Rozdział
XVIII
„Chciałam
więcej, choć miałam już wszystko,
całe szczęście bliżej niż blisko…
Chciałam płynąć po lądy nieznane,
dopłynęłam do siebie samej
Na nic żal...”
całe szczęście bliżej niż blisko…
Chciałam płynąć po lądy nieznane,
dopłynęłam do siebie samej
Na nic żal...”
Varius manx –
„Przebudzenie”
Niemożliwością było, aby
kiedykolwiek mogli się sobą nasycić, a może po prostu kochali się na zapas, nie
wiedząc kiedy znowu dane im będzie przeżyć wspólnie miłosne uniesienia?
Obdarzali się przy tym najpiękniejszymi słowami, jakby jakaś nadprzyrodzona siła
wlała w ich usta wszystkie cudowne wyznania miłości na świecie. To wszystko
brzmiało jak muzyka, stworzona przez najlepszego kompozytora w jego najbardziej
twórczym okresie, jak jakaś miłosna liryka, napisana przez zakochanego z
wzajemnością poetę. Kolejne upojne uniesienie, kolejna ekstaza i rozkosz, tylko
która to już tej nocy…?
Tak zastał ich świt, oczekujących kolejnego spełnienia w bladym świetle wczesnego dnia. Ich ciała domagały się snu, a zmysły wciąż były nienasycone każdym rodzajem miłości. W końcu jednak poddali się i kiedy słońce już było na nieboskłonie, w siebie wtuleni odpłynęli do krainy sennych fantazji.
Pierwszy obudził się Bill i spojrzał na zegarek. Było późne, upalne popołudnie. Lekki powiew wiatru, który poruszał zwiewną firanką, niósł ze sobą zapach kwiatów rosnących w ogrodzie. Chłopak zastanawiał się przez chwilę czy nie śni. Wtulona w niego spała obok kobieta, którą kochał, która przedwczoraj wyznała mu wreszcie miłość i chociaż nie wszystko układało się tak jakby tego chciał, to w tej chwili był naprawdę szczęśliwy. Z czułością pogładził ją po głowie i delikatnie cmoknął w policzek. Poruszyła się, otworzyła oczy i przeciągając się, powitała go:
- Cześć skarbie… Długo już nie śpisz?
- Troszeczkę, patrzę na ciebie i delektuję się moim szczęściem… - uśmiechnął się lekko.
Tak zastał ich świt, oczekujących kolejnego spełnienia w bladym świetle wczesnego dnia. Ich ciała domagały się snu, a zmysły wciąż były nienasycone każdym rodzajem miłości. W końcu jednak poddali się i kiedy słońce już było na nieboskłonie, w siebie wtuleni odpłynęli do krainy sennych fantazji.
Pierwszy obudził się Bill i spojrzał na zegarek. Było późne, upalne popołudnie. Lekki powiew wiatru, który poruszał zwiewną firanką, niósł ze sobą zapach kwiatów rosnących w ogrodzie. Chłopak zastanawiał się przez chwilę czy nie śni. Wtulona w niego spała obok kobieta, którą kochał, która przedwczoraj wyznała mu wreszcie miłość i chociaż nie wszystko układało się tak jakby tego chciał, to w tej chwili był naprawdę szczęśliwy. Z czułością pogładził ją po głowie i delikatnie cmoknął w policzek. Poruszyła się, otworzyła oczy i przeciągając się, powitała go:
- Cześć skarbie… Długo już nie śpisz?
- Troszeczkę, patrzę na ciebie i delektuję się moim szczęściem… - uśmiechnął się lekko.
Babette spojrzała na wiszący na ścianie
zegar i zdziwiła się:
- Ojej, już ta godzina? Trzeba zamówić coś do jedzenia, przecież niedługo przyjdzie Madlaine.
- No tak… - jęknął z niezadowoleniem chłopak.
- Wiem, że ci to nie pasuje, ale Madlaine to naprawdę świetna dziewczyna, zobaczysz spodoba ci się, to tylko kilka godzin, a potem znów będę tylko twoja… - Starała się go jakoś udobruchać i przekonać, zakładając szlafrok i całując go w czoło. Zniknęła za drzwiami i po chwili już było słychać szum wody w łazience. Bill wstał i wyszedł na balkon wdychając ciepłe powietrze letniego dnia. W tym zakątku Francji zawsze było o wiele cieplej i lato trwało zdecydowanie dłużej. Cieszył się tymi kilkoma dniami z nią, zastanawiając co przyniosą kolejne dni, miesiące… Wiedział, że niebawem czekają ich wspólne koncerty, wówczas spędzą ze sobą masę czasu, ale co będzie potem? Jak skłonić ją do odejścia od Martina, o którym na samą myśl już robiło mu się niedobrze…? Postanowił jeszcze chociaż kilka dni nie zaprzątać sobie tym głowy i dać jej trochę czasu, jak o to prosiła. Zajął łazienkę, kiedy tylko z niej wyszła. Ona tymczasem już zaczęła przygotowywać się na przyjęcie gościa, zaparzając uprzednio dla nich obojga kawę. Wkrótce dołączył do niej i niebawem stolik w salonie zastawiony został różnymi przekąskami.
- Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam… - zastanawiała się Babette patrząc na przygotowany poczęstunek. – Wiem! Wino! Chodź ze mną do piwniczki - zwróciła się do Billa.
- Ojej, już ta godzina? Trzeba zamówić coś do jedzenia, przecież niedługo przyjdzie Madlaine.
- No tak… - jęknął z niezadowoleniem chłopak.
- Wiem, że ci to nie pasuje, ale Madlaine to naprawdę świetna dziewczyna, zobaczysz spodoba ci się, to tylko kilka godzin, a potem znów będę tylko twoja… - Starała się go jakoś udobruchać i przekonać, zakładając szlafrok i całując go w czoło. Zniknęła za drzwiami i po chwili już było słychać szum wody w łazience. Bill wstał i wyszedł na balkon wdychając ciepłe powietrze letniego dnia. W tym zakątku Francji zawsze było o wiele cieplej i lato trwało zdecydowanie dłużej. Cieszył się tymi kilkoma dniami z nią, zastanawiając co przyniosą kolejne dni, miesiące… Wiedział, że niebawem czekają ich wspólne koncerty, wówczas spędzą ze sobą masę czasu, ale co będzie potem? Jak skłonić ją do odejścia od Martina, o którym na samą myśl już robiło mu się niedobrze…? Postanowił jeszcze chociaż kilka dni nie zaprzątać sobie tym głowy i dać jej trochę czasu, jak o to prosiła. Zajął łazienkę, kiedy tylko z niej wyszła. Ona tymczasem już zaczęła przygotowywać się na przyjęcie gościa, zaparzając uprzednio dla nich obojga kawę. Wkrótce dołączył do niej i niebawem stolik w salonie zastawiony został różnymi przekąskami.
- Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam… - zastanawiała się Babette patrząc na przygotowany poczęstunek. – Wiem! Wino! Chodź ze mną do piwniczki - zwróciła się do Billa.
Przejmujący
chłód ogarnął ich ciała, a Bill aż się zadziwił, jakim cudem jest tutaj aż tak
zimno? Na zakurzonych i pokrytych pajęczą siecią regałach, piętrzyły się
butelki z różnymi rodzajami francuskiego trunku.
- No niezłe zapasy… - chłopak pokręcił ze zdziwieniem głową.
- To tata jest miłośnikiem wina – odpowiedziała Babette, próbując odczytać napis na jednej z etykiet. – Mam nadzieję, że się nie zdenerwuje, jeśli uszczkniemy co nieco z jego zapasów.
Bill rozglądał się po zapełnionych trunkami półkach.
- Które pijemy? Beaujolais, Chablis, Chardonnay, czy może Château Margaux? – spytała go, podając mu pusty koszyk.
- Nie mam pojęcia, nie znam się na winach - odpowiedział, kiedy Babette wkładała mu do koszyka kolejną butelkę.
- Dobrze, wezmę jeszcze to – zdmuchnęła kurz z etykiety. – Przynajmniej dwa z nich już piłeś, a jedno nawet wczoraj… O! I jeszcze to.
I tak, z kilkoma butelkami różnych rodzajów win wrócili do kuchni.
- Najpierw napijemy się tego – stwierdziła Babette, podając Billowi już obmytą z kurzu butelkę. – Otwórz!
Chłopak zręcznie uwolnił szyjkę naczynia od wypełniającego ją korka, po czym wypełnił kieliszki alkoholem. Zamoczyli usta w bordowym trunku, delektując się jego smakiem.
- No i jak? Smakuje? – spytała.
- Mhmmm… - zamruczał, delektując się smakiem.
- No niezłe zapasy… - chłopak pokręcił ze zdziwieniem głową.
- To tata jest miłośnikiem wina – odpowiedziała Babette, próbując odczytać napis na jednej z etykiet. – Mam nadzieję, że się nie zdenerwuje, jeśli uszczkniemy co nieco z jego zapasów.
Bill rozglądał się po zapełnionych trunkami półkach.
- Które pijemy? Beaujolais, Chablis, Chardonnay, czy może Château Margaux? – spytała go, podając mu pusty koszyk.
- Nie mam pojęcia, nie znam się na winach - odpowiedział, kiedy Babette wkładała mu do koszyka kolejną butelkę.
- Dobrze, wezmę jeszcze to – zdmuchnęła kurz z etykiety. – Przynajmniej dwa z nich już piłeś, a jedno nawet wczoraj… O! I jeszcze to.
I tak, z kilkoma butelkami różnych rodzajów win wrócili do kuchni.
- Najpierw napijemy się tego – stwierdziła Babette, podając Billowi już obmytą z kurzu butelkę. – Otwórz!
Chłopak zręcznie uwolnił szyjkę naczynia od wypełniającego ją korka, po czym wypełnił kieliszki alkoholem. Zamoczyli usta w bordowym trunku, delektując się jego smakiem.
- No i jak? Smakuje? – spytała.
- Mhmmm… - zamruczał, delektując się smakiem.
Do
wizyty Madlaine, zostało jeszcze sporo czasu, więc póki co, cieszyli się tylko
swoim towarzystwem, a Bill w duchu żył nadzieję, że jednak może koleżance coś
wypadnie i nie przyjdzie wcale. Z kieliszkiem wina w dłoni wkroczył do salonu i
nagle przypomniał sobie coś, co mu obiecała jak tylko przyjechali. Postanowił
teraz, że nie da się zbyć i nie odpuści.
- Babette…
- Tak? – weszła za nim do salonu.
- Kiedy ty przyjechaliśmy coś mi obiecałaś, pamiętasz? – spytał z tajemniczą miną. Patrzyła na niego badawczo, poszukując uparcie w pamięci danego słowa, ale nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. W ogóle nie kojarzyła co takiego mogła mu obiecać, a o czym właśnie teraz sobie nagle przypomniał. Zmarszczyła czoło.
- Jakoś nie pamiętam żadnej obietnicy, której bym nie spełniła…
- A jednak coś takiego jest… - kontynuował. – Obiecałaś, że zagrasz dla mnie na fortepianie.
Dziewczyna skrzywiła się, przewracając oczami.
- Ojej... Musiałeś sobie to właśnie teraz przypomnieć? Ale ja naprawdę nie gram dobrze - próbowała się wykręcić.
- Obiecałaś… - był stanowczy i nieugięty, choć patrzyła na niego błagalnym wzrokiem. – Proszę…
- No trudno, niech ci będzie. – wydęła usta.
Wstała z niechęcią i lekką obawą podchodząc do instrumentu. Splotła palce, prostując jednocześnie ręce. - Ale żebyś tego nie żałował.. – odgrażała się, co wywołało na ustach chłopaka uśmiech. Jeszcze przez chwilę gimnastykowała dłonie przygotowując je do gry. Zaczęła grać, a wówczas zabrzmiały pierwsze takty ulubionej sonaty. Jak urzeczony pochłaniał wzrokiem jej zwinne, tańczące po klawiaturze palce, spod których wzlatywały czyste, niemalże krystaliczne dźwięki. Spłynął na niego geniusz muzyki, tak idealnej, choć skromnej i subtelnej, świadomej swoich granic, która nie pragnie być czymś więcej niż jest, bo jest jak głos samego Boga i nie brak w niej przebłysków niebiańskich promieni. Oparty o instrument wsłuchiwał się w te magiczne dźwięki wpatrując w swoją miłość. W jego oczach była teraz wirtuozem fortepianu, choć grała ledwie dobrze, ale starała się, dla niego chciała zagrać jak najpiękniej to co kochała, cudowną muzykę swojego ulubionego kompozytora, jakim był Mozart. Pozwoliła teraz jego duchowi zawładnąć sobą, wtopić się w jego styl. Wypełniła salon paletą dźwięków i wirujących w powietrzu nut, tej cudownej muzyki. Gdy zabrzmiał ostatni akord, jej palce spoczęły na biało-czarnej klawiaturze, a pomieszczenie wypełniła przeszywająca cisza. Babette delikatnie się uśmiechnęła.
- Pięknie grałaś... Co to było? – wydusił z siebie po chwili.
- To mój Mozart i prosta sonata od której rozpoczyna się nauka gry na fortepianie. Dlatego ją zagrałam, bo to najlepiej potrafię. – zaśmiała się.
- Podobało mi się… I twoja gra, i ta muzyka...
- Jego muzyka jest cudem, gdybyś usłyszał dwudziesty pierwszy koncert fortepianowy c-dur, dopiero byś się zachwycił… - westchnęła, zamykając klapę.
- To czemu mi go nie zagrałaś?
Babette zaśmiała się.
- Widać że nie znasz się na muzyce klasycznej. Koncerty fortepianowe wykonuje się z orkiestrą symfoniczną, ja mogłabym zagrać zaledwie jakieś fragmenty solówek, ale to dla mnie za trudne. Ach, gdybyś mógł je usłyszeć... - rozmarzyła się. – Kiedyś musimy wybrać się do filharmonii.
- Babette…
- Tak? – weszła za nim do salonu.
- Kiedy ty przyjechaliśmy coś mi obiecałaś, pamiętasz? – spytał z tajemniczą miną. Patrzyła na niego badawczo, poszukując uparcie w pamięci danego słowa, ale nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. W ogóle nie kojarzyła co takiego mogła mu obiecać, a o czym właśnie teraz sobie nagle przypomniał. Zmarszczyła czoło.
- Jakoś nie pamiętam żadnej obietnicy, której bym nie spełniła…
- A jednak coś takiego jest… - kontynuował. – Obiecałaś, że zagrasz dla mnie na fortepianie.
Dziewczyna skrzywiła się, przewracając oczami.
- Ojej... Musiałeś sobie to właśnie teraz przypomnieć? Ale ja naprawdę nie gram dobrze - próbowała się wykręcić.
- Obiecałaś… - był stanowczy i nieugięty, choć patrzyła na niego błagalnym wzrokiem. – Proszę…
- No trudno, niech ci będzie. – wydęła usta.
Wstała z niechęcią i lekką obawą podchodząc do instrumentu. Splotła palce, prostując jednocześnie ręce. - Ale żebyś tego nie żałował.. – odgrażała się, co wywołało na ustach chłopaka uśmiech. Jeszcze przez chwilę gimnastykowała dłonie przygotowując je do gry. Zaczęła grać, a wówczas zabrzmiały pierwsze takty ulubionej sonaty. Jak urzeczony pochłaniał wzrokiem jej zwinne, tańczące po klawiaturze palce, spod których wzlatywały czyste, niemalże krystaliczne dźwięki. Spłynął na niego geniusz muzyki, tak idealnej, choć skromnej i subtelnej, świadomej swoich granic, która nie pragnie być czymś więcej niż jest, bo jest jak głos samego Boga i nie brak w niej przebłysków niebiańskich promieni. Oparty o instrument wsłuchiwał się w te magiczne dźwięki wpatrując w swoją miłość. W jego oczach była teraz wirtuozem fortepianu, choć grała ledwie dobrze, ale starała się, dla niego chciała zagrać jak najpiękniej to co kochała, cudowną muzykę swojego ulubionego kompozytora, jakim był Mozart. Pozwoliła teraz jego duchowi zawładnąć sobą, wtopić się w jego styl. Wypełniła salon paletą dźwięków i wirujących w powietrzu nut, tej cudownej muzyki. Gdy zabrzmiał ostatni akord, jej palce spoczęły na biało-czarnej klawiaturze, a pomieszczenie wypełniła przeszywająca cisza. Babette delikatnie się uśmiechnęła.
- Pięknie grałaś... Co to było? – wydusił z siebie po chwili.
- To mój Mozart i prosta sonata od której rozpoczyna się nauka gry na fortepianie. Dlatego ją zagrałam, bo to najlepiej potrafię. – zaśmiała się.
- Podobało mi się… I twoja gra, i ta muzyka...
- Jego muzyka jest cudem, gdybyś usłyszał dwudziesty pierwszy koncert fortepianowy c-dur, dopiero byś się zachwycił… - westchnęła, zamykając klapę.
- To czemu mi go nie zagrałaś?
Babette zaśmiała się.
- Widać że nie znasz się na muzyce klasycznej. Koncerty fortepianowe wykonuje się z orkiestrą symfoniczną, ja mogłabym zagrać zaledwie jakieś fragmenty solówek, ale to dla mnie za trudne. Ach, gdybyś mógł je usłyszeć... - rozmarzyła się. – Kiedyś musimy wybrać się do filharmonii.
Choć
nie gustował w muzyce tego typu to wiedział, że z nią poszedłby wszędzie, nawet
na koncert muzyki klasycznej. Uwielbiał, kiedy stawała się jego nauczycielką i
pokazywała mu różne odcienie życia. Wygrzebała z szuflady jakąś płytę
ulubionego kompozytora, którą po chwili włączyła. Słuchając spokojnej muzyki
rozmawiali pijąc wino i nim przyszła Madlaine, jedna butelka stała się już
pusta. Kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi, w ich żyłach krążyła już krew z
promilami. Babette podniosła się i wyjrzała przez okno.
- Jest i nasz gość. – zakomunikowała.
- Mam nadzieję, że będziesz tłumaczyła mi wszystko co mówi? – upewniał się Bill.
- Nie będzie takiej potrzeby, ona świetnie mówi po niemiecku i angielsku – uśmiechnęła się dziewczyna, naciskając domofon, a po chwili do mieszkania weszła ładna, wysoka szatynka. Koleżanki uściskały się serdecznie. Dziewczyna przeniosła wzrok na przyglądającego jej się chłopaka.
- A to jest właśnie Bill – przedstawiła go Babette.
- Jestem Madlaine – uśmiechnęła się zalotnie podając mu rękę.
- Bill – przedstawił się, nie spuszczając z niej wzroku. Weszli do pokoju. Chłopak otworzył kolejną butelkę wina i napełnił alkoholem kieliszki, jednak cały czas zerkał na przybyłą.
- A ty ciągle Mozarta słuchasz? – roześmiała się dźwięcznie.
- Ja zawsze będę mu wierna – odpowiedziała Babette biorąc do ręki kieliszek spoglądając na Billa, który uporczywie przyglądał się nowopoznanej dziewczynie. Jakaś cienka igła zazdrości wbiła się w jej serce, choć przecież nie było powodu. Jego spojrzenie było raczej tym z rodzaju ciekawskich, a nie zauroczonych.
- Wydaje mi się, jakbym cię już gdzieś widziała – zwróciła się do Billa Madlaine. Babette spojrzała na niego porozumiewawczo, nie mówiła jej wcześniej kim on jest i raczej nie chciała, aby się teraz dowiedziała.
- Mało prawdopodobne - uśmiechnął się. - Pierwszy raz jestem w Marsylii.
- Naprawdę? - zdziwiła się, przyglądając mu się badawczo. – To może jesteś tylko do kogoś podobny, ale serio, wyglądasz mi znajomo…
- Jest i nasz gość. – zakomunikowała.
- Mam nadzieję, że będziesz tłumaczyła mi wszystko co mówi? – upewniał się Bill.
- Nie będzie takiej potrzeby, ona świetnie mówi po niemiecku i angielsku – uśmiechnęła się dziewczyna, naciskając domofon, a po chwili do mieszkania weszła ładna, wysoka szatynka. Koleżanki uściskały się serdecznie. Dziewczyna przeniosła wzrok na przyglądającego jej się chłopaka.
- A to jest właśnie Bill – przedstawiła go Babette.
- Jestem Madlaine – uśmiechnęła się zalotnie podając mu rękę.
- Bill – przedstawił się, nie spuszczając z niej wzroku. Weszli do pokoju. Chłopak otworzył kolejną butelkę wina i napełnił alkoholem kieliszki, jednak cały czas zerkał na przybyłą.
- A ty ciągle Mozarta słuchasz? – roześmiała się dźwięcznie.
- Ja zawsze będę mu wierna – odpowiedziała Babette biorąc do ręki kieliszek spoglądając na Billa, który uporczywie przyglądał się nowopoznanej dziewczynie. Jakaś cienka igła zazdrości wbiła się w jej serce, choć przecież nie było powodu. Jego spojrzenie było raczej tym z rodzaju ciekawskich, a nie zauroczonych.
- Wydaje mi się, jakbym cię już gdzieś widziała – zwróciła się do Billa Madlaine. Babette spojrzała na niego porozumiewawczo, nie mówiła jej wcześniej kim on jest i raczej nie chciała, aby się teraz dowiedziała.
- Mało prawdopodobne - uśmiechnął się. - Pierwszy raz jestem w Marsylii.
- Naprawdę? - zdziwiła się, przyglądając mu się badawczo. – To może jesteś tylko do kogoś podobny, ale serio, wyglądasz mi znajomo…
Miała
duże zielone oczy, ciepły głos i poruszała się z wdziękiem. Na pierwszy rzut
oka, wyglądała na młodszą od Babette i miała w sobie coś, co przyciągało jego
uwagę. Łapał się na tym, że wykorzystuje każdy moment nieuwagi swojej kobiety,
natarczywie lustrując Madlaine. Chwilami ich wzrok spotykał się, za co karcił
się w myślach. Nie chciał, żeby Babette to zauważyła, z pewnością zaraz
dorobiłaby własną ideologię.
Babette
tymczasem była tak pochłonięta opowiadaniem o swoim programie, że tym razem
nawet nie spostrzegła tej gry spojrzeń.
- A ty Madlaine, czym się zajmujesz? – zapytał Bill.
- Ja? – zdziwiła się, że o to pyta. – Skończyłam właśnie studia i pomagam trochę ojcu, prowadzi dwa sklepy, nie chciałam iść nigdzie do pracy, sama myśl o tym jak bardzo ograniczoną miałabym wówczas swobodę, przyprawiała mnie o mdłości. U ojca jestem na swoim, w każdej chwili mogę wyjść i nikt mnie z czasu nie rozlicza, a ty? Chyba nie pracujesz jeszcze? Wyglądasz bardzo młodo – zauważyła z przekąsem i uśmiechnęła się.
- Nie… - zawahał się przez chwilę, co ma odpowiedzieć. - Ja się jeszcze uczę…
- Tak myślałam – uśmiechnęła się znacząco spoglądając na Babette jakby z zazdrością, jednak, nie drążyła dalej tego tematu. – Na długo przyjechaliście? - spytała.
- Jesteśmy tylko do wtorku, ja niestety mam w środy program. I tak mi się udało wyrwać na te kilka dni. Koleżanka z pracy zrobiła mi przysługę wszystko za mnie przygotowując. – odparła Babette.
- Wiem, wiem moja gwiazdo, ja się wszystkim chwalę, że jesteś moją kumpelą, chociaż mało kto ogląda tutaj niemieckie stacje, ale galę musieli oglądać wszyscy moi znajomi i… - urwała w pół zdania Madlaine nie przestając przyglądać się Billowi. – Cholera, już wiem skąd cię znam! – zwróciła się do niego, wytykając chłopaka palcem. – Tokio Hotel! To ty jesteś ten wymalowany Bill! – teraz nie miał na twarzy ani grama makijażu i może dlatego nie rozpoznała go od razu, bo w takim wydaniu nie występował w mediach. Roześmiał się i tylko pokiwał głową. Nic innego nie pozostało mu, jak się przyznać.
- No wiecie co? Dlaczego mnie oszukaliście? – wydęła usta, z wyrzutem spoglądając na Babette, która próbowała się jakoś wytłumaczyć.
- Nie oszukaliśmy cię, przecież o nic nie pytałaś, a poza tym to wiesz… Właściwie to nikt o nas nie wie… Sama rozumiesz. – spojrzała na nią porozumiewawczo.
- No chyba nie podejrzewałaś mnie, że zaraz wszystkim rozniosę?
- Nie, przepraszam cię, nie to miałam na myśli, w końcu przecież i tak byś się dowiedziała.
- Ale beż makijażu też dobrze wyglądasz – Madlaine zwróciła się teraz bezpośrednio do Billa.
- Dzięki – uśmiechnął się.
Dalsza rozmowa potoczyła się na temat świata rozrywki. Sącząc kolejną butelkę wina, opowiadali znajomej o kręgach w jakich się obracają, nie pomijając różnych ciekawych wydarzeń i plotek. Byli coraz weselsi i coraz śmielej zachowywali się w stosunku do siebie. Billowi zaczynało coraz bardziej szumieć w głowie, pomimo to czuł się dobrze i na razie nie zamierzał przestać pić.. Dziewczyny zaczęły w swojej rozmowie podejmować coraz to ciekawsze tematy. Madlaine właśnie opowiadała o swoim nowym chłopaku. Zachowywały się swobodnie, zupełnie nie krępując, że w ich towarzystwie jest osobnik płci męskiej, a rozmowa zeszła nawet na zwierzenia intymne. Słuchał tego nawet z zaciekawieniem, uśmiechając się pod nosem i sącząc trunek ze swojego kieliszka. Co prawda na razie prezentowała swe wynurzenia tylko Madlaine, ale był bardzo ciekaw, czy Babette też zacznie na ten temat mówić przy nim.
- A jak to jest z dużo młodszym? – zapytała w końcu koleżanka, mierząc chłopaka uwodzicielskim wzrokiem – Musi być jak żywioł, co…?
Babette westchnęła tylko i spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Jest boski... Jest jak tysiąc żywiołów… - szepnęła gładząc go po policzku, aby po chwili zatopić w jego wargach swe usta.
Madlaine patrzyła z zazdrością na namiętny pocałunek kochanków. Teraz już nie chodziło nawet o plan Babette, sama nabrała ochoty, aby skosztować tych pełnych, chłopięcych warg. Nie czekając, aż się od siebie oderwą, usiadła po jego drugiej stronie. Tymczasem oni, jakby zupełnie jej nie zauważali, wcale nie zamierzali przerywać. Alkohol potężną dawką już szumiał im w głowach, a wszelkie hamulce puszczały. W końcu przestali, a Babette wstała, aby zmienić płytę, na nieco bardziej rozrywkową muzykę.
- Chcesz zobaczyć jaką piękną bieliznę kupił mi mój skarb? – zwróciła się do Madlaine, zmysłowo rozpinając guziki bluzki.
- A wiesz jaką ja mam świetną? Też dostałam w prezencie – odparła koleżanka.
Zanim Bill w swojej spowolnionej wypitym alkoholem reakcji zorientował się co się dzieje, już wykonywały przed nim swój erotyczny taniec, pozbywając się zmysłowo kolejnych części garderoby. Z początku czuł się trochę zażenowany, zupełnie nie wiedział jak się ma zachować. Co innego, jakby rozbierała się przed nim tylko Babette, ale była tu również obca kobieta, co prawda podobała mu się, miała nienaganną figurę i piękne ciało, ale przecież jej nie znał, w dodatku kochał Babette. Gdyby był zupełnie trzeźwy z pewnością szybko przerwałby ten teatr, ale kiedy wychylił swój kolejny kielich napełniony winem, już całkowicie pozbył się tej namiastki zawstydzenia, jaka jeszcze przed chwilą go wypełniała.
Zatracał z wolna orientację, czy to dziewczyny kręciły się w swoim tańcu, czy może cały pokój wirował mu przed oczami z nadmiaru wypitego trunku. Obydwie zostały już tylko w samej bieliźnie, gdy tymczasem on przenosił swój zdezorientowany wzrok z jednej na drugą. Przyłapał się teraz na tym, że to wszystko coraz bardziej zaczyna mu się podobać. Nigdy czegoś takiego nie przeżył i nie spodziewał się nawet takiego przedstawienia. Onieśmielenie dawno go opuściło i teraz chłonął wzrokiem widok półnagich kobiet.
Babette przysiadła obok niego ściągając mu koszulkę. Zauważył, że też jest już porządnie wstawiona.
- Co ty robisz? – zapytał zdziwiony.
- Spokojnie… Będzie fajnie… - wyszeptała mu zmysłowo do ucha, muskając je swoimi wargami. Poddał się jej pieszczotom przymykając powieki, gdy poczuł na swoim torsie dotyk kolejnej pary rąk. Już chciał zaprotestować, lecz Babette udaremniła to zamykając mu usta pocałunkiem. Nie skończyli jeszcze, kiedy usłyszał ciche:
- Mogę…?
Wszystko wirowało mu w głowie i poczuł, że traci zupełnie nad tym kontrolę, kiedy poprzez jego ramię i bark, aż do szyi zaczęły pieścić go zupełnie inne, obce usta. Poruszył się gwałtownie chcąc się wyrwać, ale dwie pary rąk przytrzymały go na miejscu. Dał jednak za wygraną, rozgrzeszając się w myślach, że to nic takiego, w dodatku na oczach Babette, której się to podoba i która przecież nie mogłaby dopuścić do czegoś więcej… To ona zaczęła właśnie pieścić jego brzuch. Przez ciało chłopaka przebiegła fala podniecenia, jeszcze nigdy nie przeżywał tak ekscytujących doznań, dwie piękne kobiety zajmujące się nim jak jakimś Erosem, to było zupełnie nowe i fascynujące doświadczenie. Poczuł jak twardnieje ta najwrażliwsza część jego ciała, a wtedy uświadomił sobie właśnie, że czyjeś dłonie rozpinają mu spodnie i zsuwają je w dół, aby dobrać się po chwili do bokserek. Trzeźwość umysłu jaką mimo wszystko jeszcze posiadał, nakazała mu powstrzymać te ręce. Może gdyby to były dłonie Babette, pozwoliłby sobie na te odrobinę szaleństwa na oczach innej dziewczyny, ale to Madlaine chciała pozbawić go bielizny i niewiele brakowało, a jej dłoń wylądowałaby w jego bokserkach.
- Nie! – zaprotestował zdecydowanie, przerywając pocałunek. Chwycił mocno jej ręce i odepchnął. Babette spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Czemu…? Wyluzuj skarbie… - wyszeptała, co sprawiło że zamarł. Nie wierzył w to co słyszy. „Czy ona naprawdę tego chce?” , zapytał w myślach samego siebie. Spojrzał na nią ponownie, aby zorientować się jak bardzo jest nietrzeźwa. Czy, aż tak mocno straciła kontakt z rzeczywistością, aby pozwolić koleżance na coś takiego? Do czego w ogóle zdolna była dopuścić? Pijana, czy też nie, zezwoliła na to z czystą premedytacją… Czuł jak wzbiera w nim złość i żal, jak razem z szalejącym w jego żyłach alkoholem wszystko w nim wrze.
Zerwał się nagle, odtrącając obydwie dziewczyny.
- Ty chyba oszalałaś! – krzyknął do Babette, która roześmiała się.
- Skarbie, przestań, to tylko zabawa...
- Zabawa?! – teraz kipiał wściekłością i żalem. – Ty to nazywasz zabawą?! Przecież ty chciałaś się mną podzielić, chciałaś odstąpić mnie jej! – wskazał palcem na Madlaine. – Chciałaś nakłonić mnie do czegoś, czego sam bym się nigdy nie dopuścił! Miałem to zrobić z nią na twoich oczach?!
Czuł jak żyły pulsują mu na skroni, a w głowie kłębią się rozpaczliwe myśli. Czy naprawdę była do tego zdolna...? Był już mocno pijany, ale teraz wytrzeźwiał w ciągu kilku minut i jego myśli, czyny wcale nie wskazywały na to, że sporo wypił. Jeszcze chyba nigdy nie czuł się tak upokorzony, niemal zdeptany… Jakby wszystkie jego ideały, marzenia o nieskazitelnie czystej miłości, wierności jego kobiety rozsypały się w pył. Owszem, nie zdradziła go, ale to do czego miała zamiar dopuścić wcale nie było mniej obrzydliwe od zdrady. Już choćby przyzwolenie na dotyk obcych dłoni choćby w jej towarzystwie, był dla niego niedopuszczalny.
„Dlaczego?” , wciąż zadawał sobie to pytanie w myślach.
Babette, widząc jego wzburzenie spoważniała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w swojej próbie mocno przesadziła i zagalopowała się przekraczając pewną granicę. Mogła zrobić to z każdym, ale nie z nim… Starając się załagodzić sytuację, wstała i podeszła do niego. Chciała pogładzić go po policzku, dotknąć czule, ale odsunął się.
- Uspokój się, przecież nic by się nie stało…
- Nic?! Ty to nazywasz niczym, tak? – mówił wzburzony jedną ręką podtrzymując spodnie, a drugą podnosząc z podłogi koszulkę. Nie dawała za wygraną, wyciągnęła dłoń w jego kierunku, ale zdecydowanym ruchem odtrącił ją. – Nie dotykaj mnie!
- Bill, proszę cię, przestań… To były żarty… - przestraszyła się jego reakcji.
- Żarty!? - roześmiał się nerwowo, drwiąco i zmrużył oczy.
- A ty Madlaine, czym się zajmujesz? – zapytał Bill.
- Ja? – zdziwiła się, że o to pyta. – Skończyłam właśnie studia i pomagam trochę ojcu, prowadzi dwa sklepy, nie chciałam iść nigdzie do pracy, sama myśl o tym jak bardzo ograniczoną miałabym wówczas swobodę, przyprawiała mnie o mdłości. U ojca jestem na swoim, w każdej chwili mogę wyjść i nikt mnie z czasu nie rozlicza, a ty? Chyba nie pracujesz jeszcze? Wyglądasz bardzo młodo – zauważyła z przekąsem i uśmiechnęła się.
- Nie… - zawahał się przez chwilę, co ma odpowiedzieć. - Ja się jeszcze uczę…
- Tak myślałam – uśmiechnęła się znacząco spoglądając na Babette jakby z zazdrością, jednak, nie drążyła dalej tego tematu. – Na długo przyjechaliście? - spytała.
- Jesteśmy tylko do wtorku, ja niestety mam w środy program. I tak mi się udało wyrwać na te kilka dni. Koleżanka z pracy zrobiła mi przysługę wszystko za mnie przygotowując. – odparła Babette.
- Wiem, wiem moja gwiazdo, ja się wszystkim chwalę, że jesteś moją kumpelą, chociaż mało kto ogląda tutaj niemieckie stacje, ale galę musieli oglądać wszyscy moi znajomi i… - urwała w pół zdania Madlaine nie przestając przyglądać się Billowi. – Cholera, już wiem skąd cię znam! – zwróciła się do niego, wytykając chłopaka palcem. – Tokio Hotel! To ty jesteś ten wymalowany Bill! – teraz nie miał na twarzy ani grama makijażu i może dlatego nie rozpoznała go od razu, bo w takim wydaniu nie występował w mediach. Roześmiał się i tylko pokiwał głową. Nic innego nie pozostało mu, jak się przyznać.
- No wiecie co? Dlaczego mnie oszukaliście? – wydęła usta, z wyrzutem spoglądając na Babette, która próbowała się jakoś wytłumaczyć.
- Nie oszukaliśmy cię, przecież o nic nie pytałaś, a poza tym to wiesz… Właściwie to nikt o nas nie wie… Sama rozumiesz. – spojrzała na nią porozumiewawczo.
- No chyba nie podejrzewałaś mnie, że zaraz wszystkim rozniosę?
- Nie, przepraszam cię, nie to miałam na myśli, w końcu przecież i tak byś się dowiedziała.
- Ale beż makijażu też dobrze wyglądasz – Madlaine zwróciła się teraz bezpośrednio do Billa.
- Dzięki – uśmiechnął się.
Dalsza rozmowa potoczyła się na temat świata rozrywki. Sącząc kolejną butelkę wina, opowiadali znajomej o kręgach w jakich się obracają, nie pomijając różnych ciekawych wydarzeń i plotek. Byli coraz weselsi i coraz śmielej zachowywali się w stosunku do siebie. Billowi zaczynało coraz bardziej szumieć w głowie, pomimo to czuł się dobrze i na razie nie zamierzał przestać pić.. Dziewczyny zaczęły w swojej rozmowie podejmować coraz to ciekawsze tematy. Madlaine właśnie opowiadała o swoim nowym chłopaku. Zachowywały się swobodnie, zupełnie nie krępując, że w ich towarzystwie jest osobnik płci męskiej, a rozmowa zeszła nawet na zwierzenia intymne. Słuchał tego nawet z zaciekawieniem, uśmiechając się pod nosem i sącząc trunek ze swojego kieliszka. Co prawda na razie prezentowała swe wynurzenia tylko Madlaine, ale był bardzo ciekaw, czy Babette też zacznie na ten temat mówić przy nim.
- A jak to jest z dużo młodszym? – zapytała w końcu koleżanka, mierząc chłopaka uwodzicielskim wzrokiem – Musi być jak żywioł, co…?
Babette westchnęła tylko i spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Jest boski... Jest jak tysiąc żywiołów… - szepnęła gładząc go po policzku, aby po chwili zatopić w jego wargach swe usta.
Madlaine patrzyła z zazdrością na namiętny pocałunek kochanków. Teraz już nie chodziło nawet o plan Babette, sama nabrała ochoty, aby skosztować tych pełnych, chłopięcych warg. Nie czekając, aż się od siebie oderwą, usiadła po jego drugiej stronie. Tymczasem oni, jakby zupełnie jej nie zauważali, wcale nie zamierzali przerywać. Alkohol potężną dawką już szumiał im w głowach, a wszelkie hamulce puszczały. W końcu przestali, a Babette wstała, aby zmienić płytę, na nieco bardziej rozrywkową muzykę.
- Chcesz zobaczyć jaką piękną bieliznę kupił mi mój skarb? – zwróciła się do Madlaine, zmysłowo rozpinając guziki bluzki.
- A wiesz jaką ja mam świetną? Też dostałam w prezencie – odparła koleżanka.
Zanim Bill w swojej spowolnionej wypitym alkoholem reakcji zorientował się co się dzieje, już wykonywały przed nim swój erotyczny taniec, pozbywając się zmysłowo kolejnych części garderoby. Z początku czuł się trochę zażenowany, zupełnie nie wiedział jak się ma zachować. Co innego, jakby rozbierała się przed nim tylko Babette, ale była tu również obca kobieta, co prawda podobała mu się, miała nienaganną figurę i piękne ciało, ale przecież jej nie znał, w dodatku kochał Babette. Gdyby był zupełnie trzeźwy z pewnością szybko przerwałby ten teatr, ale kiedy wychylił swój kolejny kielich napełniony winem, już całkowicie pozbył się tej namiastki zawstydzenia, jaka jeszcze przed chwilą go wypełniała.
Zatracał z wolna orientację, czy to dziewczyny kręciły się w swoim tańcu, czy może cały pokój wirował mu przed oczami z nadmiaru wypitego trunku. Obydwie zostały już tylko w samej bieliźnie, gdy tymczasem on przenosił swój zdezorientowany wzrok z jednej na drugą. Przyłapał się teraz na tym, że to wszystko coraz bardziej zaczyna mu się podobać. Nigdy czegoś takiego nie przeżył i nie spodziewał się nawet takiego przedstawienia. Onieśmielenie dawno go opuściło i teraz chłonął wzrokiem widok półnagich kobiet.
Babette przysiadła obok niego ściągając mu koszulkę. Zauważył, że też jest już porządnie wstawiona.
- Co ty robisz? – zapytał zdziwiony.
- Spokojnie… Będzie fajnie… - wyszeptała mu zmysłowo do ucha, muskając je swoimi wargami. Poddał się jej pieszczotom przymykając powieki, gdy poczuł na swoim torsie dotyk kolejnej pary rąk. Już chciał zaprotestować, lecz Babette udaremniła to zamykając mu usta pocałunkiem. Nie skończyli jeszcze, kiedy usłyszał ciche:
- Mogę…?
Wszystko wirowało mu w głowie i poczuł, że traci zupełnie nad tym kontrolę, kiedy poprzez jego ramię i bark, aż do szyi zaczęły pieścić go zupełnie inne, obce usta. Poruszył się gwałtownie chcąc się wyrwać, ale dwie pary rąk przytrzymały go na miejscu. Dał jednak za wygraną, rozgrzeszając się w myślach, że to nic takiego, w dodatku na oczach Babette, której się to podoba i która przecież nie mogłaby dopuścić do czegoś więcej… To ona zaczęła właśnie pieścić jego brzuch. Przez ciało chłopaka przebiegła fala podniecenia, jeszcze nigdy nie przeżywał tak ekscytujących doznań, dwie piękne kobiety zajmujące się nim jak jakimś Erosem, to było zupełnie nowe i fascynujące doświadczenie. Poczuł jak twardnieje ta najwrażliwsza część jego ciała, a wtedy uświadomił sobie właśnie, że czyjeś dłonie rozpinają mu spodnie i zsuwają je w dół, aby dobrać się po chwili do bokserek. Trzeźwość umysłu jaką mimo wszystko jeszcze posiadał, nakazała mu powstrzymać te ręce. Może gdyby to były dłonie Babette, pozwoliłby sobie na te odrobinę szaleństwa na oczach innej dziewczyny, ale to Madlaine chciała pozbawić go bielizny i niewiele brakowało, a jej dłoń wylądowałaby w jego bokserkach.
- Nie! – zaprotestował zdecydowanie, przerywając pocałunek. Chwycił mocno jej ręce i odepchnął. Babette spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Czemu…? Wyluzuj skarbie… - wyszeptała, co sprawiło że zamarł. Nie wierzył w to co słyszy. „Czy ona naprawdę tego chce?” , zapytał w myślach samego siebie. Spojrzał na nią ponownie, aby zorientować się jak bardzo jest nietrzeźwa. Czy, aż tak mocno straciła kontakt z rzeczywistością, aby pozwolić koleżance na coś takiego? Do czego w ogóle zdolna była dopuścić? Pijana, czy też nie, zezwoliła na to z czystą premedytacją… Czuł jak wzbiera w nim złość i żal, jak razem z szalejącym w jego żyłach alkoholem wszystko w nim wrze.
Zerwał się nagle, odtrącając obydwie dziewczyny.
- Ty chyba oszalałaś! – krzyknął do Babette, która roześmiała się.
- Skarbie, przestań, to tylko zabawa...
- Zabawa?! – teraz kipiał wściekłością i żalem. – Ty to nazywasz zabawą?! Przecież ty chciałaś się mną podzielić, chciałaś odstąpić mnie jej! – wskazał palcem na Madlaine. – Chciałaś nakłonić mnie do czegoś, czego sam bym się nigdy nie dopuścił! Miałem to zrobić z nią na twoich oczach?!
Czuł jak żyły pulsują mu na skroni, a w głowie kłębią się rozpaczliwe myśli. Czy naprawdę była do tego zdolna...? Był już mocno pijany, ale teraz wytrzeźwiał w ciągu kilku minut i jego myśli, czyny wcale nie wskazywały na to, że sporo wypił. Jeszcze chyba nigdy nie czuł się tak upokorzony, niemal zdeptany… Jakby wszystkie jego ideały, marzenia o nieskazitelnie czystej miłości, wierności jego kobiety rozsypały się w pył. Owszem, nie zdradziła go, ale to do czego miała zamiar dopuścić wcale nie było mniej obrzydliwe od zdrady. Już choćby przyzwolenie na dotyk obcych dłoni choćby w jej towarzystwie, był dla niego niedopuszczalny.
„Dlaczego?” , wciąż zadawał sobie to pytanie w myślach.
Babette, widząc jego wzburzenie spoważniała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w swojej próbie mocno przesadziła i zagalopowała się przekraczając pewną granicę. Mogła zrobić to z każdym, ale nie z nim… Starając się załagodzić sytuację, wstała i podeszła do niego. Chciała pogładzić go po policzku, dotknąć czule, ale odsunął się.
- Uspokój się, przecież nic by się nie stało…
- Nic?! Ty to nazywasz niczym, tak? – mówił wzburzony jedną ręką podtrzymując spodnie, a drugą podnosząc z podłogi koszulkę. Nie dawała za wygraną, wyciągnęła dłoń w jego kierunku, ale zdecydowanym ruchem odtrącił ją. – Nie dotykaj mnie!
- Bill, proszę cię, przestań… To były żarty… - przestraszyła się jego reakcji.
- Żarty!? - roześmiał się nerwowo, drwiąco i zmrużył oczy.
-
Przecież wiesz, że do niczego bym nie dopuściła…
-
Właśnie, że nie wiem, Babette. – odparł sucho, już samym tonem oskarżając ją.
Zapiął pasek spodni, szybko naciągnął koszulkę. – I ty mówiłaś, że mnie
kochasz… - wycedził zdławionym, pełnym zwątpienia głosem, po czym już
kompletnie ubrany szybko wybiegł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi, za którymi
jeszcze usłyszał jak go woła.
Zatrzymał się dopiero na ulicy. Wszystko wirowało mu przed oczami. Nie wiedział czy to przez alkohol, czy z nadmiaru wrażeń. Miał ochotę biec przed siebie, dokądkolwiek poniosą go oczy, ale zawahał się. Nie zna przecież miasta, widział zaledwie kilka ulic, które w dodatku przemierzał razem z Babette i nie miał ochoty się tu zgubić bez pieniędzy i bez dokumentów. I tak już czuł się bardzo zagubiony i zrozpaczony, nie chciał wracać do domu, był na nią wściekły. Jednak po chwili cofnął się i bardzo ostrożnie zakradł się do ogrodu. Nie chciał, żeby go zauważyła, niech myśli, że po prostu gdzieś pobiegł. Nie miał ochoty teraz jej widzieć, ani z nią rozmawiać, chyba nawet by nie potrafił… Był zbyt rozżalony tą całą chorą sytuacją. Może inny na jego miejscu by skorzystał, ale nie on.
Zatrzymał się dopiero na ulicy. Wszystko wirowało mu przed oczami. Nie wiedział czy to przez alkohol, czy z nadmiaru wrażeń. Miał ochotę biec przed siebie, dokądkolwiek poniosą go oczy, ale zawahał się. Nie zna przecież miasta, widział zaledwie kilka ulic, które w dodatku przemierzał razem z Babette i nie miał ochoty się tu zgubić bez pieniędzy i bez dokumentów. I tak już czuł się bardzo zagubiony i zrozpaczony, nie chciał wracać do domu, był na nią wściekły. Jednak po chwili cofnął się i bardzo ostrożnie zakradł się do ogrodu. Nie chciał, żeby go zauważyła, niech myśli, że po prostu gdzieś pobiegł. Nie miał ochoty teraz jej widzieć, ani z nią rozmawiać, chyba nawet by nie potrafił… Był zbyt rozżalony tą całą chorą sytuacją. Może inny na jego miejscu by skorzystał, ale nie on.
Usiadł
pod drzewem ukrytym za zaroślami i oparł łokcie na kolanach, chwytając się za
głowę. Z jego przepełnionych łzami oczu, zaczęły wypływać pojedyncze krople, a
rozgoryczenie sięgnęło niemal zenitu. Szukał teraz w swojej głowie odpowiedzi
na jedno pytanie: dlaczego? Byłby w stanie zrozumieć tę chęć obscenicznej
zabawy, gdyby łączył ich tylko seks, ale przecież kochali się… Czy tak
zachowuje się ktoś kto kocha? Czy zakochana osoba w taki sposób pozwoliłaby go
tknąć...? Przecież nie była aż tak bardzo pijana, żeby nie kontrolować swojego
zachowania! Zacisnął mocno pięści czując, jak paznokcie wbijają mu się w skórę.
Chciałby, żeby to co się wydarzyło, było tylko jakimś sennym koszmarem z
którego za chwilę się obudzi… Targał nim ogromny żal i rozgoryczenie. „Jak mogła...? Dlaczego mi to zrobiła?”, wciąż
zadawał sobie tym podobne pytania, patrząc ze smutkiem w rozświetlone okna
salonu.
Tymczasem Babette nie wychodziła z domu sądząc, że ochłonie trochę na zewnątrz i zaraz wróci, przecież nie zna miasta więc gdzie mógłby pójść? Jednak nie znała go jeszcze na tyle, aby móc przewidzieć co też może przyjść mu do głowy.
Tymczasem Babette nie wychodziła z domu sądząc, że ochłonie trochę na zewnątrz i zaraz wróci, przecież nie zna miasta więc gdzie mógłby pójść? Jednak nie znała go jeszcze na tyle, aby móc przewidzieć co też może przyjść mu do głowy.
-
Chyba trochę przesadziłyśmy... – odezwała się po dłuższej chwili Madlaine,
zbierając z podłogi swoje ubrania. - On jest taki młody, wrażliwy... I wiesz
co...? Trochę ci go zazdroszczę, jest słodki... - uśmiechnęła się.
Z
każdą minutą jego nieobecności Babette ogarniał coraz większy niepokój i kiedy
teraz wracała myślą do tych wydarzeń sprzed kilkunastu minut, stawała się mocno
zniesmaczona. To było niepotrzebne, doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że
się wygłupiła. Kochał ją… Doskonale wiedziała to bez żadnych testów. Tym
wszystkim sprawiła mu jedynie przykrość… Mimo to jednak wspominając jego
reakcję czuła dumę i rozczulenie. Nie mogłaby się nim z nikim dzielić i gdyby
nie zareagował w ten sposób chyba oszalałaby z zazdrości, jeśli by pozwolił
dotykać się Madlaine. Wiedziała, że będzie musiała mu o tym wszystkim
powiedzieć, nie chciała aby miał jakieś najgorsze, z tym związane myśli.
- Gdzie on może być...? – zaczęła się porządnie zamartwiać, kiedy nie wracał dobre kilkanaście minut. Wyjrzała przez okno w salonie, wypatrując go w ogrodzie. Miała nadzieję, że może siedzi w altanie, jednak kiedy zobaczyła, że furtka jest otwarta spanikowała.
- Boże! Co ja narobiłam? – jęknęła, czując jak ze strachu za chwilę wyskoczy jej serce. Wyszedł, na pewno wyszedł… Był taki wzburzony! Gdyby teraz mogła cofnąć czas, tak bardzo tego wszystkiego żałowała… Ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi.
- Gdzie on może być...? – zaczęła się porządnie zamartwiać, kiedy nie wracał dobre kilkanaście minut. Wyjrzała przez okno w salonie, wypatrując go w ogrodzie. Miała nadzieję, że może siedzi w altanie, jednak kiedy zobaczyła, że furtka jest otwarta spanikowała.
- Boże! Co ja narobiłam? – jęknęła, czując jak ze strachu za chwilę wyskoczy jej serce. Wyszedł, na pewno wyszedł… Był taki wzburzony! Gdyby teraz mogła cofnąć czas, tak bardzo tego wszystkiego żałowała… Ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi.
-
Co chcesz zrobić? - zapytała Madlaine.
- Muszę go odnaleźć! – krzyknęła wybiegając z domu, a po chwili już stojąc na ulicy rozejrzała się wokół. Było po północy, wiec nic dziwnego, że ulica była opustoszała. Z oddali jedynie można było usłyszeć jakieś odgłosy przejeżdżających, pojedynczych aut i nawoływanie rozbawionych, młodych ludzi. Zupełnie nie wiedziała co ma robić, iść w lewo, a może w prawo? Jak ma teraz odgadnąć w którą pobiegł stronę? A mógł być naprawdę bardzo daleko, zupełnie sam, zagubiony w wielkim mieście w środku nocy. Nie wybaczy sobie, jeśli przez nią coś mu się stanie…
- Bill!!! – krzyknęła z całych sił, jednak odpowiedziała jej tylko cisza, przerwana odgłosem przejeżdżającego samochodu. - Skarbie, gdzie jesteś...? – dodała już zupełnie cicho. Oczy zamgliły jej łzy, miała wrażenie, że z tej bezsilności za chwilę się tu rozpłacze.
On tymczasem doskonale słyszał jej wołanie, lecz nie odezwał się, co zrobił z czystą premedytacją. Nie chciał jej teraz widzieć, nie miał ochoty z nią rozmawiać. Przepełniał go ogromny żal i nie mógł się pogodzić z tym co zrobiła.
Babette stała jeszcze chwilę przed furtką rozglądając się po raz kolejny. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy będzie tu tkwiła nic jej to nie da. Przecież musi go odszukać, musi… Nie będzie czekać na niego bezczynnie, może odbiegł gdzieś daleko i nawet nie wie jak ma wrócić? Może potrzebuje teraz jej pomocy...?
- Muszę go odnaleźć! – krzyknęła wybiegając z domu, a po chwili już stojąc na ulicy rozejrzała się wokół. Było po północy, wiec nic dziwnego, że ulica była opustoszała. Z oddali jedynie można było usłyszeć jakieś odgłosy przejeżdżających, pojedynczych aut i nawoływanie rozbawionych, młodych ludzi. Zupełnie nie wiedziała co ma robić, iść w lewo, a może w prawo? Jak ma teraz odgadnąć w którą pobiegł stronę? A mógł być naprawdę bardzo daleko, zupełnie sam, zagubiony w wielkim mieście w środku nocy. Nie wybaczy sobie, jeśli przez nią coś mu się stanie…
- Bill!!! – krzyknęła z całych sił, jednak odpowiedziała jej tylko cisza, przerwana odgłosem przejeżdżającego samochodu. - Skarbie, gdzie jesteś...? – dodała już zupełnie cicho. Oczy zamgliły jej łzy, miała wrażenie, że z tej bezsilności za chwilę się tu rozpłacze.
On tymczasem doskonale słyszał jej wołanie, lecz nie odezwał się, co zrobił z czystą premedytacją. Nie chciał jej teraz widzieć, nie miał ochoty z nią rozmawiać. Przepełniał go ogromny żal i nie mógł się pogodzić z tym co zrobiła.
Babette stała jeszcze chwilę przed furtką rozglądając się po raz kolejny. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy będzie tu tkwiła nic jej to nie da. Przecież musi go odszukać, musi… Nie będzie czekać na niego bezczynnie, może odbiegł gdzieś daleko i nawet nie wie jak ma wrócić? Może potrzebuje teraz jej pomocy...?
Znajdzie
go choćby nie wiem co… Znajdzie, musi go znaleźć!
Znów
biegiem wróciła do domu i zagarnąwszy z komody kluczyki do samochodu popędziła
do garażu. Kiedy Madlaine zorientowała się co zamierza, wybiegła za nią podczas
gdy ta już zdążyła otworzyć bramę.
- Babette, uspokój się! – krzyczała Madlaine. – Nie pozwolę ci jechać! Jesteś pijana! – podbiegła do niej próbując jakoś ją chwycić, zabrać kluczyki, ale teraz nic nie mogło jej powstrzymać, zachowywała się jak szalona odpychając mocno koleżankę, aż ta zatrzymała się na niewielkiej, stojącej w garażu szafce.
- Muszę go znaleźć, muszę… Muszę go znaleźć... – dziewczyna powtarzała jak w amoku wsiadając do samochodu.
- Nie jedź! Proszę! – błagała koleżanka i niemal płacząc starała się otworzyć drzwi auta. Jednak Babette je zablokowała. Madlaine nie zdążyła stanąć przed maską, bo ta ruszyła z piskiem opon wyjeżdżając za bramę. Teraz nikt nie był w stanie jej powstrzymać, no może jedynie Bill, ale ten, niczego nie świadomy, siedział sam na sam ze swoją rozpaczą w ogrodzie. Co prawda słyszał jakieś podniesione głosy, ale myślał, że dziewczyny po prostu się kłócą.
- Babette!!! – krzyknęła jeszcze Madlaine wybiegając za nią na drogę, jednak szans, że się zatrzyma nie było żadnych.
- Babette, uspokój się! – krzyczała Madlaine. – Nie pozwolę ci jechać! Jesteś pijana! – podbiegła do niej próbując jakoś ją chwycić, zabrać kluczyki, ale teraz nic nie mogło jej powstrzymać, zachowywała się jak szalona odpychając mocno koleżankę, aż ta zatrzymała się na niewielkiej, stojącej w garażu szafce.
- Muszę go znaleźć, muszę… Muszę go znaleźć... – dziewczyna powtarzała jak w amoku wsiadając do samochodu.
- Nie jedź! Proszę! – błagała koleżanka i niemal płacząc starała się otworzyć drzwi auta. Jednak Babette je zablokowała. Madlaine nie zdążyła stanąć przed maską, bo ta ruszyła z piskiem opon wyjeżdżając za bramę. Teraz nikt nie był w stanie jej powstrzymać, no może jedynie Bill, ale ten, niczego nie świadomy, siedział sam na sam ze swoją rozpaczą w ogrodzie. Co prawda słyszał jakieś podniesione głosy, ale myślał, że dziewczyny po prostu się kłócą.
- Babette!!! – krzyknęła jeszcze Madlaine wybiegając za nią na drogę, jednak szans, że się zatrzyma nie było żadnych.
Odgłos
wyjeżdżającego samochodu dotarł do jego uszu i dopiero teraz pojął, co tam
mogło się wydarzyć. Zerwał się i wybiegł przed dom, gdzie natknął się na
przerażoną Madlaine. Zszokowana jego obecnością dziewczyna krzyknęła:
-
Do jasnej cholery, gdzie byłeś?! - niewiele myśląc chwyciła go za koszulkę i
szarpnęła. – Dlaczego nie wyszedłeś kiedy cię wołała?! Boże... pojechała cię szukać!
Ona jest pijana!
Ani
drgnął, pozwalając zdenerwowanej dziewczynie się na sobie wyżyć, zamarł w
bezruchu, kiedy usłyszał co mówi, tymczasem ona rozpłakała się siadając na
murku przy ogrodzeniu. Dlaczego na to pozwolił? Dlaczego nie wyszedł ze swojego
ukrycia, kiedy go wołała? Ogarnęła go rozpacz i panika, totalna bezsilność. Co
ma teraz robić?! Sięgnął do kieszeni po komórkę, ale ona nie odbierała, a
przerywany sygnał w słuchawce rozbrzmiewał tylko echem w jego głowie, aż
zamilkł.