Część 6.
„Nie
obiecam Ci, że lepszy będzie świat,
ważny jest oczu Twoich blask.
Nie obiecam Ci, że czas ukoi ból,
ważne, że jesteś tu...
ważny jest oczu Twoich blask.
Nie obiecam Ci, że czas ukoi ból,
ważne, że jesteś tu...
Słuchasz kiedy śpiewam,
jesteś blisko mnie,
gdy Ci podam rękę musisz wiedzieć, że
nic już nie jest ważne, nic już nie jest snem,
spróbuj mi uwierzyć - życie piękne jest!”
gdy Ci podam rękę musisz wiedzieć, że
nic już nie jest ważne, nic już nie jest snem,
spróbuj mi uwierzyć - życie piękne jest!”
Bajm – „Szklanka wody”
Oparł
głowę na dłoniach spoczywających na kierownicy. Niczym niezmierzony czas
płynął, a on pochłonięty huraganem wspomnień znalazł się właśnie w jego epicentrum.
Nie miał pojęcia jak długo to wszystko trwa, ile już minut, a może godzin siedzi w tym stojącym na poboczu ulicy
samochodzie, w samym środku nocy. Nie potrafił poukładać myśli, nie umiał
uspokoić rozszalałych nerwów, ani nie mógł się pozbyć żalu, jaki wezbrał w nim
do Toma.
Dlaczego
jego własny brat zrobił coś takiego? Jaki miał w tym cel i dlaczego nic mu nie
powiedział? Czuł się upokorzony i bezradny… Za kogo on go miał, że wszystko
przed nim zataił? To było więcej, niż podłe… Tym co zrobił, okazał całkowity
brak zaufania i szacunku.
Trzymał
palce na kluczyku stacyjki. Wiedział, że powinien już jechać, ale właściwie
dokąd?
Zmieniając
co kilka sekund decyzję, przekręcił go w końcu i wściekły nacisnął pedał gazu.
Pojedzie tam, pojedzie i wszystko wyjaśni! Wszystkiego się dowie teraz, jeszcze
dziś! Albo nie, może lepiej będzie jak pojedzie do domu..? Z pewnością już jest
tam Patrizia? Teraz na pewno go potrzebuje… Chociaż właściwie co miałby jej
powiedzieć? Ona wszystko wie, zdawała sobie od zawsze sprawę ze swojego
położenia, nigdy nie okłamał jej w sferze uczuć, ale chociaż nie kochał jej,
zawsze była mu bliska i dla niego ważna. Tylko, że to nie miało teraz
znaczenia, bo ona… ona była, jest i... będzie...? Tylko czy on sam na pewno
właśnie tego chce? Czy nie pragnie teraz tylko wrócić do przeszłości i
wspomnień?
Przecież
Babette tu jest, może przyjechała z jego powodu, albo wręcz tylko dla niego? I
znów może być pięknie, przecież on wciąż ją kocha, nigdy nie przestał nawet na
chwilę...
Myśli,
setki myśli… Jedne pełne euforii, inne mroczne, demoniczne, ale w każdej była
ta, której oddał serce i która, chciał czy nie, wciąż była w jego posiadaniu.
Co
ma robić? Jak postąpić? Dokąd jechać?
Krążył
po mieście jak opętany, kompletnie niezdecydowany, wahający się. W końcu
kolejny raz zatrzymał się pod domem Toma, tym razem nie odjeżdżając zaraz. Siedział
nieruchomo przez dłuższą chwilę, wpatrując się w rozświetlone okna salonu, w
których wciąż pojawiały się jakieś cienie. Opuścił szybę i zapalił papierosa,
po czym zgniótł pustą paczkę. Który to już dzisiaj? Kompletnie stracił rachubę,
a o tym, że z pewnością było ich zbyt wiele, przekonywał go ten okropny niesmak,
jaki czuł w ustach.
Nieustannie
patrzył w tamtą stronę. Dzieliło go od niej jakieś kilkanaście metrów ogrodu i
ściana domu. Sama świadomość, że ona tam jest, już nie oddalona o setki mil,
ale blisko, niemal na wyciągnięcie ręki sprawiała, że ekstatyczny dreszcz
opływał jego ciało. Wiedział, że na pewno tam nie wejdzie, ale koniecznie
dzisiaj, chciał rozmówić się z Tomem. W końcu sięgnął po telefon. Chwila
namysłu i kolejna wątpliwość… Nie, nie zadzwoni. Jeszcze tamten gotów się
wygadać z kim rozmawia. Domofon? Nie, to też nie tak… Bo co powie gosposi? Ma
ją prosić, żeby głośno nie oznajmiała państwu, kto czeka przy furtce?
Kompletnie bez sensu...
Jest!
Ma! To jest to!
Zatrąbił.
Jest ciemno, ma czarny samochód, może Tom nie pochwali się głośno, kto
przyjechał.
Nikt
nie wyjrzał, nikt nie wyszedł... Pewnie w salonie gra muzyka i jest głośno. Znów
zatrąbił, najpierw długo, a potem dał kilka urywanych, krótkich sygnałów
klaksonem. Tym razem w oknie pojawiła się sylwetka Lucienne, a za nią Tom.
Mignął mu światłami, mając ogromną nadzieję, że domyśli się czego od niego
oczekuje i wyjdzie, nie chwaląc się nikomu po co. Nie pomylił się, brat bez
trudu odgadł jego roszczenia i zaraz zobaczył go na ścieżce prowadzącej od
wejściowych drzwi do furtki. Szedł szybko, zakładając po drodze kurtkę.
Zbliżył
się do jego auta i wsiadł, po czym z głupkowatym uśmieszkiem zapytał udając
zaskoczonego;
-
No co jest?
Ten
jego wyraz twarzy, kompletnie wyprowadził Billa z równowagi. Zawsze przybierał
go wtedy, gdy miał coś na sumieniu. Głupio się uśmiechał i udawał, że
kompletnie nie wie o co chodzi.
-
Może ty mi kurwa powiesz co jest? - wycedził Bill z wściekłością, siadając
nieco bokiem i nonszalancko opierając się jednym łokciem o skórzaną tapicerkę
fotela, a drugim o kierownicę, odrobinę zbliżył do niego swoją twarz. - Bo
jeśli Patrizia jej z kimś nie pomyliła...
-
Nie pomyliła, ona tam jest - przerwał mu Tom, potwierdzając to potulnym,
skruszonym tonem.
Bill
nie odpowiedział. Patrzył na niego wzrokiem, który wyrażał żal, ogromny zawód,
rozczarowanie i zarazem wściekłość. Nie spodziewał się po nim, że mógłby coś
takiego zataić, poczuł się oszukany przez najbliższą osobę. W tej właśnie
chwili Tom pożałował swojego czynu, bo trudno mu było znieść to niemal palące,
wwiercające się w jego źrenice spojrzenie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego,
co on mógł czuć dowiadując się o tym w takich okolicznościach, i co właśnie
teraz o tym wszystkim pomyślał… Sam poczuł się beznadziejnie i podle, w myślach
zaczął wyrzucać sobie, że nie powiedział mu wcześniej o jej wizycie. Gdyby
tylko mógł przewidzieć, że to właśnie tak się skończy… Wmawiał sobie, że trzymaniem
języka za zębami oszczędzi mu bólu, jaki z pewnością by czuł, wiedząc, że ona
jest tutaj dziś z nimi. Teraz jednak sprawił mu jeszcze większy.
-
Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał w końcu Bill głosem pełnym żalu.
-
Długo się nad tym zastanawiałem, uwierz mi, ale pomyślałem, że tak będzie
lepiej... - Próbował się tłumaczyć. - Przepraszam...
-
Dla kogo lepiej? Dla ciebie, dla mnie, dla niej? A może dla Patrizii? No dla
kogo?! - Bill nie wytrzymał i złapał Toma za poły kurtki, szarpiąc. Czuł, że
dopiero teraz wszystkie emocje nagromadzone w nim tego wieczoru, eksplodowały.
-
Uspokój się! - Tom próbował wyswobodzić materiał ubrania z uścisku jego dłoni. -
To ona nie chciała! – dodał głośno.
Zamarł.
W jednej sekundzie go puścił, odsunął się jakby nie wierząc w to, co właśnie
usłyszał, a po chwili zapytał cicho, patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem;
-
Nie chciała...? Jak to nie chciała?
-
Powiedziała, że jeszcze nie jest gotowa.
Nastała
cisza. Bill miał wrażenie, że jego serce przestało na chwilę bić.
-
Co..? – jęknął. Był zszokowany tym co przed chwilą powiedział mu Tom. Więc tak
naprawdę wcale nie chciała go spotkać? Nie wróciła dla niego? Zbyt wiele zaczął
sobie wyobrażać. Jadąc tu chyba chciał usłyszeć coś zupełnie innego, a
tymczasem wszystko to, co mówił Tom tylko go dobijało. Był zły, niemal
zrozpaczony. Jeśli nie wracała tu choćby z najmniejszym jego wspomnieniem,
niech ten cholerny koszmar się skończy! Chociaż wyglądało na to, że dopiero się
zaczyna…
-
Jak to nie jest gotowa?! – krzyknął. Poczuł się tak, jakby przed chwilą ktoś
dał mu w twarz. Zacisnął dłonie na kierownicy. - Kurwa! Nie było jej szesnaście
lat, a ona teraz mówi, że nie jest gotowa? To za ile lat będzie?! Za pięć?! Za
dziesięć?! No za ile?!
Znów
wpadł w furię i wrzeszczał jak opętany. Słowa które wypowiedział Tom, były dla
niego bolesne, niczym napiętnowanie rozpalonym żelazem, a to były przecież jej
słowa. Jak mogła coś takiego powiedzieć? Czy on już kompletnie nic dla niej nie
znaczył? Ta cała sytuacja była dla niego nie do zniesienia, ten miniony czas
niespełna dwóch tygodni sprawił, że był znów wrakiem człowieka. Na wieść o jej
powrocie spokój, który budował tyle lat zniknął, rozsypał się i rozwiał
niesiony podmuchem tej wiadomości. Nie potrafił myśleć o niczym innym jak o
spotkaniu z nią, gdy tymczasem ona stwierdziła, że nie jest gotowa... Nawet nie
przypuszczał, że to wszystko będzie aż tak bolało. Nie, to chore, żeby przez
tyle lat nie mógł się od niej uwolnić?! Przecież ma wspaniały dom, w którym
czeka na niego kochająca, oddana mu kobieta, ma pieniądze, poukładane, spokojne
życie… W takim razie po jasną cholerę w ogóle tu teraz przyjechał, po co
szarpie sobie nerwy na bezsensownych rozważaniach, i co u licha tu jeszcze robi
w środku nocy?!
-
Wiesz co...? - zaczął najpierw cicho, lecz z każdym słowem coraz bardziej
podnosił głos. - Idź i powiedz jej, że ja już o niej zapomniałem, wymazałem ją
ze swojej pamięci, że już dla mnie nie istnieje i nigdy nie będę gotowy na to
spotkanie. I powiedz jeszcze, że wcale nie chcę jej widzieć, i nawet nie chcę
się z nią spotkać, bo kocham kogoś innego! – wykrzyczał.
Z
każdym wypowiadanym przez niego słowem, Tom coraz szerzej otwierał oczy. Różnie
bywało u Billa z okazywaniem emocji, ale bardzo dawno nie widział go w takim
stanie, właściwie kilka dobrych lat, od kiedy wszystkim wydawało się, że już
się pozbierał. Jednak wyglądało na to, że tak naprawdę nie pozbierał się nigdy,
że wystarczyła tylko jedna, znacząca wiadomość, a jego psychika w tej samej
chwili przypomniała sobie ból i gorycz cierpienia.
-
Bill, no co ty...?
-
No idź, powiedz jej! Nie mam zamiaru więcej się powtarzać!
-
Nie wygłupiaj się… - Tom wciąż patrzył na niego z niedowierzaniem, kiedy ten
przechylił się przez niego i sięgając wewnętrznej klamki od strony pasażera,
otworzył drzwi auta popychając je tak, aby rozwarły się niemal na całą
szerokość.
-
No co do jasnej cholery?! Nie rozumiesz? Wypierdalaj! – krzyknął, wskazując
ręką kierunek. Tom pozostał właściwie bez wyboru i wiedział, że aby uniknąć
wypchnięcia z samochodu, musi z niego wyjść sam.
Kiedy
wysiadł, Bill ruszył z piskiem opon, zostawiając otumanionego i
zdezorientowanego brata samego, na chodniku przed jego domem.
~
Był
rozgoryczony. Dałby wiele za to, żeby móc wreszcie ją zobaczyć. Minęło tyle
lat, a on wciąż czuł ten gorący dreszcz emocji jak nastolatek. Wiedział, że
jego miłość nigdy nie wygasła, ona tylko drzemała uśpiona gdzieś w najodleglejszym
zakamarku jego serca. Pielęgnował ją wraz ze wszystkimi wspomnieniami o niej i
niczego ze swojego życia nie pamiętał tak dobrze, jak każdej chwili spędzonej z
nią. Teraz, po tym co usłyszał od Toma, był kompletnie załamany, w dodatku miał
do niego uzasadniony żal. To wyglądało tak, jakby obydwoje z Lucienne wszystko
uknuli za jego plecami. Wciąż nie pojmował, dlaczego zataili to przed nim,
przecież Tom doskonale go znał… Miał jeszcze na tyle taktu, że z pewnością nie
wparowałby tam nieproszony, poza tym nawet nie chciałby, aby ich pierwsze
spotkanie odbyło się w takich okolicznościach, przy tylu świadkach. Przede
wszystkim nie miał zamiaru obnażyć swojej słabości przy obcych ludziach, a
wiedział, że na jej widok po tylu latach z pewnością nie będzie umiał okazać
całkowitej obojętności. Czasem nie znał sam siebie, ani swoich reakcji, bał się,
że przy tej konfrontacji, mimo żalu i cierpienia, jakie mu zadała, uczucie
zakorzenione w nim od lat, wymaluje na jego ustach czuły uśmiech, spowoduje
przyspieszone bicie serca i miłosne drżenie ciała. Choć teraz jedyne co czuł na wspomnienie tej kobiety, to wściekłość, a wszystko to sprawiły jej
własne słowa. Nie była jeszcze gotowa… Dlaczego więc on był gotów każdego dnia
i każdej godziny życia bez niej..?
Starał
się wejść do domu cicho, bo jeśli Patrycja zasnęła, nie chciał jej obudzić.
Rozebrał
się bezszelestnie i wszedł do łazienki, gdzie obmył twarz lodowatą wodą, jakby
chciał otrzeźwić się, chociaż przecież nic nie pił. Znów spojrzał z
politowaniem na swoje odbicie w lustrze.
-
I na co ty liczyłeś idioto..? Gdyby cię wciąż naprawdę kochała, już dawno by tu
wróciła - powiedział sam do siebie.
Przypomniał
sobie teraz pewne zdarzenie sprzed lat. W tamtym czasie wydawało mu się, że
uporał się już ze swoimi demonami, że zdołał zabić miłość jaka wciąż w nim
tkwiła jak cierń. Miał sławę, pieniądze, Patrizię, która kochała go, i
wrażenie, że wszystko wraca do normy. Na jednym z przyjęć, pewna kobieta
powiedziała mu coś, co zapamiętał do dziś. Nie wiedział jak to dostrzegła, był
to przecież dość szczęśliwy okres w jego życiu, zdobyli kolejną nagrodę, wydali
niemal najlepszą płytę, a ona rozmawiając z nim na zupełnie inny temat,
popatrzyła mu nagle w oczy i powiedziała, że pomimo tego wszystkiego co
dotychczas osiagnął, nie widzi w tych pięknych oczach szczęścia, ani miłości. Tak
długo starał się wyprzeć z głowy tę prawdę, a przez te kilka słów zupełnie
nieznajomej kobiety w jednej chwili zdał sobie sprawę, że w tych ostatnich
miesiącach oszukiwał sam siebie.
Dobrze
pamiętał, jak bardzo wtedy posmutniał, wspomnienia wróciły i od tamtego czasu
nigdy więcej nie starał się przekonać samego siebie, że kiedykolwiek przestanie
ją kochać. Jedyne czego pragnął, to już nigdy nie cierpieć, zachować tę miłość
jako najpiękniejszą przeszłość, która przecież nie wróci, choćby Bóg wie jak
bardzo tego chciał.
Patrzył
teraz w te oczy w lustrze, w te same z których wyczytała wtedy wszystko
nieznajoma kobieta, i znów widział w nich tylko żal i ból.
Westchnął
ciężko, wyszedł z łazienki i jak najciszej wspiął się po schodach. W połowie drogi
jednak zatrzymał się, nasłuchując. Tak, teraz już był pewien, że to co słyszy,
to płacz Patrizii. Z każdym pokonywanym stopniem, słyszał go coraz wyraźniej i
może dlatego coraz trudniej było mu się po nich wspinać.
Stanął
w drzwiach sypialni, a kiedy zobaczył ją leżącą i szlochającą na łóżku, poczuł
wstręt do samego siebie. Żałował, że nie potrafił jej pokochać, choć była
piękna, dobra i tak bardzo mu oddana. Był z nią z czystego wygodnictwa. W
zasięgu ręki miał osobę towarzyszącą na każdą imprezę i to taką, za którą z
zazdrością oglądał się niejeden mężczyzna, a w jego łóżku spała co noc zmysłowa
i seksowna kobieta, zawsze chętna i gotowa do fizycznej miłości, która nigdy mu
nie odmówiła wykręcając się bólem głowy, na dodatek była w tym naprawdę
znakomita.
Miła,
towarzyska, zadbana, a co najważniejsze… Kochała go ponad wszystko, a jemu od
lat wciąż najlepiej wychodziło zadawanie jej bólu.
Czuł
się jak zgorzkniały i podły starzec, choć był mężczyzną zaledwie po
trzydziestce. Chociaż nigdy jej nie zdradził, miał wrażenie, że robił to każdej
nocy w marzeniach z miłością swojego życia, która teraz nie chciała go
widzieć...
Musiała
usłyszeć, że wszedł, albo podświadomie wyczuła jego obecność, bo nagle stłumiła
szloch, choć wciąż jej ciałem wstrząsały spazmy. Podszedł do łóżka i przysiadł
na jego brzegu, a ułożywszy miękko dłoń na jej plecach, delikatnie je pogładził.
-
Patrizia... - zaczął cicho. Odwróciła głowę i spojrzała na niego, siadając. Powieki
miała zapuchnięte od łez, a jasne włosy opadały niedbale na twarz. W oczach
zagościł strach, bo właściwie przez te dwie godziny przygotowywała się na
najgorsze. Leżąc tu i płacząc, układała w swojej głowie najczarniejsze
scenariusze. Widziała ich w objęciach, przytulonych i szczęśliwych,
zapewniających się o niewygasłej, wzajemnej miłości. Tak bardzo bała się, że
kiedyś ta chwila nadejdzie, ale żyła nadzieją, że może ona nigdy nie wróci.
Niestety wróciła, więc jeśli on chce odejść, niech zrobi to dziś, teraz,
natychmiast… Niech nie odwleka tego, starając się być szlachetnym, bo to tylko
może przedłużyć jej cierpienie.
Ale
on nic nie mówił, tylko patrzył na jej zapłakaną twarz i z czułością ocierał
łzy.
-
Nie płacz, proszę... Ja cię nie zostawię...
Spojrzała
na niego nie kryjąc zdziwienia, spodziewała się raczej innego wyznania.
Myślała, że oznajmi jej swoje odejście, gdy tymczasem on składał jakieś dziwne
deklaracje.
-
Nie... - Pokręciła przecząco głową - Nie chcę, żebyś był ze mną z litości,
kocham cię, ale nie chcę, żebyś się ze mną męczył...
-
Ja się z tobą nie męczę, przestań...
-
Nie kochasz mnie, wciąż kochasz tamtą... – Choć jej oczy wciąż były pełne łez,
zaczęła mówić spokojnie, ale z każdym słowem jej głos brzmiał coraz bardziej
histerycznie. - Przez tyle lat ona nas dzieliła... To co, że jej tu fizycznie nie
było, kiedy przez cały czas była w twoim sercu? Myślisz, że nie wiem o tym
zdjęciu w szufladzie? Ile razy do niego wzdychałeś? Raz w tygodniu, raz
dziennie, a może w każdej wolnej chwili? Boże... Jak ona to zrobiła, że na
zawsze odebrała ci serce…? – I rozpłakała się żałośnie, wraz ze łzami wylewając
najgłębszy żal, który z powodu tajemniczej kobiety ze zdjęcia tkwił w niej
przez te wszystkie lata.
Nie
miał pojęcia co ma jej odpowiedzieć, przecież nie chciał kłamać. Wszyscy jego
najbliżsi wiedzieli, że nigdy o niej nie zapomniał i choć nie rozmawiał z
Patrizią na ten temat, ona również to wiedziała. Miała rację mówiąc o zdjęciu,
chociaż były to tylko jej przypuszczenia i kobieca intuicja. Był czas, gdy po
kilka razy dziennie trzymał je w dłoniach, choć czasem z rozżalenia nie patrzył
na nie tygodniami.
Wciąż
siedział z głową bezradnie zwieszoną między ramionami, kiedy nagle Patrizia
wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
-
Nie chcę żyć ze strachem, nie chcę budzić się każdego dnia i myśleć, czy to już
dzisiaj odejdziesz, czy może jutro? Albo za tydzień? Nie, ja tak nie potrafię,
nie umiem, raczej wolę umrzeć... Nie… Odejdź już dzisiaj i oszczędź mi
upokorzenia! - mówiła coraz głośniej i z coraz większym strachem, sama w to
wszystko nie wierząc. - Nic z tego nie będzie, ona i tak będzie wciąż między
nami!
-
Przestań! Uspokój się! - krzyknął nagle Bill, którego paplanina Patrizii zaczęła
już doprowadzać do szału. Wstał, podszedł do niej, i chwyciwszy za ramiona,
dość mocno nią potrząsnął. Spojrzała na niego półprzytomnym z rozpaczy
wzrokiem. – Ja nigdzie się nie wybieram, rozumiesz? Nie mam zamiaru od ciebie
odejść!
-
Kocham cię... - wyszeptała cicho, zarzucając mu na szyję ręce. Przytulił ją do
siebie mocno, gładząc po plecach.
-
Ciii... już dobrze...
-
Powiedz mi tylko, czy już się z nią widziałeś...?
-
Nie spotkałem się z nią. Wiem tylko tyle, że wróciła - odparł Bill.
Patrizia
westchnęła i wciąż w niego wtulona, powiedziała cicho;
-
To nie składaj mi żadnych deklaracji, dopóki się z nią nie spotkasz.
-
Przestań wreszcie, słyszysz? - Odsunął ją od siebie zmuszając, aby spojrzała mu
w oczy. - Nie zostawię cię, rozumiesz? To ty byłaś ze mną przez te wszystkie
lata, nie ona - powiedział stanowczym głosem.
Przytaknęła
posłusznie, ale nie wierzyła w to co mówił, choć tak bardzo chciała, żeby to
było prawdą. Może teraz był rozgoryczony, może to czuł i naprawdę tak myślał,
ale bała się, że kiedy ją zobaczy, zmieni zdanie, wrócą wspomnienia i ta iskra
miłości na nowo wybuchnie w jego sercu wysokim płomieniem. Świadomość, że
Babette pomimo swojego wieku, wciąż była piękna była dla niej dodatkowym,
bolesnym obciążeniem myśli. Przez te wszystkie lata, Patrizia łudziła się, że
ona się zmieniła, postarzała, że nawet jeśli wróci, to już będzie zupełnie inną
kobietą. Tymczasem zachowała nienaganną urodę i figurę, a te kilka zmarszczek niczego
nie zmieniło, jedynie dodało jej uroku, zupełnie tak, jakby dla niej czas
zatrzymał się w miejscu.
Przeszywający
ból duszy ukoiły teraz obejmujące ją, ciepłe ramiona Billa. Pod wpływem jego
dotyku ustępował, jak po cudownej tabletce.
-
Chodź... - wyszeptał, prowadząc ją w stronę łóżka, gdzie zapadli się w miękką
pościel. Zbliżył usta do jej szyi, składając na gładkiej skórze delikatne
muśnięcia.
Oddalić
wszystko w niepamięć, zapomnieć, docenić to co ma... Czy to może się udać? Czy
jest jeszcze dla nich jakaś szansa? Całował coraz bardziej zaborczo, zachłannie,
byle tylko nie pozwolić myślom zabłądzić w zakazane rewiry. Był zbiegiem, który
ucieka z niewoli wspomnień.
-
Nie... nie, Bill... - odezwała się w pewnej chwili Patrizia, delikatnie go
powstrzymując. - Nie dzisiaj... Dziś, myślisz tylko o niej...
Spojrzał
na nią zdziwiony, unosząc się na łokciu. Jak ona dobrze go znała...
-
A jutro..? - zapytał. - Jutro, pomożesz mi zapomnieć...?
~
„Kochana Sharon! Nareszcie jestem szczęśliwa!
W szkole już wszystko układa się dobrze. Martin się odczepił, a Agnes jest
wspaniała (jednak bądź spokojna, nigdy nie zastąpi mi Ciebie najdroższa
przyjaciółko). Nasze mieszkanko choć małe, jest bardzo przytulne, już się do
niego przyzwyczaiłam. Pamiętasz jak Ci pisałam o Max’ie? Od tamtej pory wiele
się zmieniło i chociaż jestem cholernie szczęśliwa, to boję się, że jednak
trochę za bardzo się angażuję. Minęły dopiero dwa miesiące odkąd się spotykamy,
a ja już chyba się w nim zdążyłam zakochać. Nie chciałabym, żeby to się
skończyło jak z Dustinem, i mam wielką nadzieję, że tak nie będzie, bo Max to
zupełne jego przeciwieństwo; jest ciepły, opiekuńczy i chociaż jeszcze nie
wspominał nic o miłości, to jestem raczej pewna, że coś do mnie czuje. Cała szkoła
o nas gada, a dziewczyny strasznie mi zazdroszczą, bo niejedna miała na niego
ochotę. Właśnie za chwilę wychodzę, jadę po raz pierwszy do niego do domu,
zaprosił mnie na próbę swojego zespołu. Jestem taka podekscytowana, że trzęsą
mi się ręce jak do Ciebie to piszę. Sharon, cholera, ja się chyba naprawdę
zakochałam! Pędzę kochana, bo autobus mi ucieknie! Napiszę jutro jak było, mam
nadzieję, że będzie super, no to pa! Buziaczki, Twoja Amy”.
Jeszcze
raz przebiegła wzrokiem po literkach na monitorze laptopa i kliknęła opcję
„wyślij”. Była już gotowa do wyjścia, czekała tylko na odpowiednią godzinę,
żeby nie sterczeć zbyt długo na przystanku w oczekiwaniu na autobus. Właśnie
pociągała ostatni raz pomadką usta, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
-
Cześć mamuś - Uśmiechnęła się na widok rodzicielki.
-
Już idziesz? - zapytała przybyła z żalem. - Myślałam, że jeszcze zdążymy
pogadać.
-
Pogadamy jak wrócę, obiecuję, wszystko ci opowiem, może będzie nawet więcej do
opowiadania po dzisiejszym spotkaniu i wydarzy się coś ciekawego? – zaśmiała
się Amy. - A teraz biegnę, bo autobus mi zwieje, o osiemnastej powinnam być u
Maxa.
-
Przecież dopiero siedemnasta - zdziwiła się Babette, spoglądając na zegarek.
-
Tak, ale mam przesiadkę, a nie wiem o której jest następny, bo to jest spory
kawałek. Oni mają dom na przedmieściach.
-
To nie mógł przysłać po ciebie taksówki? - oburzyła się Babette - Ci bogaci to jednak
mają węża w kieszeni.
-
On nie jest bogaty, tylko jego rodzice - skwitowała Amy, cmokając mamę w
policzek - Dobra lecę, to pa!
-
Pa, tylko nie wracaj zbyt późno, bo będę się martwić, w razie czego zadzwoń.
-
Wiem, zadzwonię - westchnęła Amy zamykając za sobą drzwi.
Była
tak podekscytowana, że nawet nadopiekuńczość mamy jej dziś nie denerwowała.
Całą drogę czuła piekielny uścisk w żołądku. Wprawdzie miało to być kolejne
spotkanie, jakich już kilkanaście mieli za sobą, ale tym razem po raz pierwszy
jechała do niego do domu. Wielce prawdopodobne było to, że spotka tam jego
rodziców, a już na pewno ojca, który był na każdej próbie chłopaków, na którą
została przez Maxa zaproszona. Miała swoistą tremę przed takiego rodzaju konfrontacją,
chciała wypaść dobrze i przede wszystkim nie chciała się spóźnić. Na szczęście
miejska komunikacja nie zawiodła, a nawet była kilkanaście minut przed
osiemnastą. Zawahała się, czy nie pospacerować jeszcze choć kilka minut, ale
nie chciała narazić się na śmieszność, gdyby Max przypadkiem zobaczył ją przez
okno. Stanęła więc przed ogrodzeniem domu o podanym numerze i nacisnęła
dzwonek. W tej chwili niemal równocześnie z brzęczącym dźwiękiem, który
uświadomił jej, że może otworzyć furtkę, usłyszała bicie swojego serca. Weszła
na teren posesji, wolno kierując swoje kroki w kierunku drzwi. Dom był bardzo
okazały, o wiele większy i piękniejszy od domu, w którym mieszkała w
Waszyngtonie. Z opowiadań Maxa nie wywnioskowała, że jest aż tak duży, może
dlatego, że chłopak był skromny i nigdy się niczym nie chwalił. Czasem tylko w
ferworze rozmowy zdradził coś, co wskazywać mogło na to, że jego rodzinie
dobrze się powodzi, ale nigdy nie robił tego celowo.
-
Jeszcze nie ma chłopaków, ale jak ich znam to pewnie się spóźnią - zawołał już
z daleka Max, który właśnie wyszedł jej na przeciw, i witając ją uśmiechem,
szarmancko się skłonił - Proszę.
Weszła
do przestronnego holu, gdzie jej oczom ukazała się lśniąca czystością,
błyszcząca podłoga w kolorze ciepłego beżu. Już zaczęła ściągać swoje kozaczki,
kiedy Max nachylił się i delikatnie chwycił ją za ręce.
-
Nie zdejmuj, daj tylko kurtkę.
Posłusznie
podała mu okrycie, które powiesił na wieszaku, i objął ją w talii, obrzucając ciepłym,
czarującym spojrzeniem.
-
Pięknie ci w czerni... - szepnął jej do ucha. Poczuła na szyi jego oddech,
który sprawił, że przez jej ciało przebiegło stadko małych stworków,
przebierając szybko małymi nóżkami, zwanym pospolicie przyjemnym dreszczem.
-
Chodźmy, zaczekasz chwilkę w salonie? Muszę jeszcze się przebrać - powiedział,
prowadząc ją przez hol.
-
Jasne - Uśmiechnęła się, wchodząc do wielkiego pokoju.
-
Przyniosę coś do picia, na co masz ochotę?
-
Może być odrobina coli.
Kiedy
Max wyszedł rozejrzała się bacznie. Salon wydał jej się ogromny. Na środku
stały pod kątem prostym do siebie trzy, skórzane kanapy, dwie mniejsze i jedna
większa, a przed nimi niewielki, szklany stolik. Tuż przy oknie nieopodal
wyjścia na taras umieszczony był duży, owalny stół i krzesła. Pod ścianą barek,
wypełniony po brzegi różnego rodzaju trunkami i dość duża komoda. Półki tuż nad
nią, obstawione były jakimiś pucharami i innymi przedmiotami o dziwnych
kształtach. Nie chciało jej się czytać tych wszystkich tabliczek, ale domyśliła
się, że są to pewnie jakieś trofea i nagrody. Oczywiście nie zabrakło też
wielkiego, telewizyjnego ekranu na ścianie i jak na jej oko dość
skomplikowanego w obsłudze sprzętu grającego, do którego niewidocznie podłączone
kolumny o kosmicznej formie, rozmieszczone
były na każdej z czterech ścian. Pod kominkiem stał duży, bujany fotel, na
widok którego uśmiechnęła się, a po chwili już siedząc w nim, huśtała się z
błogością wymalowaną na twarzy.
-
Wiedziałem, że się skusisz - roześmiał się Max na jej widok, wracając ze
szklaneczką w dłoni.
-
Cudownie... - Przymrużyła oczy - Szkoda, że u nas tak ciasno, też bym sobie
taki sprawiła.
-
No to się relaksuj, a ja się szybko przebiorę.
Amy
westchnęła cicho, kierując spojrzenie na palący się w kominku ogień. Tego
akurat nie musiała Maxowi zazdrościć, bo kominek miała też u siebie w domu i
szczególnie w takie chłodne, jesienne dni jak ostatnio, lubiła przy nim
siedzieć. W tej chwili właśnie zwróciła uwagę na artystyczną formę paleniska i to
wprawiło ją w niemałe zdziwienie. Ta stylowa ornamentyka, te obrzeża i
rzeźbienia… Przecież ten kominek był niemal identyczny jak u niej w domu! Znów
rozejrzała się wokoło z ciekawością, jakby analizując każdy detal tego dość
ekstrawaganckiego w swoim stylu pomieszczenia. Nowoczesny, wręcz modernistyczny
wystrój wnętrza i ten stylowy, zupełnie niepasujący do reszty kominek? Cóż to
za jakiś kiepski architekt projektował ten szczegół? Już na pierwszy rzut oka
widać było, że pasował tu niczym kwiatek do kożucha. Nie mogła uwierzyć, że
rodzice Maxa mają tak kiepski gust… Jednak wciąż bardziej nurtowało ją to
dziwne podobieństwo. Skąd ono mogło się wziąć? Z pewnością prototypem zarówno
tego kominka, jak i tamtego u niej w domu nie był żaden zabytkowy, ani znany,
nie przypominała sobie niczego takiego z dziejów historii sztuki, a tę
dziedzinę uwielbiała i jej wiedza w tym temacie była obszerna, dlatego tym
bardziej zadziwiało ją to niewątpliwie bardzo zagadkowe podobieństwo.
Wstała,
stawiając na stoliku szklankę z napojem i podeszła bliżej, dotykając bocznych
rzeźbień. Niemal nie wierzyła w to co widzi, różniły ich tylko niewielkie
detale. Zamyśliła się wciąż zastanawiając, dlaczego w tak pięknym i nowoczesnym
wnętrzu, ktoś zbudował właśnie taki staroświecki kominek?
-
Piękny, prawda…? - Usłyszała za sobą ciepły, męski głos.
Jej. Szkoda mi Billa... Odebrał wszystko na opak, jest przekonany, że Babette go nie kocha,a przez to jeszcze bardziej rozgoryczony i zraniony. Myślałam, że wpadnie niczym burza do domu Toma i z bijącym sercem spojrzy w oczy Tej Jedynej. Czekam na moment, w którym nasi bohaterowie będą mieli "z górki", a nie "pod górkę". :>
OdpowiedzUsuńCzy Amy właśnie spotkała swojego ojca, a jeśli tak, to czy Bill ją rozpozna? Będę się zastanawiać aż do następnej części... :D
Buziaki! :*
Nie byłoby tego dreszczyku emocji i oczekiwania na ich spotkanie, gdybym umożliwiła im to od razu, musi być trochę przeszkód w drodze do tego. Chyba oboje liczą na jakiś przypadek, który... już niebawem nastąpi.
UsuńŚciskam serdecznie :*
Czyżby Bill?
OdpowiedzUsuńDaj następny A się przekonam :)
Daj,szybko :)
No nie wiem co Ci napisać! Po prostu chce kolejny odcinek ;)
Pozdrawiam Attention TH
Aj, nie ma tak szybko kochana, bo za szybko dobrnęlibyśmy do końca i co?
UsuńPozdrawiam :*
I znów to zrobiłaś xD ale wiem, że zrobisz to jeszcze nie raz... ta odrobina niepewności z odcinka na odcinek to jest jedna z tych rzeczy, którą bardzo lubię w tym opowiadaniu. :D (ale następnegocjacji rozdziału juz się nie mogę doczekać xD).
OdpowiedzUsuńPatrizia ma rację. Bill nie powinien jej składać żadnych deklaracji dopóki nawet nie widział Babette. A sam Bill to Patrizię wykorzystuje do zamaskowania uczucia... jak dla mnie robi to w taki wręcz perfidnie sposób, ale ona sobie zdaje z tego sprawę... i dalej w to brnie. Serio musi go strasznie kochać. Biedna...
Dalej nie komentuję, bo ja wiem i nie powiem xD
Do następnego!
Buziaki :*
A telefon to ja zaraz wrzucę przez okno za ten słownik :/
UsuńNie wyrzucaj telefonu, to potrzebna rzecz ;) Ja tylko przez moment zastanawiałam się co to; "nastęnegocjacje" ;D
UsuńAle to jeszcze nie w następnym rozdziale kochana, a potem to już prawie nie pamiętasz haha ;)
Całusy ;*