodawki. Po chwili z powodzeniem, ich rolę przejęły gorące usta mężczyzny, zsuwając się coraz niżej po linii dekoltu. Lucienne wsunęła drobne dłonie pod koszulkę męża, a on uniósł ręce i pozwolił ją z siebie zdjąć.
            Z każdą sekundą coraz mniej obchodziło ich to, że krzątająca się nieopodal gosposia może wejść, zresztą już nie pierwszy raz robili to, mając świadomość jej obecności w kuchni. Obydwoje lubili czuć tę odrobinę narastającej w nich wraz z podnieceniem adrenaliny.
            Tom uniósł na chwilę głowę i popatrzył Lucienne w oczy, przerywając pieszczotę ust. Pogładził zgrabne nogi żony, nie przerywając wzrokowego kontaktu. Jej spojrzenie zdawało się błagać o rozkosz, jaką zawsze od niego dostawała. Uśmiechnął się lekko i wolno, z wymalowaną na twarzy upojnością, wsunął dłoń pod jej spódnicę, zatrzymując na granicy koronki cienkiej bielizny. Westchnęła cicho, czując delikatny, najukochańszy dotyk. Wyciągnęła ręce nad głową, prężąc się prowokująco.
            - Weź mnie... - wyszeptała.
            Byli ze sobą już siedem lat, a ona wciąż tak na niego działała, podniecała i prowokowała do granic możliwości, z nią mógł kochać się ciągle, dlatego wykorzystywał każdą chwilę, bo zajęci swoimi zawodowymi sprawami mieli tak mało czasu dla siebie. Poczuł mrowienie w kręgosłupie i głębokie podniecenie. Jak zawsze nie zsunął jej pończoch, lubił, kiedy miała je na sobie, i dziś właściwie jedyną częścią garderoby, jakiej ją pozbył, były tylko cienkie figi, które najbardziej by przeszkadzały, dlatego też zaraz odrzucił je na oparcie kanapy, unosząc jej spódnicę do góry. To miejsce, w jakim zachciało im się kochać i ta pora dnia, gosposia w kuchni, która lada moment mogła tu przypadkiem wejść, nie sprzyjały całkowitemu pozbyciu się garderoby, dlatego sam też tylko odrobinę zsunął z bioder spodnie.
            Lucienne uniosła się lekko, przesuwając dłonią wzdłuż jego uda, którą po chwili zatrzymała na jego w pełni gotowej do miłości części ciała. Jęknął głośno, kiedy poczuł jej dotyk i przymykając oczy, opadł na kanapę, całkowicie poddając się jej. Pieszczotą warg sunęła po twardym brzuchu, aż do upragnionego celu. Tom oddychał coraz głośniej i pojękując zmysłowo, plątał palcami przyjemnie drażniące jego skórę włosy dziewczyny, gdy tymczasem ona dawała mu swoimi wargami niewysłowioną przyjemność.
            Jednym gestem dał jej do zrozumienia, że też chce być autorem jej uniesienia, a już po chwili jego dwa palce zagłębiły się w jej wilgotnym wnętrzu. Niemal jednocześnie jęknęli przeciągle, pieszcząc się wzajemnie ustami, spijając z siebie erotyczny nektar. Oddawali się sobie, zupełnie nieświadomi tego, że kierująca swe kroki do salonu gosposia, słysząc namiętne pojękiwania, zatrzymała się właśnie w korytarzu, i z niesmakiem kręcąc głową, znów wycofała się do kuchni.
            Teraz dla nich nie istniało nic, poza ich rozpalonymi pożądaniem ciałami, kolejny raz, w nagłym przypływie podniecenia, oddawali się sobie. Tom, który poczuł, że upragniona rozkosz jest już blisko, pociągnął na siebie Lucienne, która unosząc lekko biodra, nasunęła się na niego. Przymrużył oczy i rozchylił usta. Uwielbiał ten widok, kochał być zadowalany w ten sposób, móc patrzeć na jej anielską, piękną twarz, kiedy unosiła się i opadała, dając mu przy tym nieziemską przyjemność.
            Kiedy przyspieszyła, wiedział, że jej spełnienie jest już blisko. Przymknęła na chwilę oczy i odrzuciła do tyłu głowę. Długie włosy ocierały się o pośladki. Tom mocniej objął jej biodra, zamykając je w swoim męskim uścisku. Chwyciła go za nadgarstki, wbijając w nie mimowolnie swoje długie paznokcie. W ferworze rosnącej przyjemności nie poczuł bólu. Jej ciało rozkosznie zadrżało, czuł jak w ekstazie pulsuje jej wnętrze, a ona z trudem tłumi w sobie każdy, wyrażający euforię jęk. Uniósł się obejmując mocno jej kruche ciało.
            W momencie, kiedy właśnie zaczął dryfować na falach swojego spełnienia, a błoga przyjemność rozlewała się po jego ciele, otulił go zmysłowy szept Lucienne;
            - Kocham cię... - A kiedy już w pełni świadomy mógł zapanować nad swoim ciałem, przytulił ją jeszcze mocniej i w podzięce za upojne chwile, zaczął obsypywać żonę niezliczoną ilością pocałunków, przerywając pasjonujące zajęcie kolejnymi wyznaniami.
            - Moja słodka, moja kochana... Ale ty mi nie uciekniesz, nie zostawisz mnie prawda? - zapytał w końcu, wciąż tuląc ją w ramionach.
            - Kochanie... Co ci przychodzi do głowy...? - odparła łagodnie Lucienne, gładząc męża po pozostających w nieładzie włosach. - Przecież wiesz, że kocham cię jak nigdy nikogo...
            - No wiem, tylko tak chciałem się upewnić… - odparł cicho, a jego głowa wciąż spoczywała na jej ramieniu - Bo tak sobie pomyślałem, jakbyś ty mi tak uciekła jak Babette Billowi, to ja bym tego nie przeżył...
            - Nie wierzę, tak tylko mówisz, skoro Bill wrażliwszy od ciebie przeżył...
            - No wiesz co? - przerwał jej, odsuwając się i gniewnie marszcząc brew. - A ja to niby gruboskórny jestem co? - oburzył się.
            - No nie! - roześmiała się, znów go przytulając. - Ty jesteś moim ukochanym wrażliwcem, ale wiesz, on zawsze bardziej przeżywał wszystkie porażki niż ty. Obydwaj się w niej przecież kochaliście, ty o niej zapomniałeś szybko, a on...
            Lucienne przerwała, uśmiechając się delikatnie i wymownie patrząc Tomowi w oczy, jakby chciała powiedzieć, że i o niej zapomniałby równie szybko.
            - No teraz to kochanie przesadziłaś, to była zupełnie inna sytuacja. Ona mnie nigdy nie kochała, byłem dla niej tylko przyjacielem, poza tym ja tylko zauroczyłem się, a świadczy o tym fakt, że szybko wybiłem ją sobie z głowy, czemu więc miałbym się całe życie tak umartwiać jak Bill? - poirytował się. Wstał z kanapy, podniósł koszulkę i podciągnął spodnie. - Zresztą zakochałem się szaleńczo w tobie i trwa to już siedem lat, więc jak widać tamto, to było tylko zadurzenie – skwitował i promiennie się uśmiechając, cmoknął żonę w policzek. - Wezmę prysznic i pojadę do tego idioty. Może mnie wpuści, w końcu jak go znam, pewnie będzie chciał się dowiedzieć co się tu w sobotę działo, więc nie będzie mnie z pewnością trzymał pod furtką - dodał, puszczając Lucienne oczko i skierował swe kroki do łazienki.
            Minęło niewiele ponad godzinę, kiedy Tom już wysiadał ze swojego samochodu pod domem Billa. Popchnął furtkę w nadziei, że może ktoś jej nie domknął. Skrzywił się, kiedy poczuł opór. Nie było rady, trzeba było jednak skorzystać z domofonu. Nacisnął kilkakrotnie guzik, ale przez dłuższy czas nie było żadnej reakcji. W końcu usłyszał cichy głos Patrizii.
            - Kazał powiedzieć, że go nie ma.
            Przez chwilę milczał, ale wcale nie był zdziwiony jej szczerością. Patrizia zawsze mówiła wprost, kiedy bracia byli w tak zwanym stanie wojny. Nie chciała kłamać, brać na siebie fochów i głupich wymówek Billa, nie zamierzała robić z siebie idiotki, tym bardziej, że jego samochód stał na podjeździe. 
            - Patrizia, wpuść mnie proszę, wiem, że jest wściekły, ale ja muszę z nim pogadać.
            - Oszalałeś? Chcesz, żeby mnie zabił? - odparła równie cicho jak przedtem.
            - Jak z nim pogadam, to mu przejdzie, zaufaj mi. Proszę cię, no otwórz - nalegał Tom.
            Po drugiej stronie nastała cisza. Nie wiedział, czy kobieta rozważa możliwość otwarcia, czy po prostu odeszła od drzwi.
- Patrizia, słyszysz mnie? - odezwał się po chwili, czekając.
            Właśnie miał znów nacisnąć guzik, kiedy usłyszał charakterystyczny dźwięk, informujący go o tym, że może wejść. Szybko pokonał drogę do drzwi, a kiedy już przed nimi stanął, otworzyła je ubrana w kurtkę kobieta.
            - Ja wychodzę. Może jak wrócę, to mu przejdzie, bo teraz na pewno by mnie zdrowo opieprzył, że cię wpuściłam - powiedziała, mijając się z nim. - Na razie!
            Tom zamknął za nią drzwi. Stał jeszcze dłuższą chwilę tuż za progiem przy wejściu, nasłuchując. Nie zdążył nawet zapytać gdzie on może być. Z piętra dochodziły dźwięki muzyki, ale na dole było zupełnie cicho. Zrobił kilka kroków, zaglądając do salonu, jednak Billa tam nie było.
            Drzwi do gabinetu, gdzie zwykle pracował, były przymknięte. Podszedł i powoli, starając się zachować jak najciszej, popchnął je. Jego oczom ukazała się siedząca przy biurku, pochylona i skupiona, szczupła sylwetka czarnowłosego mężczyzny.
            - A jednak cię wpuściła - odezwał się spokojnie, nie podnosząc nawet głowy znad papierów - Nie mam czasu na durne pogawędki.
            Mimo tylu lat w zgiełku na scenie, Bill miał doskonały słuch. Nadal był zły, w jego chłodnym i oschłym głosie czaił się żal i pretensja. Był pamiętliwy i zawzięty, Tom doskonale o tym wiedział, przecież znał go od urodzenia. Niejednokrotnie podczas jego potknięć w ich wzajemnych relacjach, przy każdej okazji, wypominał mu wszystko aż do znudzenia. Jednak on dla odmiany, miał całkiem inny charakter i bez znaczenia czyja była wina, starał się jak najszybciej zakopać wojenny topór. Teraz doskonale wiedział, że mocno nabroił, a wręcz go skrzywdził tym zatajeniem prawdy. Przecież Bill ufał mu jak nikomu, a on ukrył przed nim to istotne zdarzenie.
            Podszedł do biurka, przysunął krzesło, ustawił je odwrotnie i usiadł na wprost brata, układając przedramiona na jego oparciu wsparł na nich brodę. Przez chwilę wpatrywał się w bliźniaka, ale ten wciąż zachowywał się tak, jakby jego ciało było wypełniającym pokój powietrzem i nawet na niego nie spojrzawszy, bezustannie coś pisał.
            - Przestań Bill, zachowujesz się jak obrażony dzieciak. Przecież cię przeprosiłem… - Tom próbował mu spojrzeć w oczy, jednak nadaremno. Bill nadal nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem, choć właśnie przestał pisać, ale wciąż siedział ze wzrokiem wbitym w leżące przed nim papiery. - Nie chcesz się dowiedzieć co u niej słychać...? 

4 komentarze:

  1. Kiedy przeczytałam ze Max nie jest jego biologicznym ojcem kamień spadł mi z serca.
    Już się nie mogę doczekać kolejnego odcinka!
    Daj następny! Błagam. I błagam by się już spotkali. Bo nie wytrzymam dłużej. Proszę! :)
    Pozdrawiam attentionth;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill nie jest biologicznym ojcem Maxa xD
      Mogę obiecać, że już w kolejnej części Twoje życzenie się spełni.
      Buziaki ;*

      Usuń
  2. Znalazłam chwile w pracy i przeczytałam. No jakby mi ktoś przez ramię spojrzał to by było dopiero xD. Taka fajna scenka z Tomem <3. Chciałabym być na miejscu Lucienne. Taki kochający, czuły... prawdziwy skarb :D.
    Billy widzę ma tryb divy włączony xD
    Ale ciekawość raczej weźmie górę ^^.
    No i czekam na następny i na 9 (!!!)
    Buziaki :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No akurat była scenka xD Ale na szczęście nikt nie spojrzał.
      Bill jest zraniony, przez dwie najbliższe jego sercu osoby, wiec nie ma się co dziwić.
      Już wiem czemu właśnie na 9 czekasz xD
      Buziaczki ;*

      Usuń