Część 29. „Blask jego oczu drogowskazem w czarnej
otchłani bólu”
Świtało,
kiedy wciąż leżąc bez ruchu zupełnie skostniała z zimna. W końcu wstała i
zarzuciła na swoje obolałe, nagie ciało szlafrok, udając się do łazienki. Z
obawą zerknęła do lustra, skąd patrzyło na nią odbicie upokorzonej kobiety.
Jęknęła boleśnie, gdy w lewym kąciku ust na zaróżowionym tle, zobaczyła
złowrogo zakrzepłą krew z rozciętej wargi. Jednak niczym był ten fizyczny ból,
w porównaniu z bólem psychicznym, bólem duszy.
Odkręciła
kurek w prysznicu puszczając letnią wodę, zrzuciła szlafrok i stanęła pod
tryskającym z góry strumieniem. Gdyby tylko mogła zmyć z siebie to wszystko, co
stało się kilka godzin temu, gdyby mogła już nie czuć dotyku jego rąk,
wypłukać ze wszystkich myśli głowę, nie pamiętać niczego co tu się stało, albo
chociaż umieć zapomnieć…
Objęła
się rękoma i osunęła po ściance kabiny, siadając w brodziku. Rozpłakała się
rzewnie, a wypływające z oczu łzy łączyły się ze spływającą po jej twarzy wodą,
tworząc wodospad smutku.
Jak
będzie teraz żyć? Jak spojrzy na niego, taka zbrukana i brudna wewnętrznie? W
dodatku, że nie okaleczył jej obcy człowiek, a do tej pory najbliższy. Miała
żal, pretensje do losu i całego świata, choć z każdą upływającą chwilą już tylko
do samej siebie. A gdyby wykazała się rozsądkiem i pozwoliła wezwać pomoc nie
ukrywając faktu, że ma z sobą telefon, może nigdy by do tego nie doszło? Więc jeśli
to wszystko było tylko i wyłącznie jej winą? Przecież to ona go sprowokowała
tym powrotem w środku nocy. Tak, to stało się przez nią i jej lekkomyślność! Ale
zaraz, chwila… Przecież do diabła nie zrobiła niczego złego, nawet nie
pocałowała Billa, czemu więc czuje się tak bardzo winna? Dlaczego Franz jej to
zrobił, dlaczego…?
Znów
ogromny żal i wstyd pochwycił ją w swoje szpony. Na nowo poczuła się tak bardzo
pusta w środku, jakby ktoś wydarł jej duszę i zostawił samo, brudne ciało.
Upłynęło wiele minut na oskarżaniu samej siebie, ale w końcu jedna, jedyna
myśl; myśl o pewnym człowieku sprawiła, że każdą kolejną pokierowała innym
torem. Skupiła się wreszcie na tym, by przestać się obwiniać i analizować
wydarzenia minione. Musi żyć dalej i pomóc sobie zapomnieć.
Upłynęło
wiele minut, zanim z trudem się podniosła i mocno, ostrą myjką wyszorowała
swoje ciało. Może to jakoś pomoże poczuć się znów czystą? Wyszła spod prysznica,
znów zarzucając szlafrok, tym razem na mokre ciało. Ponownie przyjrzała się
swojej twarzy, oczom podpuchniętym od płaczu, i tworzącemu się właśnie
siniakowi. Zastygłą krew zdążyła zmiękczyć i zmyć płynąca z prysznica woda, ale
wiedziała, że pęknięta warga i siniak, nie znikną tak szybko. Gdyby od razu
przyłożyła lód, może nie wyglądałoby to teraz tak paskudnie, ale wtedy, leżąc
niemal bez życia, wcale o tym nie myślała. Opuszkami palców dotknęła delikatnie
zranione miejsce, cicho sycząc z bólu. Wyciągnęła z zamrażarki lód, owinęła w
ściereczkę i przyłożyła do twarzy stojąc dłuższą chwilę nieruchomo, zawieszona
gdzieś w próżni myśli.
Nie
wróciła już do sypialni, nie chciała nawet tam wchodzić, nie chciała patrzeć na
śpiącego Franza, swojego dręczyciela i kata, który wykonał kilka godzin temu
wyrok na jej duszy. Wyjęła z szafy spodnie od dresu, koszulkę i bluzę,
ubierając się szybko. Jeszcze tylko adidasy i mogła zatrzasnąć za sobą drzwi.
Niepostrzeżenie
i cicho, jak skradający się kot, przemknęła do windy, a w końcu niezauważona, z
kapturem na głowie, tuż obok recepcji. Nie zastanawiała się, jak wróci i kiedy,
teraz ważne było tylko to, żeby uciec stąd jak najdalej.
***
Obudził
się prawie w południe z potwornym bólem głowy, a kiedy tylko otworzył oczy
próbował przypomnieć sobie to, co zaszło nocą. Zerwał się poszukując wzrokiem
Karen. Zamiast niej zobaczył tylko leżącą na podłodze rozerwaną bluzkę, a tuż
obok spodnie dziewczyny. Przymknął oczy i opierając głowę na dłoni jęknął
bezradnie. Do czego doprowadziła go głupia zazdrość i alkohol? Czy to możliwe,
że wziął ją siłą?
Niewiele
pamiętał, wszystko co zdołał sobie przypomnieć, były to jakieś pourywane klatki
filmu, który został nagrany dzisiejszej nocy i którego niechlubnym reżyserem
stał się on sam.
Wstał
z łóżka i wyszedł z sypialni.
-
Karen?! - zawołał, bo miał nadzieję, że nigdzie nie wyszła. W odpowiedzi jednak
usłyszał tylko ciszę. Nerwowo sięgnął po papierosa i zgarnął telefon z szafki,
wybierając numer do żony. Znów usłyszał automatyczny, znienawidzony głos, że
abonent jest poza zasięgiem, lub ma wyłączony telefon. Zaklął tylko pod nosem,
wyrzucając sobie swoją naiwność. Nawet gdyby go miała ze sobą, przecież teraz
pewnie i tak by nie odebrała.
Wyszedł
na taras i zaciągnął się papierosem, starając się wytężyć swoją pamięć,
poskładać wszystko do kupy, gdy nagle jakiś impuls, błysk sprawił, że właśnie
przypomniał sobie coś.
Uderzył
ją... Tak, zrobił to, choć zawsze gardził takimi facetami i sam by się po sobie
tego nie spodziewał. Teraz zastanawiał się, jak to się mogło stać, co skłoniło
go do tego, że podniósł na nią rękę, choć doskonale wiedział, że była to zwykła
bezsilność i wściekłość. Wszystkiemu była winna ta pieprzona zazdrość. I już
nie wiedział który z tych występków jest gorszy: wymierzony policzek, czy fakt,
że ją posiadł wbrew jej woli, czyli kolokwialnie nazywając rzeczy po imieniu,
najpierw jej przyłożył, a potem zgwałcił. Obydwa te czyny były warte jedynie
potępienia.
Przeszył
go zimny dreszcz strachu. Jak spojrzy jej w oczy, gdy wróci? Jeśli w ogóle
wróci...
Zgasił
papierosa i wszedł do pokoju chwytając za słuchawkę hotelowego telefonu.
-
Proszę dostarczyć dwadzieścia róż... Tak, w pięknym bukiecie... Albo nie,
trzydzieści.
***
Nie
wzięła zegarka, telefonu, niczego, co mogłoby jej przypomnieć o upływającym
czasie. Jednak słońce było już dość wysoko, a jego promienie przygrzewały mocno.
Mogła się spodziewać, że jest koło południa. Właściwie nie miała ochoty się
stąd nigdzie ruszać, to dość ustronne miejsce na wydmach służyło jej teraz jako
azyl i ostoja spokoju. Siedząc tu, wśród zarośli na ciepłym piasku, czuła się
bezpieczna. Uspokoiła się, wyciszyła, oswoiła wszystkie myśli. Jedynie głód
doskwierał jej niemiłosiernie, ale nie miała ochoty opuszczać tego miejsca, a były
ku temu przynajmniej dwa, dość istotne powody. Po pierwsze, nie chciała widzieć
Franza, po drugie, bała się, że spotka przypadkiem Billa. Jej wygląd, ten
siniak, i stan psychiczny, to wszystko zapewne wywołałoby lawinę pytań, a tego by
nie zniosła. Wiedziała jednak, że jutro nie uniknie niczego, przecież mieli
jechać do domu dziecka. Co mu powie? Jak wytłumaczy swój wygląd? Nie na miejscu
byłaby chyba bajeczka, jak to niechcący uderzyła się o klamkę, zresztą Bill nie
był naiwny i nigdy by w to nie uwierzył, a ona też nie była idiotką, żeby mu
wciskać taki prymitywny banał. Nie pozostawało nic innego, jak po prostu powiedzieć
prawdę. Oczywiście nawet nie zamierzała wspominać o gwałcie, ten fakt starała
się skrzętnie upchnąć w najodleglejszych zakamarkach swojego umysłu. Wystarczy
w zupełności, kiedy nadmieni mu jedynie o zadanym jej razie. Tylko jak przeżyć
po raz kolejny takie upokorzenie? Poza tym podświadomie czuła, że kiedy tylko
się dowie, podobnie jak i ona, sam będzie się o to wszystko obwiniał, że gdyby
jej tam nie wywiózł, nie doszłoby do tego incydentu.
Westchnęła
ciężko, czując porządny głód. Od wczorajszego popołudnia niczego nie jadła, a
rano wzięła ze sobą zaledwie małą buteleczkę wody i paczkę papierosów, w jakiej
pozostały jedynie trzy sztuki. Na tym niezacienionym miejscu, zaczęły jej się
dawać we znaki promienie słoneczne, które operowały dość mocno, zapowiadając
powrót upalnego lata. Nie było innej rady, jak znaleźć sobie mniej
nasłoneczniony azyl. Marzyła o apartamencie w hotelu i wygodnej sofie, o
drzemce po koszmarnej, nieprzespanej nocy, jednak tam wciąż był Franz. W
dodatku, jak niepostrzeżenie dostać się do hotelu, przecież w każdym miejscu na
swojej drodze mogła spotkać Billa? Poczuła jak dopada ją uczucie bezsilności.
Gdyby
była tu sama, gdyby nie poznała tego fascynującego mężczyzny, jeszcze rankiem
spakowałaby się i wyjechała, wyprowadzając natychmiast od męża kata, choćby
miała nawet wynająć sublokatorski pokój, ale w tej sytuacji chciała tu jeszcze
zostać do ostatniego, zaplanowanego dnia pobytu. Dla niego…
Opadła
na piasek, przymykając oczy. Poleżała jeszcze dłuższą chwilę, w końcu
zdecydowała się zaryzykować. Zeszła z wydm i ruszyła wzdłuż nich, kierując się
w stronę wyjścia. Na szczęście o tej porze większość ludzi już wylegiwała się
na plaży, toteż w drodze spotkała zaledwie kilka osób, nieznajomych i
przeważnie starszych, takich, którzy woleli spacer, niż słoneczne kąpiele. Jednak
będąc już zupełnie blisko hotelu, szła ostrożnie, trzymając się w pobliżu drzew
rosnących wzdłuż ogrodzenia. Na szczęście w jej polu widzenia, nie było nikogo,
kogo w tej właśnie chwili spotkać nie chciała. Z bijącym mocno sercem
przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w holu, przy windzie,
wsiąść do niej i być już w swoim apartamencie, co oznaczało spotkanie oko w oko
z Franzem, ale już wolała to, niż niespodziewanie natknąć się na Billa. Szybkie
kroki po schodach, zaledwie kilka, i znalazła się w holu, gdzie niemal tuż za
progiem stanęła jak wryta. Przy samej recepcji stał on, rozmawiał z jakimś
mężczyzną. Przez chwilę nogi odmówiły jej posłuszeństwa, jednak szybko wróciła
jej trzeźwość myślenia, i wykorzystując fakt, ze stał tyłem do drzwi, szybko
skręciła w stronę restauracji. Zerknęła tylko przez ramię zza szklanej
płaszczyzny, wtedy zorientowała się, że pochłonięty rozmową nie zauważył jej. Zajęła
więc stolik w najbardziej ustronnym miejscu, zamawiając obiad. Nie było innej
rady i tak musiała tutaj przeczekać, aż on odejdzie, i miała nadzieję, że uda
jej się dzisiaj uniknąć z nim spotkania. Tak też się stało. Przez okno
restauracji zobaczyła, jak wkrótce odjeżdża z tym gościem. Zapewne załatwiał z
nim sprawę związaną ze ściągnięciem jego auta z tej głuszy.
Odetchnęła
z ulgą. Oczyma wyobraźni widziała jego minę, gdyby zobaczył jej twarz. Już
kelner w restauracji obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem, jakby za chwilę miał
zapytać: „Co się stało?”, więc on na pewno by to zrobił. Wiedziała, że do jutra
nie pozbędzie się tego okropnego siniaka, a warga nie będzie wyglądała dużo
lepiej. Może jednak uda jej się jakoś zatuszować to pudrem w kremie, pomadką, czy
jakimkolwiek innym kosmetykiem.
Spokojnie
dotarła do swojego apartamentu, westchnęła ciężko i otworzyła drzwi, wchodząc.
Gdy tylko przekroczyła próg, na spotkanie niemal wybiegł jej Franz. Wiedziała,
że tak będzie, choć miała nadzieję, że po tym co zrobił, zniknie jej po prostu
z oczu. Jednak teraz stał na wprost z tym swoim skruszonym, przepraszającym
wyrazem twarzy. Spojrzała na niego przelotnie i zrobiło jej się niedobrze,
obrzuciła go tylko obojętnym wzrokiem i wyminęła wchodząc do salonu. Od razu
rzucił jej się w oczy ogromny bukiet róż, stojący na stoliku, na widok którego
uśmiechnęła się tylko wzgardliwie.
-
Karen... Przepraszam... - usłyszała za sobą jękliwy, korzący głos Franza. Nie
odezwała się, wiedziała, że gdy tylko zacznie, jego przeprosinom nie będzie
końca. Pominąwszy to milczeniem, weszła do sypialni, gdzie panował idealny porządek,
a po tym co rozegrało się tu w nocy nie było ani śladu. „Cyniczny dupek... Zatarł wszelkie ślady”, pomyślała z niesmakiem.
Odwróciła się na pięcie i chciała stamtąd wyjść, lecz w drzwiach stał Franz,
który skutecznie je zatarasował.
-
Kochanie, wybacz mi, ja naprawdę nie wiedziałem co robię, ja nie chciałem... -
znów usłyszała ten sam ton, którym ją powitał. Wyciągnął rękę, jakby chciał
dotknąć jej twarzy, ale odsunęła się. Wtedy zrobił coś, co wydało jej się
głupie i śmieszne - zanim zdążyła wykonać jakikolwiek kolejny ruch, szybko
uklęknął przed nią, i obejmując ją w pasie, przylgnął głową do jej brzucha.
Jakby instynktownie uniosła ręce do góry i spojrzała w dół.
-
Franz, przestań - syknęła tylko, próbując zrobić krok, ale zbyt mocno
zakleszczył na niej swoje ręce, aby mogła się poruszyć. To natychmiast
przywołało z pamięci wydarzenia sprzed kilku godzin, powrócił strach i na samą
myśl, że to mogłoby się powtórzyć, ogarnęła ją panika. Nieświadoma swojej siły,
szarpnęła się, krzycząc przez łzy:
-
Zostaw mnie! Nie dotykaj!
Widząc
jej reakcję, natychmiast ją puścił.
-
Karen, ja naprawdę nie chciałem, wybacz mi! - krzyknął, gdy wybiegała z
sypialni, a po chwili usłyszał trzaśnięcie łazienkowych drzwi. Poszedł za nią i
stanął pod nimi bezradnie.
-
Skarbie, wiem, że teraz nie możesz na mnie patrzeć, ale... - załamał mu się
głos - Tak bardzo cię kocham, jestem taki zazdrosny... Wybacz mi, bo na swoje
usprawiedliwienie mam tylko tę ogromną miłość do ciebie, kocham cię tak bardzo,
że na samą myśl o dotyku innego faceta, wariuję... - jęknął, przykładając dłoń
do czoła. Nie spodziewał się, że wyjdzie i rzuci mu się w ramiona, ale
cierpliwie czekał na jakiś sygnał, choćby jedynie parę słów, że potrzebuje na
to czasu. Jednak ona uparcie milczała po tej drugiej stronie drzwi, a do jego
uszu nie dochodził żaden, najmniejszy odgłos.
-
Wiem, że teraz jestem dla ciebie potworem - odezwał się w końcu po kilku
minutach milczenia. - Ale proszę cię, wybacz mi, przemyśl to... Wiem, że
postąpiłem jak ostatni łajdak, ale czasu nie cofnę, choć tak bardzo bym chciał.
Mogę tylko ci przysiąc, że to się nigdy więcej nie powtórzy... - Kontynuował
swój monolog, nie słysząc żadnego nań odzewu. Do jego uszu nie docierało
kompletnie nic, jakby za tymi drzwiami nie było nikogo.
Karen
siedziała na wannie z ukrytą w dłoniach twarzą. Chciała, żeby wreszcie zamilkł,
żeby przestał, wiedziała, że kiedy tylko powie choć jedno słowo, jego prośbom i
błaganiom nie będzie końca, toteż siedziała bez słowa, błagając los, aby to
wszystko wreszcie się skończyło.
Chwila
ciszy, jaka zapanowała za drzwiami była dla niej zbawieniem, choć zdawała sobie
sprawę, że będzie to naprawdę tylko chwila i nie myliła się, jednak nie
spodziewała się tego, co po chwili usłyszała.
-
Karen… Ja, wyjeżdżam. Będziesz miała czas, dam ci spokój. Jeśli będziesz
chciała, żebym przyjechał po prostu daj mi znać. Nie przyjadę wcześniej, jeśli
nie będziesz gotowa… Jeśli nie zadzwonisz, wrócę po ciebie ostatniego dnia
pobytu.
Uniosła
głowę i znów spojrzała w drzwi, za którymi ponownie zapanowało milczenie. To
było teraz jej największe pragnienie. Czy to możliwe, że wyjedzie i nie będzie
musiała na niego patrzeć? To było do Franza niepodobne, ale najprawdopodobniej
sam zrozumiał, jak wielką krzywdę jej wyrządził, nie chciał być niecierpliwy i
nachalny, chciał dać jej czas na wybaczenie.
„Cóż za szlachetność z jego strony?”
pomyślała, uśmiechając się ironicznie. Nie wiedziała co przyniosą kolejne dni;
dzisiaj, na tę chwilę, po prostu nie chciała go więcej widzieć.
***
Stało
się tak, jak chciała. Wyjechał, bez zbędnych słów, bez kolejnych przeprosin.
Nie opuściła łazienki dopóki się nie spakował, a gdy wychodził, zatrzymał się
na chwilę pod jej drzwiami i powiedział jedno, jedyne słowo:
-
Wybacz.
Wiedziała,
że kiedyś być może mu wybaczy, ale była też pewna, że już nie będzie umiała żyć
jak dawniej, z nim i u jego boku. Nawet, gdyby jej serce nie wyrywało się tak
bardzo do innego, chyba nie byłaby w stanie nawet z czasem o tym zapomnieć.
Wiedziała też, że już zawsze w jej głowie będzie gościła myśl, że gdyby była,
gdyby mogła być z Billem, on nigdy nie wyrządziłby jej takiej krzywdy.
Spokój
tego wieczoru zakłócało jej już tylko dręczące wspomnienie poprzedniej nocy,
natrętna myśl o siniaku na twarzy i co zrobić, żeby jakoś go jutro zatuszować.
Jednak i tak nie mogła zasnąć, głównie z powodu wciąż powracających obrazów
sprzed kilkunastu godzin. W końcu jakimś cudem, po uspokajającej tabletce sen
przyszedł nad ranem, a ponieważ zapomniała wieczorem nastawić budzenie,
oczywiście nie była w stanie sama obudzić się na czas.
Bill,
który czekał na nią w restauracji już od godziny, gdzie umówili się na
śniadanie, zaczął się niecierpliwić, chociaż jego stan psychiczny można by
teraz nazwać bardziej zamartwianiem, niż zniecierpliwieniem. Od kilkunastu
minut obracał w ręku swoją komórkę, wciąż opierając się chęci zatelefonowania
do niej. Doskonale wiedział, że jej mąż wczoraj zniknął, ponieważ wracając do
hotelu po odholowaniu swojego auta do mechanika, widział jak stąd wyjeżdża,
toteż nie wchodziło w grę to, że właśnie Franz ją zatrzymał. Co w takim razie było
powodem jej nieobecności?
Nie
chciał dłużej czekać i jednak wybrał połączenie. Po chwili w słuchawce odezwał
się zaspany głos Karen:
-
Tak...?
-
Przepraszam, jeśli cię obudziłem, ale...
-
Bill! - prawie krzyknęła, przerywając mu i wyskoczyła z łóżka jak oparzona. -
Przepraszam! Nie nastawiłam budzenia! Daj mi kilkanaście minut!
-
Dobrze, nic nie szkodzi - zaśmiał się, słysząc jej zakłopotanie. - Nie musisz
się spieszyć, czekam w restauracji.
-
Matko! - jęknęła, gdy spojrzała na zegarek. - Jestem spóźniona godzinę, a ty mi
mówisz, że nie muszę się spieszyć?! - W odpowiedzi usłyszała tylko jego
dźwięczny śmiech. - Dobrze, nie przedłużam, postaram się być jak najszybciej -
odpowiedziała i rozłączyła się, rzucając telefon na łóżko.
Wyjęła
z szafy krótkie dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę. Nie było czasu na namyślanie
się w co ma się ubrać, tym bardziej zabrakło go na zastanowienie, w czym
mogłaby mu się podobać. Teraz najważniejsze było zejść do niego jak
najszybciej, ale wcześniej jakoś zatuszować ten siniak. Nawet nie zerkała w
lustro, jakby w obawie, czy przypadkiem nie wygląda jeszcze gorzej.
Szybko
przeczesała włosy i stwierdziła, że pora się tym zająć, toteż ruszyła w stronę
łazienki.
-
Nie... - jęknęła, kiedy zobaczyła swoją twarz. Miała wrażenie, że jest jeszcze
większy, a na dodatek nabrał intensywniejszych fioletowo-żółtych barw.
Natychmiast sięgnęła po fluid i położyła na to miejsce odpowiednią warstwę,
rozsmarowując dokładnie, jednak kiedy stwierdziła, że nie przynosi to
pożądanych efektów, natychmiast starła. Sięgnęła po plaster i próbowała zakleić
to miejsce, a gdy spostrzegła efekt swojej pomysłowości roześmiała się tylko. Znów
powtórzyła poprzednią czynność i westchnęła ciężko przyglądając się swoim
charakteryzatorskim umiejętnościom. Rzadko używała fluidu, a tutaj użyła go
tylko raz, w dniu koncertu. Teraz była zmuszona użyć go po raz drugi i niekoniecznie
do upiększenia siebie. Jej starania nie przyniosły jednak pożądanego efektu,
choć w jakimś stopniu udało jej się zatuszować to miejsce. Nie było już jednak
czasu na eksperymenty, ponieważ w restauracji od ponad godziny czekał na nią
Bill. Jak mogła być tak bezmyślna i nie nastawić budzika?
Ostatnie
spojrzenie w lustro i długa droga, która zdawała się nie mieć końca. I serce,
które łomotało się w piersi z przestrachem.
Nie
wchodziła do restauracji, tylko bokiem stanęła w jej drzwiach i machnęła na
niego z uśmiechem. Natychmiast podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do
niej.
-
A śniadanko? - zapytał radośnie.
-
Nie, nie ma czasu poza tym nie jestem głodna. - odparła, szybko odwracając
głowę i udając, że czegoś szuka w torebce.
-
Na pewno? - Wpatrywał się w jej profil, który częściowo zakrywały opadające
włosy.
-
Tak, jedźmy lepiej. - Ruszyła przed siebie nawet na niego nie patrząc, podążył
więc za nią, zastanawiając się, czemu tak dziwnie się zachowuje i nie obdarzyła
go nawet jednym spojrzeniem.
-
Przecież nie musimy się tak spieszyć i tak wiedzą co mają robić - mówił,
próbując dotrzymać jej kroku.
Do
samochodu nie mieli daleko, Bill już rano wyprowadził go z garażu i postawił na
parkingu tuż obok.
-
Już dawno powinniśmy tam być - powiedziała, a kiedy otwierał jej drzwi
podejrzanym gestem odwróciła głowę w drugą stronę. Jednak jeszcze nie dało mu
to do myślenia. Zamknął za nią drzwi i przeszedł od strony kierowcy, i tu znów
zauważył coś dziwnego. Karen siedziała lekko podparta i zakrywając nieco dłonią
lewy policzek, znów patrzyła tylko i wyłącznie przed siebie.
Nie
wytrzymał i zanim odpalił silnik, zwrócił się do niej z prośbą:
-
Karen, czy możesz na mnie spojrzeć?
Westchnęła
ciężko, jednak nie zmieniła pozycji. Wiedziała jednak, że dłużej nie uda jej
się ukrywać owocu czynu jej własnego męża. Zachciało jej się płakać, było jej
przykro i głupio.
-
Karen - powtórzył Bill nieco głośniej. Odwróciła głowę i spojrzała na niego ze
łzami w oczach. Widziała jak w ciągu kilku sekund zmienia się jego wyraz
twarzy, uśmiech nagle zgasł, a w jego miejsce pojawił się wyraz niemego
zdziwienia, oburzenia przeplecionego troską, żalem, a nawet bólem.
-
Co się stało? - zapytał cicho, lecz jego głos był pełen ciepła. Przez jego myśl
przeszło najgorsze, ale nie dopuszczał tego do swojej świadomości, łudząc się,
że to tylko jakiś nieszczęśliwy wypadek.
-
Nic takiego, to moja wina - odpowiedziała, siląc się na wymuszony uśmiech.
-
Jak to nic? Karen - wydusił z siebie nieco głośniej, nie zmieniając barwy
głosu. Nie chciał jej spłoszyć swoją natarczywością, ale wiedział, że musi się
wszystkiego dowiedzieć. - Proszę, przecież wiesz, że nie odpuszczę. Tylko nie
wymyślaj dziwnych historyjek, bo wiesz, że w nic banalnego nie uwierzę.
-
Ale naprawdę nic takiego się nie stało, pokłóciliśmy się tamtej nocy, po prostu
się uderzyłam - odparła zdławionym głosem.
-
O co się uderzyłaś? - Przechylił się, aby zobaczyć z bliska pozostałość po owym
uderzeniu, dość słabo w nagłym pośpiechu zatuszowaną przez Karen. Wyciągnął
rękę i opuszkami palców delikatnie dotknął tego miejsca, przyglądając się mu w
głębokim skupieniu. Kątem oka dostrzegła jego troskliwy wzrok, a na ten widok
wstrzymała na chwilę oddech. Zamarła. Wyglądał tak pięknie z tym przepełnionym
bólem i troską, wyrazem twarzy, tak czule dotykał zranionego miejsca. Miała
niewysłowioną ochotę odwrócić się i wpić w jego kusząco rozchylone usta, w te
jędrne wargi okraszone teraz lekkim, naturalnym różem. I właśnie w chwili, gdy
o tym pomyślała, on przygryzł tę dolną, po czym nagle z nieukrywaną złością,
odsuwając się od niej, wypowiedział:
-
To niemożliwe! On cię uderzył!
-
Nie Bill, to nie tak jak myślisz - Banalne usprawiedliwienie wypłynęło z jej
ust. Nie wiedziała co ma teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć to. Była pewna, że
co by nie powiedziała, on i tak w to nie uwierzy.
-
Karen, proszę cię. Nie wciskaj mi idiotycznych historyjek, bo nie jestem naiwny,
przecież to widać, że masz ślad po uderzeniu - mówił wzburzony, patrząc na nią
dalszej odległości. - Kiedy ten skurwiel to zrobił? - Nie wytrzymał, żeby nie
pokusić się o epitet przy określeniu jej męża. Teraz pospiesznie zaczął
analizować chwile, gdy wrócił do swojego mieszkania. Dlaczego niczego nie
słyszał? Czyżby wszystko rozegrało się tak błyskawicznie, nim tam dotarł?
Pamiętał, że na końcu korytarza było otwarte okno, które poszedł zamknąć, ale
przecież nie trwało to nie wiadomo jak długo.
Karen
czuła, że zaraz się rozpłacze, żal dławił ją niemiłosiernie, nie była w stanie
odpowiedzieć na jego pytanie. I jeszcze ten jego wzrok pełen bólu, jakby on sam
to wszystko odczuwał.
Otworzyła
drzwi i pospiesznie wysiadła z auta, ruszając przed siebie. Jednak po kilku
krokach zatrzymała się, zorientowawszy, że idzie w kierunku hotelu. Wystarczył
tylko zwrot do tyłu i wpadła w jego ramiona.
-
Nie uciekniesz przed tym - wyszeptał, przytulając ją. Nie wytrzymała i
rozpłakała się jak małe dziecko. Wtulił ją w siebie mocno, przesuwając ustami po
jej włosach. Przymknął oczy, przytulając policzek do czubka jej głowy.
-
Ciii... - Próbował ją uspokajać, choć sam był zdenerwowany. Już wiedział, że to
musiało się stać tuż po powrocie do hotelu, w innym wypadku przecież cokolwiek
by usłyszał, a wówczas z pewnością podążyłby jej na pomoc. Żałował teraz, że
nie został z nią w samochodzie w tej głuszy, może wówczas wszystko potoczyłoby
się inaczej, zupełnie inaczej... Zaczęła wzbierać w nim wściekłość, jeszcze
większa od tej, jaką poczuł w aucie tuż po swoim odkryciu. Cóż to był za potwór
z tego Franza?! Nie umiał sobie poradzić z własnymi myślami, nie mógł tego
znieść, że podczas, gdy on spokojnie zasypiał w swoim łóżku, piętro niżej
rozegrał się prawdziwy dramat kobiety, którą przecież pokochał.
-
Zabiję go... Niech no się tylko tu pojawi - syknął nagle, aż wtulona w niego,
cicho płacząca pod wpływem wracających wspomnień Karen, odsunęła się lekko.
-
Nie Bill, nie mieszaj się do tego - powiedziała cicho.
Machnął
tylko rękami ze zrezygnowaniem, jednak złość zaczynała w nim kipieć coraz
bardziej. Wbił dłonie w kieszenie i odszedł kilka kroków, po drodze z wściekłością
kopiąc niczemu niewinny kamień, po czym stanął jak wryty i znów wrócił do niej.
-
Nie rozumiem - wycedził przez zęby, czując jak pulsują mu skronie, jak krew w
żyłach płynie tempem wartkiego, górskiego potoku. - Dlaczego on to zrobił?!
-
Był zazdrosny - odparła cicho. - Myślał, że ja z tobą... No wiesz - odwróciła
głowę na bok.
-
Mogłem się tego spodziewać, zresztą właściwie byłem pewien! Mówiłem, że cię
odprowadzę - Spojrzał na nią jakby z wyrzutem.
-
Uważasz, że to by coś dało? - żachnęła się.
-
Może coś jednak by dało, może nie doszło by do tego - Znów wyciągnął dłoń,
próbując uśpić w sobie gniew choć na chwilę. Nie chciał przecież takich gestów
wykonywać ze złością. Delikatnie i z namaszczeniem dotknął jej policzka.
Poczuła przyjemny dreszcz, który rozpłynął się falą po jej ciele. Po krótkiej
jednak chwili, znów do jego umysłu wróciła wściekłość. Nie umiał sobie sam z
tym poradzić, nie rozumiał, jak można być takim bydlakiem? Gdyby ona była z
nim... Otrząsnął się szybko z myśli, które zakrawały na mrzonki.
-
Nie jedziemy do żadnego domu dziecka, doskonale dadzą tam sobie radę bez nas -
powiedział cicho i sięgnął do swojej kieszeni po telefon.